Illustrowany przewodnik do Tatr, Pienin i Szczawnic/9
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Illustrowany przewodnik do Tatr, Pienin i Szczawnic |
Podtytuł | pisał i illustrował Walery Eljasz |
Wydawca | J. K. Żupański |
Data wyd. | 1870 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
Od polskiej strony zwiedza się Tatry na własnych nogach, pomagając sobie dojeżdżaniem tylko do tych miejsc, dokąd wózek dojedzie, gdy od węgierskiej strony dostarczają okoliczni mieszkańcy koni siodłanych, przywykłych do wycieczek górskich, a na nich ten może bardzo zaoszczędzić siły, kto ich dużo nie ma do rozporządzenia.
Chodzić w górach trzeba powolnym a równym krokiem, aby siły nagłym chodem nie sforsować od razu, najlepiej nas przekonywują nowicyjusze w wycieczkach tatrzańskich, zrazu biegną żwawo, prześcigają nawet przewodników, a w parę godzin widzimy ich potém ustających, w końcu nawet zupełnie niezdolnych do pochodu, podczas gdy równo od początku dążący osiągają cel silni, wracając do domu chociaż strudzeni, lecz zdolni do wycieczki na dzień następny.
Odpoczywać trzeba często ale krótko, bo to najlepiej siły zachowuje; pragnienie sycić się musi naturalnie wodą, lecz o ile możności, jak najmniejsza ilością i to domieszując do niej wina czerwonego, soku jakiego lub wreście cukru, aby zmniejszyć ostrość nader zimnej wody, która nietylko nagle oziębia piersi i żołądek, lecz i rozdyma. Nie wypełniając więc tej przestrogi można się nabawić boleści, rozwolnienia, zaziębić płuca lub dostać febry. Przytem wlewając w siebie bezprzestannie wodę, osłabia się człowiek, gdy mu najwięcej sił potrzeba, chodząc po górach.
Przy zabieraniu żywności uważać należy, aby nie brać na wycieczki czegoś, co pragnienie sprawia n. p. słonych wędlin, najlepsza bywa zwykła pieczeń, drób, jaja gotowane. Maniorki dobrze jest napełniać winem, jakimkolwiek sokiem, limoniadą, grokiem, ponczem, aby było co doléwać do czerpanej po drodze wody, bo dostatecznej ilości napoju maniorka nie pomieści na całą wycieczkę, a przytém ciepleje, służyć więc powinna za płyn wzmacniający; dopiero, gdy czeka nas spinanie się na jaki szczyt, gdzie wody już nie ma, dopełnia się maniorka do pełności ostatnią w drodze spotkaną wodą, dosypując śniegu zlodowaciałego, który topniejąc dłużej ją w chłodnym stanie utrzymuje.
Po szałasach spotykanych radzę jak najmniej pić mléka lub żętycy, chyba idąc już z powrotem, bo jakiekolwiek mleko zawsze rozdyma i ociężałym czyni. Sérki owcze są bardzo pożywne, ale na wycieczkach takich, gdzie wodę z sobą nosić trzeba, niekorzystne, bo sprawiają pragnienie. Przy tem wszystkiem chleba zawsze jak najwięcej trzeba.
Jak nagłego picia zimnej wody w drodze strzedz się bardzo trzeba, tak i nagłego oziębienia powietrza; często wychodzi się z gorącej kotliny na krawędź góry, to znów ztąd lub owąd nagle przeciąg zawieje na spoconego podróżnika, trzeba się zatem zaraz ciepło okrywać i nigdy na takich miejscach nie spoczywać.
Przy dłuższych odpoczynkach mając z sobą przyrząd już wspomniany do herbaty, bardzo dobrze jest ją sobie sporządzić, bo żaden napój tu użytkowi herbaty nie zrówna; jednoczy ona w sobie wszelkie warunki do podróży górskiej, ogrzewa i wzmacnia, a nie przeciąża.
Rozpowszechniony teraz Libiga wyskok mięsny bardzo wielkie w górskich wycieczkach powinien znaleść zastosowanie. Sprzedają ten wyskok dzisiaj nawet w tabliczkach suchych, które wrzucone w gorącą wodę darzą nas w każdej chwili rosołem, w takim jednak razie trzeba mieć sól miałką ze sobą, bo jej ten wyskok dużo potrzebuje.
Krzepienie się w czasie wycieczki wódką, likierem lub arakiem należy do szkodliwych i niebezpiecznych zwyczajów, bo upajający trunek tępi w nas przytomność umysłu, czego nam właśnie na górach jak najwięcej potrzeba. Niesłuchanie tej przestrogi może być powodem wielkiego nieszczęścia. Raz jeden słynny przewodnik tatrzański, Jędrzej Wala, był zmuszonym poroztłukać gościom flaszki z trunkami, którym się podjął przewodniczyć, gdy upominania jego nie skutkowały, a miejsca do przebycia przychodziły takie, na których brak zupełnej przytomności mógł tego lub owego życia pozbawić; nie pozostało więc nic innego, jak użyć przemocy nad bezrozumem swoich gości dla ich własnego dobra.
Z rodzajem wycieczek stosować się trzeba do stałości pogody, a że ta w górach bardzo zawsze zmienna, zatém zwykle spuszczamy się na szczęście. Rzadko się udaje przewidzieć pogodę na dwa, trzy dni, a nigdy więcej; bywają jednak w Tatrach zdarzenia, że 8 i 10 dni przejdzie zupełnie bez dészczu, lecz to należy do szczególności, górale, zwłaszcza przewodnicy, najlepiej się znają na górskiej pogodzie. Mając przed sobą jednodniową tylko wycieczkę we wierchy, to łatwiej się da pogodę przewidzieć, niż gdy nas czeka kilkudniowa podróż.
Bądź co bądź zawsze jak najraniéj wstawać się powinno i wychodzić o 5. rano z chaty, aby za chłodu ujść jak najdaléj ; przytém, aby sobie dzień uczynić jak najdłuższym. W tym względzie, ile godzin potrzeba lub dni na tę lub ową wycieczkę, radzić się najlepiej dobrych przewodników; co nieco podaję tu w tej wskazówce Tatrzańskiéj.
Po przybyciu do Tatr niedobrze jest odrazu zrywać się na dalekie i trudne wycieczki, lecz stopniowo trzeba siły swoje przyzwyczajać, bo inaczej narazić się można na stratę czasu i nadwerężenie zdrowia.
Wróciwszy po nagle odbytej a dalekiej wycieczce staje się człowiek niezdolnym do pochodu, przez dni kilka kości bolą, w całém ciele czuć jakby połamanie, gdy powoli oswojone siły, choć trudzone całodzienną podróżą, wybornym snem leczą się przez noc zupełnie. Wstaje się na drugi dzień zdrowym, gotowym do najdalszego marszu. Gdy się zdarzy jednak komu, że się nabawi tęgiego bólu w nogach, to najlepszym na to środkiem jest wymoczenie ich w zimnéj wodzie i natarcie okowitą[1] w miejscach, gdzie ból największy.
Bardzo polecającą się samo przez się i ożywczą w górskich wycieczkach jest kąpiel ranna, gdziekolwiek w potoku lub przynajmniej umywanie się do połowy ciała, ale owe junackie kąpiele w jeziorach Tatrzańskich należy liczyć do bezrozumnych igraszek. Woda w nich zawsze zimna, a dno bardzo zdradliwe, pozorna płytkość przy przeźroczystości wody łudzi, w razie więc wypadku tonienia nie ma ratunku, gdy łodzi ani promów na tych wodach nigdzie nie znajdzie.
Zwiedzając Tatry napotyka się wszędzie na szałasy krowie i owcze; często jeszcze szałasu nie widać, a już odgłos szczekania psów owczarskich zdradza istnienie osady pasterskiej.
Na świętego na Wojciecha,
U nas w polu już pociecha:
Ale w górach ledwo taje.
I zaledwo jar nastaje.
A na Świątki, na Zielone
Szumią majem świeże lasy,
Owce w góry wypędzone,
W halach schodzą się juhasy.
Stary baca rej im wodzi.
Pies liptowski strzeże owiec.
A przez lato juhas zbrodzi.
Każdy potok i manowiec
(Winc. Pol.)
Witają gości bardzo uprzejmie pasterze zwani tu juhasami jak i ich zwierzchnik, zwany bacą, który jest całego szałasu gospodarzem. Wdają się w rozgowory o wszystkiém; najprzód ciekawi wiedzieć, zkąd podróżny przybywa i co słychać w świecie; proszą do swojej szopy zwanej szałasem, częstują żętycą, jaką mają, świeżą, gorącą lub zimną, a nawet i kwaśną, która lepiej smakuje wielu osobom dla nasycenia pragnienia.
Po odpoczynku ruszając daléj w drogę wypada gościowi odsłużyć się szałaśnikom za przyjęcie żętycą albo datkiem małym pieniężnym na tytoń zwany habryką albo samym tytoniem lub cygarami. Odchodzących podróżnych żegnają szałaśnicy szczerem pozdrowieniem: Boże was prowadź!