I Sfinks przemówi.../Interwiew z Wyspiańskim
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Interwiew z Wyspiańskim |
Pochodzenie | I Sfinks przemówi... |
Wydawca | Instytut literacki „Lektor“ |
Wydanie | pośmiertne |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Gdzież go znaleźć? Naturalnie na próbie, na scenie, wsłuchanego, wpatrzonego w swoje dzieło. Przyjechał rano i od rana jest już w teatrze. Wchodzę za kulisy — na scenie blask dzienny, zmieszany z żółtem światłem płonących w kandelabrach świec. Obok budki suflera, w niepewnym tym blasku rysuje się ciemna postać. Blada, spokojna, łagodna twarz poety, okolona jasnym zarostem, pojawia się co chwila w migocącem świetle, bijącem z płomieni świec. Wpatrzony, zasłuchany tworzy znów swe dzieło potężne, silne, olbrzymie. Przed nim — na tle szarawo‑niebieskiej dekoracji grają artyści. Trafiam na drugi akt, na scenę widziadeł. Po chwili Wyspiański, uprzedzony, podchodzi ku mnie. Serdeczny, szczery uścisk łączy nasze dłonie.
— Jak jestem szczęśliwa, że pan jesteś taki... wielki! — mówię i literalnie wzruszenie głos mi tamuje, bo ten, który stoi przedemną, to istotnie nasza wielka chwała, to nasze obecne słońce narodowe, które nagle zabłysło i o lepszej przyszłości wróżyć pozwala.
Ale on z uśmiechem łagodnym odpowiada zwykłym swoim cichym głosem:
— Ja? wielki? cóż znowu!
Nie mamy czasu na rozmowę. Wołają Wyspiańskiego na scenę — pytam go, czy zadowolony z artystów.
— Nadzwyczajnie — odpowiada — grają znakomicie, a głównie mają tyle uczucia...
— To dzieło pańskie tak ich porywa.
— To oni mnie porywają swoją interpretacją.
Chwilę słuchamy w milczeniu.
W tym kąciku kulis, w którym stoimy, dolatują nas tylko głosy artystów. I czuć w nich pietyzm, czuć w nich całe przejęcie się nerwowe, całe odczucie genjuszu, którym dzieło to jest przepojone. Każde ich słowo dreszczem przejmuje. Czuję, że mnie ogarnia jakieś wielkie wzruszenie, tak silne, iż znieść je trudno.
— Pani wie — mówi Wyspiański — przerobiłem „Warszawiankę!“ Będzie trochę inna...
— Jakakolwiek ona będzie — będzie zawsze wielka i przejmująca.
Pamiętam ten pamiętny wieczór, gdy ze sceny krakowskiej przemówił po raz pierwszy, ten największy wieczór w kronice sceny krakowskiej. Lecz oto na scenę wchodzi Branicki w otoczeniu czartów. — Wyspiański musi informować. Odchodzi ode mnie i po chwili patrzę tylko na niego, jak siedzi w kąciku sceny zasłuchany, zapatrzony w swoje dzieło, tak, jakby w obce dzieło. Promień słońca przedostał się przez kulisę i oświetla jego jasną, spokojną twarz...
On słucha, patrzy i tylko czasem poruszają się jego usta, jakby wymawiał zcicha słowa, płynące ze sceny.