Intruz/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Intruz |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1899 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Aleksandra Callier |
Tytuł orygin. | Intrus |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Nic nowego w Badioli. Moja nieobecność trwała bardzo krótko. Powitano radośnie mój powrót. Pierwsze spojrzenie Juliany wyrażało wdzięczność nieskończoną.
— Dobrześ zrobił, żeś przyjechał tak prędko — powiedziała mi matka z uśmiechem. — Juliana tu nie miała już spokoju. Spodziewamy się, że już nas teraz nie opuścisz.
I dodała, czyniąc aluzyę do jej stanu:
— Nie uważasz, jak bardzo już postąpiło? A czy też pamiętałeś o koronkach? Nie? Jak można było zapomnieć!
Od pierwszej więc chwili moja męczarnia rozpoczynała się nanowo.
Jak tylko pozostałem sam z Julianą, powiedziała mi:
— Nie spodziewałam się, że powrócisz tak prędko. Jakżem ci za to wdzięczna!
W pozie jej, w głosie była taka nieśmiałość, taka pokora wielka i tyle serdecznego uczucia zarazem. Nigdy tak bardzo nie uderzał mnie kontrast między jej twarzą i resztą postaci. Na tej twarzy bezprzestannie widocznym był dla mnie szczególniejszy wyraz głębokiej zgryzoty, zdradzający bunt bezustanny kobiety przeciw tej ciężarności hańbiącej i bezczeszczącej, którą dotknięte było jej ciało. Ten wyraz nie opuszczał jej ani na chwilę; przeświecał on widocznie poprzez różnorodność innych wyrazów i wrażeń przelotnych, które jakąkolwiek była ich moc, nie zdołały nigdy zatrzeć tamtego; był on stałym i wrosłym w tę twarz i budził we mnie litość, oraz rozpraszał wszelki żal do tej kobiety, wszelką urazę zasłaniał przedemną fakt brutalny, zbyt widoczny już teraz w godzinach ironicznej przezorności.
— Coś robiła przez te dni wszystkie? — spytałem ją.
— Czekałam na ciebie. A ty?
— Nic. Pragnąłem powrócić.
— Czy ze względu na mnie? — spytała nieśmiało i pokornie.
— Tak, ze względu na ciebie.
Przymknęła na wpół powieki i odblask uśmiechu drgnął na jej twarzy. Czułem, że nie byłem nigdy jeszcze tak kochanym, jak w tej chwili właśnie.
Po przerwie powiedziała mi, patrząc na mnie wilgotnemi oczyma.
— Dziękuję ci.
Ton, uczucie wyrażone w tem słowie, przypomniały mi inne podziękowanie, owo „dziękuję“ wypowiedziane przez nią w dniu rekonwalescencyi, w ten ranek pierwszej mojej zbrodni.