I Sfinks przemówi.../„Niepoprawni“, Juljusza Słowackiego
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | „Niepoprawni“, Juljusza Słowackiego |
Pochodzenie | I Sfinks przemówi... |
Wydawca | Instytut literacki „Lektor“ |
Wydanie | pośmiertne |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Wielkie było dla mnie wczoraj święto. Doczekać się nie mogłam wieczora. Teatr grał „Niepoprawnych“. Miałam ich widzieć w ramach jak obrazy, miałam słyszeć kaskadę słów, które jak sznur brylantów płyną. Kocham wszystko, co Słowacki stworzył, kocham tęczę jego dzieła i królestwo jego ducha. Kochamy go wszyscy inaczej jak Mickiewicza — goręcej, niespokojniej, namiętniej. A że był nieszczęśliwym i nawet po śmierci śpi od nas tak daleko, tem jest sercom naszym droższy — i dlatego wielkie święto, gdy z ram sceny mają ożyć jego postacie, wielki to wieczór, gdy brylanty jego słów sznurem nieprzerwanym przed nami zabłysną. Czarowna to noc, gdy królestwo jego ducha przed nami się roztoczy.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Na cmentarzu paryskim, na którym huczą tramwaje i co niedziela porządne mieszczanki groby swoich bliskich miotełkami z kurzu czyszczą — pomiędzy całym firmamentem szklanych wieńców, w których zachodzące słońce iskierki zapala — jest biedna kamienna mogiła. Mieszkałam długi czas ponad tym cmentarzem, księżycową nocą z okien moich widziałam całe morze białe grobów, krzyżów i kamiennych aniołów.
Biednej mogiły odszukać oczami nie mogłam, choć szukałam jej zawsze w księżycową noc, gdy tak ponad grobami zawieszona byłam. Ale miałam ją blisko — i to nie pod memi stopy. Grób ten olbrzymiał, rósł i potężniał.
Garść popiołów pod nim ukryta nie była martwą popiołów garścią. Ponad to morze grobów ten był największy, najpromienniejszy, najbardziej wspaniały. To było królestwo jego ducha, ten cały cmentarz i on na nim żył, tęskniąc i zazdroszcząc... mogił popiołom.
Mogił — w których własna ziemia popioły otula, mogił, nad któremi nasze szumią brzozy, mogił, nad któremi polska mowa modli się i płacze.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
I dziś w teatralnej sali zdawało mi się, że znów widzę to białe morze grobów i że ta mogiła jest tak mnie bliską. Bo myśl poety, zaklęta w słowach, jego dzieło było przecież częścią jego ducha i duch ten był wśród nas. Ciało w proch rozsypane, duch wieczyście między nami został. I choć dozwolono mu pozostać wieczystym tułaczem, choć nikt z narodu nie zatęsknił, aby mieć jego trumnę wśród nas — i w tym kraju, gdzie tyle grobów i ten grób dołączyć, to przecież on po królewsku przebacza nam naszą winę i jest wiecznie wśród nas jeszcze promienniejszy, bardziej zjawiskowy i w nas wnikający, niż w swej trumnie.
Na dzieło jego odegrane wczoraj patrzeć okiem krytyka niepodobna. Mierzyć je miarą zwyczajnej roboty, skalpelem badać i analizować, czy to lub to logicznie zrobiono — nie sposób.
Gdy widzimy na niebie tęczę i ta zgubi się nagle w chmurze, a potem znów wypłynie triumfująca i harmonijna, czy możemy zastanawiać się, że w połowie chmura złamała nam tęczowe zjawisko? Dlatego „Niepoprawni“, którzy są jedynie tęczą, złożoną z całego snopa objawów genjuszu, tylko przenikną nam duszę wielkim, nieskalanym czarem, a z pod krytyki się uchylą. Widzimy tylko olbrzymie dzieło natchnienia, poemat wyśpiewany, wysrebrzony i ubrylantowany taką mową, że chwilami zdaje się niepodobieństwem, aby to były te same słowa, które codziennie słyszymy. A myśl przewodnia tak jasna i zrozumiała. Niepoprawni to my wszyscy, cały naród polski. Niepoprawni Respektowie, którzy przeszli przez lody sybirskie, a mimo to nie w pracy szukają wybawienia, a brną dalej w głupocie, pysze, a nawet podłości. Niepoprawny Rzecznicki, ten typ parwenjusza, niepoprawny Fantazy, to „monstrum dziwnie drogie“, dekadent fatalny, syn Zefira, jak się sam zowie, poeta‑dyletant, wyrzucający ze siebie życiowe perły natchnienia, które lecą w przestwór jak chmury motyli.
Słowa, słowa, słowa — frazesy puste, dźwięczne, szydercze ma na ustach ten człowiek. Do czynów niezdolny — niepoprawny w zimnej analizie, która go czyni zrozumiałym dla nas — bo po upływie przeszło pół wieku, całe legjony Fantazych, szydzą, analizują i mówią znów słowa, słowa, słowa, jak ów Fantazy Słowackiego.
Niepoprawna w egzaltacji hrabina Idalja, egzaltowana wieczna Polka z wulkanem w sercu, typ grande amoureuse, ta wieczna żebraczka miłości, zagłuszająca potokiem Sandowskich frazesów wieczny głód miłości spragnionej duszy. Jest ona nadludzko inteligentna, a tak dumna, że zda się, nie chodzi po ziemi. I ona ma ironję, lecz jej ironja jest wzniosła, bolesna i szlachetna, a ironja Fantazego przy niej drobnieje i blednie. I słuchając tych obojga, którzy przechodzą tortury, właściwe duszom zanadto zbudzonym, widz powtarza słowa Fantazego:
Ach, jak szkodzą
Uczuciom, myśli nadto rozwinięte! —
I patrząc na tą mękę, życzyć im przychodzi, aby choć na chwilę zamarła w nich inteligencja, zasnęła myśl i oni odpoczęli, bo ta tortura tych zaczyna boleć i dręczyć duszę słuchacza, tak straszną, tak dziwnie przejmującą jest ona.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
— Patrz, jakich komików
Wydaje Polska — aż do grobu śmieszą!
mówi Fantazy w ostatniej życia godzinie, oto wyrok i wskazówka, gdzie szukać Niepoprawnych. Oni sami — ci dwoje — mimo swego bolu, mimo swej choroby ducha, czują się śmieszni, a mimo to nie dążą do poprawy. Lecz jest jeszcze inne słowo — słowa Ruskina i te przytoczę: „Gdy cały świat staje się klownem i tatuuje się własną krwią a nie cynobrem, to już przestaje być komicznym“. I gdyby Fantazy i Idalja spojrzeli na cały świat i zrozumieli, ze to krew, a nie cynober, który rumieni klownowską maskę ówczesnego Polaka, to ironja zastygłaby na ustach tego syna Zefira i córki Astarty.
Lecz oni byli — niepoprawni!
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Grano ten poemat na lwowskiej nowej scenie z tak wielkiem poszanowaniem i nakładem starań, ze wrażenie odniesione można było mieć całe, prawie nierozerwane i nie porysowane, jak czyste brylanty. Dekoracyjna strona była piękna, staranna i akt II zwłaszcza robił wrażenie nieziemskiej krainy. Było tam tak błękitno naokoło uroczej p. Siennickiej, tak czaru pełna, że widz siedział wpatrzony, wsłuchany, rozmarzony. I za to dyrekcji serdeczne słowa uznania się należą. Z wykonawców na pierwszym planie należy postawić p. Siennicką i p. Romana. Niezwykła, mistyczna uroda p. Siennickiej, jej trochę efektowna dykcja, posłużyły jej tu wybornie. P. Siennicka była chorobliwą i intelektualną Sybarytką, ale zarazem i spragnioną serdeczniejszego uczucia kobietą. Nie była — komedjantką — i sentymentalizm jej tak się zrósł z nią samą, że Idalja stawała się zupełnie zrozumiałą, wyegzaltowaną, lecz na wskróś żyjącą istotą.
Pan Roman w roli Majora poprostu zaimponował prostotą wykonania swej bardzo trudnej roli. — Artysta ten zdumiewa mię tą miarą, z jaką przeprowadza najbardziej ryzykowne w swych rolach momenta. Czystą, piękną grą swoją wkrada się w serca widzów i to niesilenie się na zdobywanie efektów, osięga wręcz przeciwny skutek. Roman porywa poprostu i mówi do duszy widza.
Tego o p. Węgrzynie powiedzieć nie można. Jego hrabia Respekt nie udał mu się wcale. Pan Węgrzyn jest niezrównanym przedstawicielem ról chłopskich — lecz skomplikowane role nie leżą w jego zakresie. Za wiele tu jaskrawości w grze, t. zw. en dehors za mało artystycznego taktu i dyskrecji.
O panu Tarasiewiczu mam podwójne zdanie. Do ostatniego aktu jego Fantazy pozostawił mnie zimną. Nawet deklamacji, nawet tej „pozy“, którą Fantazy delektuje się, pieści i zachwyca, nie było.
Natomiast, w ostatnim akcie, znalazło się to wszystko. Pan Tarasiewicz zaczął rzeźbić słowa, dzierżgać koronkę i urósł w oczach widzów. Głos pana Tarasiewicza jest piękny, dykcja szlachetna, ale czasem zanadto przyspieszona. Ostatni akt dał mi do poznania, że mamy do czynienia z artystą niepoślednim i o wyjątkowej inteligencji, lecz potrzebującym się rozgrzać i widocznie nerwowym.
Co do pani Bednarzewskiej przedewszystkiem zaznaczyć muszę, iż uważam ją za artystkę pożyteczną, uzdolnioną, pracowitą i to, co Francuzi nazywają adroit (zręczną). Ubrana zawsze stylowo, mająca rolę opracowaną i wystudjowaną drobiazgowo, trzyma się bardzo dyskretnie w ensemblu, nie wysuwa się na front i rozumie zadanie prawdziwej artystki. Ale w roli Dianny jej powierzchowność, choć sympatyczna, nie była odpowiednią. Za mało było dumy i wyniosłości, za wiele bierności i grzecznej jakiejś rezygnacji.
Panna Michnowska zaś — także bardzo zdolna, w roli czternastoletniego dziewczątka, wydała mi się za silną, za mało dziecinną, za mało „aniołkowatą“, jak Stella być powinna. To drobne dziewczątko — kociak łaszący się do wszystkich. Pomimo to panna Michnowska ma niewątpliwe zdolności, a że jest pracowita, będzie użyteczną. Tylko radzę dobierać kostjumów, bo barwa na scenie znaczy wszystko. Jan powierzony był panu Hierowskiemu. Rutynowany to i dzielny artysta. Nadał ponury koloryt rozkochanemu skazańcowi i był poetyczny i smutny, jak czarna, samotnie na wybrzeże rzucona skała.
Pozostaje mi p. Fiszer, którego cenię, jako znakomitego artystę moderne, ale mam ochotę posprzeczać się z nim trochę za jego Rzecznickiego — i pani Cichocka zupełnie wyborna wykonawczyni hrabiny Respektowej.
Pani Cichocka pochwyciła ton roli, a jej rutyna i inteligencja dopomagały do odtworzenia znakomicie tej ryzykownej postaci. Pan Bednarczyk wykazał ładny głos i zrozumienie w roli księdza Lugi. Panna Połęcka była poprawną, tylko za cicho mówiła.
Oto co mogę powiedzieć o artystach. W każdym razie praca ich i dyrekcji była wielką i piękną. Wieczór wczorajszy, to promienne wspomnienie pełne najwznioślejszych wrażeń. Wywołał on z oddali ducha najpotężniejszego naszego poety, wywołał i dozwolił nam słyszeć jak duch ten, echem swych myśli, tchnieniem swej gorącą miłością przepełnionej poezji, zjawiał się wśród nas na skrzydłach swej pieśni, na wstędze swych słów, na melodji swych strof.
Tam daleko, na cmentarzu paryskim jest biedna mogiła, pod którą są jego popioły, ale tu w kraju jest tysiące świątyń w sercach naszych, w których duch jego jest na złotym ołtarzu uwielbienia. Hymnu wieczną pieśń mu grają. I wczorajszego wieczoru otwarły się te świątynie serc naszych i żyliśmy wszyscy rosą jego pieśni i mieliśmy chwilę bardzo promiennej i bardzo czystej rozkoszy.