<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Hordubal
Wydawca "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1948
Druk "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Hordubal
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IX

Zaczyna ci już być głupio, Juro Juraju. Włóczysz się po podwórku, gapisz się i nie wiesz, co robić. Wziąć się do kapusty? To robota nie dla chłopa. Karmić drób? Doglądać świń? To wszystko praca babska. Wszystko drzewo już potarte i porąbane, płot naprawiony, to i owo zrobione z drzewa. Gapisz się jak stary Cyryl, co miele pustymi bezzębnymi ustami na podwórku Michała Herpaka. A sąsiadki spoglądają i myślą: ładny gazda! Łazi po podwórku z rękoma w kieszeniach i ziewa. Bodajś sobie szczękę wykręcił!
Tam w dolinie na łykach jest Manya, więc cóż mam robić? Siedź tam sobie, co mnie do równiny! Patrzcie go, parobek, a dogaduje: żebyście, gospodarzu, to, żebyście owo. I żebyś wiedział, zrobię! Nie potrzebuję niczyich rozkazów, ale jeśli coś ma być z drzewa, zrobię! Dawniej lasy wyrąbywano, a teraz podobno nikt drzewa nie kupuje, tartaki stoją, drzewo gnije.
Ach, miły Boże, żeby tak znowu krowy pasać! Nie dwie krówki, bo to tylko ludziom na śmiech, ale dwanaście krów, i pędzić je gdzieś daleko, choćby na Wołowy Chrbat, a w ręku mieć siekierę na niedźwiedzia. I nikt nie powie: nie gadaj do krów! Trzeba czasem krzyknąć coś bydlątku.
Ale Polana ani słyszeć o tym nie chce. Powiada, że osiem set da ci rzeźnik za krowę i jeszcze się krzywi, jakby ci łaskę robił. Co mi do rzeźnika! Dla siebie chowałbym bydło. Ale jeśli nie chcesz, dobrze. Pieniędzy w łąkę pchać nie będę.
Albo zaprzęgać krowy do wozu i wyjechać w pole, żeby zwozić plon. Człowiek idzie, idzie, z jedną ręką na jarzmie. Ruszaj, stara, ale nie ma nic pilnego, krowie kroki w sam raz. Nawet w Ameryce nie przywykłem do innego kroku: tylko tak, jak krowa chodzi. A potem z plonami do domu, łapać czasem koło za szprychy, cały naładowany wóz trzymać w ręku, człek wtedy czuje przynajmniej, że chwalić Boga, ma łapy. Taka jest, Polano, robota chłopska. Ach, zmiłuj się, Boże, nad tą nędzą, bo ręce zmiękną na nic! I takie przecie dobre ręce, zręczne, twarde, amerykańskie.
Cóż, Polano, tobie dobrze biegać, bo masz ciągle robotę: tu kurki, tu świnie, tu znowu coś w obórce, ale chłopu wstyd wystawać u płota. Gdybyś przynajmniej powiedziała: mógłbyś, Juraju, zrobić to albo tamto. Ale ty śmigasz, jak ta strzała, i nawet pogadać z tobą nie można. Mógłbym Ci, Polano, dużo naopowiadać, na przykład, że w Ameryce może chłop zamiatać izbę, zmywać statki i szorować podłogę, i to nie wstyd. Dobrze jest babom w Ameryce. Ale ty się zaraz dąsasz, jak tylko wezmę coś w rękę, że to nie pasuje, że ludzie śmiać się będą. No to co? Niech się śmieją, głupcy! Gdy robię coś w stajni, karmię albo poję konie — Szczepan krzywi się na mnie. Że niby z końmi nie należy gadać i tego i owego. Sama wiesz. I w ogóle jest taki nasrożony, mało człeka nie zeżre tymi czarnymi oczami. Nawet z gospodynią nie rozmawia, jakby mu się nie chciało gęby otwierać, tylko tymi ślepiami zerka. Zły jest jakiś, aż żółknie ze złości i dusi się. I Polana też się go boi, więc mówi do Hafii: — Idź, Hafio, do Szczepana, żeby zrobił to i to, albo: zapytaj Szczepana, jak jest z tym czy z owym — — Hafia się nie boi. Wujaszku — powie do niego, a on sadza ją sobie na kolanach i kołysze ją: — Tak pan jedzie po obiedzie, tak chłop, tak chłop, tak chłop! I śpiewa jej, ale jak kogo zobaczy, zaraz się nadąsa i włazi do stajni.
Hordubal drapie się po głowie. Ki diabeł, że mnie się Hafia boi? Bawi się, bawi, ale jak tylko wyjdę, patrzy na mnie bezustannie i myśli tylko, jakby uciec — — No to sobie idź! A ja bym ci, Hafio, strugał zabawki, żebyś tylko chciała oprzeć głowę o moje ramię i czekać z ciekawością, co też to będzie? I wiele mógłbym ci naopowiadać o Ameryce, dziewczynko. Murzyni tam są i tyle maszyn przeróżnych, ale Pan Bóg z tobą, Hafio, idź już sobie do tego swego Szczepana. Nie kuksaj jej, Polano, biciem nikogo nie obłaskawisz. Ale gdybyś się czasem przysiadła, gdybyśmy z sobą rozmawiali, podeszłaby do nas Hafia, łokciem wsparłaby się na moim kolanie, ja mógłbym opowiadać o Bóg wie czym, dziecko słuchałoby z rozwartą gębulą... No, może zimą, zimą przy piecu — —
Ze wsi dolatuje dziki krzyk spłoszonych gęsi i turkotanie wozu — Manya wraca. Juraj machnął ręką i poszedł zniknąć za stodołą. Cóż miałby tu wystawać jak jaki nierób i gapić się tylko. Wieziesz garstkę siana, a hałasu narobisz tyle, jakbyś wiózł Bóg wie co! — — A tu jest cicho, tak cicho, jakby człowiek był gdzieś za górami, za lasami. Ogrodowi pozwolili zestarzeć się: gruszki tu dawniej dojrzewały i śliwki, a teraz nic. Należałoby powycinać te przestarzałe drzewa i nasadzić jesienią nowych, ale gdzież tam! Już tu nie ma nic starego i dawnego, co tu było niegdyś, pozostały tylko te niepłodne drzewa. A stójcie tu sobie, Bóg z wami! Cienisty ogródek tu był, a teraz ryją tu świnie. A co pokrzyw, miły Boże!
Juścić, dużo widziałem różności w tej Ameryce, więc i tutaj można by niejedno zrobić tak, jak tam robią. Ładne rzeczy tam mają, zręczne takie, już choćby samych narzędzi ileż tam jest! Albo takie hodowanie jarzyn. Czy lepiej — królików. Ale króliki hoduje się najlepiej przy odpadkach jarzyn. Niejedno dałoby się zrobić i niejedno bym zrobił, żebyś tylko, Polano, spojrzeć chciała, popatrzeć, co ten Juraj robi. Cóż to będzie, Juraju? Klatki dla królików. Hafia będzie miała uciechę i futerko jej z królików uszyjesz. Albo na ten przykład gołębnik, albo ul. Nie chciałabyś mieć pszczółek? Mógłbym porobić ule, nie takie pniaczki, ale prawdziwe ule, z okienkiem w tyle, żeby było widać, co się w środku dzieje. W Johnstown był jeden majner, Polak, wielki pszczelarz. Pomyśl tylko, nawet taką siatkę drucianą nosił na głowie. Dużo się człowiek nauczy w świecie. Gdybyś chciała, Polano, gdybyś tylko spojrzała — zrobiłoby się niejedno. Albo żebyś zapytała, jak to i to robią w Ameryce? Ale ty się nie pytasz, więc trudno ci o tym mówić. Wstyd człowiekowi, żeby miał wszystko robić tylko dla własnej uciechy i tylko dla siebie, jakby się bawił. Ale dla kogoś innego — — splunie w garść, robi i jeszcze sobie pogwizduje. Tak się rzeczy mają, Polano.
Chwałaż ci, Boże, że już podzwaniają krowy, że już nadszedł wieczór. Zaraz przyjdą i nasze krówki, trzeba je przywiązać, napoić, wydoić, pogłaskać. Przyjdzie Hafia i zawoła: Szczepanie, tatku, na wieczerzę! Szczepan głośno siorbie, Polana milczy, Hafia szepcze coś wujaszkowi Szczepanowi, a potem, cóż robić? Dobranoc wszystkim. Hafia śpi w izbie, Polana na strychu. Szczepan w stajni. Jeszcze trzeba obejść podwórko i wleźć do obory spać. A tam, z rękoma pod głową gadaj sobie nawet głośno, co i jak można by zrobić i jak mogłoby wszystko być.
A krówki — jakby rozumiały: obracają głowy i patrzą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.