<<< Dane tekstu >>>
Autor Kajetan Abgarowicz
Tytuł Hnat sierota
Podtytuł Obrazek z życia ludu ruskiego
Pochodzenie Rusini
Wydawca Księgarnia Spółki Wydawniczej Polskiej
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia „Czasu”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały obrazek
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Hnatko sierota — Hnatko neszczastnyj wyrósł był przy dworze.
Rodzice dzieckiem go jeszcze odumarli; stryj opiekun bił niemiłosiernie i z chaty jak psiuka wyganiał; grunt i obejście, ojcowiznę sierocą zagarnął. Jasna pani, dziedziczka miłosierna przychołubiła sierotę przy dworze; z dzieciństwa kazała go obficie karmić w piekarni, później kazała staremu kredenserzowi Dominowi uczyć go czytać i pisać, próby te jednak do niczego nie doprowadziły, bo mały Hnat ani zdolności, ani ochoty do nauki nie okazywał. Za to do koni od małego oczy mu się śmiały; przepadał za niemi, oddano go więc, gdy skończył dwanaście lat, pod bezpośrednie rozkazy Bazylego, dawnego wachmistrza, sprawującego podówczas funkcye koniuszego przy dworze w Hołczyńcach. Chłopiec jakby do koni się był rodził; wszyscy byli zeń bardzo zadowoleni i jemu dobrze się z tem działo — jadł dobrze, ubrany był zawsze dostatnio, no i pracą nadmierną nie zamęczano go wcale.
Po powrocie młodego dziedzica, panicza hołczynieckiego, Hnat stał się odrazu jego faworytem; na wszystkie konne spacery młody pan nie brał nikogo z sobą tylko Hnatka. Rozpuścił się tem Hnat okrutnie i nabrał był takiego rezonu, że nikomu zmilczeć nie chciał. Wrogów sobie też narobił bez liku. W dodatku parobcy szeptali między sobą, że Hnat na gałgańską drogę schodzi, że choć taki młody, to mimo to dziewki i »mołodyce« dla panicza podmawia i na złą drogę sprowadza; zmawiali się też nań nie raz, ale sprytny Hnat umiał zawsze zasadzki uniknąć.
Czas upływał szybko, chłopak nie oglądnął się nawet, kiedy wyrósł na tęgiego i ładnego parobczaka; na cały hołczyniecki klucz i okolicę nie było nadeń sprawniejszego »kozaka«; hołczynieckie araby chodziły pod nim jak orły, jak żmije; okoliczni panicze zazdrościli go hołczynieckiemu paniczowi, lecz napróżno starali się go odmówić — Hnat kochał panicza. Panicz też pamiętał o nim; sam nie proszony nawet polecił plenipotentowi swej matki sprawę zagrabionego przez Hnatowego stryja gruntu, jedynej ojcowizny sieroty. Plenipotent szczerze zajął się procesem paniczowskiego faworyta, i zanim Hnat ukończył dziewiętnasty rok życia, przywrócono go do posiadania kilkunastomorgowego gruntu i zniszczonej walącej się sadyby.
Ten Hnat, tak niedawno neszczastny, syrota, wyszedł był nagle na pierwszą partyę we wsi, na parobka, do którego wszystkie dziewczęta wzdychały, wzdychali i rodzice dorastających dziewcząt, bo wiedzieli, że paniczowski faworyt żeniąc się, dostanie ze dworu i materyał na odbudowanie sadyby, i wszelkiego dobytku na zaprowadzenie gospodarstwa.
Rozjaśnił się więc był sierocy horyzont Hnata — jednakże na przeźrocznem tle tego horyzontu malowały się tu i owdzie ciemne plamki. Chłopak stawszy się posiadaczem obszernego gruntu, zapragnął zostać zupełnie porządnym gospodarzem, takiego »porządnego« gospodarstwa chłop rusin nie rozumié zgoła bez gospodyni; począł się więc za nią oglądać. Miał w czem wybierać, nie było takiej we wsi, którejby mu nie chcieli dać; sam »starosta« z ochotą dałby mu był jednę ze swych trzech dorastających dziewcząt. On jednak bogackiej dziewki nie szukał; upatrzył był sobie biedną dziewczynę, sierotę taką samą jak i on był niedawno jeszcze, nie posiadającą nic, oprócz łaski pańskiej.
W dworskiej garderobie rosło śliczne dziewczę, Jeryną ją zwano; była to zupełnie bezdomna sierota, nikt nie znał ani jej ojca, ni matki; niemowlęciem ją na trakcie znaleziono i miłosierna pani przy dworze je wychowała. Wdzięczna była Jeryna pani za opiekę i wierniejszej po nad nią dziedziczka sługi nie miała; głośno też mówiła, że losem biednej sieroty się zaopiekuje i zaginąć jej nie da.
Piękna tez wyrosła w dostatku, wolna od wszelkiej troski o byt codzienny. Miała wówczas lat szesnaście, szczupła była i zgrabna na podziw; rączka jej drobna, niezapracowana, świeciła niezwykłą białością, w pasie była wcięta. A pierś dziewczęca i bez stanika i rogówki tworzyła biust, którego mogły jej zazdrościć rzeźby mistrzów starożytnych. Twarzyczkę miała owalną, cery smagłej, od której dziwnie uroczo odbijały duże szafirowe, prawie aż czarne oczy, tworząc wraz z purpurowemi ustami całość podziwu i uwielbienia godną.
Przytem była na oko dziwnie skromna i potulna, dworu się trzymała, po wiejskich muzykach i wieczornicach nikt jej nie spotkał; ludzie mówili, że ją tak Janowa klucznica pilnowała. W oczach tych jednak ciemnych dziwne blaski czasem płonęły, iskry się z nich jakieś sypały niby z ognisk jakichś potężnych. Piersi dziewicze jeszcze nie całkiem rozwinięte wznosiły się czasem nierówno, gwałtownie, a pod cienką, przejrzystą skórą, w błękitnych żyłach krew paląca warem płynęła i zlewała się obficie do młodego serca, pokrywając niezwykłą bladością smagłą twarzyczkę. Miewała czasem niepohamowane napady gniewu strasznego; wówczas usta jej rumiane bielały jak płótno i mowę jej coś tamowało, a po główce chodziły straszne myśli — w takiej chwili była w stanie targnąć się na własne młode życie.
Tę to Jerynę, »znajdę« — jak ją we dworze zwano — Hnatko wybrał na swą przyszłą gospodynię. Wybór ten stał się przyczyną, że nieraz chodził smutny i zasępiony, a pytającym go o przyczyny smutku, odpowiadał niechętnie i opryskliwie.
Pokochał był Hnat Jerynę po swojemu, po chłopsku, słowem nikomu o tem nie wspominał, nawet wybranej; jednakże zdawało mu się, że ma już do niej jakieś prawo, że niewolno jej z nikim innym w taniec iść, z nikim rozmawiać, do nikogo się uśmiechnąć. Ona milcząco na układ ten przystawała, bezwiednie despotyzmowi się temu poddawała; potulnie, milcząco uznała jego władzę nad sobą, i w myślach rozważyła zupełnie na zimno, że może pokochać Hnata i może zostać jego żoną.
Wszystko szło zrazu jak z płatka, Hnat czekał tylko jesieni, ażeby się ożenić; jesieni potrzebował koniecznie, bo wesele chłopskie na wiosnę byłoby poprostu anachronizmem... Tymczasem w ciągu lata zauważył rzecz, która go strasznie zaniepokoiła i zbudziła w nim uczucia, których nie znał nigdy przedtem. Panicz najwyraźniej począł się zalecać do Jeryny — za piękna była na to, aby nie zwrócić na siebie uwagi znającego się na tem wybornie panicza. — Co do przypuszczeń swoich Hnat nie mógł się mylić, z doświadczenia wiedział, w jaki sposób objawiają się paniczowe zalecanki, wszak sam brał udział w ustaleniu świetnego losu i Kseńki Mielnikowej i Pałaszki Wasylowej.
Zazdrość się w nim dzika zbudziła i rozdmuchała straszne na dnie duszy drzemiące namiętności, po hajdamackich przodkach odziedziczone. Przez całe lato spokojnej chwili nie zaznał; noce nieraz całe wił się jak wąż, jak potępieniec. — Czasem zrywał się dodnia i pilnował wyjścia mieszkania paniczowego, to znowu szpiegował dziewczynę całemi wieczorami... Gdy ujrzał ją w ten słotny, ciemny wieczór biegnącą do paniczowego mieszkania, uczuł, że krew w nim krzepnie, że straszna się godzina zbliża; w oczach mu krwawe łuny płonęły, w uszach słyszał krwi ciepłej chlupanie, ręką kurczowo zaciśniętą szukał za pasem noża... Był gotów podpalać, zabijać, pastwić się nad trupami... z tem wszystkiem podkradł się spokojnie pod okno i stłumiwszy oddech, słuchał uważnie rozmowy Jeryny z paniczem. To co usłyszał, uspokoiło go zupełnie; nie miał nawet żalu do jasnego panicza, że mu chciał dziewczynę zbałamucić, przeciwnie czuł się nad wyraz dumnym z tego, że Jeryna przeniosła go nad panicza i jaśnie wielmożnemu to wprost w oczy powiedziała. Na podsłuchiwaniu wyszedł zresztą jak najlepiej, dowiedział się teraz napewno, że dziewczyna go kocha, że go się boi i nie ulega już żadnej wątpliwości, by jego swatowie z harbuzem od niej powrócili.
Uczuł nagle, że wszystkie jego namiętności i obawy, rozbudzone niedawno do najwyższego stopnia, uspokoiły się nagle, niby dotknięte rószczką czarodzieja, przestał odrazu myśleć o nich, machnął lekceważąco ręką i — poszedł spać do stajni.
Nazajutrz rano, gdy się obudził, deszcz jeszcze obfitszy padał, z rozmokłej ziemi tumany się mgieł podnosiły, szare niebo niby ołowianą tłocznią ugniatało rozmokniętą ziemię. O polowaniu myśleć nawet nie było można. — Hnat postanowił wreszcie swe zamiary w czyn zamienić. Wnet po przebudzeniu poprosił Bazylego o uwolnienie na ten dzień od służby, potem ogolił się, uczesał, przywdział nową świtę zamiast barwy dworskiej; tak ustrojony i wyświeżony poszedł do kredensu i zameldował staremu kamerdynerowi Michałowi, że pragnie prośbę do jasnej pani osobiście zanieść.
Jaśnie pani była najłaskawszą dziedziczką w całej okolicy i dostęp do niej nie był zgoła trudny; Hnat też wkrótce uzyskał żądane posłuchanie. Audyencya ta odbyła się według starego odwiecznego rytuału, który lud ruski przechowuje z nadzwyczajną troskliwością. Jak długi padł pani do nóg, bił u jej stóp czołem, dziękował za chleb, za sól i za opiekę w sieroctwie, prosił przytem najpokorniej: czy jaśnie pani pozwolą przysłać swatów do Jeryny pokojowej? Dziedziczka łaskawie przyjęła oświadczyny Hnata i odpowiedziała, że jeżeli się Jeryna zgodzi, to ona nic przeciw temu stadłu nie ma.
Tegoż samego jeszcze dnia przed wieczorem Bazyli Kohut i Andryj Szczerbatyj, dwaj najpoważniejsi we wsi gospodarze, za zgodą i pozwoleniem dziedziczki, zaswatali Jerynę pokojową dla Hnata sieroty.
Przygotowania do ślubu trwały trzy tygodnie, to jest tyle, ile potrzeba czasu do wyjścia zapowiedzi. Zaraz po zaswataniu Hnata uwolniono od służby w stajni; osiadł on w swej podrujnowanej, ale teraz świeżo »połatanej« chacie i miał się zajmować przygotowaniami do wesela i przyszłego gospodarstwa. Kupił pług, parę koni, wóz, ale jadać chodził albo do dworskiej piekarni, albo do sąsiadów, w chacie nie było komu zgotować. W ogóle jakoś nie swojsko było mu w tej chacie — brakło mu stajni, rżenia ślicznych arabów, towarzystwa chłopców-towarzyszy; świta nie tak mu do grzbietu przylegała jak kurta liberyjna. Jednem słowem czuł się zasmuconym — nudził się. Pocieszał się jednak tem, że po ślubie wszystko się odrazu na lepsze zmieni.
Nareszcie nadszedł oczekiwany dzień. Wesele było tak paradne, że mało ludzie takich we wsi zapamiętali. Korowaj[1] we dworze upiekli taki ogromny, że starszy drużba, choć chłop jak dąb, mało nie giął się pod nim. Młody dziedzic dał Hnatowi przy błogosławieństwie kwit do majdańskiej gorzelni aż na dziesięć wiader wódki. Starostował panu młodemu sam Iwan Bodnar, największy bogacz w całej wsi a swojak Hnata przez jego nieboszczkę matkę, która cioteczną mu była.
Jedli, pili, śpiewali od soboty do wtorkowego wieczoru. Później zabrali się goście weselni do karczmy poprawiać gody. Państwo młodzi zostali sami u siebie w chacie.
W karczmie przy kieliszku stara swacha Horpyna pierwsza zagaiła rozmowę:
— No! no! kumo Chimo — prawiła Horpyna, kiwając głową na wszystkie strony — co dziwne to dziwne!... Taka harna, taka śliczna, ta, na psa niech padnie urok, ta nasza Jerynka, i poszła ze dworu sprawiedliwą, czesną[2] dziewką...
— Tak, tak kumo — potakiwała jej Chima — nespodiwano! A już wszyscy rozpowiadali, że do panicza chodzi... Ale to brechnia, kłamstwo paskudne, samam się przekonała, a mnie to niepierwszy zna; trzydzieści lat już swachuję...
Pomiędzy rozmawiające dwie baby wetknęła głowę stara Jewdocha; usłyszawszy ostatnie zdanie, wtrąciła poważnie:
— Znać stara dziedziczka nie dała jej zmarnować, bo ją miłowała bardzo i hołubiła[3] jak swoją.
— Tak, tak, tak! — potakiwały wszystkie baby.
— Popatrzcie tylko, co ona tam za nią dobra wszelakiego nadawała; toż żadna gospodarska córka tyle nie przyniesie... I krowę i skrzynię, i co do chaty potrzeba.
— A Hnatowi-ż nie dali jeszcze kwitu na materyał do lasu w Bokównie — wtrącił, mieszając się do rozmowy Hryńko Płeskań.
Takoj ne ma szczo skazaty — zakonkludowała stara Jawdocha — dobri pany taj hodi.





  1. Korowaj, wielka bułka pszenna, pieczona na wesela.
  2. Czesnyj, uczciwy (z rosyjskiego).
  3. hołubić, pieścić.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kajetan Abgarowicz.