I Sfinks przemówi.../„Sganarel“, komedja w jednym akcie Moliera
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | „Sganarel“, komedja w jednym akcie Moliera |
Pochodzenie | I Sfinks przemówi... |
Wydawca | Instytut literacki „Lektor“ |
Wydanie | pośmiertne |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Każdy geniusz jest tylko człowiekiem. A w każdym człowieku tkwi jakiś ból specjalny, jakaś rana duchowa, która go żre, mimo sławy, mimo powodzeń, które zdają się róże słać mu pod stopy. I taki ból najczęściej przebija się w jego dziełach, przebija się mimo wszystko i nadewszystko. Jeśli płacą mu za wesołość, tak, jak właśnie Molierowi, który najczęściej sztuki swe tworzył na zapotrzebowanie, to pisze on „wesoło“, i postaciom przez siebie na scenę wyprowadzonym śmiać się każe. Nagle coś się w piszącym targnęło. Rana nigdy niezagojona zabolała znowu, łzy popłynęły, spłynęły na pióro i oto — w wesołość, pustotę, w śmiech, wmieszał się smutek bezbrzeżny, jakby dalekie łkanie... Lecz oto cały parter wykwintnych panów w perukach, aksamitach i pasowych obcasach, czeka. Król‑protektor czeka, faworyta królewska się niecierpliwi. Dziś Molier — ma dać farsę, śmieszną, ucieszna, wesołą. — i Molier daje taka farsę, wikła sytuacje, każe zdradzonemu mężowi być głupim tchórzem, każe żonie być niesłusznie posądzoną dobrą kobietą, każe, aby się wszystko dobrze skończyło ku uciesze dworu i publiczności. Lecz owa łza, ów ból, owa rana — pozostała i dlatego naprzykład ów Sganarel, to nie prosty, ordynarny głupiec, to mąż zdradzony, to uosobienie owej ofiary, na którą spada niesława z pustoty żony i w słynnym monologu Widać owo szarpanie się Moliera, który pod maską Sganarela wypowiada swe gorzkie prawdy społeczeństwu, każące krwią, a często życiem męża zmywać rozkoszne chwile wiarołomnej żony.
Artyści francuscy — inteligentni — z prawdziwą trwogą przystępują do grania tej roli, gdyż rozumieją całą jej głębię i podwójne znaczenie, jakie słowa Sganarela wypowiadają. Jest to jedna z najtrudniejszych ról Molierowskiego repertuaru i artyści kończą na niej swą karjerę. tak ją pragną odczuć i wypowiedzieć w niej genjalną myśl Moliera.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
U nas, wczoraj — rolę Sganarela grał... pan Kosiński. Rolę tę może grać skończony, wysoce inteligentny artysta. Pan Kosiński zaś jest tylko „epizodem“, obdarzonym pewnymi warunkami, które same za siebie grają. Pan Kosiński nie gra wcale, bo grać nie może. Czem był Sganarel w jego wykonaniu? Było to smutne i przykre dla lwowskiej sceny widowisko.
Pisać ocenę z tej gry jest niepodobieństwem. Mówić o psychologii wobec tego niedołęstwa, wobec tego zupełnego braku pojęcia, jak Molier i czego chciał od swego typu, to próżna praca. Pamięć nawet szwankowała. Wiersze utykały. Publiczność, przyzwyczajona do grania Moliera przez pierwszorzędnych artystów, była poprostu zdumiona. I naco ten eksperyment? Pan Kosiński mógł pozostać bardzo dobrym epizodem i grać Gros Renego. Panu Feldmanowi albo Romanowi należał się Sganarel.
Co do panny Mrozowskiej, ciągłe nawoływanie tej młodej aktorki do szanowania sceny zaczyna poprostu nużyć. Wszak panna Mrozowska do tego stopnia nie umiała roli, iż coś podobnego nigdy jeszcze na lwowskiej scenie się nie zdarzyło. Scena lwowska jest pierwszorzędną sceną i należy ją szanować, a nie bawić się w teatr, bo za to publiczność nie płaci, a panna Mrozowska od czasu do czasu bawi się w teatr.
Panna Mrozowska gra ciągle, często z krzywdą dla innych, nadzwyczaj zdolnych i szanujących swój zawód artystek i owe faworyzowanie, zamiast podnosić w pannie Mrozowskiej zapał do sceny, doprowadza ją do takich rezultatów, jak wczorajsza rola, zupełnie nieumiana.
Inni artyści służyli za oprawę panu Kosińskiemu i pannie Mrozowskiej. Że grali sumiennie, dobrze, starannie, dziwić to nikogo nie powinno. Właśnie wielkie talenta odznaczają się tem, że nawet w kilku słowach okażą swoją inteligencję i szacunek zawodu.
Z powodu jednak tych dwojga artystów, którym ani pamięć, ani wykształcenie sceniczne, wymagane na pierwszorzędnej scenie, nie dopisywały — całość wlokła się ospale, bez energji, bez tej żywości i dowcipu, z jakiemi grane być muszą farsy Moliera.
Był to zaprząg niedobrany, który rwał się po grudach i utykał. Dodać należy, iż ta Molierowska farsa rozgrywała się na tle... Tatr. Szczęściem grano później „Romantycznych” i tu publiczność odetchnęła swobodniej. Trzecie z rzędu przedstawienie tego arcydzieła wypełnia widownię. Dziwne — doprawdy! Przecież to nie operetka, nie balet — — nie tłusta farsa, a jakoś publiczność lwowska przychodzi... I jakże to przemawia na korzyść tej spotwarzonej publiczności, która okazuje, ile ma prawdziwego smaku i znawstwa dla sztuki!
Widziałam wczoraj osoby, które po raz trzeci były na „Romantycznych“, a to już największy triumf dla autora.
Bo nie dość, ażeby widz przyszedł — trzeba, ażeby widz powrócił.
Po „Romantycznych’” napisałam, że publiczność powróci. I... powróciła!