I Sfinks przemówi.../„Pieniądze albo życie“, — komedja Capus’a

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Pieniądze albo życie“, — komedja Capus’a
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Pieniądze albo życie“, — komedja Capus’a.

Przedewszystkiem — ta sztuka (jeśli to wogóle sztuką nazwać można), jest nudna. Ma to być satyra na obecny Paryż, ale zrobiona w sposób nie nowy, wprowadzająca galerię sylwetek bladych i mało interesujących, owa komedja społeczna jest czemś niezdecydowanem. Chwilami farsa, to znów (akt trzeci) tak niedbale i dziecinnie zlepiona, że trochę inteligentniejszy widz pyta, dlaczego poprostu zadrwiono sobie z niego?.. Rzecz jednak się rozjaśni, jeśli zważymy, dla jakiego rodzaju teatru owa sztuka napisana została. Jest w Paryżu teatr, nazwany „Varietes”. Publiczność jego składają przeważnie kokotki, złota młodzież i przejezdni. Na scenie grywają naprzemian operetki z Granier i Judic, albo farsy Lavedan’a, Bisson’a i innych. Aktorzy, jak Brasseur, Lasouche, Galipaux graniczą z klownami, kobiety cudownie rozebrane na scenie, zaliczają się do królowych szyku. Ten teatr opisuje właśnie Zola w Nanie. Dla tej sceny pan Capus napisał owa sztukę „Pieniądze, albo życie“. Nie wystawiono jej jednak w teatrze Nany, ale zagrano w Gymnase, który jest teatrem drugorzędnym i wystawia przeważnie sztuki pieces á femmes, to znaczy, gdzie są wspaniałe toalety, dużo kobiet i turniej elegancji. Teatr Gymnase ma jednak pewne pretensje do... literatury i stąd w sztuce Capusa mieszanina scen, będących wystawą strojów damskich i niby trochę głębszej i delikatniejszej satyry.
Szkielet sztuki jest skalkowany na banalnej awanturze, którą ślicznie już obrobił Lavedan w „Księciu d’ Auree“ — Dumas w „Księżniczce Bagdadu“, nieznani mi autorowie w „Paris fin de siecle“ i setki innych autorów francuskich, obdarzonych większą dozą nerwu scenicznego, niż Capus. „Pieniądze albo życie“ — grano w Paryżu sto razy. I czego to dowodzi? Wszak „Paryż pod koniec wieku“ grano... trzysta razy, a na scenach polskich sztuka ta znudziła publiczność. Tam, specjalny sort publiczności schodzi się na tego rodzaju sztuki, bawi się „kawałami“ aktorów i podziwia suknie i klejnoty wysoko na giełdzie otaksowanych aktorek. U nas artyści „kawałów“ w takich sztukach robić na wzór Galipaux nie umieją, artystki są za biedne, aby produkować klejnoty i toalety — stąd interes cały odpada. Widzi się całą masę podejrzanych sylwetek, kręcących się po scenie bez ładu i składu. Od czasu do czasu jakiś dowcip, ostatni akt trochę więcej zajmujący... i oto bilans z całego wieczoru. Wyobrażenia o tem, co jest nawet taki Paryż pana Capusa — Lwowianin z owej sztuki, u nas wystawionej, nie odniesie. Są inni sceniczni „satyrycy“ we Francji, którzy rzeczywiście głęboko, umiejętnie i dowcipnie kraj swój krytykują, gniazdo swe kalają i ośmieszają. Są nimi Courtelin, Tristan Bernard, Lavedan, Donney, Albert Guinon, Wolff i wielu innych. Ci rzeczywiście piszą rzeczy sceniczne, dowcipne, wesołe, pełne szalonej werwy i satyry. Z ich dzieł można się dowiedzieć, jak Paryżanin myśli mówi, czuje i działa. Ze sztuki pana Capus’a — nigdy.
Publiczność, której obiecano „coś nieprzyzwoitego“, stawiła się jak jeden mąż — i doznała... zawodu. Sztuka jest cynicznie nudna, a nie dowcipnie nieprzyzwoita. W sztuce odznaczały się i ratowały honor przedstawienia dwie turkusowe, szykowne toalety pani Bednarzewskiej, niepospolita uroda pani Siennickiej (grającej swą rolę z niezrównaną swobodą i szykiem) gracja i dystynkcja pani Solskiej, naturalność pana Fiszera i szczera wesołość pana Feldmana. Dekorator i tapicer przeszli samych siebie — bufet wzbudzał podziwienie zgłodniałej hrabiny i widzów swemi sześcioma butelkami szampana, kokotki zachowały się jak na karuzeli, arystokracja jadła kanapki z homarem palcami i wycierała ręce w chustki do nosa... Słowem — cieszyć się trzeba, że we środę grać będą „Baśkę“, wesołą komedię Glińskiego, w której odnajdziemy naszą scenę, pana Pawlikowskiego i naszych artystów.
W owym Paryżu pana Capus’a gdzieś się to wszystko zapodziało i ani rusz odnaleźć tego nie było można.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.