Intruz/XLI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Intruz |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1899 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Aleksandra Callier |
Tytuł orygin. | Intrus |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Pewnego wieczora, było to 14 grudnia, powracałem z Fryderykiem do Badioli, kiedy na zakręcie spostrzegliśmy w alei, prowadzącej do dworu, człowieka, w którym z daleka poznaliśmy Jana de Scordio.
— Janie! — zawołał brat mój.
Starzec zatrzymał się. Myśmy podeszli doń bliżej.
— Dobry wieczór, Janie. Cóż tam słychać nowego?
Starzec uśmiechnął się onieśmielony, zakłopotany, jak gdybyśmy przyłapali go na gorącym uczynku.
— Szedłem — bąkał — szedłem... chciałem dowiedzieć się... o mego chrzestnego syna.
Był formalnie zawstydzony. Zdawało się, że gotów przepraszać za swą śmiałość.
— Chciałbyś go widzieć? — spytał go Fryderyk po cichu, jakby czyniąc mu poufną propozycyę, pewien, te zrozumiał słodkie a smutne uczucie, co przejmowało serce tego dziadka opuszczonego.
— Nie, nie... Przyszedłem tylko spytać...
— Więc nie chcesz go zobaczyć?
— Nie... tak... Bo to może ze. wiele sprawiłoby ambarasu... o tej porze...
— Chodźmy — zawyrokował Fryderyk, biorąc go za rękę, jak dziecko. — Chodź go zobaczyć.
Weszliśmy do domu, pi schodach, aż do pokoju mamki.
Matka moja była jut tam. Uśmiechnęła się do Jana dobrotliwie i przestrzegła nas, abyśmy nie robili hałasu.
— Śpi — rzekła.
I zwracając się do mnie, dodała z niepokojem:
— Dzisiaj w ciągu wieczora kaszlał trochę.
Ta nowina przejęła mnie niepokojem a to pomieszanie moje tak było widocznem że matka sądziła, iż należy jej mnie uspokoić coprędzej; dodała więc zaraz:
— Trochę tylko, bardzo mało, wiesz, cokolwiek tylko, cokolwiek; drobnostka, nic więcej.
Już Fryderyk i starzec zbliżyli się do kołyski i przy świetle lampy przypatrywali się małemu śpiochowi. Starzec pochylił się a do okoła nie było białości równie czystej, jak białość mleczna jego włosów.
— Pocałuj go — poszepnął Fryderyk.
Podniósł się, popatrzał na moją matkę, na mnie, niepewny jakiś; potem przesunął dłonią po ustach, po brodzie, nieogolonej szgołazieżo.
I po cichu rzekł do brata mego, z którym był swobodniejszym:
— Gdybym go pocałował, brodaby go kłóła i z pewnością jeszczeby się obudził.
Mój brat zaś, widząc, że biedny starzec umiera z chęci ucałowania dziecka, zachęcił go gestem. A wtedy ta głowa wielka, jak gołąb siwa, pochyliła się nad kołyską ostrożnie, ostrożnie, ostrożnie!