Hordubal/Księga pierwsza/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hordubal |
Wydawca | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza |
Data wyd. | 1948 |
Druk | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Hordubal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Hordubal miejsca zagrzać nie może. Wnetże z rana znika z domu i całe gospodarstwo zostawia Panu Bogu na opiece. I Bóg go raczy wiedzieć, gdzie się włóczy. Zaszedł pono aż do Tibawy i, co, Geleteju, nie potrzebowałbyś parobka do krów albo na pole? Na co mi parobka, Hordubalu, kiedy mam dwu synów. Dla kogoż to, bratanku, miejsca szukasz? Albo w leśnym rewirze tatyńskim, gdzie jest leśnik Stoj, pyta, czy tu nie wycinają lasu? Nie wycinają, bracie, tysiące drzew gnije w lesie. No to z Bogiem. I czy nigdzie nie budują kolei albo szosy? Czy nigdzie nie łamią skał? E, gdzie tam, kumie! U nas nic się nie robi. O nas wszyscy pozapominali, bo i dla kogo tu co budować?
Więc cóż robić? Usiąść gdziekolwiek i czekać aż do zmierzchu. Z daleka dochodzi odgłos dzwoniącego stada, pastuch trzaska z bicza, jakby strzelał, gdzieś tam poszczekuje owczarkowe psisko. W polu ktoś pośpiewuje. Cóż robić? Człek siedzi i słucha, jak brzęczą muszki. Przymyka oczy i w ciągu całych godzin może się w coś wsłuchiwać. Nigdy nie ma ciszy, zawsze coś żyje, i wszędzie wznosi się ku niebu łagodne podzwanianie bożego bydełka.
A pod wieczór idzie się powoli ku domowi. Hafia podaje jedzenie. Takie tam zresztą jedzenie, że i pies by tego nie żarł, ale jeść się i tak nie chce. Juścić, Polana nie ma czasu na gotowanie kolacji. Już noc, wieś układła się do snu, a Hordubal chodzi po podwórku z latarnią i robi, co się da: sprząta w oborze, zgarnia nawóz, nosi wodę... Cichutko, żeby nikogo nie zbudzić, robi Juraj to, co jest robotą chłopską. Już bije godzina jedenasta, chwal Pana duszo chrześcijańska, i Juraj po cichu włazi do obory. No, krówki moje, będzie rano o kawał roboty mniej dla Polany.
I znowu aż do Wołowego Polja: szukać roboty. Hej, Harciarzu, nie potrzebujecie wy robotnika? Co ty? Zgłupiałeś, czy cię z kryminału wypuścili? Teraz, po żniwach, roboty szukasz? — A ty co pyskujesz? — myśli Hordubal. Mam w woreczku tyle pieniędzy, że i pół twojej zagrody mógłbym kupić. Nie trzeba od razu pyskować na każdego. Powoli wlecze się Hordubal do domu. Ale co tam robić? Tylko tak, żeby przejść przez te góry, bo cóż robić na obczyźnie?
Juraj siedzi na skraju lasu koło gruntu Warwaryna. I tutaj słychać dzwonienie stad. Chyba z Legockiego chutoru. Co też porabia Misio w górach na połoninie? W dolinie widać potok, a nad potokiem stoi kobietka. Juraj mruży oczy, żeby lepiej widzieć. Tak jakoś podobna do Polany... Ale skądże znowu! Gdzieby tu Polana! Z takiej dalekości każda baba mogłaby być podobna do Polany. A z lasu biegnie czarne chłopisko. — — — To nie Szczepan — miarkuje Juraj. Jakże mógłby Manya nadejść z tej strony? Czarny przystaje koło kobiety i rozmawia z nią. Że też mają sobie tyle do powiedzenia — dziwi się Hordubal. Widać jakaś dziewczyna i jej chłopak z innej wsi pewno, z Legoty albo z Wołowego Polja. Spotykają się potajemnie, żeby go wiejskie chłopaki nie sprały. A ci stoją precz i gadają. No, gadajcie sobie, ja nie patrzę. Słońce jest już nad Menczulem, niedługo będzie wieczór. A tych dwoje tam wciąż jeszcze stoi i gada. Trzeba będzie jeszcze spróbować poszukać pracy w kopalni soli. Może tam będzie robota dla majnera? Prawda, że do tej kopalni daleko jakoś. Ale co to szkodzi, że daleko będzie robota? Tych dwoje stoi i gada. Nie znajdzie się chyba roboty i w kopalni.
Nie, już nie gadają z sobą tamci. Hej, jeden tam tylko stoi i zatacza się jakoś. Ale nie, jest ich dwoje i zataczają się, jakby z sobą walczyli. Bo tak mocno trzymają się siebie, że wyglądają, jak jeden człowiek, co się zatacza. W Hordubalu szarpnęło się serce: pobiegnę tam chyba. Nie, pójdę zobaczyć, czy Polana w domu. Musi być w domu. Gdzież miałaby być! Ej, dobry Boże, cóż te nogi, znowu jak z ołowiu! Hordubal wstaje i biegnie wzdłuż lasu, wpada na polną ścieżkę i pędzi do wsi. Hej, jak mocno kłuje go w boku, jakby mu wbijali taką — igłę koszykarską. Już Hordubalowi tchu nie staje, a on biegnie i biegnie, dobywając reszty sił. Chwałaż ci, Boże, tu już wieś. Juraj idzie ostrym krokiem. Co też tak kłuje, drogi Boże! Aby tylko dojść! Jeszcze tylko kawałek, bo tam są już wrota. Z całej siły przycisnąć rękę do żeber, żeby ten kolec nie mógł tak strasznie kłuć, i wpaść do bramy. — — —
Hordubal spocony opiera się o słupek bramy, w głowie mu się kręci, oddycha, jakby szlochał. Podwórko — puste. Polana jest pewno w komorze albo gdzie indziej. Jurajowi jest nagle śmiertelnie obojętne, gdzie ona jest. Nie doszedłby do komory, nie wydobyłby z siebie głosu. Dyszy tylko i charczy, i musi się trzymać mocno, żeby się nogi pod nim nie ugięły.
Furtka się uchyliła i na podwórko wśliznęła się Polana, zadyszana, czerwona. Zlękła się, gdy ujrzała Juraja, przystanęła i nagle zaczęła mówić z jakimś wielkim pośpiechem. — Byłam tylko u sąsiadki, Juraju, u — Herpaczki — żeby zobaczyć jej dziecko...
Juraj prostuje się cały, podnosi brwi:
— Nie pytałem się o to, Polano.