<<< Dane tekstu >>>
Autor Kajetan Abgarowicz
Tytuł Hnat sierota
Podtytuł Obrazek z życia ludu ruskiego
Pochodzenie Rusini
Wydawca Księgarnia Spółki Wydawniczej Polskiej
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia „Czasu”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały obrazek
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Szwadron na stałe się w Hołczyńcach rozlokował.
Czas upływał pospiesznie; zima poczynała się zbliżać. Inne życie zawrzało teraz w cichej przedtem wiosce. Na licznych w jesiennej porze weselach rej wodzili ułani, przyćmili oni zupełnie miejscowych parobków i wioskowa kronika skandaliczna wzbogacała swą treść z każdym dniem; dziewczęta i młode kobiety szalały za ułanami. Tylko starzy gospodarze kiwali smutnie głowami i szli zakrapiać swe troski do karczmy. Szeptali tam pomiędzy sobą cicho, ostrożnie, że:
— Chyba już zupełnie teraz poszło Hołczyńcom na pohybel...
Hnat z powodu swego nieszczęsnego nałogu, z urzędu już swego pijackiego, prawie zawsze należał do tych karczemnych narad. Jakoś dostatniej teraz było koło niego, odziany był porządniej, a nawet od czasu do czasu »postawił« starszym gospodarzom jedno lub nawet dwa »oka« wódki; z tego powodu miał teraz dość poważnych przyjaciół.
Ludzie dziwili się temu bardzo i nie mogli dojść zkąd Hnat bierze pieniądze; plotkarki wiejskie zaczęły sobie szeptać na ucho, że Jeryna jest kochanką rotmistrza i dla uspokojenia mężowskiej zazdrości i pozbycia się go z domu, daje mu pieniądze na te traktamenty.
Podczas jednego z tych zwykłych karczemnych posiedzeń przy butelce, swat Hnatów — Bazyli Kohut, zagadnął go pewnego razu nagle i niespodzianie:
— Hej, Hnat! powiedz ty nam szczerą prawdę... Czyś ty gdzie odkopał te »biesowe« pieniędze, które ciemnemi nocami po ogrodach się palą? Czyś żyda gdzie na gościńcu ograbił?
— Dlaczego się mnie o to pytacie? — odrzekł niechętnie Hnat.
— Dlaczego? dlaczego? — pytał dalej pijany Bazyli. — A możeś ty z czartem się zwąchał?... Każdy się dziwi, zkąd ty biedak ostatni, łychołata pośledni masz teraz zawsze pieniądze na wódkę i dla siebie i jeszcze drugich częstujesz... Zkąd pieniądze bierzesz?
— Tak mi już Pan Bóg łaskawie daje Wasylu — odrzekł Hnat skrobiąc się swoim zwyczajem w głowę — żonę mi dał taką poczciwą, że na mnie i na siebie pracuje... Zarabia biedactwo, bieliznę komandirowi[1] pierze... Da mi czasem nieboga jakiego rubla odczepnego, a ja gałgan nie umiem nawet poszanować jej pracy... Ot przepijam tu z wami.
I przestał mówić, głowę opuścił smutnie na piersi; trunek go już poczynał rozmarzać coraz bardziej.
— Hi! hi! hi! — rozśmiała się ironicznie należycie już pijana »babka« Horpyna — hi! hi! hi!... Bieliznę pierze!... bieliznę prasuje!... I do komandira sama odnosi... Ho, nosi... nosi!... Ja stara wszystko wiem.
— Co wiesz babo? — mruknął Hnat i popatrzył dziko na staruchę.
— Co wiem, to wiem... A tobie synku, radzę pieniądze te chować a nie przepijać... Bo ty synku, nim jeszcze żyto dojdzie, sam do mnie przyjdziesz... Do chaty swojej będziesz mnie prosić... I pieniędzy musisz mieć dużo, i dla mnie i dla popa i na wódkę dla ludzi... Bo będziemy dziecko chrzcili, nie proste, nie chłopskie, a moskiewskie, kazionne[2]! Kazionne synku, kazionne!
I śmiała się dalej stara wiedźma sycząco, okropnie.
Hnat, słuchając słów baby, zamilkł zrazu głucho; przytomność prawie całkiem go opuściła; czerwoność wywołana trunkiem zupełnie mu z twarzy ustąpiła — pobladł jak trup, zaczął trząść się jak w paroksyzmie febry, nie mógł zdobyć się na przemówienie słowa. Wreszcie po chwili wybełkotał gwałtownie, lecz prawie niezrozumiale:
— Milcz, stara czarownico, milcz! Łżesz jak pies! Ona uczciwa!... Milcz!
— Sam milcz pijaku! kiedy nie wiesz, co w domu się dzieje — wrzeszczała przekornie pijana baba.
Hnat nie zważał na słowa baby, tylko dalej mówił, ale już ciszej niby sam do siebie:
Ona uczciwa, ona czesna[3]. Jam ją dziewką ze dworu wziął. Sam słyszałem na własne uszy, jak ją panicz podmawiał, złote góry jej obiecywał, a ona nie chciała; mówiła mu, że mnie jednego tylko miłuje.
— Ha! ha! ha! — śmiała się konwulsyjnie Horpyna, a za nią inne baby i odtrąceni przez Jerynę zalotnicy, miejscowi parobcy. — Komandir jej za pranie imperyałami »pecami« płaci... Co?
Pytania jak grad leciały ze wszech stron:
— Wierzysz babie? Wierz durny, wierz!
— Patrzaj na nią, jak ona chodzi?
— Tylko, że hatłasu jeszcze na niej niema!
— Całą jedwabną spodnicę miała w cerkwi na sobie.
— Proś komandira w kumy...
— Oh! proś go, proś — zawołała głośniej po nad innych rozdrażniona Horpyna. — Może on i mnie rzuci za »kwiatek« czerwońca na miseczkę... A warto, warto, bo to nie chłopskie, to kazionne dziecko będzie, z batystu spraw mu pieluszki.
Hnat zerwał się wściekły z ławy, nie mógł słowa przemówić, gniew go oniemiał, hałas przygłuszał. Skoczył wprost ku rozkrzyczanej Horpynie, obiema rękoma schwycił ją za głowę i zdarł jej chustę wraz z kosmykiem siwych włosów. Rzucił chustę na ziemię i depcząc ją nogami wołał zdławionym głosem:
— Ot tobie babo sława! Ot tobie cześć! Naści za czterdzieści lat babkowania!... Wiedźmo przeklęta!... Ot tobie za brechnie[4] na moją Jerynę!... Gadzino!
Wszystkie kobiety obecne w karczmie otoczyły starą kołem, starając się zasłonić ją przed nowym wybuchem wściekłości pijanego Hnata, wygrażając pięściami i tupiąc nogami, wołały, to pojedynczo na przemiany, to wszystkie razem:
— Idź ztąd nawiedzony, idź!
— Wracaj do chaty, tam zedrzyj chustę z twojej Jeryny.
— Odczep się, stara prawdę mówi.
— Ona nigdy nie kłamie!...
Hnat tymczasem skakał na wszystkie strony jak opętany, starając się rozerwać łańcuch otaczających Horpynę kobiet i na starusze zemstę swą wywrzeć.
Wreszcie zniecierpliwiło to starego Bazylego, który wstał flegmatycznie z ławy, podszedł do Hnata i ujmując go silnie za obie ręce, rzekł doń spokojnie:
— Słuchaj, nie bądź głupi! A może stara prawdę mówi? Ona wie, jak trawa rośnie, ona worożka[5], jej nie godzi się zaczepiać... Przekonaj się pierwej.
Hnat przy tych słowach ochłódł odrazu, ciężko opadł na szeroką, dębową ławę karczemną i złamanym, drżącym głosem szepnął:
— Abramku, dajcie mi wódki!
Wypił półkwaterek, kazał nalać drugi i podał go starej Horpynie.
— Na masz babo, pij! — przemówił opryskliwie — ale jak się przekonam, że kłamałaś, to cię jutro psiawiaro zaduszę... zaduszę!... A jeśli to prawda... To, to temu zawołoce[6] temu sukinsynowi śmierć!... Zarżnę! zaduszę! Śmierć, śmierć!
Wszyscy obecni wybuchnęli nagle śmiechem ironicznym; wokoło wykrzykującego Hnata rozlegały się śmiechem przeplatane okrzyki:
— Ot, jaki z Hnata łycar! — wołały kobiety.
— On chce komandira zadusić.
— Patrzcie go, jaki się tęgi znalazł!... Ilko Tanasiow, który wyciągnął bilet i miał za tydzień iść do wojska, z ważną miną wykładał Hnatowi:
— Popytajno tylko »zwodnego« Sierebrannego, albo wachmistrza Afanasjewa, to oni ci rozpowiedzą: jaki rotmistrz wojak, jak on po dwudziestu turczynów, lub czarnych harapów swoją szablą siekł... A ty jego charłaku chcesz zadusić.
— Idź popróbuj, idź! — rozlegały się krzyki i żarty wokoło.
Dłużej Hnat nie mógł wytrzymać; wyleciał jak szalony z karczmy. A pozostali bawili się dalej opowieściami o pięknej Jerynie i wspaniałym komandirze.





  1. komandir, komendant.
  2. kazionny, rządowy.
  3. czesna, porządna.
  4. brechnia, kłamstwo.
  5. worożka, wróżka, czarownica.
  6. zawołoka, włóczęga, obcy przybysz.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kajetan Abgarowicz.