Intruz/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Intruz |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1899 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Aleksandra Callier |
Tytuł orygin. | Intrus |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Rozpocząłem więc napowrót w Badioli życie uprzykrzone i nieodmiennie smutne, bez żadnego epizodu godnego zaznaczenia, kiedy godziny wlokły się na słonecznym kompasie wśród monotonnego świstu koników polnych, co obsiadły gałęzie wiązów. Hora est benefaciendi.
I w moim umyśle kolejno następowały po sobie wzburzenia zwykłe, sarkazmy zwykłe, daremne zwykłe pragnienia, zwykłe napady sprzeczne z sobą, nadmiar uczuć i oschłość. I nieraz rozpatrując tę rzecz szarą, nijaką, marną, upływającą i wszechwładną, jaką jest życie, myślałem sobie: „Kto to wie? Człowiek jest przedewszystkiem zwierzęciem, które się przystosowuje. Niema takich bezeceństw ani takich boleści, do których w końcu nie nawyknie. Być może, że i ja w końcu będę się mógł przystosować. Kto to wie?“
Umysł mój wyjaławiał się skutkiem ironii. „Kto to wie, czy syn Filipa Arborio nie będzie, jak mawiają, żywym moim portretem. W takim razie przystosowanie się będzie tem łatwiejszem“. I przyszła mi na myśl złośliwa chętka śmiechu, która mnie naszła raz, kiedy w obecności dwojga małżonków prawowitych, posłyszałem o dziecku, o którem wiedziałem dobrze, że pochodzi z cudzołożnego związku: „Toż to żywy ojciec!“ I w rzeczy samej podobieństwo było uderzające na skutek tego tajemniczego prawa, które fizyologowie zwą „dziedzicznością wpływu“. Prawo to sprawia, że czasami syn podobnym jest nie do swego ojca ani do matki, ale do człowieka, który miał poprzednio stosunek z matką. Kobieta, która wyszła powtórnie za mąż, w trzy lata po śmierci pierwszego męża wydaje na świat synów mających rysy zmarłego męża a niepodobnych zupełnie do tego, który ich spłodził.
„Mogłoby zatem stać się, że Rajmund w zupełności podobnym byłby do mnie i że uchodzić mógłby za autentycznego Harmila — myślałem. — Mogłoby tak być, że winszowanoby mi gorąco, że z taką siłą przekazałem dziedzicowi nazwiska piętna mej rasy! A gdyby oczekiwania matki mojej i brata zostały zawiedzione? Gdyby Juliaua wbrew przewidywaniom wydała na świat trzecią córkę?“
To prawdopodobieństwo uspokajało mnie. Zdawało mi się, że miałbym bezporównania mniej wstrętu do tej nowej córki a nawet kto wie, czy nie doszedłbym do znoszenia jej w przyszłości. Z czasem odsunęłaby się odemnie, przyjęła inne nazwisko, weszła w inną rodzinę.
Im więcej jednakże zbliżał się kres ostateczny, tem więcej niecierpliwość moja i rozjątrzenie rosły. Zmęczony już byłem ciągłym widokiem tej figury, grubiejącej coraz więcej i grubiejącej nadmiernie. Zmęczony byłem tem szamotaniem się zawsze pośród tych samych obaw i tych samych niepewności. Chciałbym był, aby jakakolwiek katastrofa raz już nareszcie wybuchnęła Katastrofa jakakolwiek, mniejsza o to już jaka, jeszcze była znośniejszą od tej agonii.
Pewnego dnia brat mój spytał Juiiany:
— Ileż jeszcze potrzeba będzie czasu?
Odpowiedziała mu:
— Miesiąc jeszcze.
Ja pomyślałem sobie: „Jeśli historya o owej minucie słabości jest prawdą, musi wiedzieć dokładnie o dniu poczęcia“.
Mieliśmy wrzesień. Lato dobiegało do końca. Nadchodziło jesienne porównanie dnia z nocą, epoka najpiękniejsza roku, ta epoka, która ma w sobie rodzaj jakiegoś upojenia powietrznego, ulatniającego się z dojrzałych winogron. Czar ogarniał mnie zwolna, wnikał we mnie, rozmiękczał moją duszę, darzył czasami potrzebą tkliwości szalonej lub subtelnych wynurzeń.
Mania i Natalka spędzały ze mną długie godziny, same ze mną, czy to w moich pokojach, czy na dworze na wsi. Nie kochałem ich nigdy miłością tak głęboką, tak usilną. Z ich oczu, gdzie malowała się myśl ledwie świadoma siebie, spływał chwilami na mój umysł promień spokoju.