Icek podwójny/IV
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Icek podwójny |
Pochodzenie | Wybór pism w X tomach Tom V |
Wydawca | nakładem autora |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Drukarnia Artystyczna S. Sikorskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom V |
Indeks stron |
Z pochyloną głową, zamyślony szedł Icek do dworu w Trzęsidłach. W myśli przygotowywał już mówkę pożegnalną dla dziedzica, grzeczne słowo dla wszystkich domowników. Licho wie co się kiedy z człowiekiem stać może; lepiej więc z każdym dobrze wychodzić. Ma kto stanąć na drodze w przyszłości jak przeszkoda, niech lepiej stanie jako pomoc.
Wszedłszy do pokoju dziedzica, Icek pokłonił się bardzo nizko.
— A! Icek... jeszcze nie w Ameryce?
— Wielmożny panie, niech moje wrogi tam będą.
— Przecież taki świetny kraj... taka ziemia obiecana.
— To gadanie jest.
— Sam opowiadałeś.
— Byłem obałamucony.
— Proszę!
— Naprawdę, wielmożny panie, byłem całkiem zbałamucony. Mnie dużo nagadali, a ja niepotrzebnie słuchałem. Ja byłem rozżalony, byłem cierpiący, moje interesa nie szły, mnie ludzie robili przykrości, ja miałem ciężkie życie. Mnie się zdawało, że tam za morzem jest lepiej a tu bardzo źle; tymczasem ja się przekonałem, że i tu źle nie jest, że i tu można żyć i handlować, nawet bardzo dobrze handlować.
— I cóż wpłynęło na wasze przekonanie?
— Co miało wpływać? ja sam sobie wpłynąłem.
— Tak nagle?
— Co dziwnego? Panu dobrodziejowi wiadomo, że jak kto siedzi w ciemnej izbie, to mu jest czarno, on nic nie widzi, a jak się wydobędzie na świat, na jasność, to widzi więcej niż sam chce.
— No tak, ale cóż Icka wyciągnęło na tę jasność?
— Ja sam.
— E musi być jakaś przyczyna...
— Może i jest... pewnie, że jest... co na świecie bez przyczyny się dzieje?
— Zapewne jaka dobra afera.
— Całkiem nie afera, wielmożny panie, tylko młyn, zwyczajny, wodny młyn.
— Gdzie?
— W Wywłoce, pewnie pan dobrodziej zna ten młyn?
— Znam doskonale.
— Pan dobrodziej nie powie, że to jest zły młyn.
— Owszem, doskonały.
— No; tembardziej, że na cztery, na pięć mil w okolicy drugiego takiego nie znajdzie.
— A racya.
— Są wiatraczki, a panu dobrodziejowi wiadomo, co jest wiatrak. To śmiechu wart interes; jak jest wiatr, to on cokolwieczek miele, a jak nie ma wiatru, to nic nie miele. I co on miele? prostą razową mąkę dla chłopów! Co to jest? to nic nie jest, a ten młyn w Wywłoce? Ha! ha! on ma jedwabny pytel francuski, co, żebym ja tak jeszcze drobne dzieci miał, jak z pod niego drobna mąka idzie; a te kaszaki! aj waj, panie, co za kaszaki! francuskie, na moje sumienie. Perłowa jak perła, drobna jak brylanty, a te chłopskie kasze, lecą, z pod kamieni jak śmiecie. Ja panu powiem, jak chłop koło Wywłockiego młyna przejeżdża, to się oblizuje, bo jemu zaraz pachnie kasza, za przeproszeniem pana dobrodzieja, ja cokolwieczek splunę, ze słoniną... Jest to pfe, ale dla chłopa, to nadzwyczajny zapach!
— A jednak mówiłeś Icku, że wolisz dzikich czarnych chłopów, aniżeli naszych.
— Co ja mówiłem? Ja nic nie mówiłem, a jeżelim co mówił, to w wielkim żalu i smutku. Teraz ja już żalu nie mam, ja wziąłem w arendę młyn w Wywłoce — i od tego czasu ja bardzo polubiłem naszych chłopów. Na moje sumienie, są to bardzo porządni ludzie. Niech mi pan dobrodziej wierzy.
— Jeszcze parę dni temu mówiłeś inaczej.
— Parę dni! mała rzecz. Czy pan dobrodziej wie co znaczy parę dni?! Przeszłego roku w połowie sierpnia żyto było po pięć rubli, a na wiosnę spadło na trzy! O pięćdziesiąt procent! No, jakie miał zdanie handlarz żyta w sierpniu, a jakie ma dziś?
— Ależ człowieku, tu chodzi o elementarne zasady.
— Aj zasady, zasady! Ja nie wiem co to są zasady, ja jestem teraz cały młynarz, ja znam tylko stawidła. Może one są także zasady. Ja panu co powiem: tak czy tak, trzeba żyć i to jest najgłówniejsza zasada. To jest cała mechanika, całe koło, które obraca świat. Niech pan mówi tak, albo tak, a ja powiadam swoje. Tam serce gdzie chleb, inaczej to nie może być.
— Nie, Icku.
— Może dla państwa nie, dla nas tak. Nam się należy cały świat z prawa sukcesyi.
— Po kim, u dyabła?
— Po Jakubie.
— Po jakim Jakubie?
— Wie pan, Abraham miał syna Izaaka, Izaak miał dwóch synów: Jakuba i Ezawa. My jesteśmy od Jakuba, państwo od Ezawa; a Jakub był starszy.
— Ezaw był starszy.
— Był, ale on swoje starszeństwo zcedował; bardzo formalnie, przed regentem, na Jakuba; ta cesya na nas przechodzi... bo dzieci Jakuba, który znaczy to samo co Izrael, to my...
— Naciągasz Icku.
— Co mam naciągać, to jest prawda.
— Ostatecznie, nie wygrałbyś swojej sprawy przed sądem.
— Ja wiem, ale to nic nie szkodzi. Nie mam wyroku, staram się innym sposobem.
— Jak?
— Jak można, tak czy siak, abym swoje miał. Zresztą, proszę pana, co my mamy o tem gadać. Ja mam swoje prawo, pan ma swoje; ja mówię tak, pan tak; pan sobie jest dziedzic w Trzęsidłach; ja sobie na całym świecie jestem dziedzic.
— Nie wiedziałem o tem.
— Aj waj, czy to człowiek może o wszystkiem wiedzieć? Ja swoje dziedzictwo bardzo kocham, pan swoje też kocha.
— Powiedziałeś przecież przed paroma dniami, że nas znać nie chcesz.
— Panie dobrodzieju — to była omyłka.
— Powiedziałeś, że nas wcale nie kochasz.
— A pfe! czy ja to mogłem powiedzieć?
— Wyraźnie.
— Nie może być!
— Na własne uszy słyszałem.
— Nie wiem, chyba pan dobrodziej miał wtenczas, broń Boże, jaki feler na ucho...
— Mogę zaręczyć, że byłem jak najzdrowszy.
— No to chyba ja miałem feler na język.
— To prędzej.
— Ale już teraz nie mam ten feler.
— I nie odjeżdżasz Icku?
— Fe, wielmożny panie. Ja mam moje serce na młynie, a młyn w Wywłoce. Ja bym odjechał, zostawiłbym serce moje, a powiedz pan dobrodziej, czy człowiek może żyć bez... serca?!