I Sfinks przemówi.../„Dziewczyna sędzią“, — Zabłockiego

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Dziewczyna sędzią“, — Zabłockiego
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Dziewczyna sędzią“, — Zabłockiego.

— „Wszystko to dobre, ale — któż teraz takie kapelusze nosi?“ — tak powiedziała jedna z pań, wychodząc z przedstawienia „Męża i żony“, Fredry, zgorszona kształtem kapelusza z 30 roku, jaki artystka, grająca Elwirę, miała na głowie. Dziwić się tej pani nie można. Ona nie rozumiała, że osiemdziesiąt lat dzieli akcję, odbywająca się na scenie, od obecnej chwili. Takich osób jest dużo — nie tylko we Lwowie, ale i na całym świecie. Rozświecać im umysły, podawać im stopniowo rodzaj kursu literatury dramatycznej, jest pięknem zadaniem dyrektora teatru. Praktykuje się to wszędzie, gdzie scena ma literacki kierunek. I pan Pawlikowski chce iść tym torem. Chwalić tylko można jego usiłowania w tym kierunku. Ale dlaczego pan Pawlikowski nie chce zaprowadzić systemu, który jest przyjęty od lat wielu w Odeonie paryskim?
Takie archaiczne przedstawienia mają tam miejsce popołudniu, po bardzo zniżonych cenach. Przed odegraniem sztuki, ktoś z literatów ma konferencję i ten barwnie, przystępnie, jasno, przygotowuje publiczność do tego, co zobaczy, mówi cel, datę, kiedy sztuka była napisana i jakie znaczenie autor ma dla teatru narodowego. I wówczas żaden z widzów nie powie wszystko to dobre, ale kto takie kapelusze nosi?“ — — i nikt z widzów nie będzie myślał „wszystko to dobre, ale kto teraz takie sztuki pisze?“
Dawać wieczorem takie sztuki po zwykłych cenach, to niejako stracenie jednego spektaklu i nikt z tej szlachetnej pracy pana Pawlikowskiego i trudu artystów pożytku nie odniósł, bo prawie nikogo nie było. Ci, co chcieliby się nauczyć, nie mają tyle pieniędzy, aby płacić duże ceny — a ci, którzy mają na to, aby zapłacić drogo za miejsce, albo czytali ową krotochwilę Zabłockiego i lękali się nudzić, gdyż na „Fircyka” przychodzili, mając zaufanie, iż „Fircyk“ jest dziełem kapitalnem Zabłockiego. — „Dziewczyna sędzią“, grana wczoraj, liczy się do krotochwil i to słabszych Zabłockiego.
Jest to rzecz ciężka, bez wdzięku i nosząca na sobie piętno cudzoziemskiego naśladownictwa. Z olbrzymiego skarbca dzieł Zabłockiego sądzę, iż lepiej było wybrać „Sarmatyzm“, który miałby dla publiczności tę ciekawą stronę, iż posłużył Fredrze za podstawę do napisania „Zemsty“. Przytem „Sarmatyzm“ ma swojski koloryt. Owa drobna szlachta jest przedstawiona przez Zabłockiego ciekawie i z wielkiem zacięciem i humorem. czego w „Dziewczynie sędzią“ prawie niema. Tylko chwila przekomarzania się Pustaka z Dorotką wnosi trochę ożywienia w akcję, wlokącą się jak po grudzie i ciężko.
Wystawienie jednak tej trudnej ze wszechmiar sztuki zasługuje na gorące pochwały, tak było staranne i nosiło piętno prawdziwego znawstwa epoki. Stroje wierne i kosztowne, tak u pań, jak i u panów, meble wspaniałe, dekoracje w czystym stylu — sytuacje marjonetkowe, konieczne przy graniu takiej sztuki.
Z artystów, którzy dołożyli najusilniejszej pracy i dali dowody dużej scenicznej inteligencji i wykształcenia, borykając się z trudnościami stylu, na pierwszem miejscu postawić należy pana Feldmana w roli Majętnickiego, roli literalnie najeżonej trudnościami, tak owa wypchana figura jest powierzchownie traktowana przez samego autora.
Pan Feldman potrafił ożywić owego szablonowego, zakochanego starca kilku dobrymi pomysłami, wyzyskać dowcip i grać najzupełniej w tonie epoki. W roli Pustaka pan Nowacki, ożywiał scenę swym humorem i młodzieńczą werwą, walcząc o lepsze z panną Jankowską, która w roli Dorotki złożyła dowód nowej a sumiennej pracy i była jak wycięta z obrazka ładna i zręczna subretką. Drugą parę młodych stanowili panna Mrozowska i pan Stanisławski. Panna Mrozowska przekonała nas, że gdy chce, potrafi serjo traktować scenę i grać poważnie, starannie i w bardzo szlachetnym tonie.
Co do pana Stanisławskiego — zdolny ten artysta opracował swoją rolę tak kunsztownie, tyle właśnie zwrócił uwagi na styl i na malarską stronę swej kreacji, że słowa prawdziwego uznania należą mu się za jego pracę. Pani Stachowicz miała piękną toaletę, wyglądała ładnie i mówiła swą niewdzięczną rolę bardzo wdzięcznie. Nie mogę się zgodzić na akcentowanie pana Bednarczyka. Ten artysta robi ze wszystkiego tragedję i wszystkim słowom nadaje tak wielką wagę, iż nuży tem widza.
Gra sceniczna polega właśnie na cieniowaniu. Jeżeli ciągle staramy się szarpać uwagę widza, osiągamy tem przeciwny skutek. Raz jeszcze powtarzam, iż szkoda pracy dyrekcji i artystów. Poszło to namarne — napozór — bo przecież choć kilku widzom zapisało się dobrze w pamięci. A mogło przynieść duże rezultaty, zadowolenie artystom i dyrekcji za spełnienie obowiązku względem literatury ojczystej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.