Hordubal/Księga pierwsza/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Hordubal
Wydawca "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1948
Druk "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Hordubal
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VII

Pijany idzie Hordubal miesięczną nocą; pijany, bo odwykł od gorzałki, bo odzwyczaił się od takich myśli, bo idzie do żony. Czemu ziębisz, miesiączku — czy nie idę dość cicho, i tak lekko, lekko, że nawet rosy nie strąciłbym z trawy? Ej, wy psiska całej wsi, to idzie Juraj Hordubal, po ośmiu latach wraca chłop, a ręce wyciągnął przed siebie, aby w nie porwać żonę. Tak, teraz mam ciebie pełne objęcia, ale mi jeszcze nie dość, chciałbym cię chwytać ustami i ściskać kolanami, między palcami chciałbym czuć ciebie, Polano, Polano! Ej, czemu ziębisz, ty tam, wysoko? Prawda, że jestem pijany, bo piłem na odwagę, bo chcę prosto na łeb rzucić się do swego domu. Oto mnie masz, Polano, jestem tu, i tu, i tu, wszędzie gdzie są twoje ręce, twoje nogi i usta. Ech, duża jesteś, duża, ile cię jest od stóp do głów, kiedy ja zabiorę cię całą?!
Hordubal idzie miesięczną nocą i drży na całym ciele. Nie krzyknąłbyś, nie odezwałbyś się w taką noc miesięczną, nie zamąciłbyś tej gładkiej ciszy. Cicho, cicho, ten jasny cień to ty jesteś, nie nazywaj mnie po imieniu, to jestem ja. Tak delikatnie cię trzymam, jakbyś z objęć moich wyrastała drzewem, i nie zmącę tej ciszy gładkiej, nie odezwę się, nie odetchnę. Ach, Polano, usłyszałbym padającą gwiazdę.
Ale nie, na drodze ku nam miesiąc nie świeci, u nas księżyc studzi. Świeci nad czarnym borem, a u nas jest ciemno, tak ciemno, że ta ciemność aż dyszy. Musisz po ciemku macać rękoma i znajdziesz żonę. Śpi — nie śpi, nie widzisz jej, ale pełno jej tu, cicho się śmieje i robi ci miejsce obok siebie. Jak tu zrobić miejsce dla takiego drągala, nie zmieścisz się, musisz się wcisnąć w jej objęcia. Zaś ona szepcze ci do ucha, sam nie wiesz co — słowa są chłodne, ale szept jest ciepły i ciemny. I zaraz ciemność robi się gęstsza, taka gęsta i ciężka, że możesz ją zmacać, dotykasz jej, a to jest żona, tu włosy, tu ramiona, i dyszy, dyszy z sykiem między zębami, dyszy ci ciemno w twarz... — Ech, Polano! — wyrwało się Hordubalowi. — Ach ty!
Cicho otwiera Juraj furtkę wiodącą na podwórko. Na zaprożu siedzi Polana w miesięcznym świetle i czeka. — Ty, Polano — mruczy Hordubal i serce mu upada. — Czemu nie śpisz?
Polana zadygotała od chłodu. — Czekam na ciebie. Chciałam cię zapytać — — — Zeszłego roku dostaliśmy za parę koni siedem tysięcy, więc co ty, co ty myślisz?
— Taaak — mówi Hordubal wahając się. — To dobrze, jutro o tym porozmawiamy.
— Ja chcę teraz — odpowiada Polana twardo. — Dlatego czekam. Już nie chcę być krowiarką... Harować w polu... No — — — nie chcę!
— Nie będziesz — mówi Hordubal i patrzy na jej ręce, białe w miesięcznym świetle. — Ja tu jestem teraz, ja będę robił.
— A Szczepan?
Juraj milczy, wzdycha, na co akurat teraz gadać o tym? — No — mruczy pod nosem — dla dwóch nie będzie tu dość roboty.
— A konie? — wtrąca nagle Polana. — Ktoś musi mieć staranie o konie, a ty się na nich nie znasz...
— Prawda — przyznaje Hordubal. — No więc, jakoś to będzie.
— Ale ja chcę wiedzieć — nastaje Polana i zaciska pięści. Ej ty, jaka ty jesteś prędka!
— Jak chcesz, Polano, jak chcesz — słyszy Juraj swój własny głos. — Zostanie Szczepan, duszko... Żebyś wiedziała, przynoszę pieniądze... Wszystko zrobię dla ciebie.
— Szczepan zna się na koniach — słyszy Hordubal — takiego drugiego nie znajdziesz. Pięć lat tu służył — — — Polana wstaje dziwna i blada w miesięcznym świetle. — Dobranoc. Stąpaj cicho, Hafia śpi.
— Co — co ty — dokąd idziesz? — zdziwił się Hordubal.
— Spać, na strych. Ty śpisz w izbie, ty jesteś... gazda. — Coś twardego i złego jest w twarzy Polany. — Szczepan śpi w stajni.
Bez ruchu siedzi Hordubal na zaprożu i patrzy w miesięczną noc. Tak, tak. Głowa nie chce myśleć, zdrętwiała. I co mi tak utknęło w gardle, że tego połknąć nie mogę? Ty śpisz w izbie, ty jesteś gazda. A więc tak.
Gdzieś w dali poszczekuje psisko, w oborze szczęknął łańcuch krowy. Ty śpisz w izbie. Ech, taka głupia głowa! Możesz nią kręcić i tak i tak, nic — tylko drętwieje. Że niby gazda. To wszystko jest twoje, gazdo, te białe ściany, podwórko, wszystko. Coś ty za pan! Całą izbę masz dla siebie, sam rozwalisz się na łóżku. Jak gazda, to gazda! I co się stało, ze nie mogę wstać, że głowę mam taką tępą? Ach to pewnie gorzałka, nalał mi drzewnego spirytusu ten rudy Żyd. Ale z karczmy wracałem przecie, jakbym tańczył! No więc w izbie. Tak chce Polana uczcić gazdę. Jak gość będzie spał — — —
Niezmierne zmęczenie spadło na Hordubala. No tak, chce zapewne, abym sobie odpoczął, abym się wywczasował po podróży. Ba, przecież nie mogę nawet wstać. Jakie to głupie, mieć nogi takie sflaczałe! A miesiąc schował się już za strzechą.
— Bije godzina je-de-na-sta, chwal Boga, duszo chrześcijańska — — —
To stróż nocny śpiewa. W Ameryce nie wywołują godzin nocni stróże. Dziwna jest ta Ameryka. Lepiej, żeby mnie nie widział. Byłby wstyd. Hordubal zląkł się i cicho jak złodziej skrada się do izby. Zdejmuje kapotę i słyszy cichy oddech... Chwałaż ci, Boże, Polana tylko żartowała i śpi tutaj. A ja, głupi, jak ten pieniek siedziałem tymczasem na dworze! Juraj stąpa cicho, skrada się ku łóżku i szuka omackiem: to są włoski, to ramionka cieniutkie i chude — Hafia. Dziecko mruczy i wtula się w poduszkę. Tak, to Hafia. Juraj delikatnie usiadł na krawędzi łóżka. Przykryję nóżki dziewczynce. E, Boże drogi, jak się tu położyć? Jeszcze bym dziecko zbudził. Chciała widać Polana, żeby się dziecko przyzwyczajało do ojca. Więc tak: tatuś z córeczką w izbie, a ona na strychu.
Coś rozbłysnęło w Juraju i nie daje mu spokoju. Powiedziała: — Idę spać na strych. — Mogła to przecie powiedzieć rozmyślnie. Ty, głupi, możesz przyjść za mną. Wiesz, gdzie jestem. Idę spać na strych. Na strychu nie ma Hafii. Hordubal stoi w ciemnościach jak słup i serce w nim drży. Polana jest harda, nie powie: masz mnie, bierz! Sam musisz za nią pójść, jak za dziewczyną, po ciemku będziesz macać drogę rękoma, a ona się po cichu zaśmieje, ach, Juro, ty głupi, osiem lat myślę o tobie!
Cichutko, cichutko, wchodzi Juraj na strych. O, jak tu ciemno! Polano, gdzie jesteś? Słyszę, jak bije twoje serce. — Polano, Polano — szepce Hordubal i maca ciemności. — Idź, precz! — stęknęła, zadygotała ciemność. — Ja cię nie chcę! Proszę cię, proszę cię, Juraju, proszę...
— Nic, nic, Polano — mruczy Hordubal straszliwie zmieszany. — Tylko tak, żeby zobaczyć, czy ci się dobrze śpi — — —
— Proszę cię, idź precz, idź — dygocze przestraszona ciemność.
— Chciałem ci tylko powiedzieć — jąka Hordubal. — Wszystko będzie, duszko, jak zechcesz. I łąki możesz dokupić...
— Idź, idź precz! — krzyczy Polana jak oszalała.
I Juraj nawet nie wie, jak się dostał na dół, tak jakoś, jakby prosto na łeb spadł w przepaść. Nie, skądże znowu, nie spadł, lecz siedzi na ostatnim stopniu i spada w przepaść. Tak głęboko, Jezu Chryste, tak głęboko się pada! I kto to stęka tutaj? To ty, to ty! Nie, nie stękam, tylko próbuję oddychać i nie moja to wina, że za każdym razem tak jęknie we mnie. Jeszcze i jeszcze! No, stękaj sobie! Jesteś w domu, jesteś gazda...
Hordubal przestał spadać, siedzi na ostatnim schodku i wżera się oczami w ciemność. Ty śpisz w izbie, ty jesteś gazda... Tak powiedziała. A więc to taka sprawa, Polano. Przez osiem lat byłaś sama sobie panią, a teraz się gniewasz, że będziesz miała gazdę nad sobą. Ech, duszko, popatrz dobrze, jaki on tam gazda! Siedzi na schodku i chlipie, mogłabyś mu fartuchem nos utrzeć. Taki on gospodarz! Hordubal czuje coś na twarzy, dotyka tego ręką i — mój ty Boże, przecie to jest uśmiech! Hordubal uśmiecha się w ciemność: co za gazda, parobek! Przyszedł parobek do krów, a ty, Polano, będziesz jak dziedziczka. No widzisz, wszystko da się ułożyć i pogodzić: konie i krowy, Szczepan i Juraj. Krowy ci wyhoduję takie, Polano, że miło będzie na nie patrzeć. I owce. Wszystkiego będziesz miała dość, nad wszystkim będziesz gazdowała.
No więc, już można oddychać swobodnie i bez postękiwania. Możesz nabrać w siebie powietrza, jak kowalski miech. Gdzie zaś, pani gospodyni, izba nie dla parobka! Pójdzie spać do krów, tam jest jego miejsce. Przynajmniej człek nie jest taki samotny, słyszy czyjś oddech. Zdarzy się czasem, że raptem przemówi na głos i sam przestraszy się swoich słów, ale do krowy odezwać się można: odwróci głowę i słucha. Dobrze się śpi w oborze.
Cicho, cicho idzie Juraj do obory. Owionął go ciepły zapach krów, poruszył się łańcuch nad drabiną. Het — het, krówki, to jestem ja. Chwała Bogu, dość tu słomy dla człowieka.
— Już bije godzina dwu-na-sta, chwal Boga, duszo chrześcijańska, i Jezusa, syna jego — — — Nie, tego w Ameryce nie było. — Strzeżcie światła, strzeżcie ognia, by nie spadła na was szkoda. — — —
Huu-huu-huu — — — trąbi stróż, jakby ryczała krowa.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.