<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jama |
Wydawca | Lwowski Instytut Wydawniczy |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Sztuka” |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Aleksander Powojczyk |
Tytuł orygin. | Яма |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Tom I Cała powieść |
Indeks stron |
Zwolna zapadł zmierzch, po którym nastąpiła ciepła i ciemna noc; długo jednak, bo aż do północy na niebie widniała różowa zorza. Odźwierny zakładu, Szymon, pozapalał w salonie wszystkie lampy, umieszczone wzdłuż ścian, i żyrandol oraz czerwoną latarnię przed domem.
Szymon jest to krępy, muskularny, milczący i posępny brunet: oczy ma czarne, matowe o bezczelnym wyrazie, twarz dziobatą, brwi po przebytej ospie przeświecają łysiną. W ciągu dnia niema on żadnego zajęcia i sypia, nocą zaś siedzi stale pod reflektorem, ubiera i rozbiera gości i jest wogóle w pogotowiu, aby przyjść z pomocą w razie jakiejś awantury.
Przyszedł grajek — wysoki, o delikatnym profilu, jasnowłosy mężczyzna z bielmem na oku. Jak zwykle pod nieobecność gości, grajek wespół z Izaakiem, poczęli próbować „pas d‘Espagne“, który to taniec właśnie wchodził w modę.
Za każdy odegrany na zamówienie gości taniec, obaj otrzymują po trzydzieści kopiejek, za kadryla jednak płacą im po pół rubla. Połowę tych pieniędzy bierze Anna Markówna, resztę zaś muzykanci dzielą między sobą na dwie równe części. W ten sposób grajek otrzymuje zaledwie czwartą część ogólnego zarobku, to oczywiście jest niesprawiedliwością, ponieważ Izaak jest samoukiem i nie posiada słuchu. Stąd grajek musi naprowadzać go wciąż na nowe motywy, a w chwilach gdy Izaak czyni zbyt wielkie błędy, przygłuszać jego grę rozgłośnemi akordami.
Dziewczyny z pewną dumą opowiadają gościom, że grajek kształcił się w konserwatorjum, gdzie był pierwszym uczniem: nie mógł jednak dokończyć studjów ponieważ jest żydem, a przytem zachorował na oczy. Wszystkie one otaczały go poważaniem i jakiemś cokolwiek udanem współczuciem, co jest istotnie charakterystyczne dla domów publicznych; pod zewnętrzną rozwiązłością, której towarzyszą plugawe słowa, jakiemi produkują się wprost kobiety, ukrywa się mdły i histeryczny sentymentalizm; ten sam sentymentalizm, który panuje w pensjonatach dziewczęcych i podobno wśród kobiet skazanych na ciężkie roboty.
Wkrótce wszystkie dziewczęta były ubrane i oczekując na przybycie gości, nudziły się bezczynnością. Jakkolwiek większość kobiet traktuje mężczyzn, z wyjątkiem swych kochanków, najzupełniej obojętnie a nawet pogardliwie, ilekroć zbliża się wieczór, w duszach ich budzą się jakieś tęskne nadzieje co też on im przyniesie ze sobą: niewiadomo kto je wybierze, czy nie zajdzie jakiś niezwykle śmieszny ciekawy wypadek, czy jaki gość nie wywoła zdumienia swą szczodrobliwą hojnością, czy wreszcie nie stanie się jakiś cud, który zmieni zasadniczo cały dotychczasowy tryb życia. Wszystkie te przeczucia i nadzieje podobne są do wzruszeń, jakie przeżywa zawodowy gracz, obliczający swe fundusze przed udaniem się do klubu. Niezależnie od tego, dziewczyny z domów publicz-płciowe, nie zatraciły jednak najważniejszej rzeczy — instynktownego dążenia kobiety do podobania się mężczyźnie.
I rzeczywiście, niekiedy zjawiały się w domu Anny Markówny twarze dziwaczne wywołując awanturnicze i niezwykłe zajścia. Niespodzianie zjawiała się policja w towarzystwie przebranych po cywilnemu łapaczy i dokonywała aresztowania jakichś, budzących wyglądem swych zaufanie, eleganckich dżentelmenów, których wyprowadzano, bijąc po karku. To znów zdarzała się walna bójka między jakiemś pijanem awanturniczem towarzystwem i odźwiernymi, ze wszystkich zakładów, śpieszącymi na pomoc swemu towarzyszowi — bójka, podczas której tłuczono szyby w oknach rozbijano deki fortepianowe a w braku innej broni wyrywano nogi z ozdobnych krzeseł; krew płynęła strumieniem, zalewając obficie schody i posadzkę w sali, a na ulicy padali w błoto ludzie z porozbijanemi głowami i potłuczonemi bokami; tego rodzaju sceny wywoływały zwierzęcy dziki zachwyt Gieni; podczas gdy wystraszone jej towarzyszki z piskiem chowały się pod łóżka, ona, śmiejąc się radośnie, cisnęła się w największą ciżbę klepała się po biodrach, wymyślała i podniecała walczących.
Zdarzało się również, iż przyjeżdżał tu wraz z całą gromadą swych pieczeniarzy ten i ów kasjer, który oddawna już dopuścił się wielkiej defraudacji, tracąc pieniądze na karty i bezmyślne orgje i teraz, w przededniu samobójstwa lub oczekującej nań ławy oskarżonych, w oszołomiającej, bezmyślnej i pijackiej malignie trwoni ostatnie pieniądze. Wtedy zamykano szczelnie drzwi i otulano okna, poczem przez dwie doby odbywała się dzika i wściekła orgja — prawdziwie rosyjska, której towarzyszą krzyki, płacz i poniewieranie ciała kobiety; urządzano wtedy rajskie wesela, podczas których pod takt muzyki wyprawiali przeróżne dziwaczne łamańce nadzy i pijani włosaci i brzuchaci mężczyźni na powykrzywianych nogach, tańczący z kobietami o ciałach pożółkłych i obwisłych; wtenczas wszyscy jedli i pili jak świnie na łóżkach i na podłogach, wśród atmosfery dusznej, przepojonej wyziewami alkoholicznemi, skażonej ludzkim oddechem i potem z brudnych ciał.
Czasami znów zjawiał się atleta z cyrku, niemal dosięgający głową niskiego sufitu, wskutek czego czynił wrażenie czegoś niezwykle wielkiego, niby koń wprowadzony nagle do pokoju: to znów przychodził chińczyk w niebieskiej bluzie białych pończochach i z długim warkoczem; niekiedy przybywał znów murzyn z tinglu z kwiatkiem w butonierce i w wykrochmalonej koszuli, która ku ogólnemu zdumieniu dziewczyn, nietylko że nie walała się w zetknięciu z czarną skórą, lecz przeciwnie wydawała się jeszcze bardziej oślepiająco białą.
Ci, rzadko pojawiający się goście, podniecali przerafinowaną wyobraźnię prostytutek, rozbudzali ich stępioną uczuciowość i zawodową ciekawość; w takich chwilach właśnie wszystkie dziewczyny, zakochane niemal w egzotycznych gościach, zabiegały o ich względy, kłócąc się i zazdroszcząc sobie wzajemnie.
Pewnego razu Szymon wpuścił na salę jakiegoś starszego człowieka o wyglądzie mieszczucha. Powierzchowność jego nie wyróżniała się niczem szczególnem: chuda, ponura twarz o wystających, jak guzy, kościach policzkowych, czoło niskie, broda w klin, jedno oko umieszczone znacznie wyżej od drugiego. Wszedłszy do sali, podniósł rękę w górę, zamierzając się przeżegnać i w tym celu począł rozglądać się po pokoju, szukając w nim świętego obrazu; nie znalazłszy jednak tego, czego szukał, niezrażony zawodem, opuścił wnet rękę ku ziemi, splunął i z poważną miną zbliżył się do najgrubszej w sali dziewczyny — Kasi.
— Pójdziem — rzekł lakonicznie, wskazując wzrokiem na drzwi.
Tymczasem podczas nieobecności gościa na sali, wszystkowiedzący Szymon, z miną tajemniczą i uroczystą opowiedział swej kochance, Niurze, że przybyły nazywa się Diadczenko i że jest to ten właśnie człowiek, który ubiegłej jesieni zgodził się, wobec braku kata, dokonać egzekucji na osobach jedenastu skazańców, których następnie powiesił własnemi rękami nocą około godziny drugiej. Oczywiście, wystraszona Niura opowiedziała o tem szeptem swym koleżankom i oto — aczkolwiek wyda je się to dziwnie, w całym zakładzie nie było wówczas ani jednej dziewczyny, któraby nie zazdrościła grubej Kaśce i nie doznawała jakiejś strasznej, przyprawiającej o zawrót głowy ciekawości. Gdy po upływie pół godziny Dziadczenko opuszczał dom publiczny, wszystkie znajdujące się w sali kobiety w milczeniu, z ustami rozwartemi szeroko, odprowadziły go aż do drzwi wejściowych, poczem rzuciły się do okien, aby przypatrzeć się odchodzącemu. Następnie udały się do pokoju ubierającej się Kasi i poczęły wypytywać ją o najrozmaitsze drobiazgi. Z jakiemś szczególnem uczuciem, z podziwem niemal, oglądały jej obnażone czerwone i grube ręce, zmięte jeszcze posłanie, zasmolonego rubla, która Kaski wyjęła z pod pończochy. Co się tyczy Kasi, to nie miała ona nic do opowiadania — „mężczyzna, jak każdy inny mężczyzna“ — oświadczyła zdumiona nawałem zapytań; kiedy jednak dowiedziała się, kto był jej gościem, nie wiedząc dlaczego wybuchnęła nagle płaczem.
Człowiek ten, ten najwięcej wzgardzony wśród godnych pogardy, człowiek, który upadł tak nisko, jak tylko może wyobrazić to sobie fantazja ludzka — ten kat z amatorstwa, obszedł się z nią w sposób delikatny; w całem jego zachowaniu się jednak nie było nic, coby nadawało mu choćby pozór pieszczoty; cechowała je jakaś szczególnie pogardliwa i drewniana obojętność; obojętność z jaką nie traktuje się nietylko psa i konia lecz nawet własnego parasola, paltota i kapelusza: w ten sposób tylko można się obchodzić z jakimś brudnym przedmiotem, z którego musimy nieodzownie korzystać przez chwilę i który, gdy potrzeba ta przejdzie, staje się najzupełniej zbędnym, bezużytecznym i wstrętnym. Jakkolwiek gruba Kaśka swym mózgiem odkarmionej indyczki nie umiała zrozumieć całej grozy sytuacji, było w tem jednak coś tak potwornego, iż dziewczyna rozpłakała się serdecznie, chociaż, jak jej się zdawało, nie miała ku temu najmniejszego powodu.
Zdarzały się jeszcze inne wypadki, które poruszały zmąconą i brudną powierzchnię życia tych biednych chorych, głupich i nieszczęśliwych kobiet. Zdarzały się więc wypadki wściekłej i dzikiej zazdrości, której wynikiem były strzały lub zamachy samobójcze. Niekiedy, bardzo rzadko zresztą, na mierzwie tej rozkwitała subtelna, płomienna i czysta miłość; czasami znów kobiety, dzięki pomocy ukochanego człowieka, porzucały zakład, do którego jednak niemal zawsze wracały z powrotem. Od czasu do czasu jakaś kobieta z domu publicznego zachodziła niespodzianie w ciążę — było to zewnętrznie śmieszne i haniebne w istocie rzeczy jednak smutne i wzruszające zjawisko.
Jakkolwiek bowiem może się to wydawać dziwnem, każdy wieczór przynosi ze sobą tak gorączkowe i drażniące oczekiwanie przygód, że wszelkie inne życie, po opuszczeniu domu publicznego wydawało się tym rozleniwionym, pozbawionym woli kobietom, beztreściwem i nudnem.