Historynka/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historynka |
Wydawca | Wydawnictwo J. Przeworskiego |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | The Story Girl |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zasadniczo nie podzielaliśmy entuzjazmu Historynki, jeżeli chodziło o odwiedziny u pana Campbella. Każde z nas w duchu lękało się tej wizyty. Jeżeli, jak powiedziałem, pan Campbell nie lubił dzieci, to kto wie, jakie nas tam czeka przyjęcie?
Pan Campbell był bogatym samotnym farmerem, traktującym życie lekkomyślnie. Zwiedził New-York, Boston, Toronto i Montreal i był nawet podobno na wybrzeżu Pacyfiku. Dlatego też w Carlisle uważany był za człowieka, który najwięcej w życiu podróżował, ponadto mówiono o nim, że jest „oczytany“ i inteligentny. Jednakże wiadomo było również, że pan Campbell niezawsze miał dobry humor. Jeżeli kogoś lubił, nie było takiej rzeczy, którejby dla tego kogoś nie uczynił, jeżeli jednak nie czuł do kogoś zbytniej sympatji — potrafił być bardzo nieprzyjemny. Jednem słowem zdawało nam się, że pan Campbell usposobieniem swem przypomina ową sławną małą dziewczynkę z wijącym się loczkiem nad czołem. „Jak jest dobry, to jest bardzo, bardzo dobry, ale jak jest zły, to wtedy jest okropny“. Co będzie, jeżeli właśnie dziś ma ten swój okropny dzień?
— Przecież nam nic złego zrobić nie może — tłumaczyła Historynka. — Może być najwyżej nieprzyjemny, ale to nas nie powinno obchodzić.
— Przykre słowa nie łamią nikomu kości — zauważył Feliks filozoficznie.
— Ale łamią ludzkie uczucia. Ja się strasznie boję pana Campbella — wyszeptała Celinka z drżeniem.
— Może zaniechamy tego i wrócimy do domu? — proponował Dan.
— Możesz wrócić, jak ci się podoba — odparła z przekąsem Historynka, — ale ja pójdę do pana Campbella, bo jestem pewna, że okaże się całkiem miły. Ale jeżeli pójdę sama, to pieniądze, które od niego dostanę, zatrzymam dla siebie, pamiętajcie.
To nam wystarczyło. Nie mogliśmy przecież pozwolić na to, aby Historynka zebrała największą sumę na fundusz bibljoteki szkolnej.
Gospodyni pana Campbella wprowadziła nas do salonu i wyszła. W pewnej chwili ujrzeliśmy samego pana Campbella stojącego w progu i patrzącego na nas ze zdziwieniem. Odetchnęliśmy wszyscy z ulgą. Odnieśliśmy wrażenie, że dzisiaj właśnie był w całkiem niezłym humorze, bo wyraźny uśmieszek majaczył na jego ogolonej twarzy. Pan Campbell był wysokim mężczyzną, o dużej głowie i gęstych czarnych, przyprószonych siwizną włosach. Miał duże czarne oczy, okolone siateczką zmarszczek i cienkie zaciśnięte usta. Przyszło nam na myśl, że jest przystojny, jak na takiego starszego jegomościa.
Spojrzenie jego błądziło po naszych twarzach obojętnie, dopóki nie spoczęło na twarzyczce Historynki, siedzącej wygodnie w fotelu. Wyglądała, jak smukła lilja w tej swojej pozie mimowolnej gracji. Jaśniejszy ognik zaiskrzył się w czarnych oczach pana Campbella.
— Czy to delegacja z Niedzielnej Szkoły? — zapytał ironicznie.
— Nie. Przyszliśmy do pana z prośbą — odparła Historynka.
Magnetyczny urok jej głosu oczarował zarówno nas, jak i pana Campbella. Wszedł do salonu, usiadł, włożył ręce w kieszonki kamizelki i uśmiechnął się.
— Cóż to takiego? — zapytał.
— Zbieramy fundusz na naszą szkolną bibljotekę i przyszliśmy tu, prosić pana o datek — odezwała się znowu Historynka.
— A dlaczego ja mam coś dać na szkolną bibljotekę? — indagował pan Campbell.
Tem pytaniem wprowadził nas w kłopot. Dlaczego on, istotnie? Ale Historynka ani przez chwilę nie była zażenowana. Pochyliwszy się naprzód z jasnym uśmiechem, odparła kokieteryjnie:
— Dlatego, że dama pana prosi.
Pan Campbell wzruszył ramionami.
— Bardzo wyraźny powód — przyznał. — Ale wiesz chyba o tem, moja młoda damo, że jestem starym skąpcem i kutwą. Nie lubię się rozstawać z mojemi pieniędzmi nawet dla tak ważnego powodu. Nie rozstaję się z niemi nigdy, chyba, że wzamian coś otrzymuję. Powiedzcie mi, cobym od was mógł otrzymać, gdybym dał pewną sumę na waszą bibljotekę? Chyba nic! Ale przedstawię wam pewną propozycję. Od syna mojej gospodyni słyszałem, że ty, „młoda damo“ umiesz pięknie opowiadać bajki. Opowiedz mi więc jakąś bajkę, a ja ci poprostu za to opowiadanie zapłacę. Zastanów się i opowiedz mi coś ładnego.
W tonie jego brzmiała wyraźna ironja, która jednak nie zbiła z tropu Historynki. Zerwała się na równe nogi i dostrzegliśmy, że w całym jej wyglądzie zaszła nieoczekiwana zmiana. Ciemne jej oczy pałały, a czerwone rumieńce ukazały się na policzkach.
— Opowiem panu historję o paniach Sherman i o tem, jak Basia Sherman zdobyła męża — zawołała.
Otworzyliśmy usta ze zdziwienia. Czyż ta Historynka oszalała? A może zapomniała o tem, że Basia była prababką pana Campbella i że jej sposób zdobycia męża był sławny w całej okolicy.
Lecz pan Capmbell uśmiechnął się znowu.
— Doskonały wybór — pochwalił. — Jeżeli zdołasz mnie ubawić tą historją, to istotnie będziesz nadzwyczajna. Opowiadanie to słyszałem tyle razy, że umiem je na pamięć, jak abecadło.
— Pewnego zimowego dnia przed dziewięćdziesięciu laty, — zaczęła Historynka bez dalszych wstępów, — Donald Fraser siedział przy oknie w swoim nowym domu, grając na skrzypcach i spoglądając na zamarzniętą pobliską zatokę. Na dworze było strasznie zimno i burza śnieżna stawała się coraz okropniejsza. Pomimo zamieci, Donald zamierzał wieczorem udać się na przeciwległy brzeg zatoki, aby odwiedzić Nacię Sherman. Myślał wciąż o niej, grając na skrzypcach „Annę Laurę“, bo Nacia była o wiele piękniejsza od kobiety, o której była mowa w pieśni. „Jej twarz jest najpiękniejsza z tych wszystkich, na których kiedykolwiek spoczął promień słońca“, nucił Donald i zresztą myślał taksamo! Nie wiedział dlaczego Nacia nie dba o niego. Miał rywali, lecz wiedział, że jeżeli Nacia nie zostanie jego żoną, nikt inny napewno nią nie będzie. Tak więc siedział tego popołudnia i marzył o niej, wygrywając piękne stare pieśni na swych zawodzących skrzypcach.
— W pewnej chwili sanie podjechały pod dom Donalda Frasera i do mieszkania wszedł Ned Campbell. Donald nie był z tej wizyty bardzo zadowolony, gdyż orjentował się, dokąd gość jechał. Ned Campbell, który był Szkotem i mieszkał daleko w Berwick, zalecał się również do Naci Sherman, a co gorsza, ojciec Naci lubił go bardzo, gdyż był bogatszy od Donalda Frasera. Donald jednak nie zdradził mu swych myśli — Szkoci nigdy tego nie robią i usiłował wykazać zadowolenie, witając Neda bardzo serdecznie.
— Ned usiadł przy kominku, zupełnie z siebie zadowolony. Z Berwick do brzegu zatoki było dziesięć mil drogi, więc przyjemnie było odpocząć kilka godzin w ciepłem mieszkaniu przyjaciela. Po chwili Donald przyniósł whisky. Przed dziewięćdziesięciu laty zawsze gości w ten sposób częstowano, tylko kobiety mogły podawać gościom herbatę, ale mężczyźnie to już zupełnie nie wypadało.
— „Musi ci być zimno“, — rzekł Donald jeszcze bardziej przyjaznym głosem. — „Usiądź przy ogniu, stary, i napij się trochę tego rozgrzewającego trunku. Strasznie jest dzisiaj zimno. A teraz opowiedz mi, co słychać w Berwick. Czy Mc. Lean pogodziła się już ze swym mężem? Czy to prawda, że Sam Mc. Quarie zamierza się ożenić z Kasią Ferguson? Ależ to będzie cudowna para! Samowi widocznie podobają się rudowłose“.
— Ned przywiózł z sobą mnóstwo nowinek i im więcej pił whisky, tem obszerniej o wszystkiem opowiadał. Nie zauważył, że Donald nie pił zupełnie. Mówił i mówił, aż wkrótce zaczął opowiadać takie rzeczy, których by nigdy nie opowiadał na trzeźwo. Wreszcie wyznał Donaldowi, że udaje się na przeciwległą stronę zatoki, aby oświadczyć się Naci Sherman. Jak dziewczyna jego oświadczyny przyjmie, to całą okolicę gotów jest zaprosić na wesele.
— Donald był szalenie przygnębiony! Było to więcej, niż oczekiwał. Ned wprawdzie oddawna zalecał się do Naci, lecz Donald nie przypuszczał, że właśnie teraz zamierza się jej oświadczyć.
— W pierwszej chwili nie wiedział, co ma robić. W głębi serca czuł, że Nacia go lubi. Była bardzo wstydliwa i skromna, lecz wiadomo przecież każdemu mężczyźnie, kiedy dziewczyna żywi dlań jakieś głębsze uczucie. Donald jednak wiedział, że jeżeli Ned oświadczy się pierwszy, napewno zostanie przyjęty. Ned był bogaty, a rodzina Shermanów była biedna i stary Edgar Sherman miał najwięcej do powiedzenia w tej sprawie. Jeżeli powie Naci, że powinna wyjść za Neda Campbella, dziewczyna napewno go usłucha. Stary Edgar Sherman należał do tych ludzi, którym wszyscy winni byli posłuszeństwo. Ale, jeżeli Nacia uprzednio przyjmie czyjeś oświadczyny, to nawet ojciec nie będzie mógł jej nakłonić, aby złamała dane słowo.
— Czyż Donald nie znajdował się w przykrej sytuacji? Ale był przecież Szkotem, a Szkot zawsze potrafi dać sobie radę. Nagle złośliwe iskierki zabłysły w jego oczach, bo przypomniał sobie, że w miłości i na wojnie wszystko było uczciwe. Więc począł jeszcze serdeczniej i natrętniej namawiać Neda: „Napij się jeszcze, stary, pij więcej. Będzie ci cieplej na mrozie i wiatr ci krzywdy nie zrobi. Nalej jeszcze kieliszek. Whisky każdemu idzie na zdrowie“.
— Nedowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wychylił kieliszek znowu i zapytał obojętnie:
— „Czy i ty tam się wybierasz dzisiaj?“
— Donald potrząsnął głową.
— „Myślałem o tem“ — rzekł — „ale zamieć jest taka straszna, że o pójściu piechotą niema mowy, a sanie oddałem do naprawy do kowala. Najlepiej w taką pogodę siedzieć przy kominku, Campbell, zresztą to zależy od gustu“.
— Ned pomyślał o swym odmiennym „guście“, a Donald siedział przy stole z pochmurną twarzą, lecz śmiejącemi się oczyma i zachęcał wciąż do picia. Wreszcie głowa opadła Nedowi na piersi i zasnął. Wówczas Donald wstał, włożył futro i czapkę i skierował się ku drzwiom.
— „Śpij słodko i spokojnie, stary“ — rzekł śmiejąc się — „a jak się obudzisz, to się już ze sobą porachujemy.“
— Odwiązał konia Neda, wskoczył do sań i strzelił z bata.
— „No, stara szkapo, ruszaj prędko“ — zawołał. — „Wszystko teraz zależy od twego pośpiechu. Jeżeli Campbell za wcześnie się obudzi, cały plan mi się nie uda. Wio, stara szkapo!“
Klacz Neda biegła, jak jeleń po lodzie, a Donald zastanawiał się nad tem, co ma powiedzieć Naci i czy mu ona na oświadczyny odpowie „nie“?
— „Wtedy dopiero mnie Ned wyśmieje. Mam nadzieję, że śpi teraz smacznie. A wkrótce przyjdzie znowu śnieżyca. Chyba nie zachoruje, jak się na mnie rozgniewa. Po przebudzeniu będzie w takim cudownym humorze, że nawet nie pomyśli o niebezpieczeństwie. No, stara szkapo, już jesteśmy na miejscu! A teraz, Donaldzie Fraser, weź się w kupę i postępuj, jak mężczyzna. Nie przejmuj się tem, jeżeli dziewczyna spojrzy na ciebie nawet niechętnie, bo przecież ma najpiękniejsze błękitne oczy na świecie.“
— Lecz mimo tych zuchwałych słów, serce Donalda biło mocniej, gdy wjeżdżał na podwórze Shermanów. Nacia doiła krowę w drzwiach obory, przerwała jednak pracę, dostrzegłszy Donalda. Ach, jakaż ona była piękna! Włosy miała, jak złote pasma jedwabiu, a oczy jej były tak błękitne, jak woda w zatoce, gdy słońce wyłoni się z poza chmury. Donald był bardziej zmieszany, niż kiedykolwiek, ale wiedział, że musi dotrzeć do celu. Przecież już może nigdy więcej nie zobaczyć samej Naci, gdy Ned się o nią oświadczy. Ujął ją za rękę i wybąkał:
— „Naciu, dziewczyno, kocham cię. Zdziwisz się pewno, że ci mówię o tem tak nagle, ale tę całą historję wytłumaczę ci później. Wiem, że nie jestem wart ciebie, lecz jeżeli prawdziwa miłość podnosi wartość człowieka, to i moją wartość napewno podniosła. Chcesz zostać moją żoną, Naciu?“
— Nacia nie powiedziała, że chce, tylko spojrzała tak na Donalda, że chwycił ją w objęcia na śniegu i pocałował.
— Nazajutrz rano burza ucichła. Donald wiedział, że Ned już trafił na ślad. Nie chciał, aby kłótnia odbyła się w domu Shermanów, więc postanowił odjechać przed przybyciem Campbella. Namówił Nacię, aby odwiedziła wraz z nim jakichś przyjaciół. Gdy podjechał saniami Neda pod dom, dostrzegł czarny punkt w oddali na zatoce i zaśmiał się.
— W pół godziny potem Ned Campbell wpadł do kuchni Shermanów strasznie wściekły! W kuchni była tylko Basia Sherman i dziwne, że się go wcale nie przelękła. Zresztą Basia nie bała się nikogo. Była przystojna, miała włosy bronzowe, jak październikowe orzechy, czarne oczy i rumiane policzki. Ponadto oddawna już była zakochana w Nedzie Campbellu.
— „Dzień dobry, panie Campbell“ — zawołała odrzucając wtył głowę. — „Strasznie wcześnie pan przyjechał.“
— „Gdzie jest Donald Fraser?“ — zapytał Ned, wymachując zaciśniętemi pięściami. — „Jego przecież szukam i muszę go znaleźć. Gdzie on jest, Basiu Sherman?“
— „Donald Fraser jest już bardzo daleko“ — zaśmiała się ironicznie Basia. — „Przyjechał tu wczoraj o zachodzie słońca i oświadczył się Naci na podwórzu. Gdyby mnie się ktoś oświadczył u drzwi obory, napewno potrafiłabym mu na to odpowiedzieć. Ale Nacia jest inna, przyjęła go i potem siedzieli długo w nocy, a nad ranem Nacia obudziła mnie, aby mi opowiedzieć w sekrecie całą historję. Opowiedziała mi również, jak pewien młodzieniec uraczył whisky swego przyjaciela, chcąc, aby tamten zasnął. Gdy już przyjaciel był zupełnie pijany, młodzieniec ów pojechał do jego dziewczyny, oświadczył jej się i został przyjęty. Słyszał pan kiedyś taką historję, panie Campbell?“
— „O tak“ — odparł niechętnie Ned. — „Cała okolica śmiać się ze mnie będzie, gdy Donald Fraser rozgłosi tę historję. Ale, jak go spotkam, napewno łotr śmiać się przestanie. O, wówczas ja będę miał ciekawą historję do opowiadania!“
— „Pozostawmy go lepiej w spokoju“ — zawołała Basia. — „Cóż poradzić na to, że dziewczyna wolała jasne włosy i szare oczy od pięknej czarnej czupryny i błękitnych oczu przystojnego młodzieńca! Pan się nie nadaje na rywala, Nedzie Campbell. Gdybym była na pańskiem miejscu, pokazałabym Donaldowi Fraserowi, że i ja potrafię zdobyć dziewczynę i to jeszcze prędzej od niego! Istnieje mnóstwo dziewcząt, któreby chętnie odpowiedziały „tak“ na pańskie oświadczyny. Tutaj przed panem stoi taka jedna! Dlaczego nie miałby się pan ze mną ożenić, Nedzie Campbell? Ludzie powiadają, że jestem równie ładna, jak Nacia, a potrafię pana kochać jeszcze bardziej, niż Nacia kocha swego Donalda!“
— I co wówczas zrobił Campbell? Postąpił tak, jak powinien był postąpić. Wziął sobie do serca słowa Basi i wkrótce odbyło się podwójne wesele. Pogłoski krążą, że Ned i Basia byli najszczęśliwszem małżeństwem na świecie, szczęśliwszem nawet, niż Donald i Nacia. I wszystko było jaknajlepiej, bo się dobrze skończyło!
Historynka dygnęła, aż jedwabną swą suknienką zamiotła podłogę. Potem usadowiła się znowu na fotelu i spojrzała na pana Campbella z triumfem.
Historję tę znaliśmy już oddawna. Pisano nawet o niej w dziennikach w Charlottetown, my zaś czytaliśmy ją w jakiejś książce ciotki Oliwji, z której Historynka również się o niej dowiedziała. Słuchaliśmy jednak oczarowani. W miarę opowiadania notowałem sobie każde jej słowo w pamięci, lecz nigdy nie potrafiłbym opowiedzieć tak obrazowo tej historji, jak to uczyniła Historynka. Wszyscy bohaterowie nagle ożyli. Donald, Ned, Nacia i Basia znajdowali się teraz z nami w pokoju. Widziałem dokładnie ich twarze, słyszałem ich głosy, zagniewane, czy łagodne, ironiczne, czy wesołe, mówiące rozmaitemi akcentami. Uświadamiałem sobie całą kokieterję, uczucie, zuchwałość i miękkość w przemowie Basi Sherman, do tego stopnia, że zapomniałem zupełnie o obecności pana Campbella.
Pan Campbell w milczeniu wyjął sakiewkę, dobył z niej złożony banknot i podał go Historynce.
— Masz tutaj pięć dolarów — rzekł — bo opowiadanie twoje więcej było warte. Jesteś nadzwyczajna! Przyjdzie dzień, kiedy cały świat zda sobie z tego sprawę. Słuchałem już wielu opowiadań w życiu, lecz nigdy jeszcze nie byłem tak zachwycony, jak teraz, słuchając tej starej historji, którą znam od kolebki. Czy zechcesz spełnić jeszcze jedną prośbę?
— Naturalnie — zawołała uradowana Historynka.
— Wyrecytuj mi całą tabliczkę mnożenia — zażądał Campbell.
Spojrzeliśmy nań ze zdziwieniem. Nic dziwnego, że wszyscy uważali pana Campbella za dziwaka. Co mu zależało na wyrecytowaniu tabliczki mnożenia? Nawet Historynka była tem zaskoczona, zaczęła jednak z powagą od „dwa razy dwa“, aż doszła do „dwadzieścia razy dwadzieścia“. Recytowała z prostotą, lecz głos jej brzmiał coraz inaczej, a twarzyczka wyrażała coraz większe zmęczenie. Nigdybyśmy nie przypuszczali, że w tabliczce mnożenia może być tyle poezji. Gdy skonstatowała fakt, że „trzy razy trzy“ jest dziewięć, otworzyliśmy usta, a gdy doszła do „pięć razy sześć“, łzy nam nadbiegły do oczu. „Osiem razy siedem“ wydało nam się tragedją, o jakiej po raz pierwszy słyszeliśmy, a „dwanaście razy dwanaście“ zabrzmiało, jak fanfara obwieszczająca zwycięstwo.
Pan Campbell skinął z zadowoleniem głową.
— Wiedziałem, że to potrafisz — rzekł. — Kiedyś znalazłem w książce takie zdanie: „Jej głos czynił nawet z tabliczki mnożenia poezję!“ Pomyślałem o tem, gdy usłyszałem twój głos. Nie wierzyłem w to dotychczas, lecz teraz wierzę.
Po chwili pożegnał się z nami.
— Widzicie — triumfowała Historynka, gdyśmy wracali do domu — że nigdy nie należy bać się ludzi.
— Ale nie każdy może być Historynką — uśmiechnęła się Celinka.
Tego wieczoru usłyszeliśmy, jak Fela mówiła do Celinki w przyległym pokoju:
— Pan Campbell na żadną z nas nie zwrócił uwagi, tylko na Historynkę. Ale gdybym włożyła moją nową sukienkę, napewnoby i na mnie inaczej patrzył.
— Sądzisz, że mogłabyś postąpić tak, jak Basia Sherman? — zapytała Celinka obojętnie.
— Nie, ale Historynka napewno potrafiłaby tego dokazać — odparła Fela z zazdrością.