I Sfinks przemówi.../„Najstarsza“, — Lemaitre’a

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Najstarsza“, — Lemaitre’a
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Najstarsza“ — Lemaitre’a.

— A zatem wolno mi tłumaczyć twoje sztuki, mistrzu?
— Proszę.. bardzo proszę!
Gest Lemaitre’a nadzwyczaj kurtoazyjny, cała jego postać, wyraz twarzy jest nadzwyczaj gładki, pełny kultury, wykwintu. Siedzimy w jego gabinecie przy jego biurku, założonem w miarę skryptami i gustownymi drobiazgami. Pod ścianami szafy, w nich książki, ale w ilości przyzwoitej, nie napokaz. Naokoło nas atmosfera ładu, dobrobytu, równowagi, tego „dojścia“ człowieka, który mając wielką inteligencję, pracę, żelazna wolę — posiadał także „umiejętność obracania się pomiędzy ludźmi“.
Wiedział, że ironja jest to sól, bez której pisarz staje się mdły i traci poczytność. Należało gryźć, ale wiedzieć, kogo gryźć.
Lemaitre uśmiecha się i nagle, jakby wahał się i czegoś krępował — pyta:
— Czy pani sądzi, że mój teatr się u was podoba?
Odpowiadam bez wahania i szczerze: — Tak.
— Grałam kiedyś w „Krukach“, Becqu’a — wiem, że sprawiły wielkie wrażenie.
Po jasnej twarzy Lemaitre’a przemyka jakby cień.
— Tak, to Becque, ale ja...
— Ty, mistrzu, łatwiej i prędzej, niż Becque. Będziesz dla nas zrozumiały. Jesteś więcej ogólno­‑ludzki, mniej „francuski“. — Twój deputowany Leveau jest typem, który spotyka się wszędzie. Zachwycać się będą.
— Tem lepiej! tem lepiej! A teraz niech mi pani coś opowie o Was, o waszych teatrach, o waszej literaturze. Czy nie zanadto żyjecie w mgłach?
— My? nam żyć w... mgłach — nie wolno!
— Tak, tak — jesteście narodem nieszczęśliwym, musicie mieć w sobie siłę, energję, a nie mglistość, bo inaczej moglibyście się w tej mgle rozpłynąć i zniknąć. A tego się lękacie. Prawda? Zrozumiałem, o co wam chodzi!
Ta rozmowa toczyła się pomiędzy mną a Lemaitrem po jego sukcesie scenicznym — po tym znakomitym utworze „Deputowany Leveau“, który triumfował w Vaudevillu i który pozostanie z pewnością najlepszą sztuką Lemaitre’a.
Nie skorzystano z jego pozwolenia, nie grano „Deputowanego“. Później Lemaitre zaznaczył się jako gryzący ironista w „Przebaczeniu“, w „Tlipocie“, w „Przykrym wieku“, w „Najstarszej“. Jego ironja jest miła do zniesienia. Tragiczną nie jest. Tymi ludźmi Lemaitre’a trzeba pogardzać — nie trzeba się przed nimi trwożyć. To nie potwory — to potworki. Szkoda, jaką ich wady i grzechy przynoszą społeczeństwu, jest niewielkich rozmiarów.
W sztukach Lemaitre’a czuć jego śmiech cichy, drwiący — nie widać nigdy bólu. Ten nie gryzie „sercem“ — on gryzie dowcipem. Nie umie wypowiedzieć się krótko i potrzebuje całych aktów, aby wyszydzić i przeprowadzić raz obrany temat. Jego sztuki to nie bagno, w którem tonie społeczeństwo, to bagienko, gdzie się poruszają, żyją i bawią się pary zwierząt czystych i nieczystych. A że Lemaitre ma nadzwyczajny dar obserwacyjny, więc wypuszcza w to bagienko tyle takich zwierzątek, że aż robi się zamęt i widz, patrząc na to wszystko, nie doznaje jasnego wrażenia. Gubi się w tych arabeskach, w tych epizodach, w tych często klejnocikach, doczepianych jakby w ostatniej chwili. Lemaitre jest wielkim pisarzem, ale brak mu perspektywy teatralnej. Obierze sobie główną postać w sztuce, tak, jak ową śliczną Lię w „Najstarszej“ i nagle zakocha się w podrzędnych figurach, które miały służyć za tło, dla uwypuklenia owej głównej postaci. I dalej — stopniowo, w miarę akcji, Lemaitre gorączkuje się, zaczyna nadawać każdej z drugoplanowych osób pierwszorzędne znaczenie.
Tworzy dla nich osobne, doskonałe sceny — później przypomina sobie, że trzeba się zająć i ową zapomnianą postacią. Lecz żal mu wybornych scen, zostawia je, chce innym wynagrodzić zawód, więc dopisuje coś i dla tamtych ale już bez przekonania. Stąd ten chaos w umyśle widza i to pewne zmęczenie, które go podczas „Najstarszej“ ogarnia. To jednak jest pewne, że pomimo pewnego powstrzymania się i niedociągania z obawy przekroczenia poza linję — poza którą już się nie kłuje, ale chłoszcze, jak Becque i jego szkoła rosse. — Lemaitre jest jednym z najwybitniej działających na inteligentne masy dramaturgiem. Z bagna obłudy, która jest owa „Najstarsza“ — wyrasta kwiat śliczny, pełen czaru i szlachetności, a wyrasta tak naturalnie, tak bez „roboty“, iż o tej „starej pannie“, pełnej uroku, myślimy długo, wyszedłszy z teatru Nora olśniewa, Lia przykuwa, Dorota budzi chęć wytargania jej za uszy... Pani Peterman budzi odrazę. Szczupłość miejsca nie pozwala mi rozpisać się dalej o Lemaitrze, tak, jak na to zasługuje. Należy jednak dodać, że „Najstarsza“ jest sztuką niezwykłą, wartą poznania i zastanowienia się. Ów protestantyzm, o który się tak bardzo sprzeczano we Francji, nie ma tu znaczenia. Obłudni ludzie są wszędzie i wszystkich religij.
Sztuka grana była wybornie. Pani Bednarzewska, która ma specjalność odtwarzania swych „ofiar“, w Lii grała bardzo pięknie i szlachetnie. Z całą abnegacją chciała się oszpecić, miała niezwykle silną, nerwową grę w ostatnim akcie, dość wymienić owe ciche „dziękuję ci, siostro“ — w którem odbił się cały stan duszy Lii. Była to gra skupiona, a przecież jasna, jak otwarta księga. Taką powinna być Lia, nie inną. Pani Bednarzewskiej można powinszować tej ślicznej kreacji.
Trochę ciężką i za poważną na Norę była pani Stachowicz; przepyszną, subtelną a grającą ostrożnie — panna Jankowska.
Pan Chmieliński z całą siłą swojego talentu stworzył Petermana, pan Solski dał Milhinsowi swój potężny artyzm, dozwalający mu być zawsze innym, a zawsze doskonałym. Pani Gostyńska i pan Fiszer dowiedli jeszcze raz, że słusznie są ulubieńcami Lwowa. Wszyscy inni artyści grali niezwykle starannie, dokładnie i w tonie. Wystawa była wyborna. Całość w inteligentnej reżyserji p. Wysockiego obmyślana do najdrobniejszego szczegółu, a salon Petermanów był całym poematem z owym pawiem na szafie i zniszczonymi meblami. Publiczność bawiła się doskonale. Słowem wieczór wczorajszy powiódł się w zupełności.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.