I Sfinks przemówi.../„Dożywocie“, komedja w 3 aktach Fredry

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Dożywocie“, komedia w 3 aktach Fredry
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Dożywocie“, komedja w 3 aktach Fredry.

Z całej serji dzieł Fredry można ułożyć gamę malarskich wrażeń. Są tam delikatne akwarele, pastele, szkice i jednokolorowe sztychy. „Śluby“ to najpiękniejsza z akwarel — „Zemsta“ pastel wykończony subtelnie, jednokolorowy, ciemny sztych — to „Dożywocie“.
Nie wiem, jakie inni widzowie wrażenie odnoszą, ale ja śmiać się na „Dożywociu“ nie mogę. Doznaję wręcz przeciwnego wrażenia. Te hulanki, te gonitwy za groszem, ten szlachcic frazesowicz, frymarczący swą córką, ta banda lichwiarzy, igrająca z życiem ludzkiem, z pistoletami, z receptami lekarzy, to dla mnie cała menażerja ludzka. Patrzę na nią z poza kraty i widzę te okazy ludzkiej złości i głupoty w oświetleniu, przez jakie talent Fredry nam je okazuje. Jest to jakaś gonitwa za nędzną garścią pieniędzy, a Birbancki, romantyczny dekadent, blady od rozpusty i pijaństwa, wydaje mi się nędznym oszustem, ze swą miłością do Rózi.
I nawet ten ładny, choć blady, kwiatek, ta biedna dziewczynka w białej sukience, nie rozjaśnia tej jaskini zwierzęcych typów swoim szczebiotem. Jest to według mnie o wiele głębsza satyra, niż napozór się wydaje. Łatka nie jest jedynie śmiesznym typem Harpagona. To jedna połowa ludzkości, korzystająca z błędów i rozpusty drugiej. I ciemny jest ten obraz, smętna ta komedja, mimo błazeństw Lagenów, mimo Laporella, Figara, Scapina, Filipka, mimo wypchanych min Twardosza. W menażerji tej jest szakal — Łatka, kondor — Twardosz, paw — Birbancki, gęsior — Orgon, gawrony — Lageny, dzierlatka — Rózia i czubaty dudek — Filip. Wszystko to puścił w ruch genjusz Fredry, w ruch wprawdzie nie wielki, ale należy się cofnąć wstecz o lat kilkadziesiąt i zrozumieć, jaką techniką rozporządzać mógł ów pisarz. I to, co dał, jeszcze zdumiewa i w podziw wprowadza. A ten wiersz gładki, który się snuje, jak wstążka jedwabna o miłym szeleście! Artyści igrają z tym wierszem, jak z rakietami — dowcipy przetykają wstążkę wiersza złotymi punktami.
Słucha się tej mowy — słucha i żal gdy już zasłona zapada. Z innych komedji Fredry wychodzi się z teatru w rozmarzeniu, jakby się słyszało stary zegar, który pociągnięty za sznurek, wydzwonił menueta. Z „Dożywocia“ widz — a przynajmniej ja — wychodzę zgnębiona, bo czuję, że to chciwość, to walka o grosz, to sprzedaż życia ludzkiego. Ten trup Birbanckiego, nad którym trzęsie się szakal Łatka — to jest dookoła mnie wieczne, niezmienione i trwać będzie, niestety, dokąd istnieć będą ludzie ulepieni z błota i... bożego tchnienia.

Role artystów w „Dożywociu“ są tak zwane role popisowe. Właściwie jest tych ról dwie tylko: Birbancki i Łatka. Birbancki nie jest sympatycznym birbantem, serca widzów nie ciągną, nie zjednują jego figle.
Jest to zimny rozpustnik i jego poetyczne uniesienia mają cechy błazeństwa. Niemniej jednak dla artysty wdzięczne to pole do popisu. Nieporównanym w tej roli był Śliwicki, który pozował się jak ze starych sztychów, mówił jak bohater — paw, a był prince sans vice w całem słowa tego znaczeniu. Wczoraj rolę tę grał p. Stanisławski. Po roli poety nie chciałam powiedzieć tego, co o tym młodym artyście myślę. Dziś muszę. P. Stanisławski ani postawą, ani twarzą, ani dykcją, ani techniką sceniczną nie może być stosowanym do ról tego rodzaju. Pan Stanisławski jest wesołym, młodym chłopcem o drobnej postawie, nie mającej nic z romantyzmem wspólnego. Pozwólcie mu śmiać się, poruszać się swobodnie, zagrać jakiegoś Molierowskiego lokaja a będzie sympatycznym. Ot, rola Filipka była w sam raz dla p. Stanisławskiego. Natomiast dano ją p. Nowackiemu, który silił się w niej na komizm bezskutecznie. Pan Nowacki jest artystą par excellence lirycznym. Jego kreacja niepoślednia w „Wielkich figurach“ do tej chwili mi stoi żywo przed oczami. Z Nowackiego może być bardzo myślący i piękny moderne artysta. Tylko nie Filipek.
Przechodzę teraz do pana Solskiego i czynię to z całą przyjemnością. Tak postawić rolę — tak ją pochwycić, jak to mówią za bary i utrzymać ją w tym tonie przez całą sztukę, na to potrzeba opanować tak swoją technikę aktorską, rozmierzyć głos i siłę, jak to potrafi tylko wielki artysta. Solski jest wielkim artystą i to czuć w każdym jego ruchu, w każdej intonacji głosu. Z Łatki­‑Solskiego galerja chwilami się śmieje, lecz widz inteligentniejszy wnika w głąb tej gry i widzi w niej niemal tragizm człowieka, który wszystko gotów stawić na kartę dla osiągnięcia zysku. I ten podkład prawie tragiczny jest tak u Solskiego subtelnie przysłonięty w roli Łatki komizmem, że ledwo chwilami dostrzedz się daje. Jest jednak — i dlatego Solski tak wielkie w tej roli czyni na nas wrażenie. W niejednej jeszcze roli zobaczymy Solskiego, lecz ról tak pełnych, tak misternie, a silnie zbudowanych, miewa każdy artysta po kilka tylko w swoim repertuarze.
Dwóch braci Lagenów grali Roman i Chmieliński. Szczery, jasny komizm Romana nadzwyczaj dyskretnie i sympatycznie zaznaczył się w „Dożywociu“. Panu Chmielińskiemu kazano być komicznym, podczas gdy Chmieliński jest całą duszą dramatycznym artystą. To samo i Feldman w suchym doktorze nie był w swoim żywiole. Pan Węgrzyn deklamował fałszywe tyrady Orgona bez przekonania, bo czuł fałszywą sytuację tego dwulicowego szlachcica. Rolą Twardosza niezrównany Dębicki podbił sobie napowrót serca publiczności. Jego gra wnosi na scenę jakąś dziwną atmosferę czci dla sztuki i gdy Dębicki jest przed nami, teatr szlachetnieje i coś promiennego płynie ze sceny. Zostawiłam na sam ostatek pannę Mrozowską. Sprawiła mi ona miłą niespodziankę. Uspokoiwszy się, w rolce Zuzi, wykazała nadzwyczaj wiele uzdolnienia i sprytu. Wniknęła w rolę — była miłą wiejską dziewczynką, zmieniała intonację, pauzowała i grała z taktem. Głosik choć chwilami był słaby, jednak ma nadzwyczaj przyjemny dźwięk, szczególniej w tonach średnich.
Tyle co do gry artystów. Ensemblu znów nie było! — jakkolwiek sztuka była opanowana pamięcią wzorowo. Lecz tam, gdzie się wyrabiają dopiero aktorzy obok artystów, muszą być dysonanse. Zanim przejdę do tej kwestji, jak usunąć podobne braki, niech mi wolno będzie wyrazić znów swe zdziwienie na widok tak fatalnie i niedbale pospajanych dekoracyj. Wszakże w głębi widać było szpary na dziesięć centymetrów przynajmniej. Z lewej strony drzwi nie dostawały do ziemi przynajmniej na dwanaście centymetrów i widać było nogi artystów, stojących na ziemi. Drzwi zamykają się... na świderki. Widać listwy drewniane, a dekoracje niestarannie rozciągnięte, na ramach marszczą się i fałdują.
W czasie antraktów — (orkiestra naturalnie grać nie raczy) — słychać, jak młotkami przybijają dopiero firanki, lub zbijają dekoracje. Skąd pochodzi to wszystko? — Dlaczego taki w dekoracjach nieład?

A teraz — mała prośba do dyrekcji.
Oto — na mojem biurku leży już trzeci list od uczącej się młodzieży. Ten już podpisany przez kilkanaście nazwisk. Ci młodzi, którzy tak bardzo kochają teatr, proszą o zniżkę biletów. Jest to prośba bardzo zasługująca na uwzględnienie. Z jaskółki bowiem lecą najgorętsze okrzyki zapału i tam gnieździ się prawdziwe do sztuki zamiłowanie. Pan Pawlikowski ma zamiar rozwinąć w publiczności lwowskiej kult piękna. Dobry to i godny uznania zamiar. Lecz ten kult piękna należy zacząć rozwijać u młodzieży, a nawet rozwijać w niej głównie. Do tego celu powinny służyć popołudnia sobotnie i cały odrębny repertuar powinien być wybrany i niezmierne starannie obmyślany. Personal jest tak liczny, że wystarczy na wszystko.
Osobny reżyser powinien objąć ster nad temi przedstawieniami. Młodzi artyści będą mieli pole do wyrobienia się w takich spektaklach, tembardziej, że będą mieli audytorjum pobłażliwe, gorąco i łatwo do zachęty skłonne. Ale repertuar musi być działający na wyobraźnię młodą — szlachetną siłą i zapałem, bo młodzież rwie się do romantyzmu zawsze i wszędzie. Ograne sztuki do znudzenia, lub nadto subtelne, nie przyniosą odpowiedniego pożytku. Zdrowe, jasne, piękne poezje winne głównie przemawiać do tych dusz młodych, które z takim zapałem proszą o... „zniżkę biletów“.
Nie zniżka im się należy, ale cały jeden spektakl w tygodniu po jak najprzystępniejszych cenach, cały spektakl, który szlachetnie rozmarzyć, porwać i unieść powinien, który rozwinie kult piękna, a zarazem przypomni i uczucia narodowe i rozgrzeje młode serca. Bo wykształcenie estetyczne, gdy dusza wyziębiona zamiera powoli i głuchnie na echa przeszłości i obowiązki przyszłości, jest lodowatą maską, skrzącą się w blasku księżyca, lecz mrożącą fatalnie za dotknięciem i czyniącą wystygłego trupa z młodej i ledwo w życie wchodzącej istoty.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.