Historynka/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX
CZARODZIEJSKIE ZIARNO

Gdy nadeszła pora oddania zebranych przez nas pieniędzy na fundusz bibljoteki szkolnej, okazało się, że Piotrek zebrał najwięcej, bo aż trzy dolary. Fela była drugą z kolei, gdyż zebrała dwa i pół. Prawdopodobnie w tym roku kury znosiły wyjątkowo dużo jajek.
— Gdybyś musiała płacić ojcu oddzielnie za ziarno, którem karmiłaś te kury, panno Felicjo, nie pozostałoby ci tak dużo pieniędzy, — dokuczał siostrze Dan.
— Mylisz się, — odparła z godnością Fela. — Przekonaj się, ile jajek zniosły kury ciotki Oliwji, a przecież karmi je tylko tak, jak zwykle.
— Mniejsza o to, — wtrąciła się do rozmowy Celinka, — dość, że zebraliśmy trochę pieniędzy i że możemy coś dać na bibljotekę. Gdybyś był na miejscu biednej Sary Ray, która nie mogła nic zebrać, czułbyś się o wiele gorzej.
Lecz Sara Ray w ostatniej chwili też zdobyła pieniądze. Przyszła do nas po podwieczorku promieniejąca radością. Gdy Sara Ray uśmiechała się — co naogół zdarzało się bardzo rzadko — była prawie ładna, ze swą bladą wynędzniałą twarzyczką. Ukazywały się wtedy dwa maleńkie dołeczki na jej policzkach, widać było jej równe białe zęby i oczy nabierały całkiem innego blasku.
— Ach, spójrzcie! — zawołała. — Mam tu trzy dolary, które oddam na fundusz bibljoteki. Otrzymałam dziś list od wuja Artura z Winnipeg, w którym mi przysłał trzy dolary. Pisze w tym liście, że mogę zrobić z pieniędzmi, co mi się żywnie podoba, więc oczywiście postanowiłam oddać je na bibljotekę. Mama wprawdzie nie pochwala mego zamiaru, uważa nawet, że to jest lekkomyślność, ale zawsze stosuje się do życzeń wuja Artura. Tak długo modliłam się o trochę pieniędzy, aż Pan Bóg je zesłał. Widzicie, co znaczy żarliwa modlitwa!

Portret dziewczyny prostymi, długimi włosami, związanymi z tyłu głowy

Lękam się, że my wszyscy nie bylibyśmy tak idealni, jak Sara, gdybyśmy się znaleźli w jej sytuacji. Nasz fundusz zebraliśmy o wiele łatwiej, gdyż zarobiliśmy go poprostu łatwą pracą, a częściowo zdobyliśmy mniej przyjemnym sposobem „żebraniny“. Sarze pieniądze spadły, jak z nieba i gotowa była uwierzyć w istnienie cudu.
— Modliła się o te pienidąze, — przypomniał nam Feliks, gdy Sara poszła już do domu.
— Najłatwiejszy sposób zarabiania pieniędzy, — mruknął Piotrek w zamyśleniu. — Gdybyśmy tak wszyscy nic nie robili, tylko modlili się, to jak przypuszczasz, ilebyśmy zebrali? Mnie się to nie wydaje takie przyjemne.
— Ach, z Sarą jest całkiem coś innego, — wtrącił Dan. — My możemy zarobić, a ona nie może. Rozumiecie? Ale chodźmy teraz do sadu. Historynka otrzymała dzisiaj list od swego ojca i chce go nam wszystkim przeczytać.
Wyszliśmy pośpiesznie. List od ojca Historynki był zawsze dla nas wydarzeniem, a słuchanie, gdy taki list czytała było o wiele przyjemniejsze nawet, niż słuchanie jakiejś opowiadanej przez nią historji.
Przed naszem przybyciem do Carlisle, osoba wuja Benjamina Stanleya była dla nas mitem. Teraz dopiero stał się on dla nas istotą żyjącą. Jego listy do Historynki, obrazki i szkice, które jej przysyłał, jej wspomnienia o nim, wszystko to sprawiało, że stawał się dla nas z każdym dniem bardziej realny.
Odczuwaliśmy wówczas, choć nie rozumieliśmy tego przez dłuższy czas, że nasi dorośli krewni nie darzą zbytnią sympatją wuja Benjamina. Należał on do zupełnie innego świata, nigdy go bliżej nie znali i nigdy nie rozumieli. Teraz dopiero orjentuję się, że wuj Benjamin ukochał życie cygańskie i był typowym włóczęgą. Gdyby był biedny, może stałby się kiedyś sławnym artystą, posiadał jednak niewielki własny majątek, który zaspakajał wszystkie jego potrzeby i dlatego też przez całe życie pozostał jedynie dyletantem. Od czasu do czasu malował coś, co zazwyczaj świadczyło o jego wielkim talencie, przeważnie jednak wędrował po świecie, lekkomyślny i zawsze z siebie zadowolony. Wiedzieliśmy, że Historynka jest bardzo podobna do niego pod względem zewnętrznego wyglądu i temperamentu, posiadała jednak więcej wytrwałości i siły woli, które odziedziczyła po Kingach i Wardach. Historynka nigdy w życiu nie będzie dyletantką i w jakimkolwiek kierunku pójdzie jej karjera, w pracę swą będzie wkładać całą swoją duszę.
Ale wuj Benjamin jedno tylko potrafił robić dobrze. Potrafił wyjątkowo pisać listy. Cóż to były za listy! Obydwaj z Feliksem wstydziliśmy się listów naszego ojca. Ojciec umiał pięknie mówić, jak twierdził Feliks, ale pisać absolutnie nie potrafił. Listy, które otrzymywaliśmy od niego od czasu jego przybycia do Rio de Janeiro, były niezwykle banalne, nakazujące nam, abyśmy byli grzeczni, abyśmy nie sprawiali kłopotu ciotce Janet i ewentualnie donoszące o tem, że ojciec czuje się dobrze i że za nami tęskni. Byliśmy zawsze ogromnie uradowani, otrzymując te listy od ojca, lecz nigdy nie odczytywaliśmy ich na głos wśród najściślejszego nawet grona zebranego w sadzie.

Szkic siedzącej na ziemi, opartej plecami o drzewo dziewczyny, czytającej list.

Wuj Benjamin spędzał lato w Szwajcarji, a list, który nam Historynka przeczytała, siedząc wśród „Białych Dam“ w alei wuja Stefana, napawał nas urokiem szczytów górskich, czarownym szmerem górskiego wiatru, zieloną barwą jezior i purpurą zachodzącego słońca. Wdrapywaliśmy się w wyobraźni na Mount Blanc, widzieliśmy Jungfrau, spowitą w poranne mgły i spacerowaliśmy wśród ponurych kolumn więzienia Bonnivard. Na zakończenie Historynka opowiedziała nam o Więźniu Chillonu słowami Byrona, lecz swoim własnym metalicznym, czarownym głosem.
— Jakby to było przyjemnie pojechać do Europy! — westchnęła tęsknie Celinka.
— A ja tam kiedyś pojadę, — odparła Historynka ze swobodą.
Spojrzeliśmy na nią z odrobiną zazdrości. Dla w owych czasach Europa była tak daleka i niedostępna, jak conajmniej księżyc. Trudno nam poprostu było uwierzyć, że ktoś z naszego grona może tam kiedyś pojechać. Ale przecież nasza ciotka Julja tam pojechała, a wszakże urodziła się również w Carlisle, na tej samej farmie. Możliwe więc było, że i Historynka kiedyś pojedzie do Europy.
— I co tam będziesz robić? — zapytał zawsze praktyczny Piotrek.
— Będę się uczyła opowiadać światu rozmaite ciekawe historje, — odpowiedziała Historynka sennie.
Był piękny złocisty wieczór. Sad i sąsiadujące z nim pola pełne były rubinowych blasków i aksamitnych cieni. Daleko na wschodzie, ponad domem Niezgrabiasza przemykał po niebie Ślubny Welon Dumnej Królewny, zaróżowiony teraz nieco, jakby splamiony krwią płynącą z jej serca. Siedzieliśmy w sadzie gawędząc, dopóki nad pagórkiem porosłym bukami nie zajaśniała pierwsza gwiazda.
Wówczas przypomniałem sobie, że nie wziąłem o oznaczonej porze zwykłej dawki czarodziejskiego ziarna i śpiesznie pobiegłem do domu, chociaż zaczynałem już tracić wiarę w to cudowne lekarstwo. Przecież przez ten długi czas nie urosłem ani o centymetr!
Wyjąłem pudełko z ziarnem z kuferka w mrocznym pokoju i połknąłem odpowiednią dawkę. W tej chwili usłyszałem za sobą głos Dana:
— Edgarze King, cóż ty takiego zażywasz?
Schowałem śpiesznie pudełko do kuferka i spojrzałem na Dana.
— Nie twój interes, — mruknąłem urażony.
— Właśnie, że mój, — Dan był zbyt poważny w tej chwili, abym mógł się na niego istotnie gniewać. — Słuchaj, Ed, czy to czarodziejskie ziarno? Czyś je dostał od Billa Robinsona?
Spojrzeliśmy na siebie i nagłe podejrzenie odmalowało się w naszych oczach.
— Cóż ty możesz wiedzieć o Billu i o jego czarodziejskiem ziarnie? — zapytałem.
— Właśnie, że wiem. Kupiłem od niego takie same pudełko na... na... ale ci nie powiem. Przysięgał, że nikomu by tego nie sprzedał. Czy i ty także od niego to kupiłeś?
— Oszem, tak, — odpowiedziałem z niechęcią, bo zorjentowałem się, że owe czarodziejskie ziarno Billa było widocznie skutecznem lekarstwem na wszystkie dolegliwości.
— A poco? Przecież ty masz usta zupełnie kształne, — przyjrzał mi się uważnie Dan.
— Usta? Ależ to niema nic wspólnego z ustami! Bill powiedział, że to jest lekarstwo na wzrost. Powiem ci, że nie urosłem od tego czasu absolutnie! Nie wiem poco tobie było to ziarno! Uważam, że i tak jesteś dość wysoki.
— Ja je kupiłem na zmienienie kształtu ust, — wyznał Dan z pełnym zawstydzenia uśmiechem. — Tak się wszystkie dziewczęta ze mnie śmieją! Kasia Marr powiada, że moje usta wyglądają, jak dziura w pasztecie. Bill obiecywał, że napewno kształt ich się poprawi.
Więc tak się sytuacja przedstawiała! Bill obydwu nas oszukał, ale okazało się, że nietylko my byliśmy jego ofiarami. Nie odrazu wprawdzie wszystko się wykryło! Już lato prawie minęło, gdy dowiedzieliśmy się o reszcie bezwstydnych tranzakcyj Billa Robinsona. Otóż wszyscy uczniowie szkoły w Carlisle kupili od Billa czarodziejskie ziarno pod uroczystą przysięgą zachowania tajemnicy. Feliks uwierzył święcie, że schudnie, Celinka, że włosy jej będą się same falowały, a Sara Ray — że przestanie się wreszcie bać czarownicy Peg Bowen. Dzięki temu cudownemu lekarstwu Fela miała się stać tak mądra, jak Historynka, a Historynka miała być tak dobrą kucharką, jak Fela. W jakim celu Piotrek kupił czarodziejskie ziarno, pozostało to dla mnie na długi czas tajemnicą. Wreszcie — było to owej nocy, kiedy oczekiwaliśmy Sądu Ostatecznego — wyznał mi, że przyjmował to lekarstwo tylko dlatego, aby go Fela wreszcie polubiła. Jednem słowem sprytny Bill wykorzystał naszą naiwność i słabość.
Najbardziej upokorzeni byliśmy wówczas, gdyśmy skonstatowali, że czarodziejskie ziarno nie było niczem innem, tylko zwykłym kminem, który rósł obficie na farmie wuja Billa Robinsona w Markdale. A zatem Peg Bowen nie miała z tem ziarnem absolutnie nic wspólnego!
W ten sposób każde z nas padło ofiarą zwykłego oszustwa, lecz nie rozgłaszaliśmy zbytnio wiadomości o tem. Nawet samemu Billowi nikt z nas nie powiedział ani słowa na ten temat. Doszliśmy do wniosku, że im mniej będziemy mówić, tem szybciej zabliźnią się nasze rany. Przed dorosłymi szczególnie postanowiliśmy zachować tajemnicę, bo najbardziej baliśmy się docinków wuja Rogera.
— Trzeba było nie ufać Billowi Ribinsonowi, — oświadczyła pewnego wieczoru Fela, gdyśmy się dowiedzieli o wszystkich sprytnych sztuczkach naszego kolegi. — Zresztą, czego się można spodziewać po takiem prosięciu?
Nie dziwiliśmy się zupełnie, gdy nam powiedziano, że Bill Robinson przyniósł największą sumę na bibljotekę szkolną. Celinka oświadczyła, że mu wcale tego nie zazdrości, ale lękam się, że w głębi duszy myślała inaczej. W każdym razie Bill Robinson nie miał zdaje się wyrzutów sumienia, bo codziennie przychodził do szkoły z wielce rozradowaną miną.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.