Józef Jerzy Hordyński-Fed'kowicz/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Józef Jerzy Hordyński-Fed’kowicz |
Podtytuł | Poeta rusiński na Ukrainie. Szkic literacki |
Wydawca | Nakładem autora |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Drukarnia „Czasu“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Trzecią i ostatnią epokę swego życia poświęcił Fed’kowicz zajęciom literackim i służbie publicznej.
Po powrocie w ojczyste strony, zastał matkę staruszkę w nędzy i opuszczeniu. Prawie cały rok jeszcze żyła przy nim, chlubiąc się synem, który wówczas posiadł był już sławę znanego i cenionego (a kto wié, czy i nie przecenianego?) poety. Utwory poetyckie z tej epoki umieszczał Fed’kowicz w pismach Weczernyci, Meta i Niwa.
W r. 1864 rozpoczęła się jego służba publiczna — huculskie gromady w Kimpolungskim obwodzie, obrały go swym zastępcą przy komisyach serwitutowych. Na tem nowem stanowisku zżył się on z ludem, rozmiłował się w nim i posiadł zupełne jego zaufanie. W tej też epoce powstały najcelniejsze jego powieści, osnute na tle życia Hucułów. Równocześnie pisywał i wierszowane utwory, które ogłosił drukiem w Kołomyi p. t. Poezyi (w trzech częściach). W r. 1866 ojczysta jego gmina Storonka-Putiłów, obrała go wójtem, a w następnym zaraz roku krajowy rząd czerniowiecki zamianował go obwodowym inspektorem szkół ludowych. Na tem ostatniem stanowisku, oddał rusińskiej ludności podwładnego mu okręgu, ogromne usługi. Wszystkie gminy o rusińskiej ludności, dostały za jego staraniem — szkoły z rusińskim językiem wykładowym; wielu też młodych uzdolnionych Rusinów, swą radą i namową skłonił do przyjęcia uciążliwych obowiązków ludowych nauczycieli.
W tem miejscu zmuszony jestem dotknąć pewnej sprawy, dziwnie niemiłej; obowiązek jednak wiernego sprawozdawcy, zmusza do poruszenia tej ciemnej plamy w życiu nieposzlakowanej uczciwości człowieka. Ciągły stosunek z ludem, wywołał w naszym poecie i smutne następstwa. Fed’kowicz — jak wielu zresztą ludzi, których drogi żywota nie były usłane kwiatami — uległ straszliwemu nałogowi pijaństwa. Centralistycznie usposobiony rząd czerniowiecki, skorzystał z tej smutnej przyczyny, aby usunąć niemiłą dlań postać poety i przerwać jego wpływ na lud; odebrano mu więc wszystkie piastowane przezeń urzędy, a na jego miejsce naznaczono ludzi sprzyjających rumunizacyi rusińskiego ludu. Stało się to w 1872 r.
Wkrótce potem zawarł Fed’kowicz układ z Towarzystwem wydawnictwa książek ludowych Proświta we Lwowie, mocą którego za pewną z góry umówioną kwotę (podobno 500 złr. rocznie) miał dostarczyć Towarzystwu dwadzieścia cztery arkusze druku ludowych powiastek i popularnych naukowych dziełek. W lipcu tegoż roku zjawił się nasz poeta we Lwowie i zdziwił, a nawet ponoś zraził wszystkich swą powierzchownością. Ubrany bowiem był tak, jak stroi się lud huculski w karpackich górach, i za nic nie chciał się zgodzić na zmianę tego dziwacznego kostiumu. Oprócz tego zapatrywania jego i zasady nie licowały zupełnie ze świętojurskim prądem wszechwładnym wówczas u ludzi kierujących Proświtą. On, wiedziony zapałem poetyckim pragnął dla Rusinów wolności, a nawet samoistności; w duszy karpackiego zapaleńca wzrosły bujnie ziarna Szewczenkowego posiewu. We Lwowie tymczasem nikt o takich mrzonkach nawet nie śnił; rozwielmożniły się tam były rosyjskie wpływy; ruble zjednywały coraz liczniejszych zwolenników zasadzie: utonięcia we wszechsłowiańskiem (recte wszechrosyjskiem) morzu... Taki hucuł, kobzarz bukowiński w kieptarze i chodakach[1], dla którego wywalczenie języka rusińskiego w szkole i gminnych naradach, było tylko etapem do utworzenia, do odbudowania — jak twierdził — jednej ze strun gęśli słowiańskiej, który dla siebie nie pragnął niczego, oprócz kęsa czarnego chleba — taki, powiadam oryginał nie mógł przypaść do serca ludziom prowadzącym wielką politykę na własną rękę, marzącym o dalekich biskupich tronach, o gubernatorskich czynach i pensyach. Niedługo też w Proświcie popasał. Opierając się na tem, że nie dostarczył wydawnictwu w oznaczonym czasie umówionej ilości arkuszy do druku, pożegnano go na zawsze. Był to dla „prowodyrów“ niebezpieczny człowiek.
Wrócił na Bukowinę z sercem rozdartem i żalu ciężkiego pełnem, z niewiarą w uczciwość ludzi, którzy sprawę rusińską w przekupne a chciwe dłonie ujęli. Czternaście miesięcy przepędzonych we Lwowie, Fed’kowicz zaliczał do najboleśniejszych w życiu. Jeden z jego bliższych znajomych opowiadał mi, że poeta zapytywany o przyczyny wyjazdu ze Lwowa, ruszając niechętnie ręką, odpowiadał:
— Jam nie dla nich!... Jam prosty Hucuł! huculskiego też szczęścia pragnąłem; tam zaś każdy o sobie tylko myśli i dobija się o honory, o majątek dla siebie i swych dzieci. Naszym obowiązkiem jest lud oświecać, a nie kieszenie własne napychać. Bóg zresztą będzie ich sądzić!
W liście pisanym do znanego Michała Dragomanowa, Fed’kowicz o tych przejściach tak się wyraża:
„Zmuszony intrygami, musiałem zrzec się wszystkich urzędów, a sam poprosiłem lwowskich Rusinów o jakoweś miejsce, które — niech im to Bóg wynagrodzi — dostałem; w czerwcu 1872 r. przeniosłem się do Lwowa i tam przeżyłem czternaście czarnych miesięcy, po to, ażeby rozczarowanym do kraju — pod własną strzechę powrócić.“
Wróciwszy na Bukowinę, żył Fed’kowicz w zupełnym niedostatku; w dodatku ogarnął go straszny smutek i pessymizm. Przypatrzywszy się bliżej ludziom kierującym „odrodzeniem rusińskiem“ stracił odrazu wszelkie illuzye. Chorobliwe symptomata jakiegoś dzikiego mistycyzmu zaczęły się w nim ukazywać, i świadczyły, że dusza ta jasna, z bolu w obłęd popadła. Zetknąwszy się we Lwowie z ludźmi uczonymi, z profesorami i literatami z zawodu, uczuł dotkliwie braki swego wykształcenia i zapragnął je uzupełnić. Rozpoczął te „uzupełnienia“ od niemieckiej spekulatywnej filozofii; stąpając po tej ujeżdżonej drodze, krok za krokiem doszedł aż do... Schopenhauera. Poetyczna swada niemieckiego pessymisty, nęciła go wdziękiem formy; czytywał go z namiętną pożądliwością, a tej trucizny zwątpienia nie mógł bezkarnie przyjmować — samouk, przybrany syn ludu, uczeń putyłowskiego diaka upoiła go ona, odurzyła; miał zanadto wrażliwą naturę. Pessymizm przerodził się dalej w nim w zupełnie już obłędny mistycyzm, który wzmagał się ciągle i doprowadził biednego, po manowcach ducha błądzącego poetę, do zajmowania się astrologią i wyższą kabałą. Żyd, oszust, udający wróżbitę i czarnoksiężnika, umiał pono wyłudzać ostatki i tak już bardzo szczupłych funduszów poety; awanturnicze cyganki zbiegały się doń z bukowińskich i siedmiogrodzkich gór... Pod koniec życia zdołał — jak twierdzą ludzie, którzy z nim bliżej żyli — otrząsnąć się z tych smutnych śmieszności.
W r. 1885 zawiązało się w Czerniowcach pismo literacko-patryotyczne p. t. Bukowyna; redakcyę tego organu młodej rusińskiej partyi oddano jednomyślnie Fed’kowiczowi. Firma to była bardzo popularna i wkrótce wszystkie lepiej myślące talenty literackie, wkoło niej się zjednoczyły. Bukowyna odrazu zamanifestowała się jako pismo szczeronarodowe, przyjaźnie usposobione dla wszystkich pobratymczych narodów słowiańskich, lecz równocześnie broniące starannie i troskliwie rusińskiej odrębności i stanowczo wrogie wszelkim mrzonkom o rozpryśnięciu się we wszechsłowiańskim przestworzu. Do dziś Bukowyna i kierunek przez nią reprezentowany są solą w oku dla redakcyi Czerwonej Rusi i moskalofilów galicyjskich. Oprócz walki z nieszczerym i podstępnym panslawizmem, walczyła również Bukowyna o swobodę rusińskiego ludu z dążeniami rumunizacyi, często panującemi w rządzie krajowym czerniowieckim.
W rok po założeniu Bukowyny, spotkał Fed’kowicza wielki zaszczyt: cała narodowa, młodo-rusińska partya obchodziła w Czerniowcach jubileusz jego dwudziestopięcioletniej działalności literackiej. Nawet zarząd towarzystwa Proświta — z którego wyrugowano przez ciąg ubiegłych lat wszystkie moskalofilskie żywioły — przysłał poecie adres, w którym życzy „śpiewakowi Bukowiny“, by swym natchnionym głosem przez długi jeszcze przeciąg lat budził uśpionych. Profesor Stefan Smal-Stockij wieczorem tego dnia wygłosił, wobec tłumów zebranej młodzieży, intelligencyi miejskiej, a nawet reprezentantów huculskiego ludu, odczyt o zasługach Fed’kowicza, oddanych rusińskiemu szczepowi. Rozczulony poeta dziękował zebranym za cześć mu wyrządzoną i w prostych słowach oświadczył: że wszelkie siły jakie mu pozostały poświęci wyłącznie dla dobra Rusi i ludzkości.
Niedługo już jednak Opatrzność pozwoliła mu żyć... i błądzić; wkrótce, bo już 31 grudnia 1887 r. umarł nagle, zabity gwałtownym wybuchem krwi.
Oto obraz niedługiego, lecz cierniowego pochodu prawdziwie natchnionego poety, przez życie doczesne. Zbłądził on w niem nieraz, lecz i przebolał wiele; szedł nie wspierany przez kochającą dłoń, nie mając obok siebie życzliwej, miłością przejętej piersi, na której mógłby był złożyć strudzoną głowę, ni serc przyjacielskich, w których mógłby był znaleść zachętę i otuchę do dalszej walki. Dziwnie były podobne do siebie roczniki życiowe bukowińskiego śpiewaka i ukraińskiego kobzarza, Tarasa Szewczenki. I jeden i drugi w nędzy, niedostatku i boleści spędzają dziecinne lata, obaj od diaków-pijaków uczyli się abecadła i ciężka praca na suchy kęs chleba obu w pierwszej zaraz młodości przygniotła i skrzydła orle im podcięła; obu później gnębiły rygor i karność wojskowych szeregów — obaj wreszcie przed samą dopiero śmiercią dobili się sprawiedliwej oceny i uznania od ludu, któremu pracę życia całego poświęcili.