Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXV.
WIECZÓR Z 9-go NA 10-ty SIERPNIA.

W mieszkaniu Dantona zebrała się grupa przyjaciół; byli to Kamil Desmoulins z żoną swą Lucyllą, orz a Robert z żoną (panną Keralio z domu), która go przewyższała zdolnościami i wiedzą.
Małżonkowie Robert przybywali z przedmieścia Saint-Antoine; pozór jego, jak mówili, był nadzwyczajny.
Noc była piękna, łagodnie oświetlona i spokojna. Prawie nikogo na ulicy, ale wszystkie okna jaśniały światłem utrzymywanem umyślnie do oświetlenia ulic.
Sprawiało to widok ponury, nie była to bowiem iluminacja z powodu jakiej uroczystości, ale raczej światło pogrzebowe przy łożu zmarłego; życie przedmieścia przesuwało się za tym snem gorączkowym.
Gdy pani Robert kończyła swój opis, uderzenie dzwonu przeraziło wszystkich.
Było to pierwsze wezwanie od Kordyljerów.
— Poznaję naszych marsylczyków; zaraz myślałem, że oni pierwszy znak podadzą!... zawołał Danton.
Kobiety spojrzały po sobie z przerażeniem, szczególniej twarz pani Danton przybrała wyraz wielkiego przestrachu.
— Sygnał!... zawołała pani Robert, będą więc nocą atakować pałac?
Nikt jej nie odpowiedział, lecz Kamil Desmoulins, który za pierwszym odgłosem dzwonu wyszedł do drugiego pokoju, powrócił z bronią w ręku.
Lucylla krzyknęła, czując jednak, iż w tej ostatniej chwili nie miała prawa stawać na drodze człowiekowi, którego tak kochała, wybiegła do alkowy pani Danton, i upadłszy na kolana, z głową opartą o łóżko, cicho zapłakała.
Kamil przyszedł do niej.
— Bądź spokojną!... rzekł, nie opuszczę Dantona.
Trzej mężczyźni zabierali się do wyjścia. Pani Danton zdawała się umierającą, pani Robert zawieszona na szyi męża, chciała koniecznie iść z nim razem.
Kobiety zostały same. Pani Danton zupełnie była bezwładna; Lucylla klęczała i płakała, pani Robert przebiegała po pokoju wielkiemu, krokami i wykrzykiwała bez względu na to, że każde jej słowo raniło serce pani Danton.
— Wszystkiego tego Danton jest powodem, jeżeli mój mąż będzie zabity, umrę z nim razem, ale pierwej zasztyletuję Dantona!
Tak przeszła prawie cała godzina.
Usłyszano otwierające się drzwi od sieni. Pani Robert wybiegła, Lucylla podniosła głowę, pani Danton pozostała nieruchoma.
Wszedł Danton.
— Sam?... krzyknęła pani Robert.
— Uspokójcie się; przed jutrem nic nie będzie. Kami! i Robert są u Kordyljerów i układają manifesty powstańcze. Przyszedłem was uspokoić, a że nic nie zaczną przed jutrem, dowodem, iż spać pójdę.
I rzucił się nierozebrany na łóżko, a w pięć minut później chrapał tak mocno, jak gdyby w tej chwili nie rozstrzygała się walka na śmierć i życie między ludem a dworem.
O pierwszej rano Kamil powrócił.
— Przynoszę nowiny o Robercie... rzekł. Poszedł do ratusza zanieść proklamacje; bądźcie spokojne, to może dopiero jutro, a może później jeszcze...
I Kamil potrząsnął głową z powątpiewaniem, oparł się o ramię Lucylli i zasnął na chwilę.
W pól godziny przyszedł Robert po Dantona, aby szedł do ratusza.
Obudzono go.
— Niech idą, a mnie spać pozwolą... zawołał, jutro, jak będzie dzień...
Robert z żoną poszli do domu.
Za chwilę znów zadzwoniono.
Pani Danton poszła otworzyć i wprowadziła wysokiego chłopca, około lat 20-tu, blondyna, w mundurze kapitana gwardji narodowej i z karabinem w ręku.
— Pan Danton?... spytał.
— Mój przyjacielu, wstań!... rzekła pani Danton, budząc męża.
— A co?... jeszcze?... rzekł Danton.
— Panie Danton!... odezwał się młodzieniec, czekają na pana.
— Gdzie?
— W ratuszu.
— Kto mnie tam czeka?
— Naczelnicy oddziałów, a w szczególności pan Billot.
— Wściekły!... rzekł Danton. Powiedz pan Billotowi, że przyjdę...
Pitoux, on to był bowiem, zaczekał chwilę, aby wyjść razem z Dantonem. Ten już nie zwlekał.
Ucałował żonę i wyszedł z Pitoux.
Żona westchnęła i zwiesiła głowę na fotel.
Lucylla myślała, że płacze, lecz po chwili widząc, że się wcale nie porusza zbudziła męża i zbliżywszy się do pani Danton spostrzegła, że jest zemdloną.
Pierwsze promienie słońca zaczęły się wciskać do okien, dzień zapowiadał się piękniej lecz jakby za nieszczęsną wróżbę, niebo było koloru krwi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.