Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
W mieszkaniu Dantona zebrała się grupa przyjaciół; byli to Kamil Desmoulins z żoną swą Lucyllą, orz a Robert z żoną (panną Keralio z domu), która go przewyższała zdolnościami i wiedzą.
Małżonkowie Robert przybywali z przedmieścia Saint-Antoine; pozór jego, jak mówili, był nadzwyczajny.
Noc była piękna, łagodnie oświetlona i spokojna. Prawie nikogo na ulicy, ale wszystkie okna jaśniały światłem utrzymywanem umyślnie do oświetlenia ulic.
Sprawiało to widok ponury, nie była to bowiem iluminacja z powodu jakiej uroczystości, ale raczej światło pogrzebowe przy łożu zmarłego; życie przedmieścia przesuwało się za tym snem gorączkowym.
Gdy pani Robert kończyła swój opis, uderzenie dzwonu przeraziło wszystkich.
Było to pierwsze wezwanie od Kordyljerów.
— Poznaję naszych marsylczyków; zaraz myślałem, że oni pierwszy znak podadzą!... zawołał Danton.
Kobiety spojrzały po sobie z przerażeniem, szczególniej twarz pani Danton przybrała wyraz wielkiego przestrachu.
— Sygnał!... zawołała pani Robert, będą więc nocą atakować pałac?
Nikt jej nie odpowiedział, lecz Kamil Desmoulins, który za pierwszym odgłosem dzwonu wyszedł do drugiego pokoju, powrócił z bronią w ręku.
Lucylla krzyknęła, czując jednak, iż w tej ostatniej chwili nie miała prawa stawać na drodze człowiekowi, którego tak kochała, wybiegła do alkowy pani Danton, i upadłszy na kolana, z głową opartą o łóżko, cicho zapłakała.
Kamil przyszedł do niej.
— Bądź spokojną!... rzekł, nie opuszczę Dantona.
Trzej mężczyźni zabierali się do wyjścia. Pani Danton zdawała się umierającą, pani Robert zawieszona na szyi męża, chciała koniecznie iść z nim razem.
Kobiety zostały same. Pani Danton zupełnie była bezwładna; Lucylla klęczała i płakała, pani Robert przebiegała po pokoju wielkiemu, krokami i wykrzykiwała bez względu na to, że każde jej słowo raniło serce pani Danton.
— Wszystkiego tego Danton jest powodem, jeżeli mój mąż będzie zabity, umrę z nim razem, ale pierwej zasztyletuję Dantona!
Tak przeszła prawie cała godzina.
Usłyszano otwierające się drzwi od sieni. Pani Robert wybiegła, Lucylla podniosła głowę, pani Danton pozostała nieruchoma.
Wszedł Danton.
— Sam?... krzyknęła pani Robert.
— Uspokójcie się; przed jutrem nic nie będzie. Kami! i Robert są u Kordyljerów i układają manifesty powstańcze. Przyszedłem was uspokoić, a że nic nie zaczną przed jutrem, dowodem, iż spać pójdę.
I rzucił się nierozebrany na łóżko, a w pięć minut później chrapał tak mocno, jak gdyby w tej chwili nie rozstrzygała się walka na śmierć i życie między ludem a dworem.
O pierwszej rano Kamil powrócił.
— Przynoszę nowiny o Robercie... rzekł. Poszedł do ratusza zanieść proklamacje; bądźcie spokojne, to może dopiero jutro, a może później jeszcze...
I Kamil potrząsnął głową z powątpiewaniem, oparł się o ramię Lucylli i zasnął na chwilę.
W pól godziny przyszedł Robert po Dantona, aby szedł do ratusza.
Obudzono go.
— Niech idą, a mnie spać pozwolą... zawołał, jutro, jak będzie dzień...
Robert z żoną poszli do domu.
Za chwilę znów zadzwoniono.
Pani Danton poszła otworzyć i wprowadziła wysokiego chłopca, około lat 20-tu, blondyna, w mundurze kapitana gwardji narodowej i z karabinem w ręku.
— Pan Danton?... spytał.
— Mój przyjacielu, wstań!... rzekła pani Danton, budząc męża.
— A co?... jeszcze?... rzekł Danton.
— Panie Danton!... odezwał się młodzieniec, czekają na pana.
— Gdzie?
— W ratuszu.
— Kto mnie tam czeka?
— Naczelnicy oddziałów, a w szczególności pan Billot.
— Wściekły!... rzekł Danton. Powiedz pan Billotowi, że przyjdę...
Pitoux, on to był bowiem, zaczekał chwilę, aby wyjść razem z Dantonem. Ten już nie zwlekał.
Ucałował żonę i wyszedł z Pitoux.
Żona westchnęła i zwiesiła głowę na fotel.
Lucylla myślała, że płacze, lecz po chwili widząc, że się wcale nie porusza zbudziła męża i zbliżywszy się do pani Danton spostrzegła, że jest zemdloną.
Pierwsze promienie słońca zaczęły się wciskać do okien, dzień zapowiadał się piękniej lecz jakby za nieszczęsną wróżbę, niebo było koloru krwi.