Jaką naukę dał Tiutce Jędruś

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Rogoszówna
Tytuł Jaką naukę dał Tiutce Jędruś
Pochodzenie Pisklęta
Wydawca Spółka Nakładowa „Książka“
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Ludowa
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


JAKĄ NAUKĘ DAŁ TIUTCE JĘDRUŚ


— Mama, papu!
To były pierwsze słowa, które wypowiedział Jędruś, przebudziwszy się na ramieniu tatusia. „Papu!“ przypominał przez całą drogą, „papu!“ wołał, drepcąc za Jagną po podwórku i izbie, i nie mógł pojąć, że wobec tak ważnego faktu, jak ten, że Jędruś jest głodny, wszyscy się tak obojętnie zachowują. Mama daje trawę Łysuli, Burka wlazła pod łóżko do „ciuciek“, a tato wcale nawet do izby nie wszedł, tylko najpierw siwki napoił przy studni, a teraz wyciąga wóz ze stodoły. Kiedyindziej ucieszyłby się Jędruś, widząc wóz na podwórku, bo domyśliłby się, że pojedzie z tatusiem „hetta“ w pole i machać będzie długim biczyskiem; ale teraz pamięta tylko o tym, że „papu“ jeszcze niema, a obiad dawno mu się już należy. Wsunął się za mamą do obórki — ale nie po to, żeby jak codziennie przyglądać się z zajęciem, jak to mleko z dójek Łysuli tryska do skopka, trzymanego przez mamę — nie! Jędruś chce dziś tylko, żeby mama jak najprędzej skończyła robotę i nareszcie dała „papu“ Jędrusiowi. Buzia jego rozjaśniła się dopiero, kiedy mama wszedłszy do izby, zdjęła miskę z półki.
Jędruś czuje już słodki smak mleka w buzi i tak mu się dziwnie robi jasno i radośnie, że, uzbrojony w łyżkę drewnianą, przypada do mamy, obejmuje ją rączkami za nogę poniżej kolana, i całując ją tkliwie w spodnicę, powtarza:
— Moja mama! — Moja mama!
A na to mama:
— Twoja, Jędruś, twoja, ale widzi mi się, że dzisiaj Jędrusiowi nie da obiadu.
Jędruś puszcza maminą nogę, radośne jego uniesienie pierzcha... Nie dowierzając własnym uszom, zadziera w górę głowinę i wlepia w mamę zaniepokojone oczy:
— Dia, dia — mówi, kiwając główką.
— A nie da, Jędruś! Nie da! — śmieje się mama, wysypując krupy z garnka na miskę.
Tego już za wiele. Jędruś głodny, czeka od rana na „papu“, a teraz mu nie dają! Jędruś odwraca się od mamy, kąciki ustek jego opadają na dół i choć mama woła za nim, Jędruś chwyta się rączkami ścian i, rzewnie płacząc, wybiega na dwór.
— Wróć się, Jędruś! Już ci mama dają — woła Jagna, której teraz zrobiło się przykro, że żart jej Jędruś wziął tak bardzo do serca.
Ale że Jędruś nie wraca, Jagna rada nie rada bierze miskę ze stołu i idzie go szukać. Znajduje go aż pod gruszą w sadzie, zanoszącego się od płaczu. Jakże? Obiecywali mu, obiecywali, a kiedy miska była już na stole i Jędruś nawet łyżkę trzymał w garści, powiedzieli, że nie dadzą... Jędruś tak się na mamę obraził, że nie dał sobie obetrzeć noska i wyrywał się, kiedy go mama całowała. Z trudem posadziła go Jagna na trawie, między rozstawione szeroko nóżki wsunęła mu miskę i, wetknąwszy w rączkę łyżkę, rzekła:
— Nie becz, Jendruś, ino papaj, a nie samo mliko, ale i krupy.
Dąsał się jeszcze Jędruś i, choć na widok miski odrazu mu się odechciało płakać, buczał jeszcze i buczał, dopóki mama nie znikła w drzwiach chałupy. Ale jak tylko stracił mamę z oczu, jak się nie weźmie do jadła! Mleko nie mleko, krupy nie krupy nikły w buzi Jędrusia. Jadł Jędruś nie gorzej od niejednego parobczaka, ale bo i niejeden parobczak nie napracował się tyle, co Jędruś dzisiaj. Nie kołysał to Marysi, nie napoił to tiutiek? Będzie jadł, bo mu się jeść chce, będzie jadł, bo mu się obiad należy, będzie jadł, póki nie zje wszystkiego. Dzwoni Jędruś łyżką drewnianą o brzeg miski, sapie i je, aż mu rzęsisty pot wystąpił na czoło.
— Doble! Doble! — powtarza, ale nie zjadł jeszcze i trzeciej części, a już mu i mleko i krupy mniej smakować zaczęły. Już nie broni muchom siadać na misce, a nawet ujrzawszy ptaszka, który z gałązki trzepnął ogonkiem w stronę Jędrusia, nabrał pełną łyżkę mleka i chlusnął na trawę. „Maś, papaj!“ — zawołał głośno, ale głupi ptaszek przestraszył się i zamiast zjeść, co mu Jędruś dał, frunął na drugie drzewo. Znowu sięgnął Jędruś do miski, gdy wtym o jego nóżkę otarło się coś chłodnego.
— A! A! — wykrzyknął Jędruś i z wielkiego podziwu zamiast łyżkę włożyć do ust, machnął nią i mleko wylał sobie na brzuszek.
Tuż koło Jędrusia przesunęło się coś długiego, zwinnego i świecącego w promieniach słonecznych, jak paciorki na maminej szyi.
— A! — powtórzył Jędruś w zachwycie i z oczu nie spuszcza dziwnego stworzenia, które, zwabione zapachem mleka, podpełzło tuż, tuż, prawie do samej miski.
— Tiutka — nie tiutka — kręci główką Jędruś. — Oci ma, lucha się — tiutka — zawyrokował wreszcie, tylko jakaś taka inna od wszystkich tiutiek, które widział dotychczas. Taka długa i cienka, jak bat tatusia.
Uniósł się Jędruś troszkę, ażeby lepiej zobaczyć tiutkę, a przy tym poruszeniu miska pochyliła się na stronę tiutki. Trawa zaszeleściła i tiutka znikła z oczu Jędrusia.
— Chodź, chodź — zaprasza ją Jędruś i czeka chwilkę, ale, że tiutka nie wraca, zaczyna na nowo jeść kaszę z mlekiem.
Ledwie jednak przełknął dwie czy trzy łyżki, tiutka ukazuje się po przeciwnej stronie miski.
— Cieś papać? Papaj! — mówi Jędruś i widzi z radością, że tiutka podnosi płaski świecący łebek, wyciąga się do góry, wygina się i nareszcie spuszcza pyszczek do miski.
Jędrusiowi dech zaparło z radości, buzię otworzył i patrzy. Tiutka z początku ślizga pyszczek po brzegu miski, aż natrafia na mleko! Zaczyna pić!
Ach, jak się Jędruś ucieszył. „Papaj, papaj“ — powtarza z czułością i wyciąga rączkę ponad miskę, chcąc pogłaskać świecącą łuskę tiutki. Nie zdążył jednak spełnić swego zamiaru, bo tiutka, poczuwszy zakołysanie się miski, wyciągnęła szyję, podniosła łebek i, patrząc na Jędrusia czarnemi, przenikliwemi oczkami, syknęła złowrogo, wysuwając z pyszczka rozdwojony języczek.
Przestraszył się Jędruś, cofnął rączkę, a tiutka spokojnie dalej pić zaczyna.
Nachmurzył się Jędruś — i spojrzał na tiutkę nieufnie. Dał tiutce swego „mlika“, dał swoich „klup“, a tiutka chciała go „ujeść“. Na złość tiutce sięga łyżką do miski i zaczyna jeść prędko, prędko, żeby dla tiutki nic się nie zostało.
Ale tiutka nic sobie z tego nie robi; wpuściła pyszczek do miski i ciągnie, a ciągnie mleko.
Przypomniał sobie Jędruś mamine słowa:
— Nie papaj siamo mliko! Papaj klupy — krzyknął i patrzy, czy go też tiutka usłucha.
Gdzie tam! Tiutka nie boi się go wcale, mleko pije, a krupy het zostawia.
Tego Jędrusiowi za dużo! Jak nie odwinie piąstką z łyżką:
— Nie papaj siamo mliko! Papaj klupy! Klupy! — wrzasnął czerwony z gniewu i bęc! bęc! bęc! tiutkę po łbie i grzbiecie.
— Jezusie! — rozległ się nad główką Jędrusia okrzyk przerażenia Jagny, która nadeszła zobaczyć, czy Jędruś skończył jeść obiad, i zanim Jędruś zrozumiał, co się dzieje, mama go porwała pod paszki, uniosła z ziemi i jak piorun wpadła do izby.
— Wojtek! Leć ino pod gruszę, wąż się zakradł do Jędrusiowego mlika, ubij go, bo nam dzieci urzeknie — krzyknęła tak gwałtownie, że Wojciech, jak siedział, porwał się i wybiegł na dwór.
Próżno jednak przetrząsnął trawę i krzaki; wąż, skarcony dłonią Jędrusia, dał takiego nura, że ani śladu po nim nie zostało.
Wrócił Wojciech do izby, gdzie Jagna jeszcze nie ochłonęła z przerażenia.
— Zwidziało ci się — rzekł, stawiając z powrotem w kącie siekierę, którą miał zamiar zabić węża.
— Jakże? Zwidziało! — wykrzyknęła oburzona Jagna — nie mam to oczu? Pił z Jędrusiowej miski, aże go Jędruś po łbie wymłócił łyżką. Prawda, Jędruś, że wąż pił twoje mliko?
— Nie ąś, tiutka — poprawił mamę Jędruś.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Rogoszówna.