Wiersze, fragmenty dramatyczne, uwagi/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Wyspiański
Tytuł Wiersze, fragmenty dramatyczne, uwagi
Podtytuł Pisma pośmiertne II
Redaktor Wilhelm Feldman
Wydawca nakładem rodziny
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


STANISŁAW WYSPIAŃSKI
PISMA  POŚMIERTNE
II.
WIERSZE: FRAGMENTY
DRAMATYCZNE: UWAGI


NAPISAŁ STAN. WYSPIAŃSKI
ODBITO W DRUKARNI UNIWERSYTETU JA-
GIELLOŃSKIEGO POD ZARZĄDEM J. FILIPOW-
SKIEGO. NAKŁADEM RODZINY. KRAKÓW 1910
SKŁAD  W  KSIĘG. S. A.  KRZYŻANOWSKIEGO.




ZEBRAŁ, PRZEPROWADZIŁ DRUK I OBJAŚNIŁ
WILHELM FELDMAN.









WIERSZE.


16-go września 1888.

Poszedłem błądzić w nieznane mi światy,[1][2]
marzeniem senny — uczuciem bogaty,
a hasłem mojem: pro patria et fide.
Żar w piersi mojej a na skroniach kwiaty,
co niegdyś świeże, dzisiaj już powiędłe
patrzały w oczy szklanne i obłędne,
jakby mię pytać chciały — dokąd idę?
Nie chciałem ich odrzucić, choć dawno zeschnięte,
bo długą ze mną w dal przebyły drogę
i jeszcze w mojej ojczyźnie rozpięte,
pamiętne były przeszłości świetlanej
młodości wolnej — płonącej, różanej —
że się już pozbyć tych kwiatów nie mogę.
Szal ciemny szczupłe przykrywał ramiona,
a postać drobna była utęskniona,
przez wiele cierpień i bolów złamana,
że w duszy jedna wielka była rana —
na którą leków darmo szukać było,
chyba — gdy skryje się ciało mogiłą,
gdy grób mój cichy granitem pokryją —
lecz na kamieniu niech mi słów nie ryją
dłutem stalowem — niech przechodnia oko
błądząc wśród kwiatów i rwąc chwasty ostre,

gałązki bluszczu odrywając trwożnie,
zaryje myśl swą pod kamień głęboko —
gdy dusza jego odgadnie w niej siostrę,
niech za mą duszę raz westchnie pobożnie — — —
A jeśli człowiek ten mieć będzie serce,
co czuciem silne, na boleść wytrwałe,
że śmiało pójdzie z nim przez życie całe,
z tchnienia jednego, co tleje w iskierce
promieni bladych błądzących po grobie
i rozprószonych smutnie — on odgadnie
całego życia mego wszystkie krzyże,
historyę mą wysnuje całą sobie,
ducha w nią tchnie, uczucie da jej świeże,
na przeszłość wspomni swą — i pojmie jasno,
żem taką samą miał — żem był w tych gronie
duchów — co zaród śmierci w łonie
noszą — ich czoła w cierniowej koronie —
co jedną pracą, ciągłem poświęceniem
przez życie świecą krótko — gasną prędko,
jak kwiat zwarzony bólem i cierpieniem,
a świat wspomnienie ich kryje milczeniem.



tym, że krótką chwilę
tylko... jam na cię tak mile
patrzał i za uśmiechem twoim gonił śmiało,
za ciemnych oczu twoich przyzwoleniem
niedoczekaniem — a skoro z pochyleniem
głowy...
zdało mi się, że słyszę „tak“ z twoich usteczek,
to zachwycony byłem tobą — główką schyloną
niby skromnie, zalotnie prawie — cudnie okoloną
splotami włosów kruczych — jakąś wymodloną
zdałaś mi się dziewczyną — boską wymarzoną.
Pamiętam dzisiaj jeszcze — żywo stoi w oczach
ten obraz — gdy wśród tłumów fali
różnobarwnej — i ona stała jasna cała,
białością twarzy swej od innych odbijała,
że mi się panią ludów tych wydała,
że w górze nad nią w błękitów przestrzeniach
widziałem wtedy — jak anieli stali
niebiescy — co nad duszą jej czystą czuwali. —
I była chwila już — gdy Pańskie ciało
kapłan w ofierze podnosił ku niebu,
mnogie chorągwie pochyliły lica
i orły wiatru (wstrząsane?) tchnieniem
igrały, słońca złocąc się promieniem —
spełnić się miało Pańskie objawienie

i na świat zstąpił Bóg — ( . . . . . . . . )
na ogłos dzwonków drżący — pochylone
głowy w modlitwie niemej pogrążone,
myśl sięga nieba, gdzie Bogarodzica
u tronu — (...........
...............
...............)
... korzą się duchy miłości
Błagając zwrotu wydartej wolności.



Czekam. Jak długo jeszcze czekać trzeba — —
godzinę tylko — ale ta godzina
wystarczyć może dla mnie za dnie całe:
chciałbym być już tam — stęsknione źrenice
wytężam w dal rozległą — gdzieś za pola
szukając twarzy kochanych — siwe gór wierzchołki
faliste — pola zielone usłane murawą,
oblane słońcem — drzewa gęste sadu,
co wznoszą swoje bogate korony
szmaragdem liści strojne — bujne plony
chylą obwisłe gałęzie ku ziemi
co cień rzucają smugami czarnemi —
gdzie miły zawsze chłód znajdą znużeni.
Darmo — to wszystko mnie już nie zachwyca:
dusza gdzieindziej się rwie — za te wzgórza
przez lasy — łany — pola — do podnóża
świątyń strzelistą skrzydlatych wieżycą
smukłą — na szczycie chorągiewki świecą
koroną świetlną uwieńczając czoło.
Czemu tak cicho? — o wolałbym raczej
żeby zerwała się burza — ponura — gromowa
w uszach szatańska pieśń wichrowa
grzmiała... (oczy?) mgłą deszczu zaszły.
Niebo tak czyste — jasne — obłok płynie mały —
czemuż taki leniwy — tak zwolna się sunie,

że ledwie dostrzedz można bieg — drżę cały
z niecierpliwości — i nie jestem (w) stanie
pisać, bo zbyt powoli myśl w czyn się zamienia —
za długo mi już tego —
ha, i dość cierpienia.



Mój uśmiech nie szczery —
nie łudź się — patrzę śmiało?
skąd? — gdy raczej mi przystało
do ziemi przykuć wzrok. —
Nie wierz temu: to maniery
zwykłe — kłamstwo co krok.
Myśmy tak się z niemi zżyli,
że nam zdaje się konieczne,
i daremno kto się sili
być sobą — to zbyteczne.
Czy zechce mi kto tłumaczyć:
nie rozumiem, co ma znaczyć:
ja nie zdaję sobie sprawy
z tego drżenia — z tej obawy,
co obsiadła moją pierś —
co wstrzymuje serca bicie
żywsze — co mi każe kryć
uczucia święte ognia,
wyśmiewa swobodną myśl. —
Zapał, marzenia dziecinne
jak lilie, białe niewinne
pognie,
połamie, podepcze —
rozpaczną myśl
szyderczo w ucho szepcze,

otuchę mi odbiera,
że nie wiem czy potrafię żyć
nieskalany —
poniewiera
wszystko com ukochał wprzód
rozwiewa w mgły —
nieubłagany
wątpieniem sięga tam, gdzie świecisz ty
nadziei słońce,
a w oczy rzuca brud —
podłości pełne czary
każe mi pić —
z mej duszy chce ofiary,
każe mi żyć. —
Gdzież obrońce?
Czy zechce mi kto tłumaczyć?
bo ja nie wiem co ma znaczyć,
że mnie serce boli —
tęsknię — w oczach łzy,
wszak nie może być inaczej:
nigdym lepszej nie znał doli —
czemuż, za czem tęskno mi?
Pierś, jak harfa rozstrojona
ze słabych skuta stron:
gdy chcę dobyć silny ton
każda strona
się rwie
i krwawi się.



Kamienna była ława —
dziko obrosła krzewem
i chwastem — na niej formowane
leżały kwiaty — mieniąc się barwami
do słońca... było rozliczne kwiecie
obrane z kolców, już przygotowane,
co na bukiet ułożyć się miały. —
Gdy tak patrzyłem na tyle kwiatów śmiercią
ukaranych za swoją piękność: sądziłem, że wiele
szczęśliwsze owe chwasty. — Słyszałem szelest sukni,
stanęła przedemną ona — piękniejsza
niźli kiedy... w rączce jednej miała
kłębek nici i już go snuć rozpoczynała,
że zdała mi się owej Aryadny obrazem
żywym... Poczęliśmy razem
składać na bukiet kwiaty — ja jej podawałem
gałązki drżącą ręką, zaledwie śmiąc je dotknąć —
i żal mi było patrzeć, jak je ściskała silnie
i tą nicią długą krępowała.
Pytałem się sam siebie —
czy nie ma już dla nich
współczucia w jej serduszku — czy nic nie wie o tem,
że te kwiaty płaczą
tak samo jak i ludzie — ich serca zbolałe
drżą, na cierpienia skarżąc się zadane —

dłonią tak piękną — dłonią co powinna
pieścić je czule...
..................
Wieczór był — wszedłem właśnie do ogrodu
i trafiłem na miejsce, gdzie ów bukiet rano
układaliśmy razem — zapłonąłem cały
na jej wspomnienie — odwróciłem oczy od światła,
co jasną na mnie biło strugą —
by nie spostrzegł mego
zmięszania księżyc (jakby miłość już była co złego)
i nie zgadł czemu drżałem.
Wtem nagle spostrzegłem przy ławie
na ziemi — biały przedmiot i świecący,
to była róża — jedyna zapomniana
przez nią — a tutaj leżała od rana
więdnąc. — Pochwyciłem różę co prędzej,
chcąc ją zachować jak pamiątkę drogą
po niej — by o niej budziła wspomnienie:
może ona tu ją zostawiła — sama
dla mnie — tu ją porzuciła
bladą z tą myślą o mnie. — Przycisnąłem silnie
dłońmi do piersi kwiat — chcąc by usłyszał,
że mi serce biło silniej niż zwykle —
naraz poczułem ból — i ręce splamione
były obiedwie krwią: — pozostawione
miała ta róża kolce.



Jak pomnę, stała na stopniu wiodącym do cieni
dużej altanki, wolnej od słońca promieni,
bo chociaż była obszerną przestrzenią,
to jednak cała usłana zielenią
krzewu — co uporczywie piąć się nie przestawał
po ścianie i po słupach — przez co cień jej dawał;
liściem i gałązkami zamknąłby ją całą,
gdyby nie obcinany był wciąż rączką dbałą
ogrodniczki — tą właśnie była ona sama.
Stała tak w drzwiach altanki ujęta jak w ramce
zielenią w koło — na tle tej zieleni
ciemnej
zdała się główka jej blaskiem promieni
odbijać dziwnie jasno — jakby do jej czoła
dodano ową świetlną przepaskę anioła.
O, bo anielską duszę miała — ku kochaniu
skłaniała wszystkich zaraz po jej poznaniu. —
Prawie nie uważała na mnie — wciąż patrzała
przed siebie — nie wiem zaś, coby znaczyła
boleść ta w jej twarzy — zamglone
jej łagodne oczy — ozdobione
zaledwie widzialnemi łzami
zdały się jak szafiry oprawne perłami,
że trzeba było tylko — choć jedno wzruszenie
więcej — jednego ruchu powiek, żeby to cierpienie,

co w głębi duszy tkwiło przytłumione
wybuchło naraz w rzewny płacz zmienione,
taką widziałem wtenczas smutną. — Wina zwoje
jakoby pochylały się nad nią płaczące
i dla jej żalu współczucie niosące
łzę otrzeć chciały z oka, lub ubrać jej głowę,
ze żywych liści kwieciem zdobiąc włosy płowe.
Sądziłem, jakby przez swe igranie swawolne
dokoła twarzy — może były zdolne
spłoszyć smutek z jej lica — z czoła myśl posępną,
aby się stała bardziej szczerą i przystępną...
I nagle wietrzyk, co zrazu spokojnie
długie, splecione chwiał gałązki krzewu
w takt szumu drzew i ptasząt miłych śpiewu:
zerwał się silniej — liściem niepamiętny
musnął po twarzy ją — nadto natrętny
dotknął ust — a czytaną mnie kartę przewrócił.
Nie zgadłem czy dlatego, że ją śmiały zbudził
z marzeń jej drogich — czy może wspomnieniem
dawnem rozranił serce: — dosyć, że westchnieniem
pierś się podniosła — jedna łezka się stoczyła
po licu bladem...
A że pozwoliła
u stóp mi swoich siedzieć — więc patrząc w jej oczy —
marzyłem, przeglądając się jakby w przeźroczy,
w jej duszy czystej — — właśnie rozłożoną
książkę czytałem: — łza na odwróconą
spadła mi kartę. — Poznałem, że była
zasmucona — że boleść swą przedemną kryła.
Ona spostrzegła — zmięszała się — biała
jej twarz rumieńcem zapłonęła cała.
Przeczuła, że jej boleść stała mi się jawną —

usta zadrżały prośbą — i z bladych niedawno
poczęły mienić barwą róży i koralu. —
Zdało się, że patrzyła wzrokiem pełnym żalu
za czemś, co stało się pomimo woli —
prosiła: nie wspominaj o tem, co mnie boli.
Potem odeszła prędko — ja nie rozumiałem
z tego wiele — zdziwiony — dalej skoro czytać chciałem —
rzecz dziwna — w miejscu gdzie karta zroszona
łzą: przeczytałem: miłość zawiedziona...



............[3]
Czekam na cię, bo mi smutno
samemu
bo nie mogę dojść do celu
mej podróży,
ale póty błądzić muszę,
aż drugą znajdę duszę,
bo za dumne za wieczne podwoje,
gdzie strażą uczucie i siła,
gdzie śmierć i sława czekają
i samotnika zaduszą,
zadławią i niepuszczają.
Dwu idących wpuścić muszą,
za dumne za wieczne podwoje
wchodzi się tylko po dwoje,
by siłę przemódz siłą,
uczucie zwalczyć uczuciem —
Śmierć własną śmiercią przerazić
a sławę cieniem ( .... )
i przejść wrota
nieśmiertelne bez trwogi —
tam dopiero myśl leci
bez granicy,
tam dopiero się świeci
ogień miłości.


Nam trzeba za cenę życia
po ogień jasny iść,
przejść siedem czarnych bram,
przejść siedem czarnych pól,
aż się shartuje ból...
do samego dotrzeć ołtarza,
porwać ogień strzeżony,
zanieść w ojczyste strony —
to cel...
Przez litość — tam
nie pójdę sam,
ani ja śmierć przemogę,
ani dosięgnę sławy —
choć znałbym i wiedział drogę,
błądzę.

1892.



LA LEGENDE DU ROI.[4]

( . . . . . ) d’une richesse d’autrefois)
— entre un vieillard...

jadis c’était un jardin ici
un jardin des fruits
jadis c’était un jardin ici
un jardin bien fleuri
jadis c’était un jardin ici
un jardin des joies
jadis c’était un jardin des rois —
ce jardin jadis m’appartenait à moi.
mon front ceint une couronne
assis sur un thrône
j’avais douze fils à mon coté
douze ministres et un troussou
jadis...
j’ai connu un château ici
un château à cent tours
un jour
j’ai vu des chevaux blonds dans les plaines d’alentour.
les soldats sur les murs
et aux sommets des tours
flatter les etendards.
j’ai vu du château les remparts
entourrés des profonds fossés,

j’ai vu les fosses profonds
pleins de morts
j’ai vu mon royaume passer
mes ennemis plus forts.
coudé sur un bâton
pour manteau des haillons
je viens mourrir dans les mines
remplir mon sort,
de mon royaume du passé, je m’en souviens encore.
jadis j’avais un palais ici
un palais des rois
jadis j’avais mon séjour ici
un séjour des joies —
jadis j’avais un jardin ici
un jardin bien fleuri
jadis c’était ma patrie ici
ma patrie chérie.

1896 Kraków.



U stóp Wawelu miał ojciec pracownię
wielką izbę białą wysklepioną,
żyjącą figur zmarłych wielkim tłumem;
tam chłopiec mały chodziłem, co czułem
to później w kształty mej sztuki zakułem.
Uczuciem wtedy tylko nie rozumem
obejmowałem zarys gliną ulepioną
wyrastający przedemną w olbrzymy:
w drzewie lipowem rzezane posągi.



Znam mężów odważnych słów,
którzy się poją dźwiękiem,
zwalczają się Armadą mów,
zgłuszają mów tych szczękiem,
lecz czyn przerasta wzrost ich głów.


Kraków, 24-go lipca 1904.


Przy wielkim czynie i przy wielkiem dziele
podłość paść musi, jak szkodliwe ziele,
które z korzeniem z grudy się wyrywa.
Niech własnem mianem każdy się nazywa.



Gdy nie mogę się rozmówić
z tobą listem, ni przez karty,
w braku cierpliwości piszę
wszem dostępny — list otwarty.
Lecz się nie bój, boś bezpieczny,
choć w tym liście drukowanym,
bo wszem obec jestem grzeczny,
chociaż strasznie rozgniewany.



Jakżeż ja się uspokoję —[5]
pełne strachu oczy moje,
pełne grozy myśli moje,
pełne trwogi serce moje,
pełne drżenia piersi moje —
jakżeż ja się uspokoję...



Bądź jak meteor — jak błyskańce,[6]
które pociska Zeus i Bóg,
bądź jak te gwiazdy-opętańce
co same swych szukają dróg! —
Zorze za tobą idą, zorze,
Zorzana płynie krasa w róż...
Chaosu lotem zmierz przestworze
i pal i depc i siecz i płuż.



WIERSZYK WAKACYJNY.
(Do Leona S...).[7]

I cóż kochany Panie Leonie,
czy byłeś Pan już w lesie?
czyś widział, jak się pasą konie?
słyszałeś jak gęś drze się?

Po stawie jak pływają kaczki,
i zboże jak chwieje się,
modre bławaty, krasne maczki,
puch jak się z wichrem niesie?

Czyliś oddychał już jedliną,
pod sosną czyliś dumał,
czyliś zapoznał się z gadziną,
i z wierzbą się pokumał?

Czyś dopadł gdzie, jak sroka skrzeczy,
w oborze bydło ryczy? —
czyś znalazł wszystkich kopę rzeczy,
które mieć dusza życzy?

Czyś widział pawia na ogrodzie,
pod chatą dzieci płowe?

czyś pochylony stał ku wodzie
na fale patrząc nowe?

Na fale patrząc, jak kołują
gdy wodne muchy kroczą,
jak żaby na się nawołują,
stąpisz — a w topiel skoczą?

Czyliś odnalazł w leśnej głuszy
tych świerków kilkunastu,
ten czar, co Polskę budzi w duszy?
czy tęsknisz już ku miastu?

Czyś się przypatrzył na obłoki,
jak płyną wiecznie świeże?
czyś już jest młodszy o te roki,
które ci smutek bierze?

Czy się już czujesz odmłodzony,
jak chłopiec, jak młodzieniec?
obok żywiołów, dzieci, żony
czujesz się pan, czy jeniec?

Czyliś odzyskał już swobodę
i myśl, tę myśl pogodną
i chęć tych dążeń, co są młode,
bo dusza tych jest głodną?

Czyli, gdyś w lesie legł na krzewach,
czy ścieżką kiedyś chodził,
czyś poznał Elfy po ich śpiewach,
Bóg leśny czy cię zwodził?


A gdyś to wszystko już przeczytał,
gdyś wszystko już zrozumiał,
to rozważ, żem Cię listem witał,
jak myślę, jak-em umiał.

Kraków, Lipiec 1903.



[8]

1.  Gdy przyjdzie mi ten świat porzucić,
na jakąż nutę będę nucić
melodyę zgonu mą wyprawną?
Rzuciłem przecież go już dawno.

2.  Już dawno się przestałem smucić
o rzeczy miłe mnie stracone.
Miałyżby smutki jeszcze wrócić,
kraść, co już dawno ukradzione.

3.  Przecież już dawno się wyzbyłem
marzeń o utraconym raju.
Żyję, by zwało się że żyłem...
nad jakąś rzeką, w jakimś kraju...

4.  Nad jakąś rzeką, w jakiemś mieście,
gdzie ślubowałem ślub niewieście,
gdzie dom stworzyłem jej i sobie
z myślą o jednym wspólnym grobie.

5.  A na tym grobie, wspólnym domie
niechże mi wichr gałązki łomie,
gałązki zeschłe, zwiędłe, kruche
w jesienną deszczną zawieruchę.


6.  Tak samo będę słuchał w grobie,
jak deszcz po świecie pluszcze sobie,
jak słucham deszczu za tą ścianą — —
i wiem, że znów się zbudzę rano.

7.  Niechże mi rano słońce świeci,
niech świeci jasno, mocno grzeje.
Nad grób niech moje przyjdą dzieci
i niech się jedno z nich zaśmieje.

Rymanów, dnia 7-go Lipca 1903.



1.  Niech nikt nad grobem mi nie płacze,
krom jednej mojej żony,
za nic mi wasze łzy sobacze
i żal ten wasz zmyślony.

2.  Niech dzwon nad trumną mi nie kracze,
ni śpiewy wrzeszczą czyje;
niech deszcz na pogrzeb mój zapłacze
i wicher niech zawyje.

3.  Niech kto chce grudę ziemi ciśnie,
aż kopiec mię przywali.
Nad kurhan słońce niechaj błyśnie
i zeschłą glinę pali.

4.  A kiedyś może, kiedyś jeszcze
gdy mi się sprzykrzy leżeć,
rozburzę dom ten gdzie się mieszczę
i w słońce pocznę bieżeć.

5.  Gdy mnie ujrzycie, takim lotem
że postać mam już jasną,
to zawołajcie mnie z powrotem
tą mową moją własną.


6.  Bym ją posłyszał, tam do góry
gdy gwiazdą będę mijał, —
podejmę może po raz wtóry
ten trud, co mnie zabijał.

22-go Lipca 1903. Rymanów.



KSIĘDZU CZ . . . . . .[9]

Towarzyszowi nocy w Rymanowie
w księżycowej świerkowej głuszy,
gdy idąc lasem psowaliśmy zdrowie
a mocy przydając duszy.

Wonne naokół nas spało pustkowie
a księżyc z niebios srebrem świateł prószy
cienie przed nami kładąc wydłużone,
gestykulował kwestye omówione.

Czas był przemiły i dusza się poi
wchłaniając nocy woń, co od drzew biegła,
słów nocnych jasność księżycowa strzegła.
Dziś jeszcze w oczach las tej nocy stoi.
(Kordyału dając nam, co żale koi).

Mówiłem, jak się iskra pożaru zażegła
w bohaterach; na temat oblężenia Troi,
o Hektorze... a cień się wydłużał przed nami,
rozmowy nasze udając gestami.

Kraków, 5 lutego 1904 roku.



I ciągle widzę ich twarze,[10]
ustawnie w oczy ich patrzę —
ich niema, — myślę i marzę,
widzę ich w duszy teatrze.

Teatr mój widzę ogromny,
wielkie powietrzne przestrzenie,
ludzie je pełnią i cienie,
ja jestem grze ich przytomny.

Jak sztuka jest sztuką moją,
melodyę słyszę choralną,
jak rosną w burzę nawalną,
w gromy i wichry się zbroją,

W gromach i wichrze szaleją
i gasną w gromach i wichrze, —
w mroku mdlejące i cichsze, —
już ledwo, ledwo widnieją —
znów wstają — wracają ogromne
olbrzymie, żyjące — przytomne.

Grają — tragedyę zwąd duszy
w tragicznym teatru skłonie,

żar święty w trójnogach płonie,
i flet zawodzi pastuszy.

Ja słucham, słucham i patrzę, —
poznaję — znane mi twarze, —
ich niema, — myślę i marzę,
widzę ich w duszy teatrze!



Był u mnie ktoś, direkt von Wien,[11]
z Galicyi jednak rodem,
zachęcał, bym szedł śmielej — hin
utartym — szerszym chodem...

Ein Mann von pleine Intelligenz,
aux traits d’un Hofschauspieler,
radził, bym kiedy skończył też
den Dimitri von Schiller.

To może być genialna rzecz,
ogromne mieć znaczenie;
w Burgu protekcyę przyrzekł dać,
bym ujrzał to na scenie.

Obym proroczo sprawić mógł,
im breiten Kreis Sie schaffen!
Tantjeme werden haben Sie,
ganz Wien wird auf Euch gaffen!

Das Thema ändern sollen Sie
w ogólno-ludzkiem pędzie,
so was wie Sudermann, wie Bahr —
by grane było wszędzie.


Obiecał mnie tłumaczyć też
für Reclam — Bibliotheke,
bym wyszedł raz za koło to
krakowskie — wo ich stecke.

Bym w nowem dziele zawarł ból
ludzkości, ten ból wieczny,
bym zdobył Dramas-Ehrenstuhl,
bo stempel to konieczny.

Koniecznie chciał posadzić mnie
na tronie mej próżności
i czytał mi artykuł swój,
gdzie spisał był różności.

Dobrze jest czasem lekcyę wziąć;
każdy się dudek przyda.
Osy — trza żądłem osy ciąć...
beim Fahren nach Kolchida.



Nad Morskiem Okiem! — jakże ci zazdroszczę,[12]
że tam stoicie w zimnie, ostrym wichrze,
w powietrzu świeżych barw — gdy ja tu poszczę,
patrząc na kurhan w sinej mgle — za szybą.
I dnie przechodzą ciche — coraz cichsze,
chyba, że myśl, jak wichr, przeleci nad sadybą,
napełni pokój szum — i naraz zgłuchnie —
a potem cisza znów — i pióro skrzypi,
(gdyż niepoprawnie gęsiem piszę piórem)
papier zaczernia się — rękopis puchnie...
Ty masz tam jasność Zórz! i skały murem!!
Tu ledwo chmurki przemkną ubożuchnie
ponad bielański las ku Bronowicom...
Ty masz tam przestwór Słońc — i wiew ku licom
i patrzysz, jak tam śnieg się wgryza sznurem
w szczeliny, wręby skał w głazów ogromie —
— Ja tu nad moim schylony stolikiem
ja mam tu także słońca promień w domie
na stół rzucony, na sukno czerwone,
i błękit ciemny ten nad tym promykiem,
namalowany (metr cztery korony)...
A ty tam masz prawdziwy nad głową rzucony...
Patrz się! — nie będziesz widział tego potem!
Patrz się! opowiesz mi to — za powrotem...

Dnia 24. grudnia 1904.



Pociecho moja ty, książeczko,[13]
pociecho smutna;
nad małą siedzę schylon rzeczką,
z wód igrające falą dziecko,
żal mroku skrada się zdradziecko
nad łąkę, rzeczkę, nad mój strumień,
w duszącej mgle nieporozumień
zapada noc okrutna.

Pociecho moja, straszna nocy,
pociecho smutna;
nad wielką siedzę schylon rzeką,
wód pędem chyżym fale cieką,
wiary potęga rośnie w mocy,
nad rzeką, łąką, nad polami,
nad borów rzeszą, nad mrokami
noc gaśnie w zorzach,
w świtach, błyskach,
i słońce wstaje na przestworzach,
słoneczna moc okrutna.

Pociecho moja, dniu słoneczny,
pociecho smutna;
nad morza siedzę fal roztoczą,
wiara nade mną w niebios kręgu,

widzę te fale wód, jak biegą
we sprzęgu wałów, w brył rozprzęgu
w górę się piętrzą, w doły legą,
jak nowe fale znagła kroczą,
a jedna dola im okrutna.

Pociecho moja, księgi moje,
schylony w karty księgi patrzę,
od kart tych patrzę w wód rozwoje,
z ksiąg karty rzucam w fale twoje,
o morze, morze, wód olbrzymie,
a tylko fal powrotne rzuty,
w czas wód rozgwaru, w wód skłębieniu,
na brzeg rzucają, kędy siedzę,
z ksiąg, co przepadły w zapomnieniu,
wydarte z kart tych moje imię,
nic więcej tylko własne imię.
Znikąd okrętu, znikąd łodzi,
a rośnie fala powodzi.
ha! tam! — jest łódź! — tam — ktoś — przewodzi,
tam, na dalekim kresie,
o, bliżej, bliżej, już — fala go niesie,
to nie powódź — to przypływ — wał bije,
jęk złowrogi — hal mordują — orkan wyje — — —
Gdzie łódź?! czy fala schłonie ją okrutna — ?
o księgo — — oczy patrzą — w wód roztoczy
o księgo — serce — oczy,
pociecho smutna.

Dnia 1-ego marca 1905.



Habt acht! — Marschiren, Zug marsch! — — —[14]
Idą, — — stęp miarowy, —
— — — — — — — — — — — — —
Odeszli, schodząc w dół przez drogi zbocze
a On nad nimi rósł, za nimi w podobłocze,
coraz górniejszy, rozległy, przestrony,
rósł w grzywy dachów, rósł w baszt dziwne głowy
i wołał w Miasto, aż het za łan polny
z iglic i szczytów wież we wszystkie strony:
„Otom jest wolny, wolny, wolny, wolny!“

O niechaj ci, co czcić chcą dumę twoję,
dziś uszanują święte twe pustkowie;
niechaj witając cię w witalnej mowie
imion niemiłych nie wnoszą w podwoje.
Dymitr z Goraja kapryśnej dziewczynie
onego czasu topór wydarł z dłoni
i pchnął do komnat, — zawstydzoną w czynie
tę, — co jak Święta zmarła w tej ustroni.

Nie upodlenie to, kto w walce pada,
czyli zwyciężon przemocą czy zdradą;
lecz ci, podobni do owczego stada,
co stopę cudzą na kark własny kładą.

Oni zaiste nie widzą nic złego,
że biorą tego, którego chcą pana, —
wszakże aż trzeba było Zamojskiego,
by precz Cesarza zgnał Maxymiliana.



Wesoły jestem, wesoły,[15]
i śmieję się do łez;
choć jesień już na poły
kwitnący czuję bez.

Wesoły jestem, jary,
choć idą czasy burz;
widzę z otuchą wiary
kwitnących ogród róż.

Wesoły jestem, świeży...
— cóż to?, na marach trup?
to ciało tylko leży,
lecz duch, jak ognia słup.

Wesoły jestem, młody,
już zbywam zbytnich piór,
już idę w krąg swobody,
już słyszę gwiezdny Chór.

Już słyszę, biją dzwony
wysoko w niebios strop;
trup dawno pogrzebiony,
duch niesie pełny snop.


Ach, któryż jestem żywy,
czy ten, co leci wzwyż,
czy ten, co zmarł szczęśliwy,
ściskając w dłoni krzyż — ?

Czy ten, co skrzydeł loty
przez żywot miał związane,
czy ten, co ciska groty
o krzemień gwiazd krzesane — ?

Czy ten, co legł przykryty
kirami i całunem,
czy ten, co mija szczyty
i drogę tnie piorunem — ?

Czy ten, co legnie zmożon
przed świątyń własnych progiem,
czy ten, co niezatrwożon
na sąd ma stanąć z Bogiem — ?

O, chcą odemnie, chcą,
by hart był zawsze w sile,
by wciąż ich wzruszał łzą,
podniosłą łzą na chwilę.

By hart był w dźwięku słów,
by jęk był pełen siły,
by dreszczem wstrząsnął znów
i żywych i mogiły.


Lecz nie spostrzegli snać
żem dość już chyba gadał,
by siłę Chóru znać,
by Chór mi odpowiadał.



NOTY DO BOLESŁAWA ŚMIAŁEGO.[16]

W architekturze stworzyłem monument
ludowej sztuce, skoro po raz pierwszy
sztuka budowę wzięła za instrument
poetyckiego kunsztu i zmysł szerszy
ogarnął motyw prastary, prostaczy.
Mam ten dar bowiem: patrzę się inaczej,
Inaczej, niźli wy, co nie kształcicie wzroku,
dla których stworzył Bóg szablony i szematy,
a duszy poddajecie studenckie tematy,
więc pozwoliłem sobie za rogatką
przejażdzkę myśli odbyć incognito —
i otom naraz znalazł się z kamratką
muzą, dla której tajniki odkryto —
dla której wszystkich tajemnic półmroki
jasne, bo talent feruje wyroki —
i mniejsza o to, czyli Akademije
dochodzeń moich i badań szczegóły
przyjmą, uznają i przyznają premije
za to, że dbałem o format infuły
lub całą walkę z dyrekcyą, z krawcami
uznają za nic, gdym ja przed znawcami
czoła nie schylił i kornie nie pytał,
jaki hełm nosił król, gdy brata witał.

Ja nie uważam wiedzy za rzecz taką,
któraby miała chodzić na dwóch szczudłach,
nie uczyła mnie sztuki także Sada Jakko,
i nie wierzę, by jakiś duch żył w starych pudłach.
Chłop mnie na swoją hetkę nie przerobi,
magnat nie będzie w nawie sztuk sternikiem,
sztuka jest z ducha, stwarza się, nie robi —
a raz stworzona duchem, jest pewnikiem.
Stąd sądzę, że są moje myśli naukowe
równie dobrze, jak myśli znaczonych dyplomem —
Stąd sądzę, że kogo Bóg obdarzył domem
własnym, że mówię — taki, co ma głowę
swoją i wszystko z głowy snuje jak z przędziwa,
bez wielu radców łatwo się obywa.
Więc stąd pewien niepokój przypada na mrówki:
jakto, skąd to, skąd rodem, gdzie paszport, gdzie wiza,
w gęsiem zakłopotaniu wstrząsają makówki
i krzyczą: cherchez la femme, poszukajcie Guiza.
któż to po za tem stoi? pod tem się ukrywa?
A to jest tylko talent — i zwykle tak bywa.
Talent sprawił, żem na ten pomysł wpadł genijalny,
by Piastowiczów w kerezye ustroić,
sharmonizować strój fenomenalny,
z którym się muszą uczeni oswoić.
Jeszcze nie stało o tem nic w gazecie,
Gallus nie pisze, Kadłubek nie plecie,
czego nie było, czego miarę psuje
(tę artystyczną miarę, zwaną mierność),
czy to nie jest już historyi wierność,
historyi tej, co (.....) raduje —
czego (.....) się wtem (...) zdolny,
że nie dość pedantyczny jest i nie dość szkolny.

Bądźcie spokojni, jeźli Bóg pozwoli,
jeszcze was nieraz wprowadzę w te progi,
gdzie panem jedno pani mojej woli
Sztuka (...........)
Jeszcze napiszę, gdy mi się spodoba,
grać w wyobraźni mej zaczną postacie,
jaka to Piastów była pierwsza doba,
jak nic nie warte to co dotąd macie
w sferze dramatu, o Mieszku, Ryhezie,
Ottonie trzecim, wielkim Bolesławie,
jacy (...) byli sprytni knezie,
jak (ślubowali?) Piastowicze Sławie —
ten będzie dramat, i nie myślcie o tem,
czy wam to samo kto mógł mówić potem.
(.............)

1903.





HYMN[17]


HYMN
VENI CREATOR
NARODU ŚPIEW
DUCHA ŚWIĘTEGO
WEZWANIE


CZYLI
W SEJMOWEM KOLE
W ŚWIĄTYNI ŚWIĘTYCH
W KATEDRZE
W GROMADZIE GMINY
W ZBORZE PRACUJĄCYCH
W HUFIE ŻOŁNIERZY
W POLU NA ROLI
W DOMIE
W ZAGRODZIE RĘKODZIELNIKA
WE DWORZE W PAŁACU W ZAMKU
W CHAT OKOLU
JAK RZEK STRUMIENIE
OD PONIKÓW GÓR
PO WÓD ROZTOCZE
WE WICHRZE W PROMIENIU W GROMIE
W ORCE
PRZY ZIAREN SIEJBIE
JAK MOWA SIĘGA

ORĘDZIE:


Zstąp Gołębica, Twórczy Duch,
byś myśli godne wzbudził w nas,
ku Tobie wznosim wzrok i słuch,
spolnie żyjący, wzrośli wraz.
Który się zwiesz Biesiadą dusz,
Wszechmogącego Boży dar,
płomieniem duszom piętno włóż,
przez czułość serc, zdrój żywy, żar.
Zbrój nas we siedem darów łask,
Prawicą Ojca ojce wskrzesz,
w Obrzędzie roztocz wieszczy blask,
we Słońce dusze w lot Twój bierz.
Zestąp Światłości w zmysłów mrok,
dobądź serc naszych zapał z łon,
by człowiek przemógł cielska trok
i mocen wzniósł się w męzki ton.
Odwołaj wroga z naszych dróg,
w pokoju pokój zbawczy nam,
powiedziesz nas Wieszczący Bóg,
przejdziemy cało złość i kłam.
Zwól przez Cię w Tobie Ojca znać,
zwól, by był przez Cię poznan Syn,
zwól w Tobie Światłość światu dać,
zwól z wiarą wieków podjąć CZYN.




FRAGMENTY DRAMATYCZNE



...(do obrazu Matejki „Batory pod Pskowem“) —
(w namiocie króla pod Pskowem).[18]

ZAMOJSKI

Tak więc rok trzeci dobiega do końca,
jak król nasz podjął tę wielką wyprawę,
tę wojnę z Moskwą — wiecznym Polski wrogiem —
padły dwie twierdze — wiele miast warownych
odebrał oręż polski Moskalowi —
i chytry Iwan wije się ze złości,
wzywa na głowę króla wszystkich gromów —
to znów się płaszczy — i przyjaźń udaje,
a gdy nadzieje widzi zawiedzione
obałamucić chce rzymską stolicę
myślą o Unii — jedności i zgodzie,
którą Batory lekkomyślnie niszczy. —
Zaciekły w złości i kat mordu chciwy
radby sprowadzić i klątwę papieża
na głowę króla — lecz Bóg Polski strzeże. —
Poczekaj Carze! na nic modły twoje —
chociażbyś noce przepędzał bezsenne
śpiewając w cerkwiach psalmy pokutnicze —
nie pójdzie w niebo taka modła twoja,

bo jej zagrodzą drogę — przed tron Boga
dusze tych — których ty pomordowałeś,
dusze niewinnych twych sług i poddanych. —
— Teraz pod Pskowem obozem stoimy. —
Jeśli pozwoli Bóg zdobyć tę twierdzę
i nową chlubą okryć oręż Polski,
to pójdziem dalej — w samo serce gadu
uderzyć — wtedy pójdziem zdobyć Moskwę!
— Lecz niedostatek w wojsku...
brak nam żywności — głód nam już dokucza,
i amunicyi nie na długo starczy,
trzeba co prędzej kończyć oblężenie, —
szlachta do domu powrócić już pragnie.
Rzym chce pokoju — papież Possewina
tutaj nam przysłał — ten już rokowania
prowadzić zaczął z posły moskiewskimi.
Boże, to hańba dla nas — dla zwycięzców,
jeśli ustąpić wrogom byśmy mieli —
O raczej wojna! niż pokój haniebny —
Cóż ty mi powiesz? — gdzie król? —

SZLACHCIC MŁODY
(dworzanin)

Król w swym namiocie — z Possewinem radzi,
posłów moskiewskich u siebie przyjmuje
a ci go myślą do pokoju skłonić —
te podłe dusze łupiestw i krwi chciwe
zagarnąć pragną Polski naszej ziemię,
chcą od nas Inflant — lecz król nie pozwoli —
i gdy się poseł Iwana upierał
żeby choć cząstkę kraju — zostawiono
dla jego Cara — gdy wszystkich wykrętów

używał zręcznie i chytrze próbował,
nasz mu król przerwał — „milcz wasze“ — zawołał.
„Bo albo wojna — lub całe Inflanty“ —
zamilknął poseł — jeno wybiegł z namiotu
by kanclerzowi przynieść tę wiadomość —
Staraj się króla utrzymać w tej myśli, —
rycerstwo całe powiedź dziś do szturmu,
masz mir u niego — słów twoich posłucha —
niech krwią rozerwią z Moskalem przymierze,
niech Moskwa hańbę — Polska chwałę bierze. —

ZAMOJSKI

Dzielnie waść myślisz — podzielam twe zdanie —
lecz król nadchodzi — patrz jak zasmucony —
na jego czole troska się maluje —
On, co wesoło tak szedł na tę wojnę,
dziś taki smutny — o bo to myśl straszna
w narodzie samym ma swych nieprzyjaciół,
co jego planów wzniosłych nie pojęli.
Królu mój — Panie! —

SZLACHCIC

Ojcze nasz łaskawy

ZAMOJSKI

Jakaż to troska na duszy ci cięży —

KRÓL.

Possewinowi poleciłem dalej
prowadzić traktat — o bo ja nie mogę
cierpliwie słuchać wywodów Moskala,
którego usta fałsz za fałszem głoszą —
gdy siłę naszą widzi już zwichnioną

i niemoc wojska — —
Ha! boleść straszna niewypowiedziana —
myśl ma (....) — niewdzięczny narodzie,
nie zrozumiałeś marzeń twego króla —
zawsze i wszędzie stoją na przeszkodzie
moim zamysłom — dumne polskie pany
jak ci Zborowscy — ręce mi krępują
przywilejami — które na swą zgubę
od poprzedników moich pozyskali. —
Nam brak już siły — wojsko osłabione
nie może dłużej już oblegać miasta,
do domu wracać koniecznie potrzeba —
a z czemże wracać — o, nie, jak zwycięzce —
Podłym traktatem rycerstwo zhańbione
miałożby wrócić w swe rodzinne strony
i na pergamin zmienić miecz skrwawiony
i ukąpany we krwi nieprzyjaciół —
o nie — przenigdy! — raczej śmierć już wolę
na polu walki, niźli pokój taki,
gdziebym odstąpić miał swemu wrogowi
choćby część kraju — który z prawa do mnie,
do mnie należy! — Tak! precz mi z układem —
Zwołaj rycerstwo — niechaj na koń siada —
niech działa ogień zieją w miasta mury —
dalej do szturmu — tam nas czeka sława,
do szturmu dzieci — a za wasze męstwo —
ja mam nadzieję — Bóg nam da zwycięstwo!

POSSEWIN
(wchodząc przy ostatnich słowach)

Miłość narody łącząca zwaśnione
jest godłem bóstwa — Bóg wojnie nie sprzyja,

bo chrześcijanin krwi cudzej nie pragnie,
na swego brata ręki nie podniesie —
on nie odrzuca przyjacielskiej dłoni,
co zgody żąda — co się upokarza.

KRÓL

Dłoń to tasama — co nam wydzierała
bezprawnie ziemie — co łupiła miasta,
co pożarami nasz kraj pustoszyła —
Nie wierz kapłanie chytremu gadowi,
co się ukrywa pod błyszczącą łuską,
co się odziewa zewnętrznymi blaski,
bo wewnątrz siebie nosi jad zdradliwy. —

POSSEWIN

Jeśli gadzina ta jad w sobie żywi —
jad ów na własną zgubę jej się zwróci. —
Zostawmy Bogu karę na grzeszników,
my wykonujmy jego święte słowa
i bierzmy przykład z Zbawiciela świata,
który niósł przyjaźń dla swych nieprzyjaciół
i zgodę szczepił w sercu swych wyznawców. — —
Posłowie Moskwy ulegli mej prośbie,
traktat zawarty czeka zatwierdzenia
Królewskiej Mości...

KRÓL

Precz mi z pokojem — ja myślę o wojnie!
Moskal przysięga dzisiaj świętą zgodę
a jutro znowu krew przelewać będzie —
lepiej odrazu zgnieść zdradną gadzinę,
w proch łeb jej zetrzeć...

POSSEWIN

Lecz poseł Iwana
oddaje tobie już całe Inflanty,
na wieki zrzeka się do nich pretensyi
i na lat 10 broń złożyć przyrzeka.

KRÓL.

Tak na lat dziesięć — to trochę zadługo,
hydra urośnie — nowych sił nabierze —
a potem trudniej ją będzie pokonać —
— a kto wie zresztą — czy tego dożyję,
czy za lat dziesięć będę jeszcze królem
tego narodu — mam jakieś przeczucie
że jeśli teraz nie skorzystam z chwili,
nie upokorzę mego przeciwnika,
już nigdy więcej Polska nie uzyszcze
tak wielkiej sławy — jaką ja myślałem
dać narodowi — co mi dał koronę...

POSSEWIN.

Poseł Inflanty całe ci oddaje.

KRÓL.

Inflanty całe — jakżeby inaczej
miał król się zgodzić na traktat z Moskalem — —
Niech i tak będzie — dziś daje Inflanty —
dzisiaj do Polski wracać już możemy.
Wojsko stęsknione za ojczystym krajem
i umęczone długimi trudami —
teraz wracamy — wracamy znękani
nowych sił nabrać — bo powrócę znowu,

wrócę z większymi, niźli mam, siłami
ze świeżem wojskiem...

POSSEWIN

Lecz Bóg dłoń tę wstrzyma,
chrześcijanina weźmie w swą opiekę,
bo dziś Car Moskwy krzyż święty przyjmuje —
pragnie hołd złożyć piotrowej stolicy,
lecz twój miecz srogi drogę mu zagradza —
racz go uchylić Miłościwy Panie. —

SZLACHCIC

Posłowie Moskwy pragną przed oblicze
Miłościwego króla być wpuszczeni —
nadbiegli właśnie nowi gońce cara
znaczni bojarzy, mnogie niosąc dary;
mówią, że wszelkie warunki przyjmują
za cenę zgody. — —

(wchodzą posłowie).
POSEŁ

...Pozdrowienie niosę
Cara Wszech Moskwy — i uścisk braterski
Monarsze Polski. —

POSSEWIN.

— Przyjmie was łaskawie.

ZAMOJSKI

Pozwól kapłanie — każde jego słowo
stoi w sprzeczności z tym wyrazem twarzy —

a jego oczy, co tak niespokojnie biegają w koło
wydają mi się ślepiami jaszczurki
i jak wstręt czuję ręką dotknąć gadu —
zaufać mu nie mogę. —

POSSEWIN

...Ufaj Bogu.
Losy państw w jego spoczywają ręku
zarówno z życiem najlichszego człeka
i najdrobniejszej muszki — lub ślimaka
co na dnie morza przyczepion do skały.
Posłuchaj królu woli niebios Pana,
krwi chrześcijańskiej nie pragnij rozlewać
i w inną stronę zwróć twój oręż srogi
gdzie Carogrodu mury. —

KRÓL

Przystąp wysłańcze i sługo Iwana —
przed tą noblisą zegnij twoje czoło,
i skłoń kolano przed twoim zwycięzcą.
Pomnij dochować dzisiejszej przysięgi
na całość paktów — w obliczu kapłana
którego papież tutaj nam przysyła
i pokojowi śle błogosławieństwo. —
Bo jeśli złamiesz w czem punkta traktatu,
ten Rzym, co dzisiaj rękę ci podaje,
na ciebie wszystkie swoje gromy zwróci
a polski oręż zuchwalstwo ukróci.
Słowa te zanieś przed tron twego Pana
Cara Wszech Moskwy — że nie z własnej woli
dziś odstępujem z pod waszego grodu
i na warunki takie się zgadzamy, —

lecz że stolicy świętej taka wola —
Ten, co tam rządzi w zastępstwie Chrystusa,
błogosławieństwo śle dla waszych Carów,
czem z rąk zwycięzkich miecz krwawy wytrąca. —
Bodaj nie złudne były te marzenia
i niechby wiara krzewiła się święta
dalej na północ — a kiedyś w przymierzu
możeby z nami ruszyli carowie
strącić półksiężyc pogańskiej świątyni —
wyprzeć na wieki wyznawców Islamu
precz z Europy — w ich dawne siedziby —
— to me marzenia... do czynu daleko.

POSSEWIN

O nie wątp królu — pod Bożą opieką
rozwiniesz sztandar krzyżowej wyprawy —
a Rzym miecz tobie przyśle poświęcony,
zgnębisz nim Turka — ukarzesz Tatara,
a gdy czyn święty będzie już spełniony,
błogosławione będzie twoje państwo
boś pogan zwalczył — podniósł chrześcijaństwo!

(Posłowie przystępują do złożenia hołdu — dworzanie podnoszą zasłonę namiotu — wchodzą wodzowie obu wojsk — widać rycerstwo na koniach — w głębi miasto — ugrupowanie jak na obrazie M.).




KRÓLOWA POLSKIEJ KORONY.[19]

1656 — czwarty kwietnia — Lwów. Wnętrze archikatedry — czwarta godzina rano. Z lewej strony od przodu „wielki ołtarz“, prawie tyłem ustawiony; — w głębi ściana presbiteryum przeciwległa zakrystyi i nawa kościelna widoczna poza przegubem tęczy. — Stalle, a pomiędzy stallami i ołtarzem przeciw widza na ścianie loża królewska oszklona i zamknięta.
Ołtarz ubrany suto i strojnie szeregami wazonów z bukietami sztucznych kwiatów, które stoją na wskos aże na stopniach do mensy; stopnie i część presbiteryum pokryta kolorowym dywanem. — Mrok poranku, ciemno.
Na środku presbiteryum leży wielki krzyż czarny z Chrystusem, około głowy kilka świec dopalających się.
W górze poza wysokiemi, długiemi oknami presbiteryum i nawy dzień się budzi.
W nawie drzwi pootwierane, lud ciągle napływa, ale zostaje poza balustradą presbiteryum — z tłumu co chwila ktoś się przechyla przez balustradę i rzuca pieniądz ku tacom.
Ciemno... przed ołtarzem zwisa lampa srebrna; w królewskiej loży poza szybami widne światło. W głębi nawy tłum powtarza przyciszonym głosem litanią do Najświętszej Panny (w oczekiwaniu nabożeństwa).
Na przodzie kilku ludzi ze dworu i kapituły, ubranych we jutra długie ciężkie z szerokimi nisko na ramiona opadającymi kołnierzami... dają znać po sobie ruchami, że jest zimno.

ROZMOWA.

— Nietylko na dziś z kaplicy będzie wyniesiony, ale na zawsze już pozostać ma we wielkim ołtarzu.
— niepodobieństwo! obraz kapliczny, privilegiatus!...
— Dla tylu cudów należy mu się inna pozycya i miasto zażądać może godnie przeniesienia.
— Nieprawda, obraz należy do Rajeckich.
— ale Jegomość Król kazał!
— Konsystorz nie pozwolił.
— Król kazał!
— Konsystorz, mówię, nie pozwolił, my mamy swoje privilegia a król swoje, recte król naszych pilnować powinien, sapienti sat, król Władysław sam koncessyą dał.
— Serenissimus Johannes Casimirus coelo favente koncessyą Waściną przeinaczy.
— Infortunatus, już i tak niemało przeinaczył.
— Oj, nie mało.
— Waszmość Panie Słupski nie gębuj na Majestat, co ze świętą Panienką sam rozmawiał.
— Serenissimus z niejedną panienką rozmawiał.
— Momus, momus z Waćpana.
— Do zgody Jaśnie konsystorzu; odkupimy przywilej od Rajeckich...

(nadchodzą inni).

— Laudetur.
— in saecula, obywatelska cześć Waszym mościom.
— Prosternemur przed Waszemi Godnościami zimno, chłód bije w oczy, mgły ciężkie bielą świat...
— Oj już dawno mgły nad nami ciężkie, kto je rozgoni?!
— Fortuna variabilis, deus immutabilis.
— Piękne słowa, znalazł się Wielmożny Starowolski, wyśmienicie respons dał, ale szwedzkich kawalerów het u nas pełno.
— Czekajcie ino, da Bóg, to przejdzie.
— Otuchy Panna dodaje święta — tłumy modlą się całemi nocami — kościołów nie zamykamy od dwu dni. — We środę wieczór zdjęto kłódki i wywinięto zawiasy, gromada czeladzi i sług żądała śpiewać. — Zrywam się ze snu — w korytarzu trafiam Pana Ryfę. Quid agitetur, wołam, mości Ryfa! Ten mówi: scabinus Domagalicz iunior woła klucza od ław, bo przyszedł z czeladzią śpiewać.
Incredibile factum, żonie jego zjawiła się „Pani“ kazała iść śpiewać.
— „Pani o surowem obliczu“.
— „Mariam terribilem“ nazwał zjawienie nuncyus Jego Świątobliwości.

(patrząc ku kościołowi).

— Śpiewają a modlą się wciąż.
— fantazyi nie brak królowi,
— oj i Panom Senatorom.
— A pan Czarnecki niedaleko, ma podobno zjechać dzisiaj także i być na mszy.
— Na którą msza?
— Na piątą, msza owacyjna dla Maryi, Jegomość król ma zejść sam i śpiewać z ludem pospołu.
— Serenissimus blady jak trup, uważałem go wczoraj, jak wysiadał z lektyki, tu na progu, — ...zamyka się w loży i milczy; — nikogo nie przyjmował wczoraj, modli się, mówią.
— Czego się nie modlił wprzódy.
— Daj Wasze pokój, modli się, mówią, że miał widzenie Maryi Świętej o surowem obliczu.
— Rozpowiadają, że abdykacya...
— krew mu psuje to i nam także; — francuskie wymysły — — nic z tego Mości Panie, korona nie jego by ją przekazywał niewiadomo komu. Co zacz książę Condeusz?...
— Czy Serenissimus jest w loży?
— jest.
(W tej chwili w loży królewskiej widać na szybach cień postaci, która zbliża się do okna, jakby chciała patrzeć na kościół, przykładając czoło i ręce do szyb)
— Pst... król!

(przyciszają się).

— Ustąpmy na bok.

(cień w oknie się pochyla, jakby klękał).

— Klęka!

(cień rozkłada ręce).

— Modli się — patrzajcie... modli się.

(przyciszają się a inni rozmawiają).

— Illustrissimus zażądał ornatu zielonego.
— Significat spem, spem sanctam, odrazu zmiarkowałem serduszko — a mamy piękny, ten szyty perłami w gdańskiej szafie czwarty...
— Nosi go ksiądz Rożek, widzi mi się.
— Ten ci jest — świętej pamięci ksiądz Rożek, co wodził procesyą po wałach i padł na wałach serduszko. Pan Lubomirski wojewoda gdy wysłuchał narracyi zdarzenia, oderwał guz koralowy ogromny od żupana i wszyć kazał w miejsce, gdzie kula na piersi przeszła ornat... a co serduszko, pan Lubomirski wielki pan — a simplex servus dei wielkie nosił serce.
— Świętej pamięci wielkie nosił serce.
— Zabierze ornat nuncyus ad perpetuam memoriam facti i księdza Rożka i historiam lamentabilem drukiem opisze w Rzymie... w Rzymie serduszko.
— pst!... uciszcie się Ichmoście.
— Słyszycie z kościoła lud płacze.
— Słyszycie król płacze!...
— Ichmościowie ustąpcie!

(usuwają się powoli).

— Nieszczęśliwy kraj, biedny lud.
— Będziemy ząb za ząb się bić.

(przechodzą).
(z głębi kościoła tłum śpiewa głośniej)
.

„Do Ciebie Panno my grzeszni wołamy,
łzy wylewając, serdecznie wzdychamy;
ratuj nas, ratuj, w tym naszym frasunku,
niechaj doznamy Twojego ratunku!“

(W nawie z bocznej kaplicy procesya idzie; otwierają drzwi balustrady presbiteryum — dwóch księży w komeszkach i futrach niesie obraz mały, srebrny, oprawiony w srebrne duże ramy. Poza obrazem niosą wysokie lichtarze, krzyże, chorągwie bractw... procesya zatrzymuje się na kościele, część duchowieństwa, prałaci i kanonicy przystają tuż przy balustradzie i klęcząc patrzą na niesiony obraz... dwóch tylko księży niesie powoluteńku obraz ku wielkiemu ołtarzowi).
(tłum śpiewa jednym chórem bardzo już głośno).

„Grzechy to nasze słusznie zasłużyły,
plagę tak ciężką na się sprowadziły,
niechże już koniec tego utrapienia
będzie o Panno — zażyj użalenia“...

(Nagle ze drzwi ciemnych pod lożą, zasłoniętych kotarą ze znakami Królestwa polskiego i snopem Wazów, wychodzi król — blady, koronki rozrzucone pod szyją, ubiór nieco w nieładzie po nieprzespanej nocy — ubiór pompatyczny ze sesyi wieczornej dnia poprzedniego, — strój cały czarny, przez ramiona płaszcz bogaty, czarny, szeroki, szpada, kapelusz z czarnemi piórami w ręku i laska...
Jest jakby we śnie — wychodzi i odrazu oczarowany zbliżającym się obrazem, ręką, nagłym ruchem wskazuje na ołtarz, rozkazując tym gestem tam obraz nieść. Skoro obraz poprzed nim przenoszą, przyklęka machinalnie na jedno kolano i w tej chwili wstaje...
Obraz ustawiają na ołtarzu wysoko, w miejscu zwykłego obrazu. Zapalają świece powoli wszystkie).

(Tłum śpiewa w tym czasie).

„Bo nieprzyjaciel na to się usadził,
by sługi twoje z ojczyzny wygładził —
przyczyń się Panno a twoją obroną
pokaż twą łaskę nad polską koroną“.

(Król staje na środku, zwrócony do obrazu, z głową pochyloną, z ręką na lasce).

(tłum powtarza).

„przyczyń się Panno a twoją obroną
pokaż twą łaskę nad polską koroną“.

(Wchodzi dwór, bractwa z chorągwiami, uchylają znaków przed obrazem Maryi i ustawiają się w presbiteryum, wchodzą panowie i senatorowie, dygnitarze i ich dwory. Wchodzi Jerzy Lubomirski, Stanisław Revera Potocki, Jan Leszczyński, Jędrzej Leszczyński, Piotr Gębicki, Floryan Czartoryski, Jędrzej Trzebicki — i wszyscy współcześnie będący. — Wchodzi Królowa Marya Ludwika z dworem. — Wszyscy zajmują miejsca w stallach, ławach, krzesłach przed stallami... napływa wiele szlachty, mieszczaństwa postrojonego.
Wchodzi Stefan Czarnecki z oficerami swoimi. Wszyscy w oczekiwaniu mszy, która ma wyjść...)
(Król w środku na dawnym miejscu, jeden sam stoi zamyślony i nikt się do niego zbliżyć nie śmie — przed nim na ziemi wielki ów leży krucyfiks — od czasu do czasu ktoś z wchodzących dorzuci do tacy).

KRÓL
(cicho, do siebie).

Dla ojczyzny!...
najlichszy człowiek grosz dorzuca biedny
do wielkiej biedy naszej...
myśl obrony jedna —
myśl obrony, to dusza moja
i we mnie duch całego kraju...
Szlachetni wy, jedni, jak i drudzy,
równi wy przedemną, jedni jak i drudzy

(zamyśla się)

niech myśl zaledwie poczęta
rozwinie się...

ROZMOWA

— Ilustrissimus pater opóźnia się.
— Zaraz msza wyjdzie.
— Patrzcież Wy, boście bliżsi —
— Illustrissimus stroi się.
— już można zacząć?
— Dajcie znak na organy.
(daje rękoma znak... nagle uderzają organy — w kościele rozwidnia się.
i nagle król za uderzeniem organów podnosi głowę i króla twarz rozjaśnia się, rozwidnia, rozświeca.
Daje znak ręką, aby wstrzymano mszę. Nuncyusz papieski ks. Piotr Vido laudeński, który właśnie ze mszą wychodził, wstrzymany przystaje...
Wszyscy zdziwieni, w oczekiwaniu patrzą na króla. Król idzie, milcząc, naprzód ku ołtarzowi.
Organy grają wciąż mimo znaków dawanych, ażeby ustały, aż gdy król stoi na pierwszym stopniu ołtarza i klęka, ustają nagle i urywają...
Cały tłum szlachty i ludu cisnąc się, przepycha się poza baryerę do presbiteryum i staje gęstym tłumem ścieśnionym — a król sam odosobniony przed ołtarzem.

ROZMOWA

— Co znaczy?
— Ignorant jestem królewskiej taktyki
— Król raptus!
— Czy nowy obłęd?
— Nie pierwszyzna choroby takowej w królewskiej rodzinie, a pamiętacie? nieboszczyk brat...
— Zupełnie ruchy nieboszczyka brata.
— A dawniej tego nie miał.

KRÓL

„Pod Twoję obronę uciekamy się święta boża rodzicielko...
(Wszyscy klękają i rozumiejąc, że król intonuje modlitwę znaną, cały kościół mruczy tę znaną modlitwę — aże król mówi sam coraz głośniej zapamiętały, zapatrzony w obraz).

KRÓL

O Panno Święta, jak oczy Twoje czarne duże
kierujesz po nas i widzisz kraj we łzach,
bierz moje klejnoty, bierz moją koronę
jak klejnot kraju pod Twoją obronę,
niech się nikt nie waży, jej ci odbierać!

(poruszenie w tłumie).
KRÓL
(zapatrzony w obraz — nagle)

Ha! patrzajcie...
świec płomienie
jak strumienie gorejące
płyną w sklepienie.
Kadzideł dymy
oplątały widzenie..,
Kwiaty z ołtarza uciekają,
do stropu biegą

(grupują się około króla nadsłuchując).
KRÓL

Górą płynie niesiona
przez tłum ludzi...
włosy na wiatr... ramiona
obnażone...
uchyla się płaszcz szkarłatny —
widzę jej twarz...
oczy we łzach — zda się, że kona.

ROZMOWA MIĘDZY OTACZAJĄCYMI

— Królewska Mość tak blada
— niech uspokoi się,
— zejdzie od ołtarza —
— w zamku wypocznie — bezsenne moce wysuszają zdrowie Waszej Królewskiej...

KRÓL
(niesłuchając)

Cierpień królestwo
moje królestwo...
patrzcie gdzie ja, patrzcie jak ja...
W górze przedemną
kobieta rozkłada ręce omdlałe,
rozrzuca włosy, plecione w kosy,
na nagie ramiona białe. —
Koronacyjny płaszcz wionie za nią,
orły fruwają po płaszczu —
orły białe.
U boku miecz, srebrny mlecz
szczerbiec
i suknia czarna. —
Płynie górą niesiona

przez tłum ludzi;
rozpacze, żale
jęki nad sobą słyszę,
serce pęknąć chce z bólu.
Twarz znana mi, tak bliska,
że jakby matka moja
jakby moja kochana
ubrana
w czarną żałobną suknię
leci, wichry ją wioną;
kolana
lud ujmuje, podtrzymuje...
Polska to nasza niesiona
Polska to nasza sterana
Polska to nasza shańbiona. —
Ku Maryi płyną w niebo...
Orły furknęły z płaszcza,
roją się koło głowy omdlałej,
szumią skrzydłami.

(tu rozwidnia się zupełnie — słońce wpada przez szyby poza ołtarzem).
KRÓL

Jasności tęcza
prysnęła w jasny dzień ponad ołtarzem
i święty Michał rozpiął się skrzydłami
na tęczy... —
Za nim stu aniołów
leci pod niebo w zbrojach,
ręce przy głowniach szabel...

ROZMOWA

— Królowa mdleje
— Co znaczy?
— Co znaczy — co król mówi?
— Niesłychać, co król mówi!...
— Co się tam dzieje!?
— Odstąpcie, zasłonili!
— Król chce mówić!, pokazuje na sklepienie! ku górze!
— Co chce król mówić?!
— A respect stanów! Król nie może mówić, co chce!
— Król chce rozmawiać z Maryją świętą!...
— Absurdum.

KRÓL

Panowie bracia!

ROZMOWA

— Cicho, król mówi
— Głośno Jego Królewska Mość niech mówi!
— Słuchajcie!!

KRÓL

Panowie bracia! równi mi panowie bracia,
senatorowie, rycerstwo, cni obywatele
miasta, przezacni obywatele dzielnic
i wy w sukmanach bracia moi od pługa.

ROZMOWA

— Quid novi?
— Co zacz?
— Król dziwaczy!
— Non aprobatum actum
— Dictum non est factum.

— Cicho, słuchajcie! słyszcie!
KRÓL

Na kolana Wasze Moście padajcie
i proście o zmiłowanie,
ja z łaski Syna Bożego króla królów
Król Waszych Mościów i mojego królestwa,
Koronę mego królestwa i moją
Matce boskiej chcę oddać,
do którego to aktu proszę
sercem mi dopomóżcie Waszmoście!...

(Kościół cały upada na kolana; król stoi — zwraca się do ołtarza, wreszcie powoli klęka i składa koronny sygnet na ołtarzu).
KRÓL

Nie — jam nie godzien oznak dostojeństwa
przed Tobą — Matko Boża.
W nędzy lud biedny
w rozpaczy
do Twych rzuca się stóp —
Lud twój boży
na całej polskiej ziemi
we mnie do Ciebie się korzy
Bogarodzico, dziewico,
równi w obliczu Twem
o litość Cię błagamy,
litości, Królowo-dziewico!

WSZYSCY (powtarzają)

litości, Królowo-dziewico!

KRÓL
(zrywa się, staje).

Wy wszyscy, jak tu jesteście społem
przezacni panowie — szlachta i rycerstwo

jakoteż i Wy obywatele dostojni,
dobądźcie szabel i powtórzcie za mną
jednym wielkim głosem.

(Cały tłum na kościele rumotem wstaje, dobywa szabel — zapał w tłumie szlachty i mieszczaństwa opanowuje wielkich magnatów, tuż przy królu stojących, że i oni niedługo się opierają).
KRÓL
(zaczynając).

Przysięgam tutaj na miecz mego ojca

(urywa)

nie ten rapier, to dar cesarski — nie chcę
aniby święta Panienka nie chciała...
Stańcie tu ze sztandarem przy mnie! —

(Król dotyka ręką sztandaru i mówi, dokoła połyskują szable dobyte)

Wielka Boga-Człowieka Matko! Panno najświętsza!
Ja Jan Kazimierz, z łaski Syna Twego króla królów i Pana mego i z Twego miłosierdzia król, siebie i moje królestwo polskie, księstwo litewskie, ruskie, pruskie, mazowieckie, żmudzkie, inflanckie, czernichowskie, wojska obydwu narodów i lud cały Twojej osobliwej opiece i obronie polecam.

Przysięgam Ci niebios Królowo święta
Maryjo pełna łask
Niepokalanie poczęta,
Królową mego królestwa
przezemnie dziś nominowana,
obronić kraj mój zewsząd ciemiężony,
wyzwolić lud mój prosty uciśnięty,

wypędzić wrogów z granicy korony,
w cześć podać obraz Twój święty!

(Przysięga się skończyła, szable chowają się do pochew — usuwają się wszyscy stojący blisko ołtarza i rozmawiają grupami. — Król zostaje i jeszcze ciszej mówi dalej).
KRÓL

Panienko Ty nasza miłościwa!
daj nam tę miłość bratnią,
niech dumy nie będzie w nas płochej,
niech poczujemy się równi
przed glorią Twoją;
daj nam tę wolę,
byśmy wolność nieśli
do chat kmiecych,
niechaj najlichszy rolnik
będzie wolny, przez wolę własną
i niech serdecznym goreje płomieniem
ku Tobie Panno!
Ty nad polską rolą
roztocz promienną miłości zasłonę,
ponad polami
płyń niebiosami,
nad czołem noś polską koronę!

(Tłum śpiewa w głębi kościoła tymczasem pieśń o Maryi).

„Maryja, Maryja, o Maryja Królowa!
Od nieszczęścia, głodu wojny, Maryja
broń nas, uproś czas spokojny, Maryja!

KRÓL
(do otaczających).

Nie — nie — ja chcę wojny,
do wojny, do walki!
póki dłoń miecz udzierży
będziem oburącz bić.

(Słychać na zewnątrz kościoła bębny, potem trąby).
ROZMOWA

— Rajtary Jego Królewskiej Mości
i piechota łanowa —
— Vivat król, vivat korona!
— Vivat!
— Weźcie moje klejnoty rodzinne na Rzeczypospolitej potrzebę.
— Ja daję łącki klucz —
— Ja pasów litych sześć.
— Item dukatów kopę.
— Zapisz i mnie na listę, panie pisarzu królewski.

(Składają ofiary przed króla, przed ołtarz, wszyscy bez różnicy stanu, magnaci, kobiety, szlachta, lud... całują ręce królewskie).
ROZMOWA

— Leci goniec do króla.
— Ho! zła nowina, król marszczy się.
— Wszyscy bledną, co stoją blisko.
— Król się rzuca!

KRÓL
(imponującym głosem dominując).

Co? zła nowina? nie!
dobra nowina, bo nam zaostrza gniew,

do zemsty wzywa.
Dalej na radę Wasze Moście —
rozpocząć operacyę pól halickich
i słać pod Zbaraż.
Rozesłać poczty do rotmistrzów na mil sześć,
by pułki stały w pogotowiu do ruchu.
Ja we dni dwa dołączę się.
Komornych oficerów wezwać do apelu
na dziesiątą, do sali pana starosty.

KTOŚ Z OTOCZENIA

Pisarz Jego Królewskiej Mości
będzie zajęty jeszcze tu.

KRÓL
(z humorem).

Sam więc będę pisał — lub Waszmość,
zobaczymy, czy łapę wprawną masz.

(Wychodzi król, rycerstwo, powoli rozchodzą się w różne strony).
ROZMOWA ROZCHODZĄCYCH SIĘ

— Kwalifikacye ma niebywałe!
— Zupełnie Jegomość nieboszczyk brat.
— Raptowny charakter, byle nie ustał.
— Vetować trzeba było!
— Obstupui i to mi zwinęło gębę.
— Uważaliście, nie dystyngwował urodzeń naszych.
— My! co tak gębujemy możnie...
— Miraculum, miraculum nas uniosło.
— Jaki pogodny dzień rozwidnił się.
— Przeszły mgły.

(przechodzą)
(słońce świeci, tłum modlący się śpiewa)
.

„Śliczna gwiazdo miasta Lwowa, Maryja!
Matko nasza i Królowa, Maryja!
Maryja, Maryja, o Maryja Królowa!“

(Wychodzi msza — organy zaczynają mszę. — Na zewnątrz kościoła wciąż słychać, jak maszeruje wojsko bębniąc i trąbiąc).



Paryż, 12-go listopada 1893 r. p.




Z „WESELA“.[20]
SCENA 12. (RADCZYNI, KLIMINA)
RADCZYNI

Ma ona też jakie wiano?

KLIMINA

Nie wiem, czy ta co dostaną.

RADCZYNI

Czy on ją też bierze z czem?

KLIMINA

Cy jo wim, cy jo wim.

RADCZYNI

Charakterystyczny rys,
przecie bo ta ma i coś.

KLIMINA

Bidna mysz, a ma tyz.



SCENA 14. (RADCZYNI, KLIMINA)
RADCZYNI

Tęgie, prawda, lecz widzicie
ja se myślę rozmaicie —
że to, jak to, dziewka gładka,
gdzie jej tam ustrzeże matka.

KLIMINA

Kaj chce ino, to se chodzi.

RADCZYNI

Zejdą się we dwoje młodzi.

KLIMINA

Każden se do gustu bierze,
cóż to szkodzi, cóż to szkodzi.

RADCZYNI

Ależ być nie może, zgroza!

KLIMINA

Przecie miłość, to rzecz boza,
cale nie inkso praktyka,
cózby była za podwika,
jakby się tak ciągle strzegła;
nika, nigdzie nie uległa.

RADCZYNI(37)

Ach przed ślubem, to bez sromu.

KLIMINA

Cichcem w domu, pokryjomu.

RADCZYNI

Co mówicie!

KLIMINA

Jakze pocne,
kochanie to takie mocne.

RADCZYNI

Już z takiem kochaniem kwita.

KLIMINA

Przecie pani som kobita
wiedzą, co się trafia ninie.

RADCZYNI

Chyba, że w waszej rodzinie.

KLIMINA

I w nolepsy familije — —



SCENA 44. (OJCIEC, HANECZKA)
OJCIEC

No i cóż, radać panienka.

HANECZKA

Tańce mi się podobają,
wszystko mi się spodobało.

OJCIEC

He, heń, jesce pikniej bywało
dawno.

HANECZKA

Dawno?

OJCIEC

Nie wiem kiedy.
Dawno — to mi powiadano
i ja jeszcze, jak starzeje,
to mi się rok z rokiem widzi,
że to coraz lepiej widzę,
co tu było dawno, dawno,
com ani nie widzioł wprzódy,
to na starość mi to jawno.

HANECZKA

To się wam tak marzy.

OJCIEC

Ano!
Bywało, widzę wesela
suną się w rząd nad murawą
tędy, siędy, mina suta
a gro im inso muzyka
niż dzisiejsza, — staro nuta...

HANECZKA

Pamiętacie?

OJCIEC

Jak w rząd staną,
chłop kobicie rękę poda
i wiedzie ją w lewo, w prawo,
potem wiedzie dookoła

a inni rzędem, kolejką,
mina suta, krok umierny.

HANECZKA

Jaki obraz dawny, wierny,
jak zaprószony gobelin,
z tą murawą, z tą kolejką.

OJCIEC

W lewo, w prawo.

HANECZKA

A rząd długi?

OJCIEC

Długi, długi, straśnie długi,
długi, nie do skończoności,
żebym to pozbiroł nute...
— — — — — — — — — —




MĄŻ.[21]
MĄŻ
(siadając — wskazuje miejsce gościowi).
PRZYJACIEL
(usiada).
MĄŻ

Dawno pragnąłem z Panem porozmawiać o tem, co najgłębiej skryte w mej myśli.

PRZYJACIEL
(udaje zdziwienie).
MĄŻ

Udajesz Pan zdziwienie, — w istocie zaś czujesz jak ja i wiesz, co nam wszystkim na sercu leży: co jest naszą wszystkich wspólną tajemnicą.

PRZYJACIEL
(robi przerażoną minę)
(chce coś mówić)
.
MĄŻ

Otóż tak. — — (urywa) Tak, tak — kochany Panie, tę maskę

(wskazuje na twarz swoją)

chcę dziś zdjąć
i sądzę, że miałbym temsamem prawo żądać od Pana, byś zdjął maskę swoją, — abyśmy szczerze, szczerze, kochany Panie, —

(ze wzruszeniem)

abyśmy, raz jeszcze
(...) szczerze porozmawiali o tem, co przyszłość (.....) krajowi naszemu i nam i rodzinom naszym, krajowi mówię, i to jest tajemnicą myśli naszych i tajemnicą serc naszych.

PRZYJACIEL
(powoli)
(zamyślony)
(jakby przygnębiony)
(cedzi słowa)

Niewątpliwie, — niewątpliwie.

(czulej)

Najchętniej, — słucham cię i uwielbiam, przywykłem do liryzmu duszy twojej i nie zadziwi mię ton mowy twojej, — ale mię dziwi, że mówić chcesz o rzeczach, które byłyby tylko goryczą i żalem — gdyby nie miały rzeczywistości spojrzeć w oczy.

MĄŻ

Ależ tak — rzeczywistości spojrzeć w oczy.

PRZYJACIEL
(wstając)

Czyżbyś zamierzał — mówić to głośno.

MĄŻ
(patrzy za nim)

Ależ tak. — Głośno: głośno. — Serce moje, czuję dziś, że głośno uderza: teraz też czuję, że nie moją osobistą już jest własnością; żem winien jest — to co czuję dzisiaj — mówić głośno.

PRZYJACIEL
(zamyślając się)

Ależ więc należy przedewszystkiem, abyś przedstawił rzecz na klubie naszym, w kole naszem, abyśmy wszyscy spojrzeli w głąb twej duszy i ocenili!

MĄŻ
(wstając)

Przejrzeli —

PRZYJACIEL
(z uśmiechem radości)

Przejrzeli. — O więc tak. To słowo, drogi mój. Przejrzeli. Tak jest, — trzeba abyśmy przejrzeli. Dawno czułem już, że są jakoweś lody, które przełamać trzeba, że są jakoweś maski które zrzucić trzeba — jakoweś przesądy, które jak mgła kiedyś się rozwieją. Ale nie wiedziałem, czyli prawda to jest, że one są — czyli tylko może wymysł przeciwników naszych i zarzut przeciwników naszych i cieszę się, że ty to mówisz, bo teraz rozumiem, — że w nas samych jest taka wielka siła odrodzenia dla dusz rozwoju — taka dynamiczna siła wybuchowa — że pod naporem jej ustąpić musi wszystko i przełamać musi wszystko —

(podaje mężowi rękę).
Rozumiem cię. To uczucie.

MĄŻ
(przyjął rękę i uścisnął — przechadza się po pokoju)

Tak, to uczucie!
Otóż na sile i na mocy tego uczucia chcę budować wysoko — chcę wysoko stawiać i sądzę że głos ten, który mi zadźwięczał w uszach i tyle wniósł radości w dom serca mego — że głos ten nie jest zawodny, ale że to jest duszy mojej istota. Tak jest, to uczucie, to stan ten mój i to widzę, że ciebie porywa: — że się rozumiemy, zanim jeszcze słowo jedno jakiekolwiek z ust moich padło o kwestyi tej, o której mówić zamierzyłem.

(wskazuje stołek przyjacielowi).
PRZYJACIEL
(usiada)
MĄŻ
(usiada)
(pukanie do drzwi)
MĄŻ
(zwraca głowę niechętnie)
(drzwi się otwierają)
MĄŻ
(się uśmiecha — wbiega)
CÓRKA
(przystanęła i dyga przyjacielowi)
(szepce ojcu do ucha)
MĄŻ

Dobrze, kochana dziecino — do widzenia.

PRZYJACIEL

Do teatru idzie.

MĄŻ
Do teatru.
CÓRKA
(dyga przyjacielowi)
(odchodzi)
MĄŻ
(wstaje)

Przedewszystkiem w przyszłość i otoczenie nasze musimy patrzeć seryo — poważnie.

PRZYJACIEL

O tak, niewątpliwie poważnie — — to uchroniłoby nas od wielu przykrych doświadczeń.

MĄŻ

Byt nasz cały i dolę musimy uznać, że widzimy jednak zależną od inteligencyi naszej.

PRZYJACIEL

Przyznaję, w istocie — inteligencya jest czynnikiem rozstrzygającym. — Inteligencya i wykształcenie i rozwój talentu.

MĄŻ

A otóż właśnie talent i jego rozwój.

PRZYJACIEL

Rzecz poniekąd (.....) do określenia trudna. —

MĄŻ

A niewątpliwie — trudna — ale nie do określenia trudna — jak do udoskonalenia.
Talent skoro raz jest (...) jest on przyrodzonym i wrodzonym — wymaga i winien być rozwijany. Zaniedbanie i przeoczenie talentu jakiegokolwiek jest krzywdą, którą robimy samym sobie.
Ludzi bym, jak dzisiaj widzę, podzielił na tych, którzy rzeczywiście reprezentują kapitał talentu i kapitał inteligencyi — i na tych, którzy go nie reprezentują, — przyjmując temże samem całą olbrzymią skalę talentów pośrednich: inteligencyi średnich, — które tworzą w ten sposób niejako ową drabinę Jakóbową, po której myśl ludzka ku niezawisłości się wzbija.

PRZYJACIEL

Ku niezawisłości? Rozumiałem, że powiesz więcej — że ku szczytom.

MĄŻ

Nie, mój drogi. Szczyty dla mnie nie istnieją, jeśli nazwy dla szczytów nie ma.
Przyznam, że (...) „szczyty“ obniża.
Pozwalam więc sobie nie uznawać szczytów. I oto wielka zdobycz — jaką chciałem ci przedstawić.
To, widzisz, jest kłamstwo i obłuda. Te szczyty.
Ja określam rzecz tak:
Niezawisłość myśli, — jest to czynnik, który jeden talent wnosi ze sobą:
Otóż talent potrzebuje rozwoju.
Talent zyskuje (....) i nie odstępuje nigdy od niezawisłości.
Rozumiesz teraz, jak koniecznym i niezbędnym jest talent. —
Talent to kapitał.

PRZYJACIEL
A inteligencya?
MĄŻ

A otoż właśnie. To nasz obowiązek starać się dążyć ku temu, aby talent uczynić inteligencyą i w ręce człowieka, co talent posiada, w ręce tego człowieka zbogaconego inteligencyą przy ciągłym talentu rozwoju złożyć prawo kierowania losem naszym i opinią i czynami.

MĄŻ

Najważniejszem mianowicie to jest to, że widzę teraz jasno, żem powinien wziąć w siebie wszystko to, co jest przeciwnikom naszym najdroższe i to za świętość dla siebie uznać.

PRZYJACIEL

Zdaje mi się, że rozumiem cię zupełnie.

MĄŻ

Tak, rozumiesz mnie, bo wiesz, że nie ustąpię w niczem, co zbudowało mój charakter i czem jestem. — Ale rozumiesz dopiero dziś, że nie znam nic w innych takiego i być nie może, coby przeciwiło się temu, com ja za świętość przyjął.

Że więc wyżej wznieść muszę ducha mojego i zdobyć ten ton, który wspólność dać nam może. Żem powinien, — równie jak ty — bo widzę, że myślisz ze mną jednakowo i raczej dalej idziesz myślą niż ja i więcej się jeszcze po mnie spodziewasz — żem powinien wziąć w siebie wszystko, co jest istotą mego przeciwnika i godnym się stać jego myśli i jego duszy i jego inteligencyi.
PRZYJACIEL

Nie myślisz jednak o połączeniu stronnictw?

MĄŻ

Nie, bynajmniej nie myślę o połączeniu stronnictw: to są mrzonki, to są niemożliwości.
Na ludzi jednak, na ludzi świata tego patrzę teraz inaczej i wiem, że od bliskich sobie i najbliższych niczego spodziewać się nie mam prawa — do czego nie są oni zdolni sami.
I niczego się po nich spodziewać nie mogę, na co nie zdobędzie się ich własna inteligencya.
I że nie to jest stronnictwo, które ma interesa wspólne i korzyści.
Ale to jest stronnictwo, które zbiera w jedną grupę i zwarty szereg, wszystkie zdolności osobne i wszystką inteligencyę.
I dopiero wtedy zobaczymy naprawdę przeciwników (....) naszych — wszystkich tych, którzy ani inteligencyą ani talentami z nami się równać nie mogą.

PRZYJACIEL

Z przyjemnością Cię słucham. — Przypomnę Ci jednakże — boć niepodobna abyś nie wiedział sam tego — co w zapale i w uniesieniu uczucia przepomniałeś.

Ależ zważ tę olbrzymią różnicę wychowania — nie mówię już o różnicach wykształcenia, bo te mniej ulegają krytyce: mniej są uchwytne i nie łatwo dałyby się określić, — ależ wychowania różnice i różnice środowiska — to jest to, co stwarzać musi stronnictwa, różnicę jednego od drugiego, trzeciego i tak dalej.
MĄŻ

Tworzysz ich coraz więcej. Zgoda — różnica środowiska. Widzę to — różnica przyzwyczajeń — ta jak ją nazywają kastowość — powiedzmy więc to i o sobie sami — ta kastowość, której ja nie czuję — ale i może ona jest w oczach tego, co patrzy na mnie. Zgoda więc: środowisko. —
Środowisko wnosi różnice.
Ależ nie o tem chciałem mówić.

PRZYJACIEL

Przeoczyłeś środowisko.

MĄŻ

Nie jest-że niem mój dom...

MĄŻ

Choćbym umiał stanąć wbrew wszystkim w stronnictwie mojem —

PRZYJACIEL

Stań na czele stronnictwa.

MĄŻ

Choćbym miał przeciwko sobie wszystkich wśród swoich (.....) jestem pójść za tą myślą, za tą myślą, którą nakazuje mi moje sumienie.

PRZYJACIEL

Nie, przeciwnie sądzę, że staniesz się wtedy jednym więcej cennym dla nas osobnikiem — reprezentował będziesz myśl tę, jaką (....) w stronnictwie naszem. O tę myśl twoją, reprezentowaną przez ciebie, stronnictwo nasze będzie bogatsze. Ważny w ten sposób atut pozyskany do walki z przeciwnikami — ciebie mając w naszych szeregach.
Takich potrzebujemy tem więcej.

MĄŻ

A oto właśnie — chcę wam powiedzieć — że...

PRZYJACIEL

Wyrosłeś ponad otoczenie, ponad nas, ponad środowisko.

MĄŻ

Nie, ale że dopiero teraz czuję się godniejszym i jedynie godnym — do reprezentowania nas.

PRZYJACIEL

Że nas nie potrzeba obok ciebie.

MĄŻ

Tak jest, że was dosłownie nie potrzeba.

PRZYJACIEL

Ależ to prowadziłoby cię do zupełnej bezwględności.

MĄŻ

Wobec swoich, — ale to dopiero poprowadzi mnie do uwzględnienia drugich, nie moich — — i tutaj padnie mur, o który biłem daremno głową, szukając ludzi, wołając ludzi — pragnąc ludzi.

PRZYJACIEL
Temsamem lekceważysz ludzi.
MĄŻ

Zaczynam nie lekceważyć, ale pomijać zupełnie ludzi, których mam pod ręką. Przez ten stan (...) widzę tych ludzi, miana tego godnych, których Bóg sam i życie przedemną stawia, widomych.

PRZYJACIEL

Jacyż to ludzie. — Niechże ucieszę się ich poznaniem.

MĄŻ

A tak, tak, jak i ja ucieszę się ich poznaniem, gdy wobec nich z prawdą moją stanę.

PRZYJACIEL

Jesteś uczciwy człowiek i (...) jesteś człowiek.

MĄŻ

Wymazałem kłamstwo z duszy mojej i nie szedłem drogą fałszu i obłudy. Przed Bogiem uczciwy jestem człowiek i tak duszę moją żywot mój (.....), — że Prawdę napisaną mam na czole i w oczach Prawdę i w sercu Prawdę i usta moje kłamu nie wypowiedzą!
Ale w drodze żywota mego wśród moich i wśród najbliższych spotkałem kłam i fałsz i podłość: podawałem im rękę ratując ich, dźwigając — w tej świętej wierze, żem winien czynić to ku celowi wspólnemu idąc —

PRZYJACIEL

I winieneś to nadal czynić.

MĄŻ

I winienem to nadal czynić, ale wobec moich przeciwników. —

PRZYJACIEL

Słucham cię, — słucham — — z radością.
Ale czyżby twoje i nasze postępowanie dotychczas było zaprzeczeniem tego stanu, ku któremu dążysz i który odkryłeś w sobie. Czy nasze postępowanie raczej było tylko dążeniem ku temu stanowi a ty jesteś jego wyrazem, a więc symbolem naszym i naszą niejako zdobyczą i własnością.

MĄŻ

Otóż nie. Jest to tylko odkrycie prawdy, której nikt nie uznać nie może. Musicie wszyscy uchylić przed nią czoła. Prawdą wyruguję fałsze, nie dopuszczę przed siebie fałszu a szukać go będę i tropić dokoła siebie i pośród swoich.

PRZYJACIEL

Chcesz więc zapoznawać swoich.

MĄŻ

A właśnie, — swoich chcę uznać równie jak obcych i w tem widzę mą zdobycz i moją prawdę i nie zobaczysz mię już nigdy w sojuszu z człowiekiem obłudy lub nieuczciwością (.  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .)

PRZYJACIEL

A skąd weźmiesz tego daru (.....) ludzi.

MĄŻ

Otóż właśnie, że daru tego od nikogo żądać nie będę. — Ani u nikogo szukać nie będę darów szczególnych, ale czyny jego dotychczasowe będę (...) i talent jego ocenię i dla talentu jego uznam w nim prawdę i równe mojemu prawo.

PRZYJACIEL

Opuszczą cię (...) twoi przyjaciele.

MĄŻ

A właśnie przyjaciele moi odgradzają mnie od prawdy i spojrzenia w treść duszy mojej i uświadomienia powołania.

PRZYJACIEL

Odłączasz mnie — ?

MĄŻ

Odłączam ciebie.

PRZYJACIEL

Z prawdziwą dumą ściskam twą rękę, — iżeś rzekł słowa, które stawiają cię wyżej niż cię sądziłem i pozwalają mi się chlubić tobą, jako przyjacielem i naszemu stronnictwu zjednają uznanie u przeciwników najbardziej nieprzejednanych.
Co zechcesz czynić?

MĄŻ

Takim obaczycz mię w czynach moich, — jakiemu podałeś mnie dłoń. Czyny moje zwać będę czynami kraju mego i temuż siły moje zdawna poświęciłem i dziś to jedyna dążność moja i prawo.

PRZYJACIEL
Co? czyżbyś zamierzył...
MĄŻ

Urzeczywistnić zamierzam pragnienie i nadzieję duszy mojej. Istność moją całą tej chce poświęcić i oddać. — Nie myślę duszy mojej żaru i ognia taić i odwlekać. — Przyszłość bowiem do nas należy i obowiązek nasz zowie się przyszłość.

PRZYJACIEL

Jakoż chcesz te idee zrealizować?

MĄŻ

A właśnie. Realizacyą duszy mej, i czując ten płomień i żar co porywa —
chcę widzieć, by się w oczach moich spalał jako ofiara żywota.
Prawda jest jedna, jak jedną jest cnotą; kto w fałszu i kłamstwie duszę swą pokalał, ten musi uledz jadowi zatrucia i pęt nie czuje, co go z trupem wiążą,
Ale kto na skrzydłach uczucia rwie się ku niebu i świt zorzy widzi, temu łzy, grzechy, ból i upiory ciążą i nie pozwoli, by duch w pętach malał — aż znajdzie byt swój w tem, co Los ukrywa dolę podejmie (.  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .)

O Bogu daną prawdę na się bierze,
ocali Naród w Prawdzie tej i Wierze!




NA KRAKOWSKIM ZAMKU WESELE.[22]
STAROSTA

Witaj że nam gospodarzu,
na twem siedzisku —
by ci szczęścia dzień nawarzył,
żeś się nam z powrotem zdarzył
na tem grodzisku.
Niech ci szczęście splecie koło,
byś żył młodo i wesoło
w własnem kolisku,
byś nam szczodrze gospodarzył
w starej kolibie,
gdyś się nam z powrotem zdarzył,
panie młody, królu i mocarzu,
w twego ojca grodowej sadybie.
A wy w koło powitajcie
królewicza krzykiem:
witaj synku, zawołajcie,
hej zbiegłeś orlikiem.

CHÓR

Witaj synku!!

STAROSTA

Witaj duszo,
ciebie brakowało,

niech nas chronią piorunowie,
by ciebie nie stało.

JUDYTA

mnie się widzi, że oni są w zmowie
i mowa ich nie szczera,
wiesz-li dobrze jacy są drużbowie?

WŁODZISŁAW

ten ci drużba, co tam drzwi zapiera —
widzisz, kaliny ma za kiecką
a kaliny to krew.

KRÓL MŁODY

Stryju!

WŁODZISŁAW

Dziecko!

KRÓL MŁODY

Nie wyzwajcie wy mnie tak durnie,
bom już nie dzieciak — nie gapiec,
jużem dorósł do mieczyska i tarczy
i już ręka zmierzyć się wystarczy,
czas minął, gdym się krył za piec.

WŁODZISŁAW

Cóż się boczysz?

KRÓL MŁODY

marszczycie się chmurnie —
jako orlik zleciałem tu górnie
sprawiać sądy a cale władać,
a nie zwolę se dziedzictwo okradać,
co mi prawie po ojcach się patrzy.

KRÓLOWA MŁODA

Cosik stryjec naraz stał się blady
okropny i coraz to bladszy.
Możeś słowem go uraził ostrem
i zbyt przykrą powitał przymową.

KRÓL MŁODY

Patrz-ino — jak ta jego połowica
nas śledzi a kiwa za nim głową —
oczyma strzyże.

KRÓLOWA MŁODA

Uważyłeś że zamkli dźwirze.

KRÓL MŁODY

Mam ci miecz, jeszcze ojców miecz krzepki
i nie radbym na nich go próbować.

JUDYTA

Cóżeś stanął martwiec na pół drogi,
kiedy trzeba się licem radować

WŁODZISŁAW

trzeba żeby ujął mnie, pochwycił za nogi,
jak przystało powitać rodzica.

JUDYTA

powiedz głośno.

WŁODZISŁAW
(milczy)
JUDYTA

Czyli czujesz w nim pana.




FRAGMENT
Z „NOCY LISTOPADOWEJ“.[23]
I. SATYR
(poza Słowackim).

Koniecznie musisz wleść na górę
wdrapać się na najwyższy szczyt,
byś poznał duszy twej strukturę
i zyskał boskiej — wiedzy spryt.
Posąg człowieka, ty na globie
uderzysz czołem w chmurny strop
a wtedy pokłon oddam tobie
i wskażę przepaść — no skocz — hop!
Jeżeli skoczysz, dam koronę,
Uczynię Królem-Duchem — słysz.
Chcesz władać z Polski? No stracone!
musisz iść duchem ciągle wzwyż.
Polaki są niedoścignione.
Twój rywal zwie się: „kysz a kysz“.

SŁOWACKI

O Polska ziemio!

II. SATYR

Ton Bajrona.

I. SATYR

Westchnął, — i twarz skrył w płaszcza zwój.

II. SATYR

Suknia w francuski gust krojona.

I. SATYR

Nad Polską płacze rywal twój.

SŁOWACKI

O ziemio smutku, — łonie krwi
przecz ciebie nęka zbrodnia?

I. SATYR

Car cię polubił

II. SATYR

Książę drwi

I. SATYR

Tyś jest Polski pochodnia!

SŁOWACKI

Ileż to dusz chwyciłeś w kleszcz
uspionych twoim darem.

I. SATYR

Orderów codzień spada deszcz...

II. SATYR

Bóg cara zrobił carem. —




JULIUSZ II.[24]
AKT I.
Dzień 15 sierpnia roku 1511. We święto Wniebowzięcia Matki Boskiej. Przedsionek kaplicy sykstyńskiej. W głębi wielka arkada przesłonięta do połowy ciężką, szarą oponą. Za arkadą, w kaplicy widać na wysokiem podium klęczącego Juliusza papieża, w ruchu i postawie takim, jak jest przedstawiony we fresku: „Msza Bolseny“. U podnóża podium klęczy straż przyboczna papieża. Nieco opodal kardynałowie.

Z kaplicy wybiega Raphael Santi i ująwszy dłonią oponę, patrzy chwilę niemałą w postać papieża. Ubrany jest w strój biały z niebieskiemi wypustkami; na jedwabnym sznurze zwisa mu na ramię błękitny beret z przepiętem białem strusiem piórem. Za nim wbiega Fornarina w ubiorze wieśniaczym, tak jak jest wymalowana jako „Madonna della sedia“
.
RAPHAEL

O cuda, o cuda. O cuda, o cuda!

(puszcza oponę, zasunąwszy; chwyta Fornarinę za rękę).
FORNARINA

O Matko święta.
Ty szalony?

RAPHAEL

O wielkości poczęta.
Ty widziałaś Boga wielkoluda — !?

FORNARINA
(składa ręce)

Ty, szalony? O Święta Panienko.

RAPHAEL

Ty widziałaś go, z olbrzymią ręką,
jak podźwigał z leżyska Adama?
I tam otworem raj — i rajska brama
i Ewa, matka człowieka,
jak zwolna, schylona, powstała? —
O cuda, olbrzymy, tytany!

FORNARINA

Ty szalony!

RAPHAEL

Ja cudem porwany.
O chwilo blasku, o światłości.
Co we mnie długo, długo utajone,
to się naraz przedemną rozwiło.

FORNARINA

Coś ty widział?

RAPHAEL

Ludem się roiło
sklepienie — strop. Hen u stropów

widziałaś przygiętych chłopów,
jak wieniec plecionej choiny,
chłop mocen podawał chłopu?
Przewalały, — przewalały się ciała.

FORNARINA

Widziałam.

RAPHAEL
(puszcza jej rękę)

Ty nic nie widziała.
Jaką siłą, jaką mocą, jaką siłą
sklepienie ludem ożyło.
I Bóg, który światło stwarza,
Bóg, który ogromem przeraża,
że człowiek w trwodze uklęka.

FORNARINA

Widziałam.

RAPHAEL

Tyś nie poznała.
Tworzenia i siła i męka
zaklęta w tym Świętym olbrzymie.
Pierś skała i ogrom ręka. —
Bóg — a ty go nie poznała.

FORNARINA

Ty, szalony, czego krzyczysz?

RAPHAEL

Ja krzyczę!
Bogam widział, Boga jedynego.

Ten mnie człowiek podeptał i zranił;
tworzenia i siła i męka
zamknięta w tym człowieku olbrzymie.

FORNARINA

Chodź do domu.

RAPHAEL

Nie wołaj, bym wrócił.
Gdzie dom mój? — I cóż mi po domie?
Wszystko, com budował świadomie,
skarlało; czem się cieszyłem,
upadło w nagłym pogromie.
Umarło wszystko, czem żyłem. —
Wszystkie moje rozpierzchły rojenia.
Słabe, — za słabe kolumny.
On jeden, — on jeden dumny.

FORNARINA

Co gadasz? — Masz tyle znaczenia
człowieku!

RAPHAEL

Duch się mój zmienia.
Lecą moje rojenia do trumny,
w gruz się walą za słabe kolumny;
teraz czuję siłę, moc tworzenia.
Teraz — a wszystko zburzyć,
zaniszczyć, — w prochu powalić,
co dotąd wydałem ze siebie;
iść dalej, iść dalej — z tą siłą,
chociażby o suchym chlebie;
ty ze mną, ty będziesz silną?

FORNARINA

Co ty wołasz? Jak ty rozpalony?
Gdzie ty chcesz o żebranym pójść chlebie?
Twe dzieci? — Twój rozum stracony?
Gdzie lecisz?

RAPHAEL

Ty będziesz silną!
Bogam poznał wielkiego na niebie
i potęgę Jego nieomylną.
Widzę Go, olbrzyma, z tą ręką,
jak podźwiga Adama z leżyska.

FORNARINA

Co wołasz? Ty rozpalony.
Jakie koło ciebie zjawiska?

RAPHAEL

Ogromy, koło mnie zjawiska. —
Widzę go: z tą ręką olbrzyma,
jak światy i słońca wstrzyma.
O dalej, o dalej z tą siłą.
Potęgą się rodzi potęga.

FORNARINA

Co próżna gadania mitręga?
I co ci się znowu zjawiło,
żeś się rozjudził do tyla?

RAPHAEL

A jaka ty w gniewie Sybila!
Ożyło, co spało ożyło:

potęga, moc, moc tworzenia:
zburzyć, w gruz wszystko, co było.
Wszystkie, wszystkie moje malowidła
zatrzeć, zedrzeć dłutami ze ścian.

FORNARINA

A to pewno w jakieś cudze sidła
ty się dałeś złapać?

RAPHAEL

Ja pan! pan!!
Spokój i miłość mnie zbrzydła.
O potęgo — potęgo!

FORNARINA

Uroki!
Ten cię stary urzekł.

RAPHAEL

Te proroki!
Zadumane, od wieków w zadumie. —
Rozumiesz?

FORNARINA

Nic nie rozumię,
Łamańce.

RAPHAEL

Czar!

FORNARINA

Czyjeś kroki...

MICHAŁ ANIOŁ BUONAROTTI
(wchodzi)
(Ubiór jego barwy fioletowej, spłowiały i wyszarzany; trzyma się przygarbiony; co jakiś czas powolnym ruchem głowę do karku wstecz przechyla; poczem znów wraca do przygarbienia).
RAPHAEL

Oto tryumfator zwycięski.

(przyklęka)
MICHAŁ ANIOŁ

A, to ten pajac z Urbino.

RAPHAEL
(powstaje)

Poznałem Boga w dniu klęski.

MICHAŁ ANIOŁ

Tobie starczą kobiety i wino.

RAPHAEL

Wyszydzać masz święte prawo.

MICHAŁ ANIOŁ

Żeś błahą panoszył się sławą.

RAPHAEL

W mej duszy teraz potęgi.
Otwarłeś oczy: — ja widzę.

MICHAŁ ANIOŁ

Nie tobie sybilskie księgi;
znam niemoc twą — i szydzę.

RAPHAEL

W twych oczach sybilskie księgi.

(Z kaplicy wychodzą uczniowie Raphaela; wśród nich Giulio Romano, Giovanni da Udine, Giovanni Francesco Permi).
MICHAŁ ANIOŁ

Dla cię zamknione mam oczy.
Panoszysz się w pustej sławie,
odbierasz mi ściany i sale;
pełnisz je w pośpiechu, w obawie.
Ja ciebie tą jedną przywalę,
zgniotę. — Otożeś zgnieciony.

RAPHAEL

Zgniecion jestem dziś, dziś powalony.
Ale ty wskrzesiłeś mą duszę.

MICHAŁ ANIOŁ

Wskrzesiłem dziś całe rzesze
i tysiące, tysiące wskrzeszę.

RAPHAEL

Wiedz jedno: że wielu, że wszyscy,
którzy tam w górę patrzyli,
za mali, za mali, za nizcy;
potęgi tej nie rozumieli,
że ja ją najlepiej rozumię.

MICHAŁ ANIOŁ

Więc króluj dalej w tłumie.

RAPHAEL

Nie podasz ręki?

MICHAŁ ANIOŁ

I komu?
Ty, co knowasz na mnie pokryjomu?
Ty, co mię szkalujesz, spotwarzasz?
Ty, co się boisz mnie, — jak pożaru?
Precz — lalko. Ty mnie znieważasz,
że mi zastępujesz drogę.

RAPHAEL

Zazdrośniku, — niesyty zarobku!

MICHAŁ ANIOŁ

Zauszniku papieski, parobku,
zestrojony na barwne zaloty.
Leć na miasto ze zgrają hołoty.

RAPHAEL

Obraza! — Nie wstrzymam ludzi!
Rozsieką cię, na mieczach rozniosą.

MICHAŁ ANIOŁ

Zostaw me życie niebiosom
a sam zmykaj, bo słowem zabiję. —
Ty, co bezemnie byś był, jako glina
bez ducha, — jako larwa niedołężna.

Pustaku. — Teraz dzieła twórz.
Złodzieju duszy.

RAPHAEL

Do broni!

(dobywa rapiera).
MICHAŁ ANIOŁ

Jak wąż się wije.

(rzuca sztylet na ziemię)

Oto nóż. —
A wara kto go ruszy.
Który to będzie śmiał we mnie ugodzić?
Chybaby Tartar gdzie musiał go spłodzić.
Niktże nie pójdzie z was mistrza obronić?
Mistrza, co umie nie tworzyć lecz ronić.

RAPHAEL

Przeklęty, nędzny żebraku w swywoli.
Ty podły. Bo tam miasto twe w niewoli
a ty u wroga siedzisz, zapłacony.

MICHAŁ ANIOŁ

Przeklęty ty. — Coś wyrzekł? O skorpiony!
O wy, złodzieje szczęścia i wydzierce!
Ty, który biorąc duszę, godzisz w serce:
Ojczyznę wspomnieć mnie?! Żem zapłacony!?
Do broni! — Składaj się!

(dobywa rapiera).
FORNARINA

Człowiek szalony.
Mojego chłopa kłuć?

MICHAŁ ANIOŁ

Jędzo!

FORNARINA

Niewolniku.

MICHAŁ ANIOŁ

Chłopko
Szlachcicom w oczy chcesz pluć?

FORNARINA

Nędzo, bijcie.

RAPHAEL

Odstąp!

MICHAŁ ANIOŁ

Umiecie truć.

RAPHAEL

Ostąpić go.

MICHAŁ ANIOŁ

Szkolarze, drżyjcie!

(składają się)

A ot, ty swoje bierz!

(rani w ramię Fornarinę, która podbiegła).
FORNARINA

Ah! Ranił — zwierz.

RAPHAEL

Odstąpcie. — Zbójco ty!

MICHAŁ ANIOŁ

Zasłoniłeś się babą, — rycerzu?

RAPHAEL

Ot i ty swoje weź.

(rani w dłoń Michała Anioła)
MICHAŁ ANIOŁ

Skonasz w pacierzu!
Ha! —

RAPHAEL

Krew!

Zasłona w kaplicy rozsuwa się na całą szerokość arkady. Dworzanie wnoszą na krześle Juliusza papieża, tak jak to wymalowane na fresku: „Wypędzenie Heliodora ze świątyni“. Za nimi wchodzą kardynałowie; wśród nich Pompeo Colonna; dwór i Paris de Grassis i Francesco Maria della Rovere, książę Urbino, w białym stroju i mały Federigo Gonzaga.
JULIUSZ II DELLA ROVERE
(wznosi ręce wysoko ponad głowę i trzęsie dłońmi w gniewie)

Na Zewsa?! Przy moim boku,
z mieczami u wrót kaplicy?!

RAPHAEL

Ojcze!

JULIUSZ II DELLA ROVERE

Milcz.

MICHAŁ ANIOŁ

Łotr!

JULIUSZ II DELLA ROVERE
(głosem podniesionym)

Ani słowa!
Z mieczami u wrót kaplicy?!
Na Zewsa, przy moim boku?!

FORNARINA

Krew broczy.

RAPHAEL

Napaść.

MICHAŁ ANIOŁ

Zasadzka!
To wy mnie opadli znienacka
zgrają psów!

JULIUSZ II DELLA ROVERE

Milczeć!

MICHAŁ ANIOŁ

Tyranie!
Rozkazuj sługom, — jak on;
mnie tu krzywda!

JULIUSZ II DELLA ROVERE

Milczeć, na Zewsa, poganie!
Quos ego!! — Ja was!! — Quos ego!
Z mieczami u wrót kaplicy?!
Krew broczy?! — Przy moim boku?!

RAPHAEL

Florentczyk chytry!

FORNARINA

Krzywonos!
Czyś mu aby chciał czynić co złego?

MICHAŁ ANIOŁ

Zły podszept i podły donos.
Pochlebce! Psy!

RAPHAEL

Zazdrośniku!

JULIUSZ II DELLA ROVERE

Milczeć kazałem. Dość krzyku.
Zawiązać im rany. — Niezręczny,
także umiesz się złożyć w odwecie?
Po cóż u boku miecz? — To mu weźmiecie.

PARIS DE GRASSIS
(przystępuje do Raphaela i odbiera mu rapier)
JULIUSZ II DELLA ROVERE

Per Baccho! — A ty niewdzięczny!
Weźmiecie go pod straż!

(straż otacza Michała Anioła)
FORNARINA

Mnie ranił.

JULIUSZ II DELLA ROVERE

To nie nastawiaj się. — Jemum przyganił,
a on jest u mnie gość.

MICHAŁ ANIOŁ
(głosem stłumionym)

Niewolnik. — Więź mnie tyranie!
Więzienie słodsze, niż dzieła,
które myśl męką poczęła,
by wróg tą myślą miał rość.

JULIUSZ II DELLA ROVERE

Dość, — dość!
Weźmiecie go pod straż!

(błogosławi obecnych)

Quos benedico. —

(zaczyna pacierz)

Ave Maria... — Iść naprzód z lektyką.

(dworzanie wynoszą Juliusza papieża)



ŚMIERĆ OFELII
SCENA DRAMATYCZNA.[25]
Teatr przedstawia: łąkę zarosłą chwastami i zielskiem; w głębi potok; nad wodą wierzby. Dokoła las.
OFELIA
(idzie przez łąkę; niesie pęk kwiatów, które sznurem owija).

Wieniec mój, wieniec;
rwałam go sama i wiążę.
Na ciebie czekam, na ciebie czekam
kochanku —

(kłania się)

Mości Książę.

(zamyślona)

Czekam co dnia, co godzina;
Lecz on o mnie zapomina.

(śmieje się)

Książę, — ja muszę być waryatką, bo Jego Książęca Mość jest war...... (urywa, staje) A! — — — — (ogląda się trwożnie) Ktoś mię usłyszał... (kłania się z respektem) To tylko ja Mości Książe. (składa ręce błagalnie) Nie, — nie! — Ja nie podsłuchiwałam. Jego Książęcej Mości słów nie pomnę. (tajemniczo szepce, z uśmiechem) Ja się domyślam: — nieszczęście ogromne... i mówić nie śmiem — — — (nagle) Odjechał!! Uciekł!!

(patrzy ze strachem)

Blady, milczący, — usta zaciął dumne.

(spokojna)

Śpisz ojczulku, — dobranoc; — przynieśli ci trumnę.
Dobranoc ojcze, — dobranoc.
Pocałuj mnie w czoło;
lubisz widzieć mię wesołą.

(śpiewa)

To mieszkanie moje,
moje to gniazdeczko:
panieńskie pokoje,
panieńskie łóżeczko.

(przymila się)

Podobam się Waszej Książęcej Miłości?

(śpiewa)

Panna jestem, dziewczyna;
czekałam na Asana.
Panna jestem, dziewczyna;
czekałam cię do rana.

Nie przyszedłeś kochany,
czekałam cię daremno; —
inny przyszedł, był ze mną.

(mówi)
Amen. Bo historya tu się kończy. Tu trzeba mówić: Amen i uklęknąć. (wzgardliwie) To tylko taka śpiewka.
(tymczasem uklękła, patrzy wśród kwiatów i wskazuje)

Te są pokorne, — te są dumne.
Te się pysznią, pożal się Boże.
Te są zazdrosne; jad jest w nich; są złe.
Te tkliwe: a te gładkie i mdłe.
Te są do śmiechu.
Te się skarżą; — A to litościwy,
osaczony w koło przez pokrzywy. — — —

(zapatrzona w łąkę)

A kto to tak ten ogród ściele?

(patrzy w górę)

Sklepienie duże, jak w kościele.

(idąc na kolanach)

Jestem w kościele z niemi,
sama kwiat uklękły przy ziemi.

(chyli głowę ku ziemi)

Czuję dech ich oddechu,

(ręką w powietrzu miotając)

Polatująca muszko,
czyś jest już wolną duszką?
W błękicie skrzydły goni
I dzwoni, skrzydłem dzwoni.

(pokazuje koło siebie)

To jest pasożyt; — słodycz pije
z nich bezbronnych; krwią ich żyje.
Ach osa, — pójdź precz! — Wracasz do mnie?

(potakując)

Wiem, to królowa.
Jej Królewska Mość zawsze mnie lubiła
jak świeże ciasto.

(dziękując)

Daj ci Boże zdrowie
a po śmierci: niebiosa.

(do kwiatów)

Sami koło mnie: królowe i królowie.
Mocarze świata kłaniają mi się za wiatrem.

(rozdaje ukłony)

Nawzajem, nawzajem, nawzajem.
Myśl myślą, zwyczaj zwyczajem.

(znów przyklęka)

Grzeszna jestem i ufam tylko miłosierdziu waszemu; a wy przebaczycie mi. (wiatr kłoni trawy) Wyznaję wam tu prawdę, o której wiecie i przed prawdą moją uchylacie głów.

(wiatr kłoni trawy)

Czyli mogę liczyć na litość waszą?
Czy tylko wiatr ku litości chyli wam głowy?
Czy wy czujecie, — czyli w takt mej mowy
powiew was gnie, — jak ludzi?

(nasłuchuje)

Dochowacie mi tajemnicy?

(wiatr kłoni trawy)

Dochowamy.
Czyli skłamiecie tak, jak ludzie kłamią?

(wpatruje się; kwiaty stoją w ciszy)

Nie skłamiemy.

(przestrzegając)

Bo ludzie przysięgę łamią.
Wiecie? — — — Wiemy.

(przytakuje)

Kto z ludzi mówi prawdę?

(nasłuchuje)

Niemy.

(przytakuje)

Kto wiary dochowa?

(nasłuchuje)

Umarły.

(przytakuje)

Kto szczęśliwy: czy ten co się rodzi,
czyli, za kim się wrota zawarły,
lub ziemi przysuła gruda?
Czy kto nad ziemią fruwa,
czy ten, co po niej chodzi?
Czy lepiej, że mrą starzy,
czy lepiej, żeby marli młodzi? — —
A jak się zowie świat?

(nasłuchuje)

Obłuda,

(powstaje, śpiewa)

Oj chciałabym to wiedzieć,
żeby umieć powiedzieć;
żebym kwiat ten trafiła,
co z mem sercem związany:
gdyby kwiat był zerwany,
jabym wtedy nieżyła.
Szukam kwiatu przez pola,
bo mi życie niewola:
Wtedy bym się cieszyła,
gdybym kwiat ten trafiła;
gdyby kwiat był zerwany,
jużbym wtedy nieżyła.

(przestaje śpiewać)

A kto to jest świat? (trawy się kłonią) To wy! (zrywa się) A to chodźcie do wianka. Przyjdzie tu kosiarz, co was porówna. (zrywa kwiaty) Pozwólcie, że was wyróżnię przed porównaniem, dla uwicia z was równianki. — A to dla pamięci, zanim o was zapomnę. — — Aby wiadomo było, że mam duszę, dla poznaki ubiorę się we wieniec. Nie dziwcie się, że was zrywam; taki jest zwyczaj. Umieranie jest zwyczajem. Pomrzecie z moją myślą na mej głowie.

(tymczasem wije wieniec, kładzie sobie wieniec na głowę, wesoło:)

Jestem bez grzechu, jestem dziewczyna;
ino mi w wieńcu marnie.

(śpiewa)

Kochałam, kocham. — Kochałam. kocham:
miły mnie nie przygarnie.

(płacze, śpiewa przez łzy)

Wieniec mój, wieniec; — —
rwałam go sama i wiążę.
Na ciebie czekam, na ciebie czekam
kochanku — —

(kłania się, mówi)

Mości książę.

(śpiewa)

Wianek, wian na mojej głowie,
Hej la li, — he li la la....

(mówi)

Rozum mi się zmięszał — —

(nasłuchuje swoich słów)

w mowie.

(śpiewa)

Hej la li.....

(śmieje się, chwilę zasłuchana w swój śmiech)

Słuchaj: jak to ptaszę śpiewa;
ptaszę to jest tu...

(przytyka ręką usta, drętwieje w trwodze)

Bóg się gniewa — —

(przyciska ręką serce)

Ptaszę śpiewa — —

(kładzie palec na ustach)

Cyt — duszo — do snu — —

(kładzie się na łące, nuci)

W sen mnie matka ukołysze,
do snu w kolebie.
Będą króle i dworzany
na mym pogrzebie.

(zrywa się)

Ty nie matka! — Ty od szatana gadzie!

(patrzy w niebo, roztwiera szeroko oczy)

O jak jasno: — Anioł kładzie
na lica dłonie;
głaszcze włosy, plecie kosy.....

(nagle)

Uciekł!

(biegnie przez murawę za ważką)

O tu! — —

(nad wodą, krzyczy:)

Tonie!

(opiera się o starą, spróchniałą wierzbę)

A muszę się uczesać, zapleść. (rozplata włosy) To mnie matka zapletła, — ale źle. To nie matka... (przytomniejąc) Cóż ja — — Przecie mnie to nie matka zapletła dzisiaj warkocze.

(śpiewa)

Dzisiaj, wczoraj, — woda bieży.
Jutro — .....

(urywa, przypominając)

Co jutro? —

(wzrusza ramionami, mruga)

Ja wiem. — Jutro będą mię chcieli związać; do trumny zamknąć. Oni: król, królowa (śpiewa) A on mnie nie obroni. (pomrukując) Związać się nie dam. (namyśla się) Oni mnie nie znajdą. (śmieje się, śpiewa:)

Szukali, szukali;
po lasach chodzili.
Wołali, w dłonie hukali.
Wiatr głos niósł w oddali
po wrzosie, po fali; —
zaklętej dziewczyny — —

(mówi)

nie znaleźli.

(śpiewa)

Znaleźli, znaleźli
na wodzie, na fali;
od smutku, od żalu
w oddali...

(słucha)

Woda mruczy: — (naśladuje) Mru, mru, trulululu, mru. — Umrę, nie umrę; umrę, nie umrę... (mówi, jakby woda do niej mówiła:) Schyl się ku mnie, — umrę, nie umrę. (zwierza się) Ja mieszkam tam w zamczysku.

(wskazuje, z mocą:)

Oni myśleli, że mnie żyć przymuszą
na swoich kłamstw pościeli
i w kole zbrodni! —

że duszę we mnie zdepcą, że ją zgłuszą
ziemscy królowie niegodni.

(zwierzając się wierzbie, ze smutkiem)

Ja nie umiałam mówić, — nie umiałam. (kłania się) Wasza Książęca Miłość wybaczy, ale ich Królewskie Miłoście chcą, żebym była papla. (kłania się) Wasza Książęca Miłość — (jakby czyje słowa powtarzała:) Trzeba się umieć kłaniać. (dyga, całuje się w rękę) Dobrze tatusiu. (jakby czyje słowa powtarzała:) W ukłonie należy zginać karku. (całuje się w rękę) Dobrze ojcze. (jakby kogo spostrzegła, kłania się) Ich Królewskie Wysokości, — padam do nóg, (w wybuchu złości:) To ty nie wiesz, że ja cię kocham! kocham, kocham! Ty ze mnie drwisz, szydzisz; bawisz się mną, jak dzieckiem. To ty niemasz serca! Nie masz! Nie masz! Nie masz! (śmieje się) On jest szalony, — on jest szalony. On nie wie, co mówi. — — (domyślnie) Ja muszę być, jak on. (usiada nad wodą, na chylącej się wierzbie, na której wiszą wianki powiędłe) To jest mój wczorajszy wieniec. — A ten zawiłam dzisiaj rano. — (skrzywiła usta)

Zwiędły.
(poważnie)

Czas na mnie. Niezadługo zawołają mię do domu. I ojciec wróci. I ja się ustroję. (obejmując pień drzewa) A tu mi dobrze. — (z trwogą) Nie pójdę!

(śpiewa)

Liść twój siny, sine kosy,
wierzbo, wierzbino.
Twój kochany jutro wróci.
Nie płacz dziewczyno. —
Dzień się dłuży, łza cię smuci

dziewczę, dziewczyno.
Jutro wróci, — fala nuci:
łzy twoje miną.

(patrzy na wodę zamyślona; z wyrachowaniem)

On się musi ubierać tak, jak ja chcę. Nauczę go też kłaniać się i wszystkiego, czego mię ojciec mój uczył, a co mu wyjdzie na dobre, — ale niech się strzeże trutki na szczury.

(śpiewa)

Idźże panno, idź do zamku;
narwij kwiatów świeżych z łąk;
weź ich pęk do rąk.
Dasz każdemu takie zioło,
jaki grzech mu plami czoło.

(chyli się nad wodę)

A te wianki, te moje
na wodę pójdą ze mną,
Ja żyłam nadaremno.
Ja — się — żyć — boję...

(gałąź osuwa się z nią ku wodzie, śpiewa)

Jestci śpiewka śpiewana,
taką śpiewkę śpiewuję;
co się w sercu dzieje, co się w sercu dzieje,
ze śpiewki to zgaduję.

(obrywa gałązki wierzbiny)

we wianeczku z wierzbiny
najprzystojniej mi będzie.
Koniec mojej kolędzie,
poniechanej dziewczyny.
Jak mię woda utopi,
przyjdą kopać dół chłopi:

We wianeczku dziewczyna,
do wianeczka wierzbina.

Taka śpiewka śpiewana,
taką śpiewkę śpiewuję;
co się w sercu dzieje, co się w sercu dzieje,
to ze śpiewki zgaduję.

(patrzy we wodę i słucha)

Woda szemrze: mru, mru, mru: umrę, nie umrę — — — —

(śpiewa)

Woda śpiewa, — ptaszę śpiewa;
gałązka się rwie.
Sen się zacznie, — sen się skończy.
W śnie było, jak w śnie.

(wierzba koroną gałęzi opada we wodę)

Wieniec, — mój wieniec!
rwałam go sama i wiążę. — — —
Na ciebie czekam, na ciebie czekam

(osuwa się we wodę)

kochanku — — — Mości Książę.

(woda ją zalewa, dusi się wodą, ginie pod falą).



WOLTAIRE’A: ZAIRA.
AKT PIĄTY.
OSOBY:
OROSMAN, władca w Jeruzalemie
ZAIRA  niewolnice
FATIMA
KORASMIN, rycerz, powiernik Orosmana
NERESTAN, rycerz francuski
NIEWOLNIK.
Rzecz dzieje się w Jeruzalemie w pałacu Orosmana za czasów wojen krzyżowych.


SCENA I.
OROSMAN, KORASMIN, NIEWOLNIK.
OROSMAN (do Niewolnika)

Ostrzeżono ją, — wkrótce nadejdzie, niewdzięczna.
Pomnij, że w twojem ręku jest los twego pana.
Dasz jej do rąk to pismo zdradne; zdasz mi sprawę:
uważaj na nią dobrze, śledź za każdym ruchem;
może się zdradzi sama radości wybuchem

lub słowem, które rzeknie, niepomna na ciebie.
Co rzecze, mnie natychmiast donieś. — Idzie. — Ona!

(do Korasmina)

Pójdź, przyjacielu wierny.


SCENA II.
ZAIRA, FATIMA, NIEWOLNIK.
ZAIRA

Któż mnie to przyzywa?
W tej męce, w której żyję, któż chce myśl mą dźwigać?
Bramy wszędy zamknione. — Czyżby się udało? —
Czy brat mój przyszedł do mnie, wiedziony przez Boga
tajemnemi przejściami? — — Niewolnik nieznany...

NIEWOLNIK

Oto pismo, — — a mojej zawierzysz wierności.

ZAIRA

Podaj.

FATIMA (ręce składa we trwodze)
ZAIRA (do Niewolnika)

Chcę z tobą mówić.

FATIMA (do Niewolnika)

Oddal się, bądź gotów.


SCENA III.
ZAIRA, FATIMA.
ZAIRA (przeczytawszy)

Czytaj pismo; — powiadaj, co ja mam uczynić?
Chciałabym słuchać, co brat mi rozkaże...

FATIMA

Chciałabyś raczej słuchać, jaki jest głos Boga.
Bóg do ciebie przemawia; snać znaczy się droga
do stóp Jego ołtarzy; to nie brat cię wzywa.

ZAIRA

Wiem ja to, — i nie przeto jestem nieszczęśliwa.
Zaprzysięgłam, — lecz jakoż ich losu zaważę:
los tylu chrześcijan z mojem nieszczęściem związany.

FATIMA

Nie o nich tobie chodzi, — lecz on, ukochany;
Zgarnął serce ku sobie i drżysz tem kochaniem,
bo się każda myśl twoja za niem zwraca, za niem!
Czyli w nim nie poznajesz pogana krwawego?
Jego zbrodnie już dawno śćmiły dobroć jego.
Kocha cię, ale z groźbą na ustach przychodzi;
a tyś sercem przylgnęła...

ZAIRA

Cóż ja mu wymówię?
Ja rzuciłam obrazę — i to na dzień ślubu.
Widział, jako pragnienie szło za jego wolą,
ażem wszystko zniszczyła sama! — Dolo, dolo!
Tron był ci dla mnie gotów, — świątynia w ozdobie;
mój kochanek w miłości. — — Dziś gnę się w żałobie.
Stracone wszystko w chwili, — wszystko, — w jednej dobie.

FATIMA

Co inne winno zająć myśl, — gdy pora sprzyja...

ZAIRA

Rozpacz sama przedemną w otchłań myśl mą wiedzie.
Ten czyn, co ma mię zbawić, — ten czyn mnie zabija.

Wiem, że stąd wyjść nie mogę, chociaż rwie się dusza;
wiemci, że mnie tajemnie miłość zostać zmusza. —
Wprowadzisz mego brata; — — niewolnik niech wróci.

FATIMA (oddala się).


SCENA IV.
ZAIRA (chwilę sama).


SCENA V.
ZAIRA, NIEWOLNIK.
ZAIRA

Pospiesz donieść te słowa chrześcijaninowi,
który wtrop szedł za tobą, że ja go nie zwiodę, —
że Fatima wprowadzi go...


SCENA VI.
OROSMAN, KORASMIN, NIEWOLNIK.
OROSMAN

Nieszczęsna chwilo,
zbyt długo trwasz, nim pomsty nadejdzie godzina.

(do niewolnika)

Coć mówiono? — Mów prędzej, — wyszczekaj!

NIEWOLNIK

Zadrżała.
W jej oczach łzy świeciły i w głosie się chwiała.
Przyrzekła, że na tego, co przyjdzie dziś w nocy,
wprowadzon przez Fatimę, tu będzie czekała.

OROSMAN

Oddalcie się. — To starczy.

(do Korasmina)

Zostaw mnie samego.
Znienawidzony świecie. — —


SCENA VII.
OROSMAN (chwilę sam)

Wracaj Korasminie!


SCENA VIII.
OROSMAN, KORASMIN.
OROSMAN

Czemużeś mnie porzucił w straszliwej samotni?
Wracaj! — — Czyli już idzie? — — On?!

KORASMIN

Nikogo niema.

OROSMAN

Niema jeszcze nikogo. — — — O nocy okropna.
O nieszczęsna Zairo, — wolałbym w niewolę
rzucon, zachować spokój; mężnie los ów przyjąć,
chociażby na pętlicy, jak pies, wleczon siłą,
niźli być tak ohydnie zdradzonym przez miłą.

KORASMIN

Co zamierzasz uczynić, władco, w tej żałości?

OROSMAN

Słychać krzyk...?

KORASMIN

Nic nie słyszę.

OROSMAN

Słychać krzyk straszliwy...
Idą...! — —

KORASMIN

Nikt się nie zbliża. Seraj śpi spokojnie.
Milczenie rozesnuło nad pałacem skrzydła.
Wszystko śpi snem spokoju.

OROSMAN

Patrz, zbrodni straszydła
wyłażą z nor okropne, — czuwają tej nocy,
ścigają mnie. — O jakże ja kochałem ciebie!
Los mój był zawisł od twego spojrzenia
jakaś klątwa okrutna twojego imienia;
I szczęście i nieszczęście z ciebie mam jedynie,
tobą dusza się krzepi, bez cię schnie i ginie.
Litości nad szaleńcem!

KORASMIN

Wy płaczecie panie...

OROSMAN

Pierwsze to łzy w mych oczach. Kalam się we wstydzie.
Śmierć goni za takiemi łzami.

KORASMIN

Drżę na słowa...

OROSMAN

Precz ty moja miłości, — zemsta już gotowa. —
Słyszę, — — wszak się nie mylę — ?

KORASMIN

Ktoś idzie w istocie.
Popod mury pałacu zdąża...

OROSMAN

Pochwyć Nerestana!
Niech go natychmiast zwiążą. Nałóż mu żelaza.
Tak go przywlec przedemnie.


SCENA IX.
OROSMAN, ZAIRA, FATIMA
(obie kobiety idą w głębi).
ZAIRA

Pójdź, zbliż się Fatimo.

OROSMAN

Jej głos. — Niewierna. — Sądzisz o jej losie
pieśni zwodnicza, co dźwięczysz w tym głosie.

(dobywa sztyletu)

Zairo! — Boże. — Nóż wymknął się z dłoni...

ZAIRA (do Fatimy)

Oto tu tędy droga. — Co mówisz?

FATIMA

On idzie.

OROSMAN
(czołgając się po dywanach za nożem)

Zairo! — Boże. — Nóż. — Ginę we wstydzie.

ZAIRA

Drżę cała, — serce moje bije silnie bardzo.
Tyżeś to Nerestanie? — Tyżeś upragniony — — ?

OROSMAN (nagle powstając)

Ja, ja, to ja, — nieszczęsna, przez ciebie zdradzony!

(przebija Zairę)

Leż u mych nóg.

ZAIRA

Umieram, Boże! —

OROSMAN

Ja!! — — Pomszczony!!
Precz stąd. — Nie mogę. — Ach cóżem uczynił...?
Sprawiedliwość. — Zabiłem. — Zabijam kto zdradza.
Ha, ha! To jej kochanka los tutaj sprowadza,
by dopełnić uciechy mej. O pomsto, bywaj!


SCENA X.
OROSMAN, ZAIRA, KORASMIN, NERESTAN.
FATIMA, NIEWOLNICY.
OROSMAN (do Nerestana)

Zbliż się, wydzierco szczęścia, przeklęty w twym czynie;
wzgardą żyjący wrogu, zjawiłeś się ninie,
bym twą bezczelną dzielność zdrajcy miał w podziwie?!
Szedłeś, byś mnie znieważył, oszukał fałszywie.
Wraz otrzymasz nagrodę; bądź gotów ją przyjąć.
Męki przejdziesz jednakie ze mną, któreś zadał.
Niewdzięczny, za nieszczęście to, że twoją winą...

(do Korasmina)

Dan już rozkaz stracenia?

KORASMIN

Tak panie.

OROSMAN

Gadzino!
Śmierć widna w twoich oczach. To kary początek.
Żre twoje serce trwoga. Ho, patrzysz daremno
za tą, która cię kocha, — Ze czci mię odarła.
Spojrz, — oto jest!

NERESTAN

Co mówisz, straszliwy?! — Umarła!!
Oślepłeś w błędnym czynie. Siostra to jest moja!
Potworze, niech dnia jasność ciebie nie ogląda.

OROSMAN

Siostra!!?

NERESTAN

Siostra!!

OROSMAN

Twa siostra!!!

NERESTAN

Niech noc cię pochłonie!

OROSMAN

Siostra jego, — o Boże, — któż ofiary żąda? — —
Jest-li prawdą? — Czy prawdą być może? — Myśl tonie...

NERESTAN

Poganie, zbyt jest prawdą. Wyssaj z mego boku
resztę krwi nieszczęśliwej szlachetnego rodu.

Lusinian był jej ojcem; skonał na mem ręku.
Niosłem tu jego wolę, ostatnie życzenie.
Jej nazbyt słabe serce, jej serce zbyt czułe
chciałem dla naszej wiary przywołać we skrusze.
Boga lżąc, przy twym boku praw świętość kaziła;
Bóg ją skarał, że ogniem k’tobie się paliła.

OROSMAN

Kochała mnie! — Czy prawda? — Siostra jego — moja?!
Kochanka moja? — Fatimo?

FATIMA

Zabójco.
Patrz się na twoje dzieło. Tę zbrodzień morduje,
która, wbrew sobie samej trwała w tem kochaniu,
chciała Boga swych ojców przebłagać dla siebie,
za tę miłość nieszczęsną, by złączył was dwoje.
Twojem było to serce. Chwiała się nieboga,
w ramionach twych kochanka drżąc o karę Boga!

OROSMAN

Zamilcz. — Wiem. — O niebiosa, ja byłem kochany!
I cóż mam więcej wiedzieć, rzezaniec skazany?

NERESTAN

Chcesz nasycić twą zemstę? Otom jest jedyny
z tej krwi, latorośl królów. Krwi tej się napiłeś.
Złącz mnie morderstwem z siostrą. Zabij, ją zabiłeś.
Złącz mnie z ojcem — co zamarł u ciebie w więzieniu.
Czy gotowe twe noże? — Sięgłem cię w sumieniu!
A gdy zginę, to wspomnij na te chrześcijany,
Którycheś mnie poprzysiągł wypuścić z niewoli.

Lecz czyli w twej wściekłości twe serce zamarło?
Czyn nie miał być spełniony? Rzeknij. Za tę cenę
ofiaruję krew moję.

OROSMAN
(biegnąc do ciała Zairy)

Zairo!

KORASMIN

Monarcho.
Zatrzymajcie się, panie; — zbyt boleść uniosła.
Znieście to, że Nerestan...

NERESTAN

Daj rozkaz, poganie.

OROSMAN

Jakoby z okrutnego snu dusza się budzi:
Zdjąć mu więzy. — Posłuchaj Korasminie, słuchaj:
Uwolnić rozkazuję wszystkich jego ludzi.
Rozdasz im moje mienie, niechaj obdarzeni,
daleko w przystań Joppe będą zawiedzeni.

KORASMIN

Jednak panie...

OROSMAN

Posłusznym bądź! żądam po tobie.
Spiesz, zaś najwyższej mej woli bądź wierny.
Monarcha tobie każe, — przyjaciel cię błaga.
Spiesz, czas drogi upływa...

(do Nerestana)

Szczęśliwszy odemnie,

nieszczęśliwszy żołnierzu, — rzuć krwawe leżysko.
Uprowadź do ojczyzny dzieło mej wściekłości.
Niechaj król twój, niech twoi wszyscy chrześcijanie,
Słuchając twej powieści, zapłaczą nademną.
Gdy im obwieścisz zbrodnię, niech rzucą przekleństwo.
Może mię pożałują, gdy prawdę usłyszą.
Weź nóż, który krwią broczy przez moje szaleństwo.
Rzec, iżem najcnotliwszej śmierć zadał niewieście,
cnót królowej, kochance, którą niebo czciło.
Rzec, żem jej do stóp rzucił państwo i koronę.
Że tą nieszczęsną ręką nieszczęsną zabiłem,
Rzec to, że ją kochałem i że ją — pomściłem.

(przebija się)
(do swoich, wskazując Nerestana)

Szanujcie bohatera i bądźcie mu strażą.

(umiera).
NERESTAN (do Korasmina)

Prowadź mię.

(stając nad ciałem Orosmana)

Wielki Boże, — nie władam już sobą.
Szalony okrutniku, straszny twą żałobą,
trzebaż, bym ja w nieszczęściu zapłakał nad tobą.

(uklęka)


26 kwietnia 1906.




Z „KRONIKI POLSKIEJ“.[26]
KRÓL
KAZIMIERZ JAGIELLOŃCZYK.
CZĘŚĆ PIERWSZA.
W KALISZU.
Lipiec — 1447.
KRÓL
(sam)
MICHAŁ
(upada kolanami przy królu)
KRÓL

Kto owo?

(obraca się)
(patrzy zaniepokojony).
MICHAŁ
Jamci jest —
KRÓL
(chwyta za rękowicę noża)
MICHAŁ

Nie godzę na żywot twój — bracie mój a o miłosierdzie jeno błagam, — czegoć i brat twój gotowie litował się przydać.

KRÓL

Szlachtę tyś z nożem przygonił na mnie, wiernika mego przekupiwszy, — nie szukaj jego losu — nie masz ci u mnie dla ciebie innego końca twej prośbie.

MICHAŁ

Ojcowiznę mi wróć, bym rówien był do łaski twej przypuszczony — który cię uznaję panem, bym jeno mógł z ręki twej miłosierdzia tego zaznać, — w czem żyli ojcowie moi.

KRÓL

Byś był jak rodzic, jabłko z tej jabłoni. — Wy trujący dech niesiecie wszędy.

MICHAŁ

Ojca mi zakłóto okrutnie i nie wiń syna, że ojcu wiarę chowa, — alić i tego jestem gotów przepuścić i dla twej miłości, której ze serca twego chcę przebaczeniem dobyć — i mordownikom onym odpuszczę, — w oczy twoje przysięgam się na głowę moją.

KRÓL

Trudnoć przysięga płynie — ani jej żądam, jeno mówię to — byś zszedł mi z oczu — bo jakożem rzekł — im dłużej w oczy twe poglądem, tak w nich nie widzę nic ponad nienawiść.

MICHAŁ

Nienawiść w tobie jest — męczysz mię srodze, chociażem kolany wrył się w ziemię pod cię, ty przedsię nie chcesz pojrzeć okiem brata.

KRÓL

Jakieć braterstwo taka i zapłata,
a jeźlić klęczeć nie miło i żmudno,
stań mówię, jako stoję ja — nie przyjdzie trudno.

MICHAŁ

Kusicie bracie mnie — niepomny doli co w ręku Tego jest, co nami rządzi.

KRÓL

Radź się czarownic — krwi utocz serdecznej
i szukaj w gusłach wróżby niedorzecznej
jak rodzic szukał twój —

MICHAŁ

nie wypominaj
bo łamiesz we mnie i do nędzy wklinasz,
bym już precz poszedł raczej, niźli słuchał —

KRÓL

To jedno mówię: idź raz precz.

MICHAŁ
(wstaje)
(patrzy w króla z pogardą)
(odchodzi).


W NOWEM MIEŚCIE KORCZYNIE.[27]
Lipiec — 1451.
ZBIGNIEW KARDYNAŁ
(do króla)

Widzisz to i poznajesz, najjaśniejszy królu, że wszystkie dzieła twoje i sprawy, z jakąkolwiek bacznością i usilnością przedsiębrane, są złe i na stratę wychodzą.
Nie dzieje się to bez — przyczyny.
Albo my z tobą, albo ty sam jesteś w grzechu; którego ponieważ nie kwapimy się zgładzić, słusznie z dopuszczenia Bożego wszystkie nasze sprawy pomyślnego skutku nie odnoszą.

KRÓL

Cóż rozumiesz — czy jestem pod zaklęciem jakiej winy?

KARDYNAŁ

Tak jest.

KRÓL

Powiedzże mi, — jaka to ciąży na mnie wina?

KARDYNAŁ

Między sprawami ludzkiemi, a zwłaszcza u chrześcijan, nie masz nic ważniejszego nad — przysięgę.
Ty — pogwałciłeś ją, królu, strąciwszy ze stolicy i wypędziwszy z dziedzictwa ojczystego książęcia Michała, brata twego, a syna Zygmunta, wielkiego książęcia Litewskiego. A co więcej jeszcze Majestat Boski obraża, upokorzonemu i żebrzącemu litości, zrzekającemu się nawet swoich praw i ojcowizny, byleby cię tylko mógł przebłagać, odmówiłeś przebaczenia.
Pomiarkuj się, miłościwy królu i tę zelżywą zmazę, która i nasze i twoje kazi sumienie, staraj się lepszymi postępkami zagładzić. Oddaj książęciu Michałowi jego własność i przywołaj go łaskawie z pustyń Tatarów czy innych barbarzyńców, których on tylekroć na spustoszenie twoich krajów zwodził.
Do tego powinny cię skłonić nietylko Boskie i przyrodzone prawa, ale i ojca twojego przysięga, którą on wraz z nami za siepie i potomków swoich i za królestwo całe w moich oczach wykonał, przyrzekając, że warunków pokoju z Zygmuntem, wielkim książęciem litewskim umówionych i opisanych święcie i bez naruszenia dotrzyma.
Lękaj się kary — Bożej, jakiej doznał za podobne złamanie przysięgi brat twój rodzony, Władysław, król Węgierski i Polski.

KRÓL

Nie spodziewałem się nigdy z ust twoich słów tak przykrych usłyszeć.
Żadna rada nie zdoła mnie do tego nakłonić, abym uczynił, o co mnie upominasz. Spadnie jeszcze — niejednemu — głowa, — — nim książę Michał wróci do swego ojczystego dziedzictwa.

KARDYNAŁ
(podniósłszy ręce do nieba)

Kiedy nieubłaganym i nieczułym jesteś na moje przestrogi, mające na celu dobro twoje i sławę, wzywam przeciw tobie Boga Wszechmogącego i świętych Jego Wybrańców, niebo i ziemię i wszystkie ich mocy, w mojem i całego królestwa imieniu, na świadectwo, że cię po wielokroć upominałem, chcąc duszę twoją ratować od pomsty Bożej i zatraty.
Lecz gdy wbrew tym upomnieniom dążysz samowolnie do utraty dobra własnego i sławy i nie lękasz się pogwałcenia przysięgi, niechaj więc krew niewinna, jaka z tej przyczyny może się wytoczyć i wszystkie wynikłe stąd nieszczęścia Bóg Wszechmogący nie na nas zwróci, ale na — ciebie, — który ojcowskie prośby i przestrogi z taką odrzuciłeś pogardą.


W KRAKOWIE.
Czerwiec — 1452.
(PO PROCESYI BOŻEGO CIAŁA).
W IZBIE DŁUGOSZA
DŁUGOSZ

Co za Signum Królestwa!

KARDYNAŁ
(w gniewie)
Jakie signum — namaściliśmy go w kościele z Bogiem. Takiego ot kułysa małego znałem — tuliło się to do mnie jak szczenię — a przyrosło mu zębów, że dzisiaj jest jako ta wilczyca w Romie na krakowskim zamku rozpanoszony.
DŁUGOSZ

Co za nieszczęście dla Rzeczypospolitej.

KARDYNAŁ

Jakie nieszczęście — gdzie tu asan widzisz, mości kanoniku, przyjacielu, dziecię od serca — jakie nieszczęście? — Uparty — powiedziałem uparty — zakuty Litwin — jak cały ten ród litwiński i syneczek jak ojciec — —

DŁUGOSZ
(żegna się)

Świętej pamięci.

KARDYNAŁ
(żegna się)

Świętej pamięci — godny człowiek — jakich dziś mało, jedyny człowiek — — a ten wyrodek — gubi, Boże święty, kraj miły i nas krakowian ma za piąte koło u wozu. — — Usunę się święty Boże, Najświętsza Panienko — że mnie na oczy nie zobaczy — nigdy, skoro nie słucha rad sercem mówionych — niech zazna — niech zazna — popamięta. Mości kanoniku, wspomniecie moje słowo — że popamięta.

DŁUGOSZ

Wasza Miłość zerwiesz z królem Jegomościem wspólność wszelką.

KARDYNAŁ

Niemasz nic wspólnego między mną a tym kacerzem, bowiem heretyk jest, jeźli przysięgi nie chce dotrzymać, a łamać — przysięgę — słowo zaprzysiężone — —

DŁUGOSZ

Słuszność i Sprawiedliwość w słowach Waszej Miłości — wyrodna to dusza — oporna Bogu i Waszej Miłości i tę musimy złamać dla pozyskania jej Bogu i prawej Ojczyźnie.

KARDYNAŁ

Wypiszesz to acan w księdze — wygowor na króla w dniu...

DŁUGOSZ
(zaczyna pisać)
(wchodzi)
(dworzanin kardynała)
KARDYNAŁ

He, co? —

(Dworzanin)
(szepce)
KARDYNAŁ

Puścić! — puścić! — czego chce —

DWORZANIN
(wychodzi)
KARDYNAŁ
Nachodzi mnie — o tu śle mi jakowychś przepatrywaczów, którzyby na łzy moje patrzyli — czyli nie płaczę.
DŁUGOSZ

Wasza Miłości będzie nieugięty.

KARDYNAŁ
(kończąc)

Jak zawsze! — nieugięty! — Przenajświętsza Panienko, mocny Jezusie. — W puch go zetrę i jego Belialowe posły.

DWORZANIN KARDYNAŁA
I KRÓLEWSKI DWORZANIN
(wchodzi)
(chce się zbliżyć)
KARDYNAŁ

Stój tam — sługo Beliala — Czego chcesz od kościoła Bożego. — Czystą masz duszę? Kiedy spowiadałeś się? czarci pachołku. —

(patrzy nań)

Uszanowanie! — —

(wskazuje by klęknął)
DWORZANIN KRÓLEWSKI
(zarumieniony klęka)
KARDYNAŁ

Czego chcesz biedna duszo — mów pacierz!

DWORZANIN KRÓLEWSKI
Ave Maria. — —
KARDYNAŁ

Gadaj, z czem cię przysłano? Pacierz zmówisz kiedyindziej — wstawaj.

DWORZANIN KRÓLEWSKI

Król miłościw

KARDYNAŁ
(wzrusza ramionami)
DŁUGOSZ
(piorunującym wzrokiem patrzy w dworzanina)
DWORZANIN KRÓLEWSKI

— — — kiedy nie śmiem. —

KARDYNAŁ

Gąska. — Co za gąska. — —

DWORZANIN KARDYNAŁA

Uląkł się Majestatu.

KARDYNAŁ
(w złości)

Gadaj — bo cię każę oćwiczyć.

DWORZANIN KRÓLEWSKI
(zrywa się)

Nie masz Wasza Miłość prawa!

KARDYNAŁ

To mi zuch.

(wystawiając mu rękę do pocałowania)
DWORZANIN KRÓLEWSKI
(całuje Kardynała w rękę)
KARDYNAŁ
(usiada)
(Dworzanin schyla się do nóg)
(prostuje się)

Król powołuje Waszą Miłość do siebie na Radę, abyś natychmiastowie szedł dostojny książe.

DŁUGOSZ
(wstaje z marsem na czole)
KARDYNAŁ
(się zrywa)

Ruszaj — rzekniej, że biegnę. —

DŁUGOSZ

Jakoż — Wasza Miłość — ?

KARDYNAŁ

Czekałem tylko na to — nie rozumiesz duszo kochana. —

DŁUGOSZ

Wasza Miłość idziesz w Belialowe objęcia!?

KARDYNAŁ

Co Acan mówisz o Belialach — król ci mój jest i tegom winien słuchać, — jeżeli chcę, aby mnie słuchano. — Sprawiedliwy Pan jest i Bóg wspierać go będzie — — Amen.

DŁUGOSZ

Amen. — To już nie pisać wygoworu?

KARDYNAŁ

A owszem — owszem dla pamięci potomnych zapisz Acan.

DŁUGOSZ

Wasza Miłość wielkiego serca. —

KARDYNAŁ

Sercem się rządzę — prowadź Mości gładyszu.

(wychodzi)
(za nim dworzanin królewski)
DŁUGOSZ
(sam)

O Boże, czyżby ten olbrzym chwiał się? Czyżby na glinianych nogach stał człowiek ten żelazny?
O Panie, dajże mu tę moc żywiczną dębu. — O Przyszłości! gdybym mógł przejrzeć w te nieprzeparte zagłębia twoich mrokiem spowitych tajemnic? — A może i oni potomni kiedyś z takąż tęsknotą do nas przejrzeć będą chcieli, jak ja ku nim spragnionemi oczyma pozieram i z duszy rad bym wypatrzeć. Chwieją się w słonecznym ogniu wesołej barwy proporce i na wietrze (....) do słońca.



NA RADZIE KRÓLEWSKIEJ.
ZBIGNIEW
(do króla)

Nie dosyć dbasz o dobro i pomyślność królestwa.
Przypomnij, ilekroć razy naganiałem twoim zdrożnościom, a owo zawsze bez skutku.
Mimo wynoszone prośby od lat pięciu, nie chcesz potwierdzić praw i przywilejów królestwa, — — owszem prawa te w wielu rzeczach gwałcisz i nadwyrężasz; klasztory, kościoły i kraj cały stacyami niezwykłemi naprowadzaniem koni i podwodami obciążasz i gnębisz; biskupstwo Przemyskie dałeś człowiekowi obcemu i nieznanemu; ziemię Podolską i Łucką od królestwa oderwałeś, i do innego kraju przyłączyłeś.
Narodowi polskiemu mniej sprzyjasz i dotychczas na dworze twoim samych Litwinów chowasz, nie dając do niego przystępu Polakom, Królestwa Polskiego nie bronisz od napaści rozmaitych nieprzyjaciół, rozbójników, łotrów, ani na obronę jego nie chcesz podejmować jakichkolwiek nakładów.
Wszystkie dochody królestwa obracasz na korzyść Litwinów; nie rad słuchasz głosu uciśnionych wdów, sierót i ubogich; nie wymierzasz sprawiedliwości ludziom uciekającym się w koniecznej potrzebie do twego sądu.
Oddajesz się zbytkom i rozkoszom, trawiąc czas na próżnowaniu, łaźniach i biesiadach, bez względu na kraj, skołatany niedolą, i nachylający się prawie do upadku.
Obyczaje odmień, postępki odmień a nie ściągaj kary Boskiej na siebie i swoich poddanych.
A ponieważ tylekroć odemnie po ojcowsku i w osobności i publicznie upominamy, bynajmniej nie raczyłeś się poprawić, usuwam się od twojej rady i nie chcę wcale do niej należeć, aby nie powiedziano lub nie sądzono o mnie, że tych nieszczęść, które się dzieją, ja jestem uczestnikiem i współwinnym.
Nie ścierpię jednak krzywd wyrządzonych kościołom, klasztorom, wdowom i sierotom i w ich obronie gotów jestem krew i życie poświęcić.

JAN Z TĘCZYNA WOJ. KRAKOWSKI
(do króla)

Ciężką, Miłościwy królu, zadałeś nam ranę. Ziemię Łucką, odwieczne dziedzictwo Królestwa Polskiego, oderwałeś od Polski. A kiedy kraje Litwy i Rusi połączone są z Królestwem i do niego wcielone, ty usiłujesz przenosić do Litwy te ziemie, które nie przez twego ojca ale od dawnych królów naszych nabyte, Polska najsłuszniejszem prawem posiada.
Już to i dawniej kusił się o to książę Witołd, tak własnym przemysłem jako i zabiegami obcych, aby zerwać te prawe związki, które łączą Królestwo z należącemi do niego krajami Litwy i Rusi, i w tym celu przywdziać chciał koronę i ogłosić się królem litewskim. Ale zuchwały ten zamiar Witołda i innych odparty został wywodami słusznymi i orężem; nie dopuszczono koronacyi, przejęto listy, które ją popierały. Koronę zaledwo zdołano uprowadzić spiesznie do Węgier.
Byli bowiem na ów czas w Radzie prałaci i panowie nieugiętej duszy, którzy i ojcu twemu, jakkolwiek sami go do korony wiedli, i Witołdowi mężnie się oparli.
Nie mniemaj, iżby wszystkie umysły bojaźnią lub darami twymi były pokonane.
Jest jeszcze wielu prawych mężów, którzy na krzywdy królestwa i prowincyi obojętnie milczeć nie będą.
Ja sam nie chcę należeć do liczby twoich pochlebców i zauszników i usuwam się od twojej rady w przekonaniu, że gdy za łaską Bożą postrzeżesz się i pomiarkujesz, miłować będziesz tych, którzy ci szczerze radzą a pochlebców niecnych odrzucisz i potępisz.

JAN Z OLEŚNICY WOJ. SANDOMIERSKI

Pięć lat temu spełna, jak z tobą Miłościwy królu ucieramy się o potwierdzenie praw królestwa.
Po wielekroć składaliśmy oto zjazdy, mnogie łożyliśmy wydatki.
A lubo obiecywałeś tyle razy, że temu raczysz położyć koniec, wszelako rzecz w ciągłej zostaje odwłoce.
Jaki cel tej odwłoki, i co się w tem wszystkiem święci, wszyscy pojmują; — — — nie wszyscy jednak mogą i odważają się mówić.
To, co z ust kardynała i wojewody krakowskiego słyszałem, zgodnie potwierdzam.
A ponieważ widzę, miłościwy królu, że radami naszemi gardzisz a złych ludzi podszeptom dajesz się powodować, usuwam się i ja od twojej rady i do niej należeć nie chcę, dopóki twoja królewska Miłość nie raczysz życia i postępków twoich odmienić, aby krwi niewinnie przelanej z moich rąk się nie dopominano.

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·


W IZBIE DŁUGOSZA.
KARDYNAŁ

W prawdzie swojej — królowa słuszność jest.

DŁUGOSZ

Wasza Miłość — ustępuje ze swego?

KARDYNAŁ

Jako żyw nie ustępuję — ino go wyrozumiałem, bo mię oto prosił a na klęczkach błagał, abym go wyrozumiał. — Tak tedy wyrozumiałem.

DŁUGOSZ

i — ?

KARDYNAŁ

i nie ustąpimy. Przenajświętsza Panienko.

DŁUGOSZ

nigdy!

KARDYNAŁ

do zjechania w Sieradzu — duszo kochana.

DŁUGOSZ

Wasza Miłość pojedziesz do Sieradza. — I cóż będzie w Sieradzu — ?

KARDYNAŁ
Co?! co będzie? — Do Sieradza nie pojadę. —
DŁUGOSZ

Nie ustępujemy!

KARDYNAŁ

Ja nie ustąpię — a król nieustąpi — a i tak dobrze będzie. Wiesz Asan, jak się to nazywa?

DŁUGOSZ

wojna domowa, — rozlew krwi — zachowaj Boże.

KARDYNAŁ

Cicho Asan bądź, — — kopiją nie umiesz się złożyć ino piórem skrobiesz — to się nazywa polityka — włos nam z głowy nie spadnie. Scientia — jest.

DŁUGOSZ

Wasza miłość przyczyną jesteś — nie pohamujesz się

KARDYNAŁ

zobaczysz jako (.....) się ubiorę i będę cichy jako baranek

DŁUGOSZ

nie może to być

KARDYNAŁ
(pięścią w stół)

zobaczysz — mówię.

(miarkuje się)
Złota duszo.
DŁUGOSZ

Gdybyś Wasza Miłość widział owych italskich dostojników — jacy są,

KARDYNAŁ

Faryzeusze — Boże odpuść — Bóg różne ma sługi. Polak jestem; — więc nie dziw że lepiej niż drugi Bóg z Najświętszą Panienką, serca mi pilnuje — przyjacielu — i krzywdy znieść nie pożałuje; swoją się myślą rządzę — i Bogiem się rządzę, a Bóg słudze przebaczy — jeźli kiedy zbłądzę — cudzej mi nie potrzeba nauki, mój bracie i wy coście (.....) — sami z siebie macie.

(po chwili)

ino żem niespokojny, mości kanoniku, bo tu spraw tyle — głowa trzęsie się — od liku — zajęcia — a doglądać trzeba a pilnować. Przeczytaj dla spokoju duszy powieść twą (.....)
Chciałbym żeby ta powieść wiekom była szkołą...
Śnił mi się król nieboszczyk-ojciec — możem zwinił. Przeczytaj, jakom pod Grunwaldem był i com tam czynił.

DŁUGOSZ
(czyta)
(opis bitwy)
(wchodzi król)
(dzwonek na Anioł Pański)
(w południe)
(klękają)
KARDYNAŁ
(wstaje)
(daje znak królowi)

Grzeszniku powstań. —

KRÓL
(wstaje)
KARDYNAŁ
(zbliża się do króla)
KRÓL
(całuje kardynała w rękę)
KARDYNAŁ
(całuje króla w ramię)

Pokorny ja sługa wobec pomazańca Bożego.

KRÓL

Przychodzę prosić Waszą miłość posiłek ze mną przyjąć, — raczej przyjmiecie chęć naszą łaskawie

KARDYNAŁ

Weźmiesz nas na stół swój z dziećmi mojemi z przyjacioły mojemi —

KRÓL

Prosimy, sercem, prosimy zacni ojcowie.

KARDYNAŁ
Bodaj się to syn w ojca wdał — ot patrzysz Wasza miłość, a czyli przeszłość tę widzisz? jakeśmy kopię kruszyli z krzyżaki. —
KRÓL

Z wolna muszę.

KARDYNAŁ

A w tem niezgoda rośnie — wszystko co złe za nią idzie.

KRÓL

Nie upominaj miłości — księże, bom nie rad.

KARDYNAŁ

A co nasze, dać trzeba a nie pod (.....) zagarniać i pchać w jeden wór.

KRÓL

Waszym chcecie być ojcem a onym macochą.

KARDYNAŁ

a wy onym ojciec a macochą naszym.

KRÓL

Malowany nie będę — jako ojciec nie był ani brat i tym mnie znajcie — i nie ustąpię i nie jedna spadnie głowa, niźli mnie kto przełamie.

KARDYNAŁ

I takiem słowem-że Wasza miłość mnie darzysz poczęstunkiem — gorzkie to wino.

KRÓL
z winnicy to tej ziemi — a więc waszej — mości księże — ojcze dostojny — zobaczysz po czasie. Daję to, co połączy — i słońce to jasne — połagodzą dusze nasze, że mir znajdziem.
KARDYNAŁ

Przy Bożej ręce.

DWORZANIN

Kuraki stygną
ojcowie miłościwi mogą i przy stole rajczyć.

KARDYNAŁ

Co ty będziesz nosa wściubał do spraw majestatu. Kurakom podlewaj sosy.

(do króla)

Idziemy z Waszą Miłością.

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·



SAMUEL ZBOROWSKI.[28]
26 maja 1584.
AKT I.
SAMUEL

Mój Benedykcie, wyjrzyj po za kraty —
wszakże to świergot ptaków po przez ściany.

(Benedykt idzie do okna)
SAMUEL

Zdawałoby się, że płakać mam straty
tych dziwów świata, przez to żem skazany.

BENEDYKT (od okna)

Nie płaczesz, prawda. Przyrzecz tylko słowo
a wnet opuścisz piwnicę zamkową.

SAMUEL

Więcej mnie słowo twe współczucia truje
niżbym się przyznał, że kajdany czuję,
ledwo stąd dojrzę mały skrawek nieba.
Czyliż do myśli więcej mi potrzeba.

Jeśli pogardził Bóg mojem ramieniem,
czyliż niesłuszniebym przestał nękać się więzieniem.
Dręczyć się myślą ciągłą przez to żem niewolny
chociaż młody, już jakby do miecza niezdolny
przez zbrodnię — przez te myśli. Wszak zbrodnia to była,
podstępna dłoń szatana szalę przeważyła.
jeszcze go dotąd widzę, w krwi przedemną leży.
Zewsząd krzyki, wrzaskliwa zgraja zewsząd bieży
i ten król wystrojony u świętych podwoi
z lękiem w me oczy patrzy i struchlały stoi.

BENEDYKT

Nie wspominaj, wspomnienie nazbyt Cię rozżala.

SAMUEL

Rozżala? i na kogo? — Chyba mnie samego,
żem miast dobrego czynu, chwycił czynu złego.
Niedbam o to, czy dzieło moje król pochwala,
ani gdzie tego szukam — to żywot mój sądzi
wolą własną się dźwiga ten co z wolą błądzi;
chciałem tej jego śmierci, padł był bo zasłużył —
niech mi tego nie mówią, żem prawa nadużył.
Ponad uległych prawo, nad wszystko mi święta
cześć moja, choćby droga miała być przeklęta.
Choćby na cały żywot klątwę mi rzucono.

(wstaje)
BENEDYKT
(odstąpił od okna widząc wzburzenie Samuela)
(stara się go ująć za ręce)
.
SAMUEL (wskazując okno)

Choćby tu, w tem podwórzu — toporem — stracono!

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·


ZAMOJSKI

Ciężka ta na was godzina.

SAMUEL

Godzina wyłącznie moja

ZAMOJSKI

Grzech wszystek się wypomina.

SAMUEL

Klęskami hartowna zbroja.

ZAMOJSKI

Sąd twarde żelazo złamie.

SAMUEL

A jeźli skarga w czem kłamie?

ZAMOJSKI

Wasze przywtórzy zeznanie.

SAMUEL

Pocznijcie pytać, hetmanie.

ZAMOJSKI

Czyście onego Ościka
zmawiali przeciw królowi?
Przyłapano pacholika
waszego

SAMUEL

Ten niech Wam powie.

ZAMOJSKI

Zeznał, że byliście w zmowie,
na wszystką zbrodnię gotowi.
..............



AKT III.
(Sień pierwsza zamkowa).
· · · · · · · · · · · · · · · · · ·
ANDRZEJ ZBOROWSKI
(patrząc w pismo królewskie, które otrzymał Zamojski).

„Canis — drżą przed oczyma wyrazy ogniste —
„Mortuus canis non mordet“ — o Chryste!

KRZYSZTOF ZBOROWSKI

Szatanie — patrz —

ANDRZEJ ZBOROWSKI
(patrząc na podpis królewski)

Król Stefan?!

KRZYSZTOF ZBOROWSKI

Król z waszej przynęty

ANDRZEJ ZBOROWSKI

Z jego tyrańskiej woli dziś Samuel ścięty!

KRZYSZTOF ZBOROWSKI

Śmierć za śmierć!

ANDRZEJ ZBOROWSKI

Czarne pismo na oczach mi pląsa
„Stephanus Rex“.

JAN ZAMOJSKI

Rex dixit:

STANISŁAW ŻÓŁKIEWSKI

„Zdechły pies nie kąsa“. —

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·



AKT V.
SAMUEL

Skąd wiesz, czyli świat w ręku Boga czy szatana;
i którego ja sobie obrałem za Pana?
któremu służbę żywot mój przymuszę?
od któregom otrzymał; któremu dam duszę?

BARTOSZ

Szedłem na potępienie.

(wybiega)
SAMUEL

Świat dziś we mnie cały —
Dziś już nie potrzebuję w podłości nikczemnej
szukać u moich wrogów litości daremnej,
prosić życia. Od kogo życie miałem dane,

jedynie z jego woli może być zabrane.

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·
(słychać huk)
BENEDYKT

Co to?

SAMUEL
(który zrozumiał)

to zapadł odłam owej skały,
którą te chłopskie ręce daremno kowały,
rozumiejąc, że wolność może mi kto wrócić,
że mi może odebrać ją albo ukrócić.

BENEDYKT

Teraz wszystko stracone.

SAMUEL

Wyżej jeszcze stoję,
Nie na kłamstwie budować chciałem szczęście moje;

(wchodzi Bartosz ze strażą)
BARTOSZ

Niech mnie w żelaza skują, —

(patrząc ogłupiały w Samuela)

Jezusie! Maryo!
Chciałem puścić tę żmiję, — niechże ją zabiją!

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·
SAMUEL (klęcząc)

O Boże! przyjmiesz dzisiaj moją duszę.
Weźmij mnie na rycerza, między twoje sługi,
wszystkie winy — i — zbrodnie w oczach moich stoją.
Czas przyszedł bym zapłacił dziś piekielne długi,

bym przez ofiarę krwawą, którą ludzie wiodą,
stanął na Sądzie czysty, skoro ginę młodo, —

(wstaje)

Mości kanclerzu, — ta przedemną droga
rąk Twoich dzieło... — Serce macie mściwe.

KANCLERZ

Przestańcie mówić — słowa te straszliwe.
Wyrok wasz — nie za sprawą tylko moją.
Przebaczcie. — Nie odchodźcie z przekleństwem w świat drugi.

SAMUEL
(głosem wielkim)

Kanclerzu! Ja — pozywam — Was — tam — przed — Sąd — Boga!

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·
BISKUP

Przychodzę, Samuelu, by zjednać was z Bogiem

SAMUEL

Wiem, biskupie, iżeście w więzienie tu przyszli
by duszę moją złamać po królewskiej myśli.

BISKUP

Woli bożej poddany, nie królewskiej służbie.

SAMUEL

Przedsię chcecie, bym ja się pokorzył przed wrogiem
I cóż wy mnie niesiecie w słów posłannej wróżbie.

BISKUP

Będziesz się modlić ze mną? Starczy by słów parę —
powtórzysz za mną, własną krzepiąc wiarę.

SAMUEL

Jakież słowa myślicie, umocnić mnie mają?

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·
SAMUEL

Jak-to dobrze żeś przyszedł w te ostatnie chwile
przyjacielu, powiedzieć miałbym jeszcze tyle.
Gdyś Ty nademną biadał w szlachetnej żałobie.
Ja szydziłem i z żalu dworowałem sobie,
poznawałem Twój smutek i że Cię to boli,
jakobym przyjąć nie chciał — i znieść mojej doli.
Chciałeś dla mnie wolności za cenę pokory.
Ja do przygięcia karku nie byłem tak skory,
bo widzisz, życie moje to swobodna pycha,
duma co więzów nie zna i wolna oddycha,
O dla mnie trzeba było tych bitew, tej wojny
bym na czele żołnierzy leciał orzeł zbrojny,
bym w obronie ojczyzny cześć odzyskał moją. —
Czemuż straszliwie sądzon, skazańcem tu stoję.
Lecz nie myśl, iżbym stworzon do krwawych dzieł miecza,
nie był zdolny rozumieć, że dusza człowiecza
li przez serce jedynie jako gwiazda świeci,
li przez serce jak anioł przez świat w skrzydłach leci.
Bądź zdrowy przyjacielu. Już ci mnie czekają
katowie — co ku śmierci prowadzić mnie mają

BENEDYKT

Samuelu! jesteścież wy tacy prawdziwie?
Ja was teraz ocalę — w tej chwili...

SAMUEL

Zapóźno.
Ocaliłeś mię bracie, choć nie od topora.

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·



FEAKOWIE
OKRĘT“.[29]
U FEAKÓW.
I. 
SPOTKANIE Z NAUSIKAĄ
II. 
U ALKINOOSA
III. 
POWRÓT NAUZYKI.


ALKINOOS
ARETE, żona
NAUSYKA, córka Alkinoosa
LAODAMOS  synowie Alkinoosa
HALLOS
KLITONEJ
ECHINEJ, starzec
PONTONOOS, keryks
DEMODOKOS, pieśniarz
SPRZYMIERZENI.


ALKINOOS

Jeżliś uczciwy, czysty i szlachetny,
bierz dar z rąk moich, rąk naszych
bierz dzieło,

nawę z przyborem ludzi — i sprzętami
i w złocie dar i w chlebie dar,
skrzynie z szatami —
i wiatr powieje. — Bóg sam swą opieką
dozwoli — —

(zastanawia się w mowie)
ODYS
(patrzy weń)
ALKINOOS

Jeżeli zaś

(urywa)
(patrzy w Odysa)

Cóż to jest tobie?
Rumieńcem krwi — nabiegły twoje lica.

ODYS
(w złości)

Chcesz badać — co jest Bogów czyn — i Bogów dary
Chcesz badać — duszy mojej Los: —
tajemnicę.
Strzegłbyś się równać Bogu —
Strzeż się kary.
Tajemnic ludzkiej duszy i tajemnic bytu
strzeże Bóg — — jeśliś wiedzą — chciał stanąć u szczytu —
ze szczytów dziś być możesz strącon w padół ziemi —
byś znał: —
nie sięgaj wzrokiem tam —

(wskazuje niebiosa)

za Niemi!

ALKINOOS

Rozumiesz twoje słowa; —
masz się za narzędzie
w ręku Boga — i chcesz bym czyn twój
uznał za cios Boży,
że to Bóg sam — cios taki na barki me włoży.
Wyznajesz twoją winę — i śmiesz tu bezczelnie
(....) przedemną sam, — żem jej zasłużył,
gdyś jeno mej dobroci i serca nadużył,
wszeteczniku —

ODYS
(porywa się do miecza)
ALKINOOS
(gestem zatrzymuje go)

Ot patrzaj. —

(wstrzymuje gestem swoich)
(by puścili Odysa)

takie twoje miano —
taka dola twoja. —

(wskazuje na drzwi)

bierz z rąk moich dary,
wstąp w nawę naszą świętą
i zły — — strzeż się kary.
Zginiesz — jeżeli serce gniazdem wężych gadów
jad niosąc do sadów.
zginiesz — —

(rozkazująco)

tu zegnij czoła — i tu w proch upadaj
Chceszli — uniknąć śmierci —
tu przed nami gadaj

złe twoje — — kłamstwo — kłamstwem zwij i
podłość, podłością —
i tu u naszych kolan — tu —
łkaj za litością.

(patrzy w Odysa)
ODYS
(stoi nieporuszony)
(patrzy)
(wyzywająco w Alkinoosa)
ALKINOOS

A nie, — to idź — i wstępuj w naszą nawę świętą,
Przed tobą i za tobą twój żywot — przeklęto.

WSZYSCY
(zwracają ręce wskazując okręt)
ALKINOOS

Masz-li — ty czoło — serce masz — wstąp w nawę świętą.
Patrz — czyliś błogosławion — czyli cię przeklęto!

WSZYSCY
(wskazując okręt)

Masz-li ty czoło — serce masz —
wstąp w nawę świętą.
Patrz — czyliś błogosławion —
czyli cię przeklęto! —

ODYS
(wychodzi)
(idzie)
(ku wybrzeżu)
WSZYSCY
(patrzą za nim zdala)
(oczekują)
OKRĘT
(odbija od brzegu)
(zrywa się burza)
BURZA
(błyskawice)
(piorun)
(rozbija okręt)
BURZA
(olbrzymie skały dźwigają się z głębi morza i przesłaniają horyzont i przesłaniają morze).



HEDVIGIS[30]
UNA DIES — 23 SIERPNIA 1385 r.
(w dzień po oktawie Matki Boskiej Zielnej we wilią św. Bartłomieja).
[OSOBY DRAMATU]
(JAN) JASIEK Z TENCZYNA, kasztelan wojnicki  Topory
JĘDREK Z TĘCZYNA, jego syn
KSIĄDZ NAWÓJ Z TENCZYNA, Jaśków brat
JASIEK Z TARNOWA, chorąży ziemi krakowskiej,
kasztelan sandomirski
RAFAŁ Z TARNOWA, jego syn
SPYTEK Z MELSZTYNA, wojewoda krakowski,
lat 19
KSIĄDZ JAN RADLICA, biskup krakowski
(Medicus) (w Sławkowie albo Bodzencinie)
DYMITR Z GORAJA, podskarbi koronny
KATARZYNA  jego córki (za Tarnowskim)
HELŻBIETA (za Krzepickim)
ANNA (później żona Jędrka z Tenczyna)
GNIEWOSZ Z DALOWIC
ROŻA DOBIESŁAW Z KUROZWĘK, kasztelan krakowski
ZAWISZA Z OLEŚNICY (Dębno) + Abdank
HEDVIGIS, lat 14
WILHELM, książę rakuski, lat 15
ELŻBIETA, córka barona węgierskiego Emeryka
(Wojdofi Emryk-Bebek, starosta całego państwa
ruskiego) — (później żona Spytka z Melsztyna)
KSIĄDZ PIOTR WYSZ Z RADOLINA, doktor dekretów, Magister
Kazimierzowskiej Szkoły.



AKT I.
GNIEWOSZ

Oskarżać muszę te krakowskie pany,
złocisty ptaszku, królewski aniele,
że postępują z tobą jak tyrany —
że to koronę dali ci w kościele
to już zrabować chcą wolności twoje.
Jeżeli wziełaś co, to wziełaś swoje.
To dał ci ojciec, to dziad ci zostawił
prawą spuściznę należną i słuszną —
nie pora, by cię darem kto łaskawił
z własnej twej skrzyni —

[.................]

DYMITR.

Więc, że miłości tobie trza matczynej,
więc, że miłości tobie trza ojcowej,

choćby i królem zwano, Miłościwy;
za ciężkie na cię królewskie okowy.

[.................]


AKT II.
RAFAEL

Pan na Tarnowie;
ojciec mój — pozdrawia.

(zamiata czapką podłogę)

A to oświadcza, że z mieczem gotowie
w obronie czci królowej tu się stawia.

(nadziewa czapkę z piórami na głowicę miecza)
(podniesionym głosem:)

Książę Rakuski, gdy w cenie ma życie,
niech przed mym ojcem ucieka
Bo, memu ojcu dana jest opieka
nad tą dziewicą, Loisową córą,
którą obecność książęcia zniesłwia.

(patrzy ostro we Wilhelma)
(zaczerwieniony)

Jesteś spłacony!

HEDVIGIS
(zaniepokojona)
RAFAEL
(patrzy we Wilhelma)

Rodzic grosz twój zgarnie
To się precz wynoś! —

(skończył i teraz dopiero ujrzał królową)
(i patrzy się w nią bez pamięci)
WILHELM
(do Jadwigi)

Cóż on tak niezdarnie
polskim świergotem nad tobą przewodzi?

[.................]

RAFAEL

Tak się we mnie serce tłucze;
jak w tym dzwonie;
a niechże się już wypłaczę
kiej już płaczę o nie.

[.................]


[AKT III].
DYMITR

Słusznieście rzekli, nie wam trza korony
ale korona ta was potrzebuje,
bo jest ten naród dziś osierocony,
który w was swego Pana odgaduje,
przeto jest w trwodze — by nie był stracony —

JADWIGA

Stracony — ?! Jako?!

DYMITR

Przez Rakuskie śluby.
Gdybyście Pani myśl spełnili waszą
przestalibyście być królową naszą.

JADWIGA

Jeźli nią jestem, — to mam swoją wolę.
Jakąż to królom gotujecie dolę,
mamże bawidłem być może w twej dłoni?

DYMITR

Bo młode dziewczę — nie widzicie toni,
gdzie wy oczyma patrzycie w głębiny —
widzicie tylko własną twarz bez winy,
a w wód tych głębi czekają was czyny.
Ponęta losu ku sobie was wabi.
Macie się oddać na rozkosz i gody,
nie pomna na to wy, kwiateńku młody,
że ten, co bierze was, nas z wami grabi.

JADWIGA

Godny, cny Panie — a toż wam wiadomo,
że moja siostra była tu już Pani
i że wy wszyscy byliście gotowi
na innych życzeń mego ojca króla
Luxemburczyka przyjąć, jak poddani.
Czemże on lepszy od mojego męża?

DYMITR

Król Lois kreślił myśl taką na wodzie
na tej błękitnej wodzie pakt był spisan
a był król Lois w duchu swym kołysan
myślą o władztwie światem dla rodziny.
Pomarł, a córki ostawił — nie syny.
Przeszło wspomnienie, bo to się już stało,
że chociaż Zygmunt Luxemburski panic
z wielką ochotą ku Krakowu jechał —

to jednak — ledwo przystanął u granic
i później — tego zamiaru poniechał.

JADWIGA

Alem ja winna ojca słuchać jeno
i nie ustąpię przed nikim, — nie stchórzę,
nikt prawa nie ma nademną do sądu
i, jak zasądzę, będzie i zostanie.
Nie potrzebuję was do Rady Panie.
Na głowę moję chcecie zesłać burzę!
Dostoję burzy — znam swe powołanie.
Ślub brałam, ślubu mojego nie złamię —
czembyście mieli mnie — dziś mając w cześci,
gdyby wiedziano to, że ślubom kłamię?

DYMITR

Ja tam nie byłem przy tym onym ślubie
i nie słyszałem tej waszej przysięgi —
ponoście byli wtedy dziecko małe
w pieluchach —
wspomnieć śmiech, lecz chodzą słuchy,
i cale inna wiadoma przyczyna,
że tak do tego obcego (.....)
dusza wam gore, i lecieć by rada?
Serce żaliło ponoć, serce gada
przez wasze usta?

JADWIGA

A wy takiej mowy
nie chcecie, stary, znać — ?! Jesteście głuchy
na to, co mówią usta, — co jest z duszy, —
mówię, co czuję — przemoc mnie nie wzruszy.

DYMITR

Któż wam powiedział, że przemoc wam ciąży?
Czyjaż to przemoc; — jesteście tu Pani,
czyńcie co chcecie — — my twoi poddani
patrzymy na cię, jak na nasze cudo,
jaka to w tobie krew dziecino krąży?

(klęka)

Czyliś jest wnuką wielkiego pradziada,
który tu w dolnej sklepionej alkowie
skonał, — gdzie jego duch ze ścian tam gada, —
co życie całe swe o ciężkim trudzie
krwi swej nie szczędził i walczył nie mało,
aże obudził zwycięstwem moc w ludzie,
co się w spuściźnie tobie dziś ostało.
Patrzymy na cię, jak na nasze dziwo
czyliś jest kwiatem tej krwi, czy pokrzywą —
czyliś jest wnuką, — króla Kazimierza,
którego imię łzą w oczy się wkręca
i jest tem hasłem świętego przymierza,
jaki czci naród w jedność połączony,
który nie może być przez cześć dla niego
sługą tych, których on sam nienawidzi,
bo on, dziecino, patrzy, duchem widzi —
bo, pytaj służby, — a straż ci to powie,
nimeście, kwiecie, wy ku nam zjechali,
duch ten królewski bywał widywany
jak przez zamkowe przechodził pustkowie,
bo jego myśli — są pełne te ściany —

JADWIGA

Mówicie, — stary — łzy dławią wam mowę,
dzięki burgrabio — za serdeczne słowa;

będzie pamiętać nieletnia królowa,
jakie to bajki do ścian tych przyrosły,
jacy to żyli w tych murach rycerze
i jak z nich każdy rozkaz swój wyniosły
mnie, jak spuściznę zostawił w ofierze.
Zwykle to wszędy — lud się przyzwyczaja
takiego pana czcić, jaki pan będzie;
byle nie szczędził i darów i złota,
znajdzie się serce i szczera ochota.
Mości rycerzu i zamku strażniku,
ileć tam w skarbcu być może klejnotów
i ile złota jeszcze się zgromadzi,
będę wam szczodra — i myślę, że skłonię
serca ku sobie — i myśl ku koronie.
Nie tak surowo sądźcie mnie oczami;
bądźcie po myśli mnie, — a będę z wami.

DYMITR

Któż was to, dziewczę, uczył takiej mowy,
takim rozumem tłoczyć czyją duszę?
Nie złota trzeba-ć nam ani świecideł,
ale nam trzeba ku naszej otusze
anioła, coby stanął przed nas w gloryi skrzydeł.
coby rzekł do nas — w światło z wami muszę,
bom jest świetlany duch — służyć gotowy,
ku czemu moja krew Dziadów mię pali;
stoję przed wami w koronie królowej,
jako zjawisko, które was — ocali.
Jeszcze przed nikim nie schyliłem czoła
ani klęczałem, dziewczę, przed dziewczyną,
raz pierwszy widzisz mnie i raz jedyny, —
a toć ślubuję, że jeźli nie skruszę

twego uporu sercem mem i łzami
w imię twych Dziadów, co mnie są królami,
to choćbym, Boże strzeż, miał użyć mocy,
strażą otoczę zamek twój — tej nocy.

(powstaje)
JADWIGA

Więc chcesz mnie więzić...?

DYMITR

Złej woli — niewola.

JADWIGA

Chcesz mnie niewolić?!

DYMITR

Ocalić!

JADWIGA

Zaprzedać!

DYMITR

Ślubuję, panno, — niemcowi cię nie dać!!

JADWIGA

Precz z moich oczu — przekupny rajfurze,
ciebie kupiono — dla innego gacha!
w czyjem imieniu język twój tak żywy
ogniem usidlić chce mnie siłą stróżem?
Znam waszą mowę i już ją zgaduję.
Przez waszą dumę wolę mą zbuduję,

przez waszą pychę znajdę własną siłę,
choćby mi drogę sto mieczów grodziło.

[.................]


AKT III.
HEDVIGIS

O wstydzie! cóżem jest? o cóżem winna?
O cóżem winna, że mnie tak chowano?
O matko, ojcze, — z Was mam myśli wiano,
a mówią mi, ciskają w twarz obelgą,
własną myśl waszą w hańbę piętnowaną.
We mnie byliście wy, moi jedyni,
gdy z waszej ręki czyn, mnie winną czyni.
Jakoż mam myśleć i serce me jako
ma bić? — strwożona jestem, drżę z lęku.
O czemuż topór ten puściłam z ręku?
O nienawidzę!! a! to jest więzienie!
On mi powiedział: czyli mam sumienie!?
Ha dreszcz mną wstrząsnął. Przed czem? Drżę w tej chwili.
Czyliżem w grzechu, w błędzie jakim była?
Czyli to zbrodnia, którąbym spełniła?
przeklęty zamek! — — Takem się cieszyła! —

[.................]


[SCENA Z III AKTU].
ANGELUS NUNTIUS

Bądź pozdrowiona Słowem Wiary.

HEDVIGIS[31]

Sam przyszedł do mnie Anioł Boży.
Czy snu zwodnicze idą mary?

ANGELUS NUNTIUS

Niechaj się serce twe nie trwoży.
— — — — — — — — — — — —
Ty dla tej Polski będziesz perłą,
z dna wód świecącą jasno;
śnieżną liliją zkwitnie twe berło
w snop skier, co nie zagasną.

Nie ludzie to, królewskie dziecię,
co ciebie krzywdzić mieli;
Bóg dolę wszelką na tym świecie
swym mieczem Sądu dzieli.

Będziesz dla Polski złotą różą,
gwiazdą w szafirów skłonie;
łzy, co dziewczęce szczęście burzą,
we skarb zawreją w łonie —
i za lat setki
skoro już wymrą wszyscy dziś przytomni
jeszcze ten naród w litości dla ciebie
o tych łzach twoich dziecka nie zapomni.




PROLOGUS
WYGŁOSZONY PRZED UKAZANIEM NA
SCENIE „CYDA“.[32]

W sali w zamku, w Warszawie
przed Janem Kazimierzem
na teatrze, czasu obrad sejmowych,
odegrano Cyda Roderyka.
Król poglądał dokoła.
Miał tam wielu równych jemu prawie,
którym wieńce na czoła
Mars przydarzył i rozdał łaskawie.
Miał ich wszystkich gotowych.
Takimi rycerzami światby cały zadziwił:
mało gdzie takich żołnierzy. Byli nimi:
pan Lubomirski Jerzy,
pan Sobieski chorąży,
pan Bogusław Radziwiłł
Czarniecki,
hetman stary Rewera Potocki,
Sapieha, Pac,
Radziejowski... z inszymi.
Miła sercu pociecha

ale niejedno ciąży;
ówdzie uśmiech zdradziecki,
słodycz wszystko kłamliwa,
ówdzie zdrada już dawna,
którą tylko łaskawość królewska pokrywa.
Ten pychę w sercu trzyma,
a ten miłosne troski!
Ten w lat podeszłych kresie;
temu młodość skrzynie otwiera,
niewiadomo co jutro przyniesie.
Patrzą w siebie oczyma
bo ich cała tragedya przenika.
A królowa Marya Ludwika,
a król waży i mierzy,
który pośród dostojnych rycerzy
więcej godzien Cyda Roderyka.
właśnie to tym dniem rano
więcej trzystu sztandarów
pod stopy mu rzucono.
Rok był naonczas pański
Tysiąc sześćset sześćdziesiąty pierwszy,
jak tam słuchano wierszy
i tej tragedyi Cyda.
Może tak to nakłoni
gdy się płótno odsłoni,
że rzecz godna czytania się wyda.






POMYSŁY MUZYCZNE.[33]


REQUIEM.

requiem aeternam dona nobis Domine,
wieczny odpoczynek racz im dać...


ODPOCZYNEK 1.

Znalezienie się i poczucie na cmentarzu... upragnione oddalenie od trosk, zgiełku, wrzasku, zatargów, odgłosy spokoju, odgłosy obojętne cudzych obojętnych ruchów — (kolej — świst) — stworzenie pojęcia czasu — godziny, lata, wieki. — — —
przychodzą znajomi, a to są zwierzęta — ptaki —
a ja będę myśli, że to przyjaciele lub nieprzyjaciele, że to dzieci, że to krewni, że dalsi lub bliżsi (a to jeszcze [.....] pamięć) — to płazy tylko — zwierzęta, spadłe liście, — gady — cmentarny dziad: (Bóg — Pan — Surowy Sędzia)...
..................
Zbiegowisko ludzi: Sąd ostateczny — a to pogrzeb, — — mowa pogrzebowa słyszana przez grób — głos Archanioła: wstawajcie,
powstajcie....
za ręce się uściśniemy silniej —
przebudzenie.



DZIAŁANIE 1.

Rozbudzenie fantazyi, twórczości, imaginacyi, — szereg zmieniających obrazów: dyalogów, które kolejno o pierwszeństwo walczą, aż wytwarza się las dziki, fantazyjny — las wyobraźni. — Wszelkie sztuki — szereg kompozycyi — plastyka. —
Poematy: Piekła.

ODPOCZYNEK 2.

Dzień piękny, — chodźmy odwiedzić dzieci, mieszkanie, zajęcia, prace, znajomych, krewnych, przyjaciół, wrogów — (niewyzwolonych). — Niepokojące uczucia. — Kościół, sądy... muzyki — Powrót na cmentarz — słota, śnieg — — błoto okropne — długa droga — śpiewy — korowody, — brama — ścisk — strach, gromnice łamane (.....)...
Przebudzenie...

ODPOCZYNEK 3.

Wolne gnicie w ziemi — gady — robactwo, płazy, wierciaki, wszelakie twory, jedzą ciała — — rośliny kwitną w tych sokach — kał ziemski kurzący do słońca — — wrzask ziemski ponad ciałem — — swobodność, samowolność — rodzenie — (przygotowanie do rodzenia).

DZIAŁANIE 2.

Przygotowanie do terenu twórczości dla myśli, — idea bytu, idea egzystencyi, prawo do egzystencyi — zwalczanie, przygnębienie poezyi, filozofii, pognębienie tego, co było — — przyszłość, oczy na przyszłość — zapomnienie tego, co było — (.....) własnego terenu i walka — walka wspólna — wrogowie — największym wrogiem własna sztuka i poczucie piękna plastycznego, które wymaga poświęcenia życia, — zaparcia życia — rzut do dzieła! — —

DZIAŁANIE 3.

Dzieło — kompozycya, pomysł, rzut — idea, chwila, moment twórczy — — ból — męka — rodzenie — chwila przed rodzeniem — omdlenia, — energia — siła, — dopełnienie — — wyczerpanie — sen — dokonane jest.

ODPOCZYNEK 4.

Tumba grobowcowa — kostnica — w starym kościele — katedrze — mury zarosłe pajęczynami, resztą figur, resztą ołtarzów, resztą śpiewów — resztą muzyk, — echa wewnętrzne wypróchnienie ciał, wysuszenie aż do szkieletów — rozpryśnięcie się szkieletów — grom — — świątynia się wali, zawali — groza. Przebudzenie się.
(Św. Krzyż — Św. Katarzyna).

DZIAŁANIE 4.

Czyn żywy — poszukiwanie słów — mowy — dźwięku — tonu, nastrój organizacyi duchowej... inwokacya — — (Ducha).

ODPOCZYNEK 5.

tryumfalna — żałobna muzyka — pochód tryumfów wszystkich czasów —
— wieczność tryumfująca.
i my szczęśliwi, zapomnieni
w tym tryumfie wieczności —
który coraz ogromnieje i coraz maleje — i coraz ogromnieje.

DZIAŁANIE 5.

Pośpiech — cały dzień czynności ruchliwej, dążąc do celu, któremu wiele, wiele przeszkód stanęło w poprzek — — — i tak oboje — —
aże wieczorem w oczekiwaniu dnia innego, ale bez nadziei dnia innego idziemy, aby się uśpić. —
Spotkanie.

— Groszowe zabieganie, odporność, obojętność, — widmo wzbudza litość — dziecko, staruszka, kaleka — maska jej odpada i strój (Tybet), — kule rzuca i uznaje w nas Litość.

Przez waszę wolę — wyzwolę —
i giną na których spojrzymy z litością wyzwolenia —
dziecko umiera znajomej kobiecie,
niewartej dziecka,
umiera dziad przydrożny —
przejeżdżamy bo gore — —...
..............
a Ta za nami wciąż idzie —
i tak rządzi —
aż nas żegna —
my nie podajemy rąk, ale ukłonem się żegnamy —
i ona ukłonem —
— i idzie coraz ogromniejąc
— aże olbrzymie widmo nad miastowe. — —


ODPOCZYNEK 6.

Przechadzka po Cmentarzu Wielkości. — Olbrzymie grupy posągów i ludzie w skałach — zastygłe, zamierzone w ruchach, gestach nakazujących, (a drzewa przed nimi pierzchają) — niszczących siebie — z upadłych pod jarzmem pocisków — (a drzewa ręce łamią i płaczą i żałują)
pół-występujących z grobów i pół do grobów schodzących — z dziwnymi wyrazami twarzy — — w okropnych maskach rzeźbionych —
i mali, maleńcy i jakieś walki, pochody — zamierzone — zastój
a światło księżyca (gwiazdy) płynie przez nich jak woda, jak płyn. —

Kraków, 1901.




DO „NOCY LISTOPADOWEJ“
CZĘŚĆ MUZYCZNA.[34]
UWERTURA:

(ARES) MARS skarży się przed Zewsem, że nie mogąc zdobyć nowej sławy, nie może zyskać miłości i oświadcza, że nie zezwoli na uprowadzenie Kory (Prozerpiny) dla Plutusa, jeżeli sam syty nie będzie.
(Zews powołuje Pallas i poseła ją do Polski, Pallas staje w Warszawie).

Teraz następuje scena pierwsza dramatu.
ANTRAKT I.

Boginie Zwycięstwa rozbiegają się po całej Warszawie. ARES gromadzi wojska, wyprowadzając je z koszar.

Teraz następuje scena druga dramatu.
ANTRAKT II.

Drzewa skarżą się, że je Kora (Persefone) opuszcza. Dzieci Eola donoszą o tem matce Kory i Demeter błaga Korę, by pozostała.


Teraz następuje scena trzecia dramatu.
ANTRAKT III.

Eumenidy rozbiegają się po całej Warszawie, szukając Kory (Persefony), która się ukryła w pałacu łazienkowskim.
Kery gromadzą około Kory (Persefony) w pałacu i Persefone każe im krew poległych wyssać i przynieść do pałacu, aby pełnić tą krwią spichrze zasobowe.
Eumenidy gromadzą się przed pomnikiem Sobieskiego: posąg rusza w galopie.

Teraz następuje scena czwarta dramatu.
ANTRAKT IV.

Trwać będzie 20 minut, muzyki nie będzie żadnej, publiczność może wyjść.

Teraz następuje scena piąta dramatu.
ANTRAKT V.

Satyry, znalazłszy się na ulicy, mięszają się w tłum. Plutus, by przyspieszyć swoje gody z Korą (Persefoną), wysyła Hermesa, by położyć kres walce. Hermes staje w Warszawie i szuka Pallady.

Teraz następuje scena szósta dramatu.
ANTRAKT VI.

ARES na czele wojsk polskich i rosyjskich idzie przez miasto na Belweder. Boginie Zwycięstwa gonią za nim i razem z nim wszystkie lecą.


Teraz następuje scena siódma dramatu.
ANTRAKT VII.

Plutus i Persefone święcą gody w pałacu łazienkowskim. Piją krew poległych, którą przyniosły Kery, jako dar ślubny dla Kory (Persefony).
Gody odbywają się w ciemności w pałacu zamkniętym. Plutus zstępuje do podziemia nasycony. Kora (Persefone) zapoznaje się ze swojem nowem królestwem, zanim za małżonkiem zestąpi.

Teraz następuje scena ósma dramatu.
ANTRAKT VIII.

Trwać będzie 20 minut, muzyki nie będzie żadnej. Publiczność może wyjść.

Teraz następuje scena dziewiąta dramatu.


Charon wiedzie Łódź przed pałac łazienkowski, gdzie śpią w przysionku Boginie Zwycięstwa. Hermes występuje z łodzi i wężownicą na śnie odbiera im moc władczą, poczem stuka we wrota pałacu. Ares i Joanna (Venus) budzą się. Ares widzi się oszukanym, że uwierzył w zwycięstwo. Gdy Joanna chce go zatrzymać, odpycha ją. Woła na Boginie Zwycięstwa, ale te nie mają już mocy i są senne, odpoczywające na laurach. Hermes i łódź przepadają.
Ares rozpacza, rozwala drzwi pałacu i porzuca Joannę, by wrócić na Olimp.
Dzieci Eola w szumie drzew i spadłych liści zawodzą skargi za Persefoną (Korą) i wieszczą jej matce Demeter, że Kora znów z wiosną wróci.

Teraz następuje scena dziesiąta dramatu.
FINALE.

Pochód wojsk wśród wichru, trąb, dzwonów z Warszawy.

Dnia 23-go lipca 1904.





UWAGI.


ŚW. KRZYŻ.[35]
I.

Wyobraźmy sobie miasteczko całe murem niskim opasane; dokoła rozległego podwórza szpitalne wąskie, długie budynki; widać szeregi małych okienek celek zakonników-duchaków; jest wielki pielgrzymowski dom, osobne domki dla oddziału kobiecego pod dozorem duchaczek; są warsztaty wszelkie dla rzemiosł, kuźnie, stolarnie, kilka browarów, młyn, może i pralnie nad wodą bieżącą Rudawy, bo i Rudawa skądziś tam się brała, tuż pod murami miejskimi płynąca. Kościół św. Ducha stał w środku, z przytykającą doń kaplicą; a dominował nad całością św. Krzyż z wieżycą o hełmie warownych turm miejskich. Rojno tam musiało być od nędzy i jej patronów, od przybłędów, pątników; zaciekawiające i dziwne życie, gdy to jeszcze wszystko trzymało się, a po świeżym pożarze roku 1528, zaczęło się wznosić trwalej i upiększać.
Stary, zrujnowany kościół św. Ducha i reszty dawnego szpitala skutkiem uchwały krakowskiej rady miejskiej zostały niedawno zburzone; przystąpiono jednak zeszłego roku do restauracyi kościoła św. Krzyża.
Gdy się rozpoczynało odnawianie kościoła św. Krzyża, zamierzone na bardzo szeroką skalę, nie można jeszcze było wiedzieć, co kryje wnętrze, napozór zbiedzone i brudem zeszargane. Obrazy, drewniane ołtarze i stalle niknęły pod grubemi warstwami kurzu, wnętrze posępne było, groźne, dzikie, pajęczyn pełne czarnych i mroku. Z barokowych volut zdjęte anioły złotoskrzydłe, porzucone na posadzkę, poopierane po kątach opustoszałego gmachu, płaczące w przesadnych gestach, lamentowały nad zamąconym spokojem i gasły w mroku czekające.
Jednego dnia o południu, gdy słońce jesienne padło na ścianę zeszarzałą, w świetle, z pod tynku świeżo odtłuczonego, zarysowały się na głębszym pokładzie ściany jakieś litery i linie i kolory blade, wiekowe. Stojąc na posadzce kościoła czytać można było wyraziście, kolisto pisany tęgi sześciowiersz humanisty. A więc pod tynkiem kryje się historya i pamiątki, więc nowe malowanie niepotrzebne, więc może wiele jest zachowane; może jest wszystko. — Łatwa kombinacya wystarczyła, żeby treść i rozkład przewidywanych starych malowań odgadnąć i szukać za konturami, bijąc młotem w ściany, odwalać z tynku mur a odsłaniać te blade kolory, te czarne linie szerokie, dalekie, śmiałe, wielkie, które wysoko ponad głowami robotników murarskich, wiązały się w zwoje draperyi, w sylwety olbrzymich figur pontyfikalnych.
Szybko rusztowania wzniosły podest drewniany do wyżyn, gdzie palmowe sklepienie się rozgałęzia; teraz już szukać wszędzie. Na sklepieniu ujawniły się floresy, zwoje fantastyczne, łby gryfów, ptaki, maskary, główki skrzydlate, kosze z owocami w barwach bladych, dalekich lat przynoszących do nas piękno i tchnienie. Sklepienia obydwa okazały się malowane, pełne ornamentów; dzień każdy szukania przynosi nową uciechę i radość; pokazało się, że nie brakuje ani jednego szczegółu do całości jednolitej; było wszystko autentyczne, rzeczywiste, ino przypruszone, bladością nikłe, odległe, bardzo może odległe, ładne wdzięczne, delikatne.
Ale jak dawne?
Odskrobane z wapna klucze sklepienne prezbyteryum jawią jakieś maski; widać wyraźnie lilię, węża z dzieckiem nagiem w paszczy, orzełka opasanego literą s, znak korabia z infułą i pastorałem, do popołudnia odskrobią resztę... popołudniu wołanie głośne i radośne prawie „jest rok, jest rok“. Na rusztowaniu, na górze, na kawale ściany zygzaki jakieś ledwo dostrzegalne, lekko wodą zwilżone zaczerniły się wyraźniej i stoi napisane mocno: hec estudo erecta est opera ac cura veneralibis domini itd. anno domini 1533.
Za Latalskiego, Tomicki właśnie umarł i przez uszanowanie dano jego korabl na tarczę; żyje Zygmunt Stary, Bona jest młoda, pewien godny mieszczanin pisze się Boner, a poczciwy plebanus X. Teplar każe malować sklepienie prezbyteryum św. Krzyża i kuzynka swego do malowania wzywa, też Stanisława Teplara, starszego podówczas w cechu malarskim krakowskim. W Krakowie Krzycki, a koło niego dwudziestoletni młodzieniec ukochany przez muzy latyńskie, pisze do starca w purpurze list poetycki, a Hozyusz uśmiecha się na wiersz Janickiego. Zygmunt August ma lat szesnaście. I my na to dziś patrzymy.
Zestawienia z aktami, porównania, rozpatrywanie szczegółowe i krytyczne, ocena stylów, wglądnięcie w charakterystyczne cechy pojedynczych części malatur pozwoliły wymiarkować ich różnolitość; określić dały się jasno czas i siły, jakie mogły brać w pracy udział i dzień każdy przynosił coraz więcej do charakterystyki i renesans prawdziwy, rzeczywisty, renesans wieku XVI-go, ten miniony, wstawał, ożywiał się, gadał ze ścian.
Po całodziennem rysowaniu miło tam było pod wieczór, o zmroku, gdy już cień jesienny szybko ogarniał wnętrze gmachu, siedzieć na tych wyżynach, pod sklepieniem na barokowym jakimś odwiecznym fotelu, i patrzeć jak na rozpięte baldachy cudnego sklepienia biły łuny z żarów koksowego pieca, rozświetlając strojną koronkę splotów włoskiej mody. — Luny, przy zmroku, biły na ściany mdławo i cienie figur biskupich patrzyły się wielkiemi oczami, pełne zadumy, grozy, ciszy; starców głowy wyraziste o zapadłych policzkach, brodate długiemi siwemi brodami Saturna... Patrzyły przez chwilę oczyma Hozyusza, Krzyckiego, Tomickiego; zgarbione pod ciężkimi zwojami płaszczów fałdzistych słuchały... jak w głosach wieczornego dzwonienia aniołów pańskich... doleci od Wawelu głos słumiony wielkiego tego dzwonu króla, co żył wtedy. Piec dogasał, łuny bladły a w zmroku ginęły cienie i mary tęgiego renesansu.

II.
FAŁSZYWY RENESANS.

Niepodobna pojąć, czytając opisy gmachów poszpitalnych św. Ducha, zwłaszcza kościółka i kaplicy, że jednak je zburzono; rozglądnięcie się dokładne w Świętym Krzyżu, dopiero całą ich uwydatnia wartość, dopiero daje wskazówkę, jaka to całość mogła była być piękna, urocza, ba nawet z resztami miejskich baszt i murów i z barbakanem połączona, zrestaurowana i odtworzona umiejętnie; muzeum starożytności miałoby tam swoje najwłaściwsze pomieszczenie, ogród okratowany wprowadzałby malowniczość i spokój, gdzie przed wiekami tyle było ruchu i wrzawy i nędzy ludzkiej.
Restauracye, jakie się u nas prowadzą, za prędkie są, za pobieżne; nie mamy jeszcze dosyć ludzi, żeby z zadania wywiązać się mogli tak, iżby nas przed obcymi nie potrzebował ogarniać wstyd. — Nauczyliśmy się rozumieć zaledwo rzeczy kilka, nie umiemy jeszcze cenić wszystkiego porówno, co nam przeszłość zostawiła w sztuce. Ogół nie jest obowiązany wszystko wiedzieć i umieć, bo ogół w danym razie poinformowany może pojąć wszystko; ale ci, którzy się u nas podejmują wykonywać prace pomnikowe i ich wykonywaniem kierować, z podupadłości i wiekowości dźwignąć zamierzywszy monumenta naszej historyi, nie dorośli jeszcze do zadania, i w tem co robią, grube znać ręce, a uszy muszą mieć zalepione woskiem, przez co nie słyszą muzyk i harmonijnych grań, za któremi właśnie duszą iść powinni.
Porządnie i czysto zrobiono wszystko w architekturze, ale otwory w dachu zbyt sztywnego w liniach, winny być małe, jakby oka wpół przymknione; zakrystya ubrana nad pierwszem piętrem renesansową, lekką, fantazyjną attyką, a nie taka budynkowa, budowata jak obecnie, wieżyczka z krętemi schodami inaczej kryta i z dojściem od zewnątrz, bo przecież było; pogłębienie terenu bardzo szczęśliwie zamierzone, więcej mogło mieć życia, i szerokie ceglane schody dane dookoła prawie, byłyby usunęły wrażenie dołu, dziury, lochu, w której się kościół zapadł. Piękna arkada we fasadzie wieży otwarta; ale dawne oddrzwia barokowe w nią wstawione, można było umieścić jako bramkę w ogrodzeniu przed schodkami (podobnie jak w sadzawce św. Stanisława na Skałce) zamiast dwóch brzydkich klocków słupowych, na tem przecie nie polega styl, (takie do nich podobne stoją wzdłuż centralnego hotelu). Do wszystkiego oczy mogą nawyknąć, ale byłby czas odzwyczajać się od àu peu près, tam, gdzie gust nasz ma o czem świadczyć.
Dzisiejsze malowanie razi przedewszystkiem hałasem barw, tam gdzie delikatnie je zaledwo trzeba było zaznaczyć i rysunek podkreślając kolorem nie nie zagubić z oryginalnych linii starodawnych. Ściany pokryte surową barwą białą tem niechętniej przyjmują wzorzysty ornament z ordynarną zgrabnością kreślony. Ton, jakiby się przez wprowadzenie tła uzyskało, winien był uwydatnić inny gust w prezbyteryum (r. 1540) i jeszcze pewną skłonność do pietnastowiecza, zaakcentować pełny renesans (1568—70) w nawie, gdzie herb biskupa Padniewskiego.
Pod każdą z arkad w górnej części ścian wielkie postacie ojców kościoła i biskupów Iwona, Grzegorza, Hieromina, niestety porówno jak sklepienia w miejsce zeskrobanych starych, namalowane na nowo, i w rysach draperyi, ciągnięciu linii zatraciły styl, zbytecznem modelowaniem ociężałe, a o wyrazach twarzy, o wrażeniu nie może być dzisiaj mowy. Gdy twarz biskupa Iwona, (postać cała podobna układem do portraitów biskupów z krużganków franciszkańskich) tak rzewny, tak uroczysty miała nastrój i szlachetność z niej dziwna biła i spokojna. Albo ów starzec, niby człowiek cierpiący, homo reus, co bije się w piersi raniony tyloma mieczami cierpień, kar, pokus fatalizmu, zastraszony sądu bożego grozą, siedzący w archaicznem krześle nad grobem, nagi, potężny ramionami i w plecach, nędzny starością, co go zgarbiła, dziś brzydkim rysunkiem odległy od oryginału, przejaskrawiony w kolorycie. W prezbyteryum, z jakąże łatwością postacie apostołów dorobiono, te co ledwo je można było odgadnąć, ale jakże potwornie, bez cienia trudu i studyów. Całości ściany nie przedstawiają żadnej, wszystkie szczegóły luźno rozrzucone nie wiążą się zupełnie. Jedynie ocalały sceny męki Pańskiej pod chórem w nawie, oraz postać św. Rocha na ścianie w prezbyteryum pozostawiono nietknięte. Pomalowano obrzydliwe, nieudałe tarcze, biskupią i kasy oszczędności, oraz co już jest szczytem bezmyślności, tarczę malarzy, pytanie których, czy tych co malowali w wieku XVI i których dzieło zbrutalizowano, czy tych, co babrali świeżo.




ZE SZTUKI — ŚMIECI.[36]

Szanowny Panie Redaktorze!

Cóż milszego nad nic nieznaczącą paplaninę; czyżbyś mi odmówił szpalt dziennika twego, Szanowny Panie Redaktorze? Wierzę, święcie wierzę, że dyssertacyę moją retoryczno-satyryczno-koziołkującą zamieścisz w całej rozciągłości, pisać bowiem zamierzyłem o sztuce, a pisanie o sztuce wyobrażam sobie jako koziołkowanie na drucie powieszonym nad wód błękitną tonią. O tak. Wszak to jasne i bardzo jasne, że niema nic milszego nad pisanie o rzeczach tak pisania godnych, jak „Sztuka“, o rzeczach tak do pisania giętkich, jak „Sztuka“, o rzeczach tak nigdy nie nudnych jak „Sztuka“. Któż pisząc o sztuce nie byłyby w stanie w końcu znaleźć siebie w tej plątaninie słów, wyrazów, rzeczowników, przymiotników, które tak jakoś same gonią jedno drugie i same się składają w jakąś całość, którą doskonale można uznać za „coś“ i której tylko brakuje pseudonizmu za podpis, aby pozaludzkie jej pochodzenie narzuciło ją ogółowi, który ma respekt dla druku.


JA W PAŁACU SZTUKI.

Oto wrażenie, przedewszystkiem wrażenie.
Wchodzę na wystawę, aha, zapomniałem rozpocząć, że wstałem około 9 rano, a raczej, że jeszcze śpiąc pół a pół marząc, około 8-ej, wyobrażałem sobie, że widok z okna mego pokoju (sąsiedniego sypialni) musi być cudowny wśród tych oparów rannych, ten ton kamienia szary i półmglisty i ten ruch (bo zapewne już był ruch o tej porze), ten więc ruch wzmagający się z każdą chwilą i te doróżki i te wózki i te i t. d.... Ale otóż wstałem, spojrzałem przez okno obok mego łóżka w sypialni, ale że spieszyłem się, więc nie pamiętam, co widziałem, potem ubierając się patrzyłem czas dłuższy przez okno przy biurku mojem w sąsiednim sypialni pokoju, ale również nie pamiętam co widziałem, potem poszedłem, a tak, potem zeszedłem na dół, mieszkam bowiem na piętrze, wyszedłem na ulicę, minąłem kilka ulic, rozumiesz Szanowny Redaktorze, że minąłem parę ulic i nie widziałem nic, patrzyłem bowiem w głąb duszy mojej i żądzy wrażeń, wrażeń, wrażeń, wrażeń.
Wstąpiłem do kawiarni. Śniadanie, parę gazet, jaknajwięcej gazet, jaknajszybciej, i dalej wybiegłem na ulicę i nie pamiętam czym co w kawiarni widział, chociaż być może, że widziałem coś, co już oglądałem na wystawach obrazów, o ile to malowano. Nie mogło więc być nic godniejszego uwagi, gdyż ja jestem wrażliwy, wrażliwy, wrażliwy — całkiem wrażliwy.
Potem biegłem na wystawę. Jak wchodzę, widzę, sala duża, wiele osób — jakaś pani z lornetką, jakiś pan w cylindrze, jakiś pan bez cylindra, jacyś młodzi panowie, jacyś starsi panowie, jeden pan z brodą, jedna pani w pelerynie, jakaś panienka, jakieś dziecko, zapewne z matką, albo z ciotką, tego oczywiście niewiem czy z matką czy z ciotką, bo cóż mnie to obchodzi — i obrazy — obrazy, ach obrazy.
Żyję tylko sztuką, ale pani tej nie pozwalam się opanować — o ile obraz oczy moje ciągnie, ani też Pani tej nie pozwalam ubliżać, o ile wydaje mi się, że obraz oczu moich nie ciągnie. Ach bo wobec sztuki, tej wielkiej Sztuki, zrozumiesz Szan. Panie Redaktorze, muszę mieć to drżenie kwiatów wiosennych wobec deszczu zapowiadanego zefirem, drżenie zefiru wobec tego faktu, że wypada mu potrącać wpółsenne kwiatów okiście, koniecznie wpółsenne, chociaż lepiej byłoby może rozbudzone i koniecznie okiście, chociaż możnaby napisać listowie, ale to już pozostawiam Twojej decyzyi, Szanowny Panie Redaktorze. Ach, więc o czemże to pisałem. Aha, obrazy! Tak, obrazy.
Rzeczywiście stanąłem pod obrazami. To jest, stanąłem przed jednym obrazem, potem stanąłem pod drugim obrazem, potem stanąłem pod trzecim obrazem.
I co powiesz, Szanowny Panie Redaktorze?
Co za wrażenie?!
Oto stoję, stoję i nic.
Tak jest: NIC.
Natychmiast przypomniałem sobie, że takiegoż samego wrażenia doznałem, kiedy po raz pierwszy ujrzałem lokomotywę. Jest to niejako zasadnicze moje wrażenie. Później dopiero przychodzi refleksya i ta już mąci mój sąd.
Ale ten pierwszy moment momentalny, ten podtrzymuje życie moje i jego szarość, ten mnie upaja, ten mnie olśniewa, ten mnie unosi.
Stoję i — — — NIC.
Chciałbym co przesyłać o tych obrazach. Chciałbym usłyszeć co mówią, co mówią — i chciałbym w ocenie ich z mojem porównać wrażeniem.
Chociaż nie powinienem tego czynić, bo wszak powinienem moje wrażenie „vierge“ utrzymać, ale ot trzeba coś mówić, coś mówić, a mówić można tylko to, co się mówi. —
Przyjm Szanowny Panie Redaktorze wyrazy mego najgłębszego szacunku.

Inexprimable.


(O CZCI DLA BOHATERÓW).[37]

Ukończyłem właśnie czytać książkę Askenazego o księciu Józefie Poniatowskim. Jakże ogromna i tragiczna Dola rozwija się w tej księdze o wielkim rycerzu. Bez słowa krzywdy dla nikogo — w zamknionej piersi tłumiąc ból ducha — dla Polski tylko i na tej tylko Polski służbie wszędzie i zawsze dla Polski HONORU i SUMIENIA.
Można się było domyślać, można było zgadywać z portretów jego, z miłości narodu do jego imienia, z legendy jego rycerskiej i śpiewów o nim, że tajemnice w nim są i skarby w tej duszy wielkie i żar, — co ze śmiercią nie stygnie.
Ale dopiero po przeczytaniu tej książki wie się o tem, że domysł i przeczucie, to nowa dla niego krzywda i wielkiej jego rzeczywistej tragedyi przyćmienie. Tę tedy należy poznawać i czytać i znać dlatego czytać należy dzieło Askenazego.
Potocznie dzieje te księcia są opowiedziane. Szybko i mimo wielu szczegółów zwięźle i jasno. Że rys niepominięty żaden i ruch żaden, a całość ująć łatwo i do końca tchem jednym czytając, nie przyjdzie zaznać znużenia i jest się wszystkich księcia trosk i skąpych radości, tryumfów i rozpaczy i wyczekiwań nękających i błysków geniusza świadkiem i patrzy się w tę postać wielką z drżeniem i umiłowaniem, zapałem i trwogą przez czas czytania kart ostatnich o dniach kilku pod Lipskiem, — by — ostatnie czytając wiersze, — ujrzeć ją olbrzymią, zapadającą w mętną topiel wód wezbranych.
Mówiono i powiedziano już zapewne wiele, pięknie i czule o Poniatowskim księciu i pięknym jego zgonie, ale może nie dosyć powiedziano i nie wyraźnie zadość, za co ginął i czem żył.
Jaką to w sobie świętą miał moc, dla której i przez którą żył i dla której ginąć był gotów i walczył i dla której ginął.
Mówićby chyba kto nie umiał, gdyby nie znalazł słów dla księcia Józefa, a duszyby chyba nie miał, gdyby ku niemu ze wzruszeniem nie poglądał, gdy rycinę jego przedstawiającą lub portret gdzie dojrzy, — ale niechże książkę tę Askenazego czyta, to dowie się, jak i jak bardzo człowiek ten kochania godzien i godzien uwielbienia i jak dalece stał straszno samotny. To, co było jego tajemnicą, to SUMIENIE i HONOR, a jedyny ku temu cenzus znajdywał jedynie w sobie. O straszna dolo! Jedynie sam miarę sobie swoją mógł dawać i jedynie sam o SUMIENIU tem swojem i HONORZE wiedział. Wiarę miał wielką i stąd właśnie tę wiarę tak wielką i przez nią właśnie był jedyny.
Na rzecz jedną znamienną zwróciłbym w tej książce uwagę i wdzięczność należy się Askenazemu za to, że tak tę książkę ujął i objął. Od młodości aż po zgon żywot jest cały, a nareszcie raz nie spotykamy się z galeryą kochanek i miłostek katalogiem. A nareszcie raz nie dowiadujemy się nigdy, w kim się książe „Pepi“ kocha dziś, w kim kochał się wczoraj, miesiąc temu i t. d. Widocznie interesują te sprawy autora niniejszej książki tyle, co interesowały i samego księcia Józefa. Tu i owdzie jest wzmianka, ale właśnie dosyć, by ważność jej zrozumieć. Za to pominięto wszystko, co zgoła żadnej nie miało mieć wartości. Jest to zatem książę Józef odkryty i zrozumiany i poezya o księciu rycerzu prawdziwa.
Jakże wdzięczni bylibyśmy naszym pisarzom, historykom literatury, monografie piszącym i posągi usiłującym stawiać granitowe dla Słowackiego, Mickiewicza, Krasińskiego, — gdyby te posągi były mniej obwieszone kolekcyą pięknych co prawda miniatur niewieścich, — kolekcyą jednak zbyt liczną, że i często pierś i czoło monumentu obwieszonemi cackami przesłania.
O romansach tego bardzo romansowego księcia nie dowiadujemy się nic i widzimy odrazu, kim był książę Poniatowski i o czem to z życia jego powinniśmy PAMIĘTAĆ i WIEDZIEĆ.
O bo zaprawdę nie łatwo wziąć do ręki te książki, które rzeczy słusznie i prawdziwie przedstawią i które oczy nam mogą otwierać, abyśmy co naszą zdobyczą jest, poznawali i wiedzieli. A moc i mnogość wielka książek, które się czyta, a które psują naszego ducha i światło jego, ku któremu dąży, ćmą przesłaniają.




ZGODA! A BÓG WTEDY RĘKĘ PODA!

Wielką zaiste dla nas szkodą i stratą jest, że nie przedstawił nam FREDRO w dramacie swoim ZEMSTA, dramacie tak umiłowanym przez nas, jak też wyglądała ta ZGODA, która rękę Cześnika i Rejenta złączyła, ta zgoda, której błyskawicowa myśl rozeszła się po całym kraju i w sercach wszystkich miała już pozostać.
Nie na to bowiem pisał Fredro Zemstę, aby Mościpanowie i Jejmoście miały się zabawić i czynu ujawnionego rychle zapomnieć, ale na to, aby sercami przyjąwszy dar słowa, urastali ku temu uczuciu myślą.
Skoro to i takie jest słowo ostatnie dramatu Fredry, to to i miało znaczyć, że w słowie tem ROZKAZ myśli polskiej dawał.
A dając ten rozkaz, — zamykał usta wrogim sobie przeciwnikom, wiązał im ręce w spólności a zamykał im usta i temże samem otwierał im oczy, aby wroga wspólnego sobie dalej i indziej ujrzeli.
I aby nie widzieli wroga tego nigdzie u swoich, nigdzie na ziemi swojej w bracie rodzonym, — ale by go zobaczyli, że obcy jest i z obcych stron przyszedł i że nie prawo jego jest, ale bezprawie.
Ale ku temu, by oczy były otwarte, potrzebną i konieczną jest zgoda. I nie ta zgoda, która dwóch wiąże przeciw trzeciemu, trzech wiąże przeciw czwartemu, czterech przeciw piątemu, pięciu przeciw szóstemu, jeden tysiąc przeciw drugiemu tysiącowi, — ale ta zgoda, która umie upokorzyć język i dumę i pychę swoją własną i zamyka jej usta, — by dłoń zdziałać mogła Czyn wielki w zgodzie. CZYN WIELKI W ZGODZIE.
Będziecie się kłócić jutro, w dzień wywczasu, a niech zamilkną dziś waśnie wasze i chwalby i procesy i wasze instancye i sądy partyjne i sądy frakcyi.
Przecież ile w nich jest słuszności, i prawdy, tej prawdy i słuszności, jako że prawdą i słusznością jest, nikt w was nie zabije.
Miejcie te swoje prawdy i słuszności — jeno je miejcie dla siebie. A niech nam prawdy te w obecnej chwili w czasie obecnym nieprzesłaniają w niczem PRAWDY wielkiej, ku której naród sam chce spojrzeć!
Naród w sobie stworzycie tą chwilą milczenia, tą chwilą przemilczenia chęci swarów partyjnych i waśni pognębieniem.
Nie chcemy słyszeć was, woła wam naród. —
Znamy was — i nie chcemy słyszeć was — woła wam naród. Nie kłóćcie się i nie wszczynajcie co dnia waśni waszych — bo znamy waśń waszą i kłótnie — woła wam naród.
A niech to jedno serce będzie w was, które jest jedno serce w narodzie.
I niech ta myśl jedna, jedyna będzie w was, która jest jedna i jedyna w narodzie. —
Naród niech się w myśli tej przejrzy jedynej i niech siebie w niej uzna.
Wolność słowa macie i myśli wolność.
Wolność serc macie i uczuć swobodę.
Nie mówcież tedy o sobie i nie wskazujcie palcem brata ze słowem potępienia i zniszczenia.
Ale nienawiści i potępienia i zniszczenia słowo kierujcie tam, kędy dla żadnego z was przebaczenia nie będzie, — zwracajcie tam, kędy odwieczna zapora myśli waszej Trzeciego Maja, kędy odwieczna chytrość, złość i zdrada uczuciu waszemu i nienawiść jedności waszej.
Tam kędy strach przed jednością waszą i rąk zespoleniem.
I nie potrzebujecie się ku temu porozumiewać ani zbierać, ani zmawiać, — ale czynami wyraz temu dajcie a jutro prawdę wam waszą odsłoni!

Wtedy powiecie wszyscy:
Czujemy.
Widzieliśmy i czujemy!



DODATEK.



Die Sonne nie tak świeci jak słońce,[38]
choć jest równie parne i palące,
a heuszreki nie tak świerszczą jak dzwońce,
te nasze po ścierniach goniące.

diese ganze podsłoneczne wonne
drzewo ciche w upale stojące
sammt wiesen, weiden und sonne
są nudne i uprzykrzające.

dzwony z pfarkirchu bijące
też obcym językiem dzwonią — —
o Słońce, Słońce, o Słońce!
nad Krakowem Słońce i nad błonią!!

6-go sierpnia 1904.



OBJAŚNIENIA.

Na ogłoszone w obecnym zbiorze pisma złożyły się:
a) utwory, drukowane już za życia Poety lub po jego śmierci, bądźto w czasopismach, bądź też w innych wydawnictwach;
b) utwory spoczywające dotychczas w rękopisie, udzielone przez samego Poetę znajomym, lub też przez nich ocalone. Stanisław Wyspiański był wobec swoich utworów niezmiernie bezwzględnym; niszczył wszystko, co nie wytrzymywało miary wysokiego artyzmu i jeszcze 9. listopada 1907, w przededniu przeniesienia się z Węgrzec do Sanatoryum krakowskiego, w którem miał życia dokonać, kazał spalić mnóstwo pomniejszych utworów poetyckich i urywków z dzieł większych; czyniła to pod naciskiem woli Poety pielęgnująca go p. Janina Stankiewiczowa, i tylko w rzadkich momentach osłabienia Jego kontroli zdołała pewne papiery od ognia ocalić.
Nie wszystkie pozostałe rękopisy zostały ogłoszone drukiem w obecnym zbiorze. Niektóre znajdują się w stanie urywkowym, iż nie zdołano utworzyć z nich jakiej takiej logicznej całości; specyalnego opracowania czeka obszerny fragment dramatyczny, napisany w r. 1905 — po niemiecku, na tle bytności Mickiewicza u Goethego w Weimarze; nie ulega też wątpliwości, iż wśród znajomych i obcych jest rozrzuconych mnóstwo utworów pomniejszych, które należałoby ogłosić: o jednych wiadomo, gdzie się znajdują, inne zginęły już po śmierci Poety (poezye francuskie, wiersze do Kochanowskiego, Szujskiego, prawie wykończony dramat na tle wypadków z r. 1846 etc.) i może z czasem się odnajdą — miejmy więc nadzieję, iż następne wydania zbioru obecnego będą znacznie obfitsze. Posiadacze rękopisów pisarza tej miary co Stan. Wyspiański, powinni uwzględnić, iż mogą mieć prawo do manuskryptu, ale nie do jego treści, która jest własnością całego narodu; spełnią tedy obowiązek publiczny, ogłaszając ją w poprawnej edycyi drukiem. Nareszcie należy dodać, iż drukowane dotąd tylko w czasopismach, lub pozostałe w rękopisie Rapsody, złożą się na osobny tom, którego wydaniem zajmuje się p. Adam Chmiel. Osobno zaś wyjdą „Listy“ Poety.
Ogłaszając utwory obecne, starałem się o jak najwierniejszą reprodukcyę tekstu oryginalnego, więc o ile możności z rękopisów lub wydań, korregowanych przez samego Poetę. Nie zawsze było to możliwem, wiele utworów musiałem przedrukowywać z czasopism, nie mogąc otrzymać oryginałów do przejrzenia od ich posiadaczy; nie mało też trudności nastręczył charakter pisma Stan. Wyspiańskiego, częstokroć zupełnie nieczytelny. Ustępy nieczytelne lub wątpliwe podane są w klamrach i wykropkowane (.....). Pisownię i formę ujednostajniono za wzorem ostatnich wydawnictw, ogłaszanych drukiem przez samego Poetę.
Rękopisy, które złożyły się na zbiór obecny, a należące do rodziny Poety, mają być złożone w Muzeum Narodowem w Krakowie, we formującym się Oddziale im. Stan. Wyspiańskiego. Tam powinno z czasem się skupić jak najwięcej pamiątek i wielostronnych utworów Wielkiego Artysty.






  1. Zawarte tu poezye powstały w Korabnikach pod Krakowem w jesieni 1888 i z początkiem 1889 r.; w marcu 1889 Poeta wyjechał zagranicę (do Wiednia i północnych Włoch). (Wiersze od Poszedłem błądzić w nieznane mi światy do Jak pomnę — przyp. Wikiźródła)
  2. Wiersz ten był ogłoszony w miesięczniku „Krytyka“ (zesz. II. Cz. II. r. 1910).
  3. Jestto druga połowa listu, pisanego przez kończącego gimnazyum Poetę do jednego z ówczesnych kolegów, w którym się dopatrywał równej miary towarzysza wyprawy na Parnas; część pierwsza opuszczona, jako zawierająca krytykę osobistą. Ogłoszony był ten wiersz w „Krytyce“ (zesz. I. r. 1908).
  4. Po powrocie z Paryża (1896) Poeta niejednokrotnie szukał dla swych uczuć wyrazu w języku francuskim. Opracowawszy wówczas w języku polskim obszerne dzieło: „Wielkie Katedry francuskie“ (o Notre Dame paryskiej, o katedrach w Reims, Dijon, Chartres), poprzedził je obszerną dedykacyą wierszowaną w języku francuskim. Jeszcze niedawno krążyło poezyj tych francuskich więcej.
  5. Wiersz powstał w r. 1902.
  6. Drukowane w „Krytyce“ (zesz. I. r. 1908).
  7. Wiersz, pisany do p. Leona Stępowskiego, artysty sceny krakowskiej, z którym chętnie rozmawiał Poeta o słowach onomatopeicznych w mowie polskiej, o symbolicznem ich znaczeniu i odczuciu słuchowem; stąd odpowiednie w tym wierszu zestawienia.
  8. Adresowane do p. Leona Stępowskiego, drukowane były te wiersze w „Nowej Reformie“, nry 185, 197, 203, z sierpnia-września 1903 r. (Wiersze od Gdy przyjdzie mi ten świat porzucić do I ciągle widzę ich twarze — przyp. Wikiźródła)
  9. Wystosowany ten wiersz do ks. Czajkowskiego S. J., na pamiątkę wspólnego pobytu w Rymanowie w lecie 1903, kiedy Poeta pracował nad dziełem swem: Achilleis. Drukowany w krakowskim „Przeglądzie Powszechnym“ w r. 1908 t. XCVII. str. 4—5.
  10. List, pisany z Bad-Hall d. 6. sierpnia 1904 r. do p. Adama Chmiela; drukowany po raz pierwszy na programie Uroczystego Przedstawienia, danego przez Teatr krakowski po zgonie Poety d. 5. grudnia 1907 r. Porównać wiersze o artystach Teatru krakowskiego w Studyum o Hamlecie.
  11. Z listu do p. Adama Chmiela, pisanego z Bad-Hall w sierpniu 1904 r. pod wrażeniem rozmowy, mianej we Wiedniu z jakimś literatem niemieckim; ogłosił drukiem „Czas“ w nrze 296 z 24. grudnia 1907 r.
    Por. list do dra Stan. Eliasza-Radzikowskiego na str. 226.
  12. Wiersz ten ogłosił po raz pierwszy w „Czasie“, w nrze 296 z 24 grudnia 1907 r., prof. Tadeusz Estreicher, dodawszy następujące objaśnienie: Na kilka dni przed Bożem Narodzeniem r. 1904 byłem w Zakopanem wraz z prof. Wyczółkowskim, i d. 21. grudnia wysłaliśmy do Wyspiańskiego ze schroniska Burego nad Morskiem Okiem kartkę widokową z życzeniami Wesołych Świąt. W dwa dni wróciłem do Krakowa, a w dzień Bożego Narodzenia otrzymałem, jako odpowiedź, wiersz, który przesyłam. Dla objaśnienia niektórych aluzyj dodam, że z pracowni Wyspiańskiego przy ulicy Krowoderskiej Nr. 157 rozciągał się widok w kierunku kopca Kościuszki i Bielan, widok, znany z szeregu jego krajobrazów pastelowych. Wyspiański pisywał stale piórem gęsiem, nie zrażając się jego skrzypieniem, o czem z nim poprzednio rozmawiałem; rękopis „puchnący“ w robocie, to studyum o Hamlecie i pisany równocześnie „Powrót Odyssa“, który wedle jego planu miał być drugim dramatem, środkowym, trylogii o Odysseuszu; nie wiem, czy z tej trylogii, której plan mi wówczas opowiadał, pozostało co w spuściźnie rękopiśmiennej. Wreszcie co się tyczy wewnętrznego urządzenia pracowni Wyspiańskiego, to stół, na którym pisał, był przykryty czerwonem suknem, a cały pokój, wraz z sufitem, był pomalowany na jednostajny, ultramarynowy kolor“.
    Z trzeciej części Trylogii o Odysseuszu, o której poniżej mowa, pozostał fragment, ogłoszony na stronicy 177.
  13. Ogłoszony poraz pierwszy w „Chimerze“ (zesz. 25, str. 3.)
  14. Wiersz, pisany do p. Adama Chmiela w lecie 1905 z Bad-Hall pod wrażeniem ewakuacyi Wawelu; drukowany częściowo w warsz. „Świecie“.
  15. List do p. Chmiela, pisany w sierpniu 1905 z Bad-Hall w odpowiedzi na zapytanie o stan zdrowia, ogłoszony drukiem w „Czasie“, nr. 275 z d. 29. listopada 1907.
  16. Wyraz-to nastroju ducha w czasie pisania „Bolesława Śmiałego“ i komponowania dekoracyj i kostyumów. (Porównać „Świetlicę Bolesławowską“, meble i stroje w teatrze krakowskim, oraz „Lalki Bolesławowskie“, obecnie w Muzeum Narodowem). Poeta daje tu wyraz przekonaniu o naczelnem znaczeniu wolnej, z natchnienia wypływającej, twórczości artystycznej. Opierała się ona u niego na bardzo gorliwych studyach historycznych i archeologicznych, ale dawały one tylko podkład, materyał surowy.
    Częściowo był ten wiersz drukowany w „Krytyce“, (nr. II. cz. II. 1910 r.)
  17. „Hymn“ powstał z początkiem r. 1905. Przyczyny prywatnej natury, spowodowały wstrzymanie druku, i „Hymn“ ukazał się dopiero w „Nowej Reformie“ z d. 2. czerwca 1906 w dzień Zielonych Świąt.
    Szereg wierszy, pisanych pod wrażeniem wypadków w Królestwie z r. 1905, spalił Poeta w lipcu 1907 r.
  18. Najdawniejszy ten ze znanych utworów dramatycznych Poety, pisany jeszcze na ławie gimnazyalnej, powstał pod wrażeniem obrazu Matejki. I co za zbieg okoliczności! Pierwszy swój utwór sceniczny młody autor kończy ugrupowaniem osób, „jak na obrazie Matejki“; prawie zaś ostatnie słowa, wyrzeczone przez St. Wyspiańskiego na łożu śmierci, zawierały wskazówkę, aby scenę Unii lubelskiej z dramatu „Zygmunt August“ ugrupować, „jak na obrazie Matejki“.
  19. Utwór ten pisany był w czasie pracy nad witrażem „Śluby Jana Kazimierza“, zamówionym dla Katedry lwowskiej. Witraż ten we Lwowie nie został przyjęty; poemat zaś, przesłany redaktorowi „Czasu“, również nie został zakwalifikowany do druku; umieścił go „Czas“ dopiero 18. kwietnia 1908 r.
  20. Trzy te sceny, usunięte z edycyj „Wesela“, drukowanych za życia Poety, znalazły się w papierach pośmiertnych i — ogłoszone w „Krytyce“, (nr. I. z r. 1908) — figurują, jako dodatek w wydaniu „Wesela“ z r. 1908 (str. 227—230).
  21. Rękopis „Męża“ składa się z 19 kartek średniego formatu, jednakiem pismem pisanych, zdaje się w r. 1902, ale numeracya stronic wskazuje na pewne przerwy bądź to w czasie pracy, bądź też w snuciu myśli; mamy więc kartki, numerowane 1—8, po nich następują kartki 1—3, 1—2 i 1—4; przerwy te są w druku zaznaczone.
  22. Fragment ten z dramatu, mającego należeć do zamierzonego (patrz str. 52 obecnego tomu) szeregu dzieł na tle dziejów Piastowiczów, był drukowany w „Krytyce“ z r. 1909, t. IV. str. 227.
  23. Ustęp ten znalazł się w rękopisie „Nocy Listopadowej“, na str. 151, odpowiadającej drukowanej str. 109, po słowach Mefista: „Gdy zechcesz, więcej dam“. Słowacki, który w czasie wybuchu powstania bawił w Warszawie, miał więc podług pierwotnego planu autora znajdować się w teatrze Rozmaitości i być niejako kuszonym przez satyra-szatana; odpowiedź Słowackiego: „Ileż to dusz chwyciłeś w kleszcz“ znajduje się już w tekście książkowym, ale włożona w usta Fausta. Drukowany był ten urywek w „Przeglądzie Powszechnym z r. 1908 T. C. str. 380—81.
  24. Patrz dzieło „Juliusz II“ Klaczki. Drukował ten urywek „Przegląd Powszechny“ z r. 1908, t. XCVI.
  25. Z końcem r. 1904 i początkiem 1905 St. Wyspiański, zamierzając starać się o kierownictwo Teatru krakowskiego, obmyślał i przygotowywał repertuar. Opracowywał tedy pewne dzieła, które miał zamiar grać, inscenizując je podług swoich pomysłów (Faleńskiego „Jadwigę“ i „Syna gwiazdy“, Norwida „Kleopatrę“, która miała być przedstawieniem inauguracyjnem), albo tłómacząc. Tłómaczenie zaś miało u Niego całkiem inne, niż pospolite, znaczenie: było indywidualnem przeżywaniem duchowem. W tym sensie tłómaczył nietylko z francuskiego, lecz także z polskiego: przerabiał Słowackiego (czytałem zniszczone potem sceny z „Balladyny“), a „z Paszkowskiego“ — Szekspira. Na ten czas przypadają studya nad „Hamletem“. Książka „Hamletowi“ poświęcona, mnóstwo zawiera ustępów, przetworzonych z polskiego przekładu Szekspira; miały one być uzupełnione i zlane w całość. Skończyło się na dodatkowem opracowaniu sceny śmierci Ofelii.
    Scena ta była poraz pierwszy drukowana w „Nowej Reformie“.
  26. W r. 1905 poeta powziął zamiar napisania rozległego utworu, zatytułowanego (tymczasowo?) „Kronika polska“. Tytuł ten, wraz z datą 1905, znajduje się na pierwszej stronie rękopisu, zawierającego podtytuły, spis osób, scenaryusz z adnotacyą odnośnej stronicy historyi (w tłómaczeniu polskiem) Długosza, z którego niektóre ustępy są dosłownie przepisane inne udyalogowane. Przytaczam te zapiskiw dosłownem brzmieniu, zaznaczając w nawiasie rzymską cyfrą kartkę rękopisu (obecnie ponumerowanego).

    (I)  Kronika Polska. (Sign. S. W. 1905).

    (II)  Król Kazimierz Jagiellończyk.
    Część pierwsza.

    (III)  1. W lasach na Litwie (str. 27).
    Grudzień 1446.Suchta.

    2.

     W Krakowie. Koronacya. (str. 31).
     
     W Katedrze na Wawelu. 15 maj
    1447.


    3. Na rynku krakowskim. 1447. (str. 32).
    16 maj

    4. W Kaliszu 1447. (str. 33).
    Książe Michał.

    (IV)  5. W Katedrze na Wawelu. Kardynał (str. 59).
    Wręczenie kapelusza 1449.

    6. W Piotrkowie 1449. (str. 63).

    7. W Krakowie: Zapusty. (str. 66).

    8. W Piotrkowie 1451. (str. 75).

    9. W nowem mieście Korczynie
    15 lipca 1451.

    10. Na Łysej Górze (Neptun). (str. 82).

    11. W Samborze (str. 83) 1451.
    (Długosz).

    12. W Parczowie 1451. (str. 88).

    13. W Kownie 1451. (str. 91).

    14. W Opatowie 1452. (str. 95).

    (V)  15. W Łucku 1452. (str. 97).
    Śmierć Świdrygiełły.

    16. W Sandomierzu 1452. (str. 99).

    17. W Sandomierzu 1452. (str. 101).

    18. W Krakowie 1452. (str. 101).
    Procesya Bożego Ciała. (102)
    (103)

    19. W Kapitularzu (w Krakowie) (str. 104).

    20. W Sieradzu 1452. (str. 106).
    (107)
    (108)

    (VI)  1445. Michał z Krakowa lub z Kleparza, albo
    Michał z Lipia, wychowaniec Akad. krak.,
    mistrz i doktór filoz., wysokiego imienia
    głębokiej pokory a nauki niesłychanej.

    1. opat.
    2. przeor
    lasy jodłowe
    3. podprzeor
    (.....)
    4. dziekan
    jastrzębie
    5. strażnik relikwi Krzyża Św.
    rzeka: Słupia
    6. zakrystyan
    góry: Chełm.
    7. prefekt chóru
    Łysica
    8. mistrz nowicyatu
    Łysica
    9. vice-magister
    Królewska
    10. rządca dóbr
    Książęca
    11. skarbny
    Witosławska
    12. prokurator
    Jelenianka
    13. proboszczowie: Słupski *),
    Koniemłocki, wolnicki, Wierzbowski.

    (VII)  Król Kazimierz Jagiellończyk.
    (Sign.) S. W.
    1905.

    Tu rozpoczynają się teksty.
    Na kartce tytułowej sceny „W Kaliszu“ (str. 148) dopisana data rozpoczęcia pracy: 7. maja 1905, i adnotacya: „Długosz str. 33“.
    Monolog Długosza (str. 159) jest dopisany widocznie później, ołówkiem.
    *) Bywał Przeorem.

  27. Scena ta była drukowana w „Przeglądzie Powszechnym“ z r. 1908, T. C. (378—80).
  28. Z dramatu o Zborowskim zachowały się fragmenty, z których część ogłosiła „Nowa Reforma“, nr. 593 (Dodatek literacki) z d. 24. grudnia 1907. Podaję tutaj zestawienie odmienne, więcej odpowiadające logice dzieła, uzupełnione jeszcze według rękopisu przez p. A. Chmiela.
  29. Rzecz pisana w r. 1905, mająca należeć do cyklu, rozpoczętego „Powrotem Odysa“. (Por. objaśnienie do str. 42).
  30. Drukowane w „Przeglądzie Powszechnym“ z r. 1908 zesz. II., ze wstępem dra Adama Chmiela. Dramat o Jadwidze planował poeta oddawna, wracał do niego niejednokrotnie, ostatecznie skrystalizował się pomysł w jego fantazyi z początkiem r. 1905, kiedy (patrz objaśnienie do str. 125) przygotowując repertuar dla teatru krakowskiego, studyował i opracowywał „Jadwigę“ Faleńskiego. Wówczas napisał pierwszy fragment (dyalog królowej z Dymitrem z Goraja), inne dyktował w r. 1907 pani Stankiewiczowej.
  31. Fragment między królową a Aniołem zwiastującym powstał we wrześniu 1907: — Te strofy są ostatnim utworem napisanym przez Poetę własnoręcznie — dłonią chorą, okaleczałą, ołówkiem wetkniętym między tę dłoń a bandaż.
  32. Prolog ów napisany po wyjściu z druku przekładu „Cyda“, nie znajduje się w wydaniu książkowem. Drukowany był w czasopismach przed premierą w teatrze krakowskim.
  33. O pomysłach i motywach muzycznych Poety — patrz objaśnienia do „Daniela“.
  34. Drukowane w „Krytyce“, zesz. III. 1909 r.
  35. Drukowane w „Życiu“ krakowskiem, nr. 7. z 6. listopada 1897, i ilustrowane rysunkami, przedstawiającymi Kościół św. Krzyża w ciągu restauracyi, część boczną zaplecków ze stall barokowych w tymże kościele, i dwa ornamenta ze sklepienia nawy. Obszerniej, więcej naukowo, opracował Poeta ten temat w „Roczniku krakowskim“ t. I. z r. 1898. Rozprawa ta łączy się z innemi studyami naukowemi, szczególnie nad architekturą katedr francuskich, i o ile odnośne rękopisy się odnajdą, będą razem wydane w osobnym tomie.
  36. Drukowane w „Krytyce“ zesz. III. 1908 r.
  37. Drukowane w „Krytyce“, zesz. V. 1908 r. Tytuł dodany przez redakcyę.
  38. List, pisany do dra Stanisława Eliasza-Radzikowskiego w Zakopanem z Bad-Hall. Przedruk z „Tygodnia“, dodatku literacko-nauk. do „Kuryera Lwowskiego“, 1906, nr. 38 z d. 30. września 1906.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Wyspiański.