<<< Dane tekstu >>>
Autor Kajetan Abgarowicz
Tytuł Hnat sierota
Podtytuł Obrazek z życia ludu ruskiego
Pochodzenie Rusini
Wydawca Księgarnia Spółki Wydawniczej Polskiej
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia „Czasu”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały obrazek
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Na dworze było zimno.
Z wieczora jeszcze zaczął brać mróz; wiatr zimny i srogi wiał z północy, przynosząc aż na równiny podolskie surowe oddechy lodowatego oceanu. Śnieżek drobny, zmarznięty, iglasty pruszyć zaczynał. Zimno nie oprzytomniło Hnata; pijany trunkiem, rozszalały nieznanem mu dotychczas uczuciem zazdrości, biegł co sił mu stało — wprost do chaty. Gdy minął groblę, tchu mu w piersiach zabrakło; przystanął na chwilę, oparł się o przydrożną baryerę i ciężko oddychał. Głuchy dźwięk dzwonu cerkiewnego, którym stróż zaznaczał swe czuwanie, obudził go z tej zadumy. Porwał się i pędził dalej. Bez tchu, z gołą głową wpadł do sieni własnego domostwa.
Sień była słabo oświetlona małą naftową lampką. Ordynans, z dobytym pałaszem drzemał na ławce obok drzwi rotmistrza. Hałas sprawiony nagłem wejściem pijanego Hnata rozbudził ze snu żołnierza; powstał więc z ławy i ostrym tonem zapytał?
Ty za czem[1]?
Hnat zmieszał się w pierwszej chwili, ale wkrótce wypity spirytus dodał mu rezonu i począł zuchwale mówić:
— Mam ważny interes do komandira... To moja chata! Puszczaj, muszę tam wejść!
Żołnierz ze zdziwieniem mu się przypatrywał, a widząc, że ma z pijanym do czynienia, odrzekł kpiąco:
— Interes, po nocy?... Czyś oszalał!... Rotmistrz śpi... Idź precz!
Wściekłość jednak coraz większa opanowywała Hnata w miarę jak mu tchu przybywało; lazł w oczy żołnierzowi i krzyczał coraz głośniej:
— Puszczaj! puszczaj! Ja muszę go zaraz zobaczyć.
Żołnierz cofnął się pod same drzwi; z pochwy wyciągnął nabity rewolwer i rozkazującym głosem krzyknął:
Paszoł won!...[2] Zabieraj się siejczas[3], a nie to jak psu ci w łeb strzelę.
Hnat, choć pijany zrozumiał odrazu, że ten nie żartuje; mrucząc coś niechętnie odstąpił od drzwi oficerskiej kwatery i wpadł do drzwi przeciwległego alkierza, gdzie od przyjścia ułanów mieścił się wraz z żoną. Było tam zupełnie ciemno. Z trudnością odszukał na piecu pudełko z zapałkami i drżącą ręką potarł »siarnik« o ścianę. Gdy błękitnawy płomyk siarki zmienił się wreszcie w jasno świecący blask palącego się drewienka, ujrzał, że alkierz był całkiem próżny. Ani żywego ducha tam nie było; pościel nie ruszana — żony ani śladu nigdzie.
— Całe piekło zawrzało mu nagle w piersi; krew nabiegająca w mózgu oczy mu krwawą mgłą przesłoniła; zdawało mu się, że ziemia się pod nim rozstępuje, że otchłań się straszna przed nim roztwiera. — Oparł głowę o krawędź swego małżeńskiego łóżka i stał tak długo, długo niby skamieniały. Człowiek ten spodlony próżniactwem i pijaństwem, kochał jednak swą piękną żonę nad wszystko; było to jedyne jeszcze szlachetniejsze uczucie, jakie w nim pozostało. On ją kochał i wierzył w jej uczciwość. Była to jedyna wiara, jaka kiedykolwiek w nim istniała. Dziś i ona zniknęła nagle niespodzianie.
Od dnia ślubu nigdy cień podejrzenia nie powstał w jego myśli; Jeryna ze wstrętem i pogardą odpychała wszelkie zalecanki wiejskich gachów. Teraz o jej winie nie mógł już wątpić; był pewny, że tam, o dziesięć kroków od niego, przedzielona dwoma cienkiemi ścianami, w jego własnej »świetlicy« spoczywa w objęciu obcego człowieka, przybłędy z za dziesiątej góry, z za dwudziestej rzeki, którego nawet mowy nie rozumie należycie.
Myśli te ognistemi zygzakami krzyżowały się w jego zbolałym mózgu; chciał je uporządkować, zebrać — nie mógł, szeregowały się one same i wreszcie objawiły się w szalonym, strasznym okrzyku rozpaczy.
Oh! ja neszczastnyj, neszczastnyj!
Zaryczał nieludzkim głosem; opończę rwał na sobie w kawałki, głowę tłukł o krawędź łóżka. Nareszcie padł bezwładnie na ławę i leżał tam długo, bez znaku życia, bez słowa na ustach, bez łzy nawet; leżał niby martwy, i zdawać się już mogło, że dusza już opuściła to zbiedzone i znękane ciało.
Po godzinie mniej więcej takiego stanu, zerwał się jak szalony i wybiegł z chaty. Przechodząc przez sień, usłyszał po za sobą szyderski śmiech ordynansa; śmiech ten dopełnił miary jego rozpaczy. Teraz był już pewny swej hańby. Echo tego śmiechu dźwięczało mu długo w uszach, niby jakaś piekielna orkiestra.
Wyszedłszy na ulicę, zaczął się posuwać przed siebie bezmyślnie. Ohydne, nieznane mu przedtem uczucie zazdrości, rozszalawszy się w jego duszy, głuszyło myśl wszelką; obezwładniało wszystkie zmysły; żarem palącym napełniało mu pierś nagą i na działanie północnego wiatru wystawioną. Wicher smagał pierś tę nieszczęsną wściekle, niemiłosiernie, nie mógł jednak ugasić, ułagodzić tej wewnętrznej pożogi.
Sam nie wiedział, jak długo błąkał się w takim stanie; jak mara jaka przesuwał się pomiędzy opłotkami we śnie już pogrążonej wsi; aż ocknął się przed znaną sobie chatą swego starego swata Andryja Szczerbatego.
Słabe światełko przedzierające się przez szronem okryte szybki okna zdradzało, że gospodarz nie spał jeszcze. Wszedł do środka, nie wiedząc co robi i po co tam idzie. Stary Andryj siedział w świetlicy przed tkackim warstatem i oddawał się swemu ulubionemu rzemiosłu, z którego słynął w całej okolicy i które mu dało dostatek a nawet względną zamożność. Ujrzawszy Hnata o tak spóźnionej porze i w tak opłakanym stanie, zerwał się pospiesznie ze stołka i oglądając go bystro a uważnie, tak go zagadnął:
Boh z toboju, mój synku! Co się z tobą dzieje?
— Czart mną nosi! — mruknął Hnat.
— Przepadniesz!... Oh, przepadniesz marnie z tą przeklętą gorzałką!... Wyglądasz tak, jakbyś się od szubienicy oderwał i po wsi chodził ludzi straszyć. No, przemów co rozumnego.
Hnat, wpatrzony w światło małej lampki, stał milczący, nie mogąc się zebrać na słowo rozsądnej odpowiedzi.
— Czyś taki pijany, czyś zmysły już do reszty stracił? — pytał uparcie stary. — Opamiętaj się człowiecze! Czy bies cię jaki naprawdę opętał, czy co?... Zastanów się raz. Gubisz swą kobietę i sam się na ostatniego łotra wykierujesz.
— Ha! Ona... ona już zgubiona!
Wyszeptał z trudnością zrazu, lecz wnet potem zaczął gwałtownie mówić:
— Zgubiona! zgubiona! na wieki już przepadła... A jam jej tak wierzył, jak świętą szanował... Licho nadniosło przybłędę tego przeklętego... I wszystko odrazu przepadło, ona już nie moja, a jego! jego! jego!... Sam widziałem, pościel nieruszona... Ona szelma myślała, że ja zawsze będę w karczmie do białego dnia siedzieć... Ah! niedoczekanie im djabelskim dzieciom... Żeby ich tam razem grom z jasnego nieba pobił.
Stary ze zdumieniem słuchał tych szalonych słów, w ciągu tej przemowy przeżegnał się ze dwa razy lewą ręką, wreszcie opierając ciężko swą dłoń na ramieniu Hnata, przemówił stanowczo:
— Czekaj!... powoli! Gadaj po ludzku. Co ci się przytrafiło? Zbierz hłużdy w kupę i mów jasno, może ci co poradzę, może pomogę; długo na świecie żyję, dużo różnego widziałem.
— Nie trudź się bat’ku — odburknął Hnat — co mi tam poradzisz? Ot daj lepiej postronka, ta jeszcze pomóż powiesić się, bo mnie samego lęk babi bierze. Na babę, na piecucha mnie tam przy dworze wyhodowali.
— Boga wielkiego durniu nie obrażaj! zawołał w największym gniewie stary. — Mówisz, że żona cię na durnia wykierowała. Pewno, że to nie miło, ale ty nie pierwszy i nie ostatni, chodzi to po świecie... A do tego jeszcze nie wiesz na pewno, czy to prawda.
— Pościel nie ruszana, jej w chacie nie było — mruknął ponuro Hnat.
— Co to, pościel nie ruszona? — przerwał mu stary — ot może poszła prząść do sąsiadów, a ty pijany przyszedł i sławę kobiecie szkalujesz, dotąd się nic na niej nie pokazało.
— Prawda! święta prawda! — szepnął Hnat, chwytając się tej myśli, jak tonący deski ratunkowej.
— A widzisz — zaczął znowu Andryj — że moja prawda... Ot słuchaj, drugie już kury pieją, a ty zpijaczony i do czorta lub do opiora prędzej niż do chrześcijanina podobny, nie puszczę cię takiego z chaty, bo bies cię do reszty opęta i na katorżnika się wykierujesz. Lepiej przeżegnaj się i kładź się spać na ławie, a jak się wytrzeźwisz, to po dniu na rozum pogadamy. Może ci samemu przyjdzie rozmówić się z komandirem.
Rozmówię się ja z nim po swojemu!
Rzucił niechętnie przez zaciśnięte usta Hnat, ale starego posłuchał, opończę poszarpaną i buty zrzucił i na ławie się ułożył, oparłszy głowę na worku z przędziwem. Zrazu biedał i wzdychał, wkrótce jednak fizyczne zmęczenie i potężna doża alkoholu, krążąca w jego krwi, przemogły — zasnął snem przerywanym, gorączkowym, ale zawsze zasnął. Śniło mu się, że walczy na śmierć i życie ze znienawidzonym rotmistrzem, że w walce tej zażartej dławi strasznego wroga za gardło i tak martwego topi w zamarzającym stawie hołczynieckim.





  1. Ty po co?
  2. Paszoł won! pójdź precz! Najzwyczajniejszy rosyjski wykrzyknik.
  3. W ten moment.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kajetan Abgarowicz.