Jak pomnę
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jak pomnę |
Pochodzenie | Wiersze, fragmenty dramatyczne, uwagi |
Redaktor | Wilhelm Feldman |
Wydawca | nakładem rodziny |
Data wyd. | 1910 |
Druk | Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Jak pomnę, stała na stopniu wiodącym do cieni
dużej altanki, wolnej od słońca promieni,
bo chociaż była obszerną przestrzenią,
to jednak cała usłana zielenią
krzewu — co uporczywie piąć się nie przestawał
po ścianie i po słupach — przez co cień jej dawał;
liściem i gałązkami zamknąłby ją całą,
gdyby nie obcinany był wciąż rączką dbałą
ogrodniczki — tą właśnie była ona sama.
Stała tak w drzwiach altanki ujęta jak w ramce
zielenią w koło — na tle tej zieleni
ciemnej
zdała się główka jej blaskiem promieni
odbijać dziwnie jasno — jakby do jej czoła
dodano ową świetlną przepaskę anioła.
O, bo anielską duszę miała — ku kochaniu
skłaniała wszystkich zaraz po jej poznaniu. —
Prawie nie uważała na mnie — wciąż patrzała
przed siebie — nie wiem zaś, coby znaczyła
boleść ta w jej twarzy — zamglone
jej łagodne oczy — ozdobione
zaledwie widzialnemi łzami
zdały się jak szafiry oprawne perłami,
że trzeba było tylko — choć jedno wzruszenie
więcej — jednego ruchu powiek, żeby to cierpienie,
co w głębi duszy tkwiło przytłumione
wybuchło naraz w rzewny płacz zmienione,
taką widziałem wtenczas smutną. — Wina zwoje
jakoby pochylały się nad nią płaczące
i dla jej żalu współczucie niosące
łzę otrzeć chciały z oka, lub ubrać jej głowę,
ze żywych liści kwieciem zdobiąc włosy płowe.
Sądziłem, jakby przez swe igranie swawolne
dokoła twarzy — może były zdolne
spłoszyć smutek z jej lica — z czoła myśl posępną,
aby się stała bardziej szczerą i przystępną...
I nagle wietrzyk, co zrazu spokojnie
długie, splecione chwiał gałązki krzewu
w takt szumu drzew i ptasząt miłych śpiewu:
zerwał się silniej — liściem niepamiętny
musnął po twarzy ją — nadto natrętny
dotknął ust — a czytaną mnie kartę przewrócił.
Nie zgadłem czy dlatego, że ją śmiały zbudził
z marzeń jej drogich — czy może wspomnieniem
dawnem rozranił serce: — dosyć, że westchnieniem
pierś się podniosła — jedna łezka się stoczyła
po licu bladem...
A że pozwoliła
u stóp mi swoich siedzieć — więc patrząc w jej oczy —
marzyłem, przeglądając się jakby w przeźroczy,
w jej duszy czystej — — właśnie rozłożoną
książkę czytałem: — łza na odwróconą
spadła mi kartę. — Poznałem, że była
zasmucona — że boleść swą przedemną kryła.
Ona spostrzegła — zmięszała się — biała
jej twarz rumieńcem zapłonęła cała.
Przeczuła, że jej boleść stała mi się jawną —
usta zadrżały prośbą — i z bladych niedawno
poczęły mienić barwą róży i koralu. —
Zdało się, że patrzyła wzrokiem pełnym żalu
za czemś, co stało się pomimo woli —
prosiła: nie wspominaj o tem, co mnie boli.
Potem odeszła prędko — ja nie rozumiałem
z tego wiele — zdziwiony — dalej skoro czytać chciałem —
rzecz dziwna — w miejscu gdzie karta zroszona
łzą: przeczytałem: miłość zawiedziona...