I Sfinks przemówi.../„Nawojka“, — Rossowskiego

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Nawojka“, — Rossowskiego
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Nawojka“, — Rossowskiego.

Kto jest ów, co mi spokój burzy?
To na karcie, na niedużej
Do redakcyjnej, ciasnej klatki
Podstępnie wcisnął się gość rzadki:
Poezja...
(St. Rossowski: „Psyche“).

Wcisnął się ten gość i jak tęczę barwną, a sercu i oku miłą, pozostawił ową „Nawojkę”, którą afisz „komedją“ być mieni, a która jest właściwie poematem scenicznym, piosenką uscenizowaną. Od chwili podniesienia zasłony, aż po zapadnięcie jej końcowe, płynie ze sceny melodja wdzięczna, wierna i postaci osób, działających na scenie, robią na nas wrażenie mglistych obrazów, przystosowanych do harmonij samego poematu. Rossowski ma duszę pełną tej poezji, którą wytwarza domowa atmosfera i ogród jego ducha nie jest wspaniałym parkiem, po którym kroczą mieniące się pawie, a stawy srebrne prują białe łabędzie.
Nie jest to także dzikie uroczysko o przepaściach zawrotnych, w których z hukiem walą się olbrzymie złomy kamienne i pienią się kaskady o brylantowych blaskach. Nie, Rossowskiemu wystarcza zapalona w wigilijny wieczór choinka, płonący na kominku ogień, uśmiech dziecka, aby wysnuć z niego pełną melancholji i dziwnego uroku pieśń.
Gdy go pochwyci rozmarzenie, to

Marzenia jego, jako z łąki wzbity
Mgieł wianek — wiotkie, jedynie połowę
Istoty swojej z tego świata miały...

Bo wczytać się w poezję Rossowskiego, to znaleźć można w każdej tę półziemskość — wszystkiego, co go otacza. Rzec można, iż jego istota idzie żywa w śnie gwiaździstym, i w każdym ziemskim objawie życia duchową najpierw część odczuwa. Ta „Psyche“ biała i nieskalana jest ciągle u progu jego twórczości. Do niej odnoszą się najdrobniejsze piosnki, w przestwór rzucane.
Rossowski z całą poezją i tęsknotą zwraca się ciągle ku niej i w ogrodzie jego duszy, w której same lilje kwitną, ciągle majaczy biała, przeźroczysta wizja „Psyche“, od „białych lilij bielsza“, jak on mówi sam, w jednej ze swoich piosnek.
Czasami owa Psyche zmienia się w ducha­‑włóczęgę, ale ciągle i zawsze, czy to jako Myśl, stojąca u progu, czy to Ironja, jak we mgle spowita, czy jako piosenka szepcząca i tajemnicza,

„one jak anioł suwają się biały,
ziemi zaledwie dotykając nieco,
A żadne od nich czystsze być nie mogą“.

Czystsze być nie mogą i często... smutniejsze być nie mogą. Dość wspomnieć o tej piosnce: „Z jesieni“, o tych oknach dużych, przez które widnieje czarność jedynie. „I szum posępną falą ku nam płynie... Ach po tym ranku z brzaskami cudnymi — takiż dnia kres?!...“

Gdy taki poeta zapragnie pisać dla sceny — mimowoli cofnie się myślą w przeszłość. Bo to, co nas otacza, ma za jaskrawe, za brutalne, za świeże barwy. Spłowiały półton w zmierzchu ukrytych chwil, ciągnie twórczą, poetycką duszę. I znów na progu twórczości Rossowskiego zjawił się ten sam gość. Wśród szczęku oręża, wśród zgiełku i wrzawy wojennej, z której składają się najświetniejsze chwile Polski — w tym blasku oręży i zbroi, w tumanach pyłu kopyt końskich i szeleście proporców, nagle zjawia się białe widmo, delikatne i czyste. Bielsza od lilij, ozłocona, opromieniona Psyche­‑Nawojka. Choć słońce zachodzi, choć trupy pokotem się ścielą, choć nieprzyjaciele, w plen wzięci, dzwonią łańcuchy — na nią jedną „nie padają cienie“. Mistyczna, legendą opromieniona od wieków, jak jedna gwiazdka świeci w murach „Almae Matris“, a po niej pamiątka, ów zbiór modlitw, od serca płynących, pełnych łez skruchy i żalu.
To owa Psyche, co szła szukać pomiędzy ludźmi prawdy i światła i aby je znaleźć, musiała przyodziać się w fałsz i kłamstwo, bo jej wieczysta niewola niewieścia bielmo na oczach nosić kazała. Kto ona była, ta tajemnicza dziewczyna — nikt nie wie. Wszyscy wiedzą, że „było“ to stworzenie

Takie krasne, jak tęcza
Takie wiotkie, a kruche.
Jak ta nitka pajęcza.
Było trwożne, jak jagnię,
Ostawione na łące,
Było ciche, jak staw nasz,
A jak ukrop gorące...

Hedwiga jej było. Rossowski upodobał sobie to zjawisko, tę myśl kobiecą zbudzoną. I oto — powstała Nawojka.

Na trzy akty podzielona, jest malowana słonecznie i jasno. Przez wiersz, płynący, jak kryształowy strumień — o bardzo szczęśliwie dobranej archaicznej barwie — życie XV wieku, życie Krakowa, przelewa się wartko i z pewnym rozpędem. Krewkość narodowi naszemu właściwa, ma tu swój upust dosadny w owej walce ciągłej żaków z mieszczanami, walce, która dzięki zabiegom intrygantów, aż o majestat królewski się opiera.
Na tem tle krewkiem i do bitki skorem snuje się owa pieśń dwojga młodych serc, które pomiędzy pleśnią ksiąg, inkaustu i pergaminu dostają zawrotu głowy o wiosennych rankach i wieczorach wtedy, gdy do nich puka

„Słoneczna kwiatów, ptasząt monarchini — wiosna,
Na ustach mając piosnkę leśnego kochania...“

I tu należy podziwiać nadzwyczajny talent i instynkt Rossowskiego. Tło owe — mogłoby się stać bez zaprzeczenia rubasznem i tą jaskrawością swoją przytłumić owe delikatne postaci Nawojki i Derszka i zgnieść ich czar i urok ich słów. Tymczasem tak nie jest. Tło pozostaje tłem, podsyca w widzu humor, zajmuje, bawi, a w niczem nie odrywa od tych dwojga, snujących swoją piosenkę delikatną a czarującą.
Całość Nawojki robi na nas wrażenie przepysznej makaty, utkanej ze złotych nici, wysnutych ze starych, w sepetach przechowanych materyj. Na tem tle złotem, które ciągle widza utrzymuje w harmonijnym, pogodnym nastroju, bieleją czyste, drogocenne perły natchnienia. Taka scena w akcie pierwszym pomiędzy Nawojką a Derszkiem, w czasie picia piwa, ta czarująca chwila więzienna, której równej niema w naszej literaturze dramatycznej, lub scena Nawojki i wójta w akcie trzecim, — to perły, to klejnoty poezji dramatycznej polskiej.
Rossowski pozostawił Nawojce jej charakter legendowy. Choć jest na świecie, „ale nie ze świata“. Nie dał jej żadnej paranteli, pozostawił ją we mgłach i doskonale zrobił. Takie legendowe postaci nie mogą być ściągane gwałtownie na ziemię. Przesuwają się w chmurach, cierpią, kochają, uśmiechają się — nikną... To wrażenie wczoraj odniósł widz. Ta miłość, która budziła się w sercu dziewczęcia — budziła się tak mistycznie, tak duchowo, że i owo ziemskie uczucie nie zdołało silniejszymi konturami uplastycznić tej lotnej postaci. A przecież mimo to, jak silnie, jak niezaprzeczenie dowiodła „Nawojka“ jednej wielkiej prawdy: Oto, że jej twórca, że Rossowski ma wielki talent dramaturga. Skoro wspaniałe poetyckie natchnienie złączy się razem z instynktem i talentem dramatopisarskim tak, jak się właśnie stało u Rossowskiego, można się spodziewać wielkich, porywających i potężnych dzieł. Lwów teraz jest w tym szczęśliwym stanie rzeczy, że ma pana Pawlikowskiego, który nie tylko, iż żadnemu talentowi, czy to pisarza, czy artysty marnować się nie da, ale przeciwnie, potrafi zachęcić do czynu, zagrzać do pracy i wywołać dzieła, które, jak „Nawojka“, stanowią ważny „moment“ w naszej ubogiej literaturze dramatycznej.
Wczoraj „Nawojka“ miała oprawę iście królewską. Kostjumy, dekoracje, scenizacja, były nadzwyczajne. Zakończenie pierwszego aktu (cokolwiek przydługie) obmyślone przez p. Pawlikowskiego z nadzwyczajną siłą, precyzją i z rozumnie obliczonymi efektami, wywarło przepyszne wrażenie, stawiając scenerię „Nawojki“ w rzędzie najpierwszych sceneryj europejskich.
Wykonanie było na wysokości zadania. Rola Nawojki powierzona została pani Solskiej. Nie mogła dostać się w lepsze ręce. Pani Solska nie tylko, że ma talent, ale pani Solska jest wykształconą i inteligentną. Mówić zaś ten wiersz, tak cudownie i kunsztownie przez autora wyrzeźbiony i mówić go tak, aby każde słowo miało odpowiedni koloryt, trzeba mieć niepospolitą dozę inteligencji. Postać pani Solskiej smukła, prawie chłopięca, jak zjawisko, promieniała wielkim urokiem i pięknością. W „szatkach“ żakowskich, jakkolwiek Solska miała pewną dozę junakierji, ale gracja kobieca przeważała. Cały zaś podkład roli da się streścić w tym czterowierszu Rossowskiego, odnoszącym się do Psyche:

Pośrodku białych lilij, jakby ich siostrzyca,
Czystym kwiatem podniosła ku górze swe lica.

Jej strawą — tchnienie wiatru, jej napojem rosa,
Jej spojrzeń metą jasną, — niebiosa... niebiosa!...

Z poszczególnych momentów tej niezwykłej całości wymienić należy scenę przy kracie więziennej, pocałunek, scenę z wójtem, w której pani Solska dała dowód wielkiego uczucia i pomysłowości i prześliczne stawienie się przed królem. Wieczór wczorajszy był nie tylko triumfem dla Rossowskiego, lecz i dla pani Soiskiej. On stworzył tę białą postać Nawojki, ona ją przed oczyma widzów przesunęła jak widmo, jak legendę, czarem opromienioną. Partnerem jej był pan Nowacki, pełen junackiej dzielności mały żak — rycerzyk.
Pan Feldman, jako Kampel, jasną i piękną dykcją, grą pełną komizmu, a zarazem niezmiernie artystyczną, zachwycił wszystkich. Był to rysunek niezwykle misterny, dokładny a przecież nie przeciążony zbytkiem szczegółów, które mogłyby zatrzeć ogólne kontury. Przez dwa akty Feldman trzymał prym — wiódł owe „tło“ z taką dziwną umiejętnością i taktem, z jakiemi rzadko się teraz na scenie spotkać można.
Jagiełło W interpretacji Solskiego miał wspaniałą charakteryzację. Maska była nadzwyczajnie i po malarsku wypracowana. Kostjum przepyszny podnosił urok zbudzonego królewskiego widma.
Pan Roman byłby dobrym bakałarzem­‑safandułą gdyby połowy swej roli nie zatracił w przepaściach swej błękitnej opończy, — Pani Gostyńska miała wiele humoru i dowcipu w roli temperamentowej gospodyni, zaś panna Mrozowska bez wdzięku odegrała Eliszkę, zapominając, że ona jedna pomiędzy żakami powinna zachować powab dziewczęcy i będąc rezolutną, nie robić wrażenia chłopaka w spódnicy.
Słowa uznania należą się i p. Chmielińskiemu za jego pełne godności odtworzenie roli rektora. Sceny zbiorowe były składne, wybornie wyuczone, malarsko ułożone i w tem całą zasługę, jako też i cały ton podniosły i szlachetny przedstawienia — należy przypisać panu Pawlikowskiemu.

Przed sceną polską świtać zaczyna jasno i promiennie. Garną się ku niej poeci, niosąc jej swoje natchnienie na usługi. Ze sceny płynąć zaczyna harmonja wiersza i ta porywa nie tylko publiczność, ale i artystów i wszystkich tych, którzy coś ze sceną mają wspólnego.
Każde zjawienie się nowego talentu scenicznego witać nam należy z wielką radością, jak kwiat nagle rozkwitły, wśród pomroków nocy. Bo nie ze stron księgi, w ciszy czytanej, działa najsilniej potęga poetycznego natchnienia. Z tej złotej bramy scenicznej głosem ludzkim podana, w barwnej tęczy kolorów — przenika duszę ludzką, napaja ją harmonją, wstrząsa do głębi, odrywa od zła, od życiowej mętnej kałuży.
Rossowski przyszedł przed tę bramę złotą sceny ze swoją białą dziewczyną — żakiem, dał widzom chwilę wielkiego, ślicznego upojenia, a tym, którzy troszczą się o dobro sceny, dał nadzieję, że nieraz jeszcze stanie pod tą złotą bramą i marzenia swoje, które są tak piękne, że

...żadne zorze tak barwnie nie świecą,
I żadne taką otuchą nie darzą,
Jako te ponad mej młodości drogą,
Mgły, z skrzydły anielskiemi i anielską twarzą —

marzenia te przed oczy widzów przesunie i pozwoli razem ze sobą i nam prześnić dobrą, piękną chwilę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.