Historynka/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X
CÓRKA EWY.

— Wolę nie myśleć o tem, że będę kiedyś dorosła, — szepnęła Historynka w zamyśleniu, — bo wówczas nie będę mogła chodzić boso i nikt nie będzie widział, że mam ładne nogi.
Siedziała w blasku czerwcowego słońca, na krawędzi otwartego okna na strychu, w obszernej stodole wuja Rogera. Jej bose nogi, wychylające się z pod kretonowej sukienki, były istotnie ładne. Smukłe były i kształtne, pokryte skórą o jedwabistym połysku, posiadały wysokie podbicie i drobne palce zakończone różowemi paznokciami.
Tego dnia zebraliśmy się wszyscy na strychu. Historynka opowiadała nam bajkę.

„O dawnych nieszczęśliwych czasach,
O dawnych bitwach krwawych“.

Fela i Celinka przycupnęły w kąciku, a my, chłopcy rozciągnęliśmy się leniwie, pragnąc opalić się na słońcu. Tego ranka „zwieźliśmy“ siano wujowi Rogerowi, mieliśmy więc prawo leżeć teraz wygodnie na tem pachnącem miękkiem posłaniu. Naogół stodoła jest chyba najmilszem miejscem odpoczynku, bo każdy najlżejszy szmer w jej wysokiej próżni tchnie jakąś dziwną tajemniczością. Jaskółki odlatują i przylatują do swoich gniazd uwitych pod stropem, a gdy promień słoneczny wedrze się przez okienko w górze, w powietrzu unosi się jasny złocisty pyłek. Nazewnątrz stodoły wisiała obszerna połać pogodnego błękitnego nieba, po którem przemykały dziwaczne obłoczki i co chwilę zdawało się, że zawadzą o wierzchołek jakiejś jodły.

Szkic dorosłego kota, leżącego na sianie z łapami schowanymi pod sobą

Pat oczywiście też był z nami, mrucząc z zadowoleniem, a od czasu do czasu czając się na wyfruwające jaskółki. Kot na sianie jest jakby dopasowany odwiecznem prawem do tego właśnie miejsca. Nie zastanawialiśmy się nad tem głębiej, lecz wyczuwaliśmy podświadomie, że właśnie dopiero teraz Paddy znajdował się w odpowiedniem dla siebie miejscu, wyznaczonem mu przez Naturę.
— Próżny jest ten człowiek, który mówi o własnych zaletach, — zauważyła Fela.
— Wcale nie jestem próżna, — zaprotestowała Historynka z zupełną szczerością. — Nie uważam tego za próżność, jeżeli ktoś zdaje sobie sprawę, że ma coś ładnego. Byłby głupi, gdyby się w tem nie orjentował. Próżny jest tylko taki człowiek, który posiada zbyt wiele zarozumiałości. Wiem, że nie jestem ładna, mam tylko ładne włosy, oczy i nogi. Uważam więc, że nie powinno się przykrywać tego, co jest istotnie ładne. Jestem ogromnie zadowolona, gdy nastaje ciepło i gdy mogę chodzić boso, ale jak dorosnę będę musiała zawsze chodzić w pończochach i bucikach.
— I dzisiaj musisz włożyć pończochy i buciki, jak pójdziesz na pokaz latarni magicznej, — zawołała Fela złośliwie.
— Nie wiem jeszcze. Właśnie zamierzałam pójść boso.
— Ach, tego nie zrobisz! Saro Stanley, chyba nie mówisz poważnie! — oburzyła się Fela, a w jej błękitnych oczach odmalowało się zgorszenie.
Historynka jednem okiem mrugnęła na mnie i na Feliksa, lecz w drugiej połowie jej twarzy, zwróconej w stronę dziewcząt, nie drgnął ani jeden mięsień. Strasznie lubiła „gorszyć“ oburzającą się stale Felę.
— Właśnie, że pójdę, jeżeli tylko zdecyduję się na to. Bo dlaczego nie? Dlaczego nie miałabym pójść boso, jeżeli nogi mam czyste tak samo, jak i ręce i twarz?
— Ach tego nie zrobisz! Przecież to byłaby kompromitacja! — gorszyła się dalej Fela, kompletnie zrozpaczona.
— A jak do szkoły chodzimy boso przez cały czerwiec, — argumentowała złośliwa Historynka. — Co za różnica, czy się chodzi do szkoły boso w dzień, czy wieczorem?
— Właśnie, że jest różnica. Nie potrafię ci teraz tego wytłumaczyć, ale każdy się orjentuje, że różnica jest duża. Sama zdajesz sobie z tego dokładnie sprawę. Ach, proszę cię, nie rób tego, Saro!
— Dobrze, nie zrobię, ale tylko ze względu na ciebie, — odparła Historynka, która w gruncie rzeczy wolałaby przecież raczej umrzeć, niż pokazać się „publicznie“ na bosaka.
Wszyscy byliśmy podnieceni perspektywą ujrzenia magicznej latarni, którą jakiś przyjezdny profesor miał nam zademonstrować tego wieczoru w szkole. Nawet Feliks i ja, chociaż niejednokrotnie widzieliśmy takie pokazy, byliśmy pokazem dzisiejszym bardzo zaintrygowani, a reszta towarzystwa poprostu szalała z ciekawości. Dotychczas w Carlisle nigdy czegoś podobnego nie widziano. Wybieraliśmy się wszyscy, nie wyłączając Piotrka, który zresztą ostatnio wszędzie chodził z nami. Bywał z nami co tydzień w kościele i w szkole niedzielnej, gdzie zachowywał się tak przyzwoicie, jakby się nagle wszystko w nim „odmieniło“. Była to oczywiście zasługa Historynki, bo zadała sobie dość dużo trudu, aby skierować Piotrka na „uczciwą drogę“. Fela na ten temat uspokoiła się już również, chociaż owa fatalna łata na spodniach Piotrka, była wciąż jeszcze jej solą w oku. Twierdziła, że nawet swobodnie nie może śpiewać w kościele, gdy Piotrek wstaje z ławki i wszyscy patrzą na tę jego łatę. Podobno pani Jamesowa Clark, której ławka znajdowała się tuż za naszą ławką, nie spuszczała oczu z tej łaty, chyba, że się Feli to tylko zdawało.
Ale pończochy Piotrka były teraz zawsze porządnie pocerowane. Ciotka Oliwja dbała już o to, od kiedy dowiedziała się, że Piotrek co niedzielę chodzi do kościoła. Podarowała mu również Biblję, z której był tak dumny, że nawet jej nigdy przez oszczędność nie otwierał.
— Obłożę ją najlepiej w papier i schowam do kuferka, — mówił. — Mam jeszcze starą Biblję po ciotce Jane, więc tamtą mogę używać. Przypuszczam, że jest taka sama, chociaż dawno już była wydrukowana.
O tak, — zapewniła go Celinka. — Wszystkie Biblje są jednakowe.
— A ja myślałem, że wprowadzono do nich jakieś nowe rzeczy od tego czasu, kiedy ciotka Jane umarła, — odetchnął z ulgą Piotrek.
— Sara Ray biegnie tutaj do nas strasznie zapłakana, — oznajmił Dan, który wyglądał przez okienko po przeciwnej stronie stodoły.
— Sara Ray całe życie płacze, — odezwała się niecierpliwie Celinka. — Co miesiąc wypłakuje z kwartę łez. Bywają takie chwile, kiedy nie można się wstrzymać od płaczu, ale ja wówczas kryję się przed ludźmi, a Sara najbardziej lubi płakać przy wszystkich.
Zapłakana Sara weszła właśnie do stodoły i dowiedzieliśmy się, że powodem jej łez był przykry fakt, że matka zabroniła jej pójść wieczorem na pokaz magicznej latarni. Odczuliśmy dla Sary szczerą sympatję.
— A przecież wczoraj mówiła, że możesz pójść, — odezwała się Historynka, — więc dlaczego dzisiaj nagle zmieniła postanowienie?
— Dlatego, że w Markdale panuje odra, — szlochała Sara. — Mama powiada, że wszystkie dzieci w Markdale są chore, a przecież na pokaz do naszej szkoły przyjdzie stamtąd dużo ludzi, więc ja nie mogę tam iść. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam magicznej latarni i wogóle nigdy nic nie widziałam!
— Wątpię, czy w szkole grozi niebezpieczeństwo zarażenia się odrą, — zauważyła Fela. — Jeżeliby takie niebezpieczeństwo groziło, to i nam by pójść nie pozwolono.
— Straszniebym chciała zachorować na odrę, — jęczała Sara przejęta rozpaczą. — Może wówczas mama nie byłaby dla mnie taka surowa!
— A może Celinka pójdzie do was i przekona twoją matkę, — zaproponowała Historynka. — Może wówczas matka nie będzie ci już zabraniała. Przecież bardzo lubi Celinkę, bo mnie i Feli napewno nie lubi, więc mogłybyśmy zepsuć tylko całą sprawę.
— Mama pojechała z ojcem do miasta dziś popołudniu i wrócą dopiero jutro. W domu niema nikogo, oprócz mnie i Judy Pineau.
— Wobec tego, dlaczego nie miałabyś pójść z nami? — zdziwiła się Historynka. — Matka twoja nie dowie się nawet o tem, jeżeli poprosisz Judy, żeby nic nie mówiła.
— Ach, ale tak nie wolno, — oburzyła się Fela. — Nie powinnaś namawiać Sary, aby okazywała nieposłuszeństwo swej matce.
W tym wypadku Fela po raz pierwszy miała bezwzględną słuszność. Propozycja Historynki była stanowczo niewłaściwa i gdyby w danej chwili protest wyszedł ze strony Celinki, Historynka napewno ustąpiłaby, nie namawiając Sary do pójścia. Lecz Fela była właśnie tą osobą, której wszelkie protesty rozdrażniały jeszcze bardziej Historynkę i nakłaniały ją do grzechu.
Spojrzała teraz na Felę z wyższością i poczęła nadal przekonywać zapłakaną Sarę. My wszyscy nie zabieraliśmy w tej sprawie głosu. Doszliśmy do wniosku, że Sara sama powinna się zdecydować.
— Bardzobym chciała tam z wami pójść, — jęczała bezradnie, — ale nie mogę nawet przyzwoicie się ubrać. Wszystkie moje sukienki wiszą w małym pokoiku, który mama zamknęła, lękając się, że ktoś z nas napocznie owocowy placek. Nie mam nic do włożenia, oprócz szkolnego mundurka.
— Twój mundurek jest nowy i bardzo ładny, — tłumaczyła jej Historynka, — zresztą coś nie coś możemy ci pożyczyć. Mogę ci dać mój jedwabny kołnierzyk, który bardzo przystroi mundurek, a Celinka pożyczy ci swój zeszłoroczny kapelusz.
— Ale nie mam ani bucików, ani pończoch, bo także są zamknięte.
— Buciki i pończochy ja ci chętnie pożyczę, — odezwała się Fela, która prawdopodobnie doszła do wniosku, że Sara sama powinna odpowiadać za swoje grzechy.
Sara ustąpiła. Gdy Historynka do czegoś nakłaniała, trudno się było oprzeć urokowi jej głosu. Gdyśmy tego wieczoru wychodzili do szkoły, Sara Ray szła z nami razem, ubrana w „pożyczone piórka“.
— A jeżeli naprawdę zarazi się odrą? — szepnęła Fela na uboczu.
— Wątpię, czy tam będzie ktoś z Markdale, — odparła Historynka lekkomyślnie. — Przecież ten profesor w przyszłym tygodniu ma właśnie zamiar pojechać do Markdale, więc napewno nikt stamtąd nie przyleci dzisiaj do naszej szkoły.
Był chłodny, wilgotny wieczór i kroczyliśmy szerokim gościńcem w jaknajlepszych humorach. Nad doliną zarośniętą bukami i jodłami zawisła tarcza zachodzącego słońca, plamiąc wszystko swą czerwienią, a tuż pod nią wyłaniał się młodziutki księżyc. Powietrze było czyste, przesiąknięte wonią świeżego siana, która unosiła się aż pod niebo. Dzikie różyczki przetykały purpurą parkany wszystkich ogrodów, a obydwie strony gościńca złociły się od gęstych jaskrów.
Szliśmy wszyscy ochoczo, rozkoszując się spacerem i kierując się w stronę biało tynkowanego budynku szkolnego, patrzącego ku nam z doliny. Fela i Celinka nie potrafiłyby się teraz gniewać na nikogo, Historynka stąpała lekko, niby purpurowy płomień w swej szkarłatnej jedwabnej sukience. Drobne jej stopy tkwiły w bronzowych, zapinanych na guziki paryskich bucikach, które były przedmiotem zazdrości wszystkich uczennic w Carlisle.
Tylko Sara Ray nie była zadowolona. Miała twarzyczkę tak smutną, że Historynka traciła powoli cierpliwość, chociaż i ona sama nie była dzisiaj w najlepszym humorze. Może dręczyły ją wyrzuty sumienia, chociaż się do tego przed nikim absolutnie nie przyznawała.
— Słuchaj, Saro, — rzekła, — zastosowałaś się do mojej rady, ale jeżeli idziesz już z nami, to miej trochę weselszą minę. Nie myśl o tem, że źle robisz. Nie należy martwić się, bo zepsujesz sobie całą przyjemność. Możesz żałować potem, ale teraz nie powinnaś zaprzątać sobie głowy takiemi myślami.
— Ja wcale nie żałuję, — broniła się Sara. — Boję się tylko, że mama się o wszystkiem dowie.
— Ach! — w głosie Historynki brzmiała wyraźna ironja. Dla wyrzutów sumienia miała zawsze zrozumienie i sympatję, lecz wszelka bojaźń była dla niej rzeczą zupełnie niepojętą. — Czy Judy Pineau przyrzekła ci, że o niczem nie powie?
— Tak, ale może tam być ktoś, kto mnie zobaczy i poskarży się przed mamą.
— Jeżeli tak bardzo się boisz, to lepiej nie chodź. Jeszcze teraz nie jest zapóźno, bo właśnie przechodzimy koło waszego domu, — perswadowała Celinka.
Ale Sara nie mogła się wyrzec tak wielkiej przyjemności. Szła dalej, drobna i skurczona, dźwigająca swój grzech na plecach, chociaż była grzesznicą zaledwie jedenastoletnią.
Pokaz latarni magicznej był nadzwyczajny. Przezrocza udały się świetnie, a profesor wykładał bardzo dowcipnie. Powtarzaliśmy wszyscy jego słowa w powrotnej drodze do domu. Sara, która przez cały czas pokazu była ogromnie smutna, teraz rozweseliła się trochę, gdy było już po wszystkiem. Historynka przeciwnie, była strasznie ponura.
— Byli tam jednak ludzie z Markdale, — wyznała mi w zaufaniu, — byli nawet Williamsonowie, którzy mieszkają naprzeciw Cowanów, a tam wszyscy chorzy są na odrę. Żałuję, że namówiłam Sarę do pójścia, tylko nie mów nic o tem Feli. Gdyby chociaż Sara dobrze się czuła na pokazie, nie miałabym żalu, ale była ponura, jak noc. Sam chyba widziałeś! Źle zrobiłam, że ją nakłoniłam do tego, ale teraz już niema na to rady.
Noc była pachnąca i tajemnicza. Lekki wietrzyk wyśpiewywał jakieś melodje w gęstych krzewach nad brzegiem strumienia. Niebo było granatowe i gwieździste, a Drogę Mleczną spowijały przezroczyste pasemka mgły.
— W Drodze Mlecznej jest czterysta miljonów gwiazd, — odezwał się Piotrek, który zawsze zadziwiał nas, wiedząc naogół więcej, niż przystało na chłopca do posług. Posiadał wyjątkową pamięć i nigdy nie zapominał tego, co usłyszał, albo przeczytał. Kilka książek, które mu pozostały po nieboszczce ciotce Jane, zaopatrzyły jego umysł w tak rozmaite wiadomości, że czasami obydwaj z Feliksem dochodziliśmy do wniosku, że wiemy o wiele mniej od Piorka. Fela była tak przejęta jego wiedzą astronomiczną, że pozostawiła dziewczynki, z któremi szła dotychczas i zbliżyła się do Piotrka. W innym wypadku napewnoby tego nie uczyniła, bo Piotrek przecież był boso. Dla chłopca do posług wypadało nawet na publicznych „zebraniach“ występować bez trzewików i nie przynosiło mu to wcale wstydu, ale Fela nie pokazałaby się na gościńcu z bosym towarzyszem. Na szczęście teraz było zupełnie ciemno, więc i tak by nikt jego bosych nóg nie zauważył.
— Znam śliczną opowieść o Mlecznej Drodze, — odezwała się Historynka z rozjaśnioną nagle twarzą. — Przeczytałam ją w książce ciotki Ludwiki i doskonale zapamiętałam. Pewnego razu było w niebie dwoje archaniołów, którzy się nazywali Zerah i Zulamith...
— Czyż aniołowie mają imiona taksamo, jak ludzie? — zapytał Piotrek.
— Naturalnie, muszą mieć jakieś imiona, bo pomieszaliby się, gdyby imion nie mieli.
— To jak ja będę aniołem — jeżeli to kiedykolwiek nastąpi — będzie mi także na imię Piotr?
— Nie. Wówczas będziesz miał jakieś nowe imię, — wytłumaczyła Celinka łagodnie. — Tak przynajmniej jest napisane w Biblji.
— Cudownie, strasznie się z tego cieszę! Imię Piotr nie byłoby odpowiednie dla anioła. A jaka jest różnica między aniołami i archaniołami?
— Archaniołami zostają aniołowie, którzy byli już bardzo długo aniołami, dobrze się sprawowali i byli sprawiedliwi, — odparła Historynka, której odpowiedź ta w ostatniej chwili przyszła na myśl i pragnęła nią poprostu uspokoić Piotrka.
— A jak długo trzeba być aniołem, żeby zostać archaniołem? — indagował dalej Piotrek.
— Ach, nie mam pojęcia. Napewno kilka miljonów lat, ale nawet i wówczas nie wszyscy aniołowie awansują. Pewna ich ilość musi zostać nadal aniołami.
— Mnieby tam wystarczyło, gdybym była tylko zwykłym aniołem, — wtrąciła skromnie Fela.
— Słuchajcie, jeżeli zamierzacie przerywać i wygadywać brednie, to nigdy nie usłyszymy tej historji, — oburzył się Feliks. — Przestańcie gadać i pozwólcie Historynce dojść do słowa.
Umilkliśmy, a Historynka ciągnęła dalej:
— Zerah i Zulamith kochali się bardzo, jak zwykli śmiertelnicy, a miłość taka jest zabroniona przez Wszechmocnego. Więc ponieważ Zerah i Zulamith przełamali prawo boskie, zostali wygnani z nieba na bezkresne przestrzenie wszechświata. Gdyby wygnano ich razem, nie byłoby to dla nich tak srogą karą, lecz Zerah wysłano na gwiazdę po jednej stronie wszechświata, a Zulamith kazano osiąść na gwieździe po przeciwnej stronie, zaś między nimi istniała bezkresna dal, która ich rozłączała. Połączyć ich mogła na tej odległości tylko miłość. Zulamith począł tak tęsknić za Zerah, że zaczął budować most świetlny ze swojej gwiazdy, a Zerah, nie wiedząc o term, lecz tęskniąc również za ukochanym, zaczęła budować taki sam most świetlny ze swojej gwiazdy. Przez tysiące, tysiące lat obydwoje budowali ten most i nareszcie spotkali się i padli sobie w objęcia. Udręka ich i samotność zostały zapomniane, a most, który wybudowali połączył obydwie ich gwiazdy wygnania.
— Gdy inni archaniołowie dowiedzieli się o tem, w przestrachu i gniewie zjawili się przed białym tronem Boga i zawołali:
— „Spójrz, o Wszechmocny, co zrobili ci zbuntowani! Wybudowali most we wszechświecie i skończyła się ich rozłąka. Wyciągnij Swoje potężne ramię i zniszcz ten most, w który włożyli tyle pracy“.
— Umilkli i w całem niebie zaległa cisza. Z ciszy tej wyłonił się w pewnej chwili głos Wszechmocnego.
— „Nie“, powiedział, „tego, co we wszechświecie zbudowała prawdziwa miłość, nawet Wszechmocny nie ma prawa niszczyć. Most musi zostać nazawsze“.
— I dlatego, — kończyła Historynka z roziskrzonemi oczami utkwionemi w niebo, — most ten pozostał do dzisiaj i nazywa się Mleczną Drogą.
— Jaka cudowna historja, — westchnęła Sara Ray, która pod urokiem tej opowieści zapomniała nawet o własnych zmartwieniach.
Wszyscy powoli budziliśmy się do rzeczywistości, choć przed chwilą jeszcze znajdowaliśmy się wraz z archaniołami w niebie. Nie byliśmy jeszcze tak dorośli, aby pojąć dokładnie głębokie znaczenie tej legendy, wyczuwaliśmy jednak jej piękno i poddawaliśmy się jej przemożnemu czarowi. Już teraz dla nas wszystkich Mleczna Droga nie będzie, jak powiedział Piotrek, zbiorowiskiem gwiazd, lecz jasnym świetlanym mostem, który zbudowała miłość wygnanych z nieba archaniołów.
Odprowadziliśmy Sarę Ray do samych drzwi jej domu, bo bała się spotkania z czarownicą Peg Bowen. Później szedłem z Historynką boczną krętą ścieżką. Piotrek i Fela szli za nami, a Celinka, Dan i Feliks kroczyli przed nami, trzymając się za ręce i śpiewając głośno. Celinka miała bardzo dźwięczny głosik, którego słuchałem z prawdziwą przyjemnością. W pewnej chwili Historynka westchnęła.
— A co będzie, jak Sara naprawdę dostanie odry? — zapytała ze smutkiem.
— Wszyscy muszą mieć odrę, — uspokoiłem ją, — a im wcześniej odrę się przechodzi, tem lepiej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.