<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jama |
Wydawca | Lwowski Instytut Wydawniczy |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Sztuka” |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Aleksander Powojczyk |
Tytuł orygin. | Яма |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Tom II Cała powieść |
Indeks stron |
Tego poranku, gdy Lichonin tak nagle i być może, niespodziewanie nawet dla samego siebie, zabrał Lubkę z wesołego zakładu Anny Markówny, była chwila przełomowa lata. Drzewa były jeszcze zielone, lecz w zapachu powietrza, liści i trawy, dawał się już z daleka odczuwać, jakby z oddali, delikatny melancholijny, a jednocześnie czarujący zapach zbliżającej się jesieni. Ze zdziwieniem patrzył student na drzewa, takie czyste, niewinne i ciche, jakby Bóg niepostrzeżenie dla ludzi, rozsadził je nocą; i drzewa same, zda się oglądały się dokoła, na spokojną błękitną wodę, jakby drzemiącą jeszcze w kałużach i rowach i pod drewnianym mostem, przerzuconym przez płytką rzeczkę; na wysokie, rzekłbyś, świeżo wymyte niebo, które dopiero co obudziło się w zorzach i ze snu, uśmiecha się różowym, szczęśliwym. jeszcze sennym uśmiechem, witając rozpalające się słońce.
Serce studenta rozszerzało się i drżało; wpływały na to piękno tego błogosławionego poranku i radość istnienia i to czyste powietrze odświeżające płuca, po nocy spędzonej bezsennie, w ciasnym pełnym tytoniowego dymu lokalu. Ale bardziej jeszcze rozczulało go piękno i wzniosłość własnego czynu.
„Tak postąpił jak człowiek, jak prawdziwy człowiek, w najwyższem tego słowa znaczeniu! Oto i teraz nie żałuje tego, co czynił. Dobrze im (komu „im“ Lichonin sam należycie nie wiedział), mówić o okropnościach prostytucji, mówić siedząc przy herbacie z bułkami, w towarzystwie niewinnych i inteligentnych panien. Lecz czy uczynił ktoś z pośród kolegów, jakikolwiek istotny krok, ku wyzwoleniu kobiety z upadku? Ha, co? Wreszcie znajdzie się i taki, który przyjdzie do owej Soni Marmeladówny, nagada jej niestworzonych rzeczy, odmaluje wszelkie możliwe okropności, wedrze się do jej duszy i zaraz sam się rozpłacze, zacznie pocieszać obejmować, po główce pogładzi, pocałuje najpierw w policzek, potem w usta, no i wiadomo co! Tfu! A oto u niego, u Lichonina słowo chadza zawsze w parze z czynem“.
Objął Łubkę wpół, popatrzył na nią rozczulonemi, nieomal rozkochanemi oczyma, chociaż wydało mu się, że patrzy na nią oczyma ojca, lub brata.
Łubka była straszliwie śpiąca, zamykały jej się oczy, z wysiłkiem wytreszczała je, by nie zasnąć; na ustach zastygł ten sam naiwny, dziecinny, zmęczony uśmiech, który Lichonin zauważył jeszcze tam, w gabinecie. Z jednego kąta ust spływała jej ślina.
— Luba, droga moja! Droga, tak bardzo cierpiąca kobieto! Spojrzyj jak pięknie dokoła! Boże! Oto już pięć lat minęło, jak po raz ostatni widziałem wschód słońca. Albo gra w karty, albo pijaństwo, albo wykłady na uniwersytecie. Popatrz, serdeńko, jak tam rozkwitła zorza. Słońce blizko! To twoja zorza, Łubko! To się zaczyna twoje nowe życie. Śmiało oprzesz się o moje silne ramię. Wprowadzę cię na drogę uczciwej pracy, na drogę śmiałej, twarzą w twarz, walki z życiem.
Lubka z ukosa spojrzała na niego. Hm. jeszcze nie wytrzeźwiał — pomyślała życzliwie. Niczego sobie zresztą, dobry i porządny. Tylko trochę brzydki. I uśmiechnąwszy się, uśmiechem półsennym, powiedziała tonem kapryśnej wymówki:
— Ta-ak! Oszuka pan, naturalnie! Wszvscyście mężczyźni tacy. Wybyście chcieli najpierw osiągnąć swoje, mieć zadowolenie, a potem nic was nie obchodzi!
— Ja? O, żebym ja?! Zawołał z oburzeniem Lichonin i nawet wolna, ręką uderzył się w piersi. Za mało mnie znasz! Zbyt uczciwym jestem człowiekiem, bym miał oszukiwno bezbronną dziewczynę. Nie! Użyję wszystkich swych sił, całej mocy swej duszy, by wykształcić twój umysł, rozszerzyć twój widnokrąg, zmusić twe biedne, wymęczone serce do zapomnienia o wszystkich ranach i krzywdach, zadanych mu przez życie. Będę dla ciebie ojcem i bratem! Strzec będę każdego twego kroku! A jeśli pokochasz kogoś istotnie czystą, świętą miłością, będę błogosławić ów dzień i godzinę, kiedym wyrwał cię z tego okropnego piekła!
W ciągu tej płomiennej tyrady stary dorożkarz, milcząc roześmiał się znacząco i od tego bezdźwięcznego śmiechu, aż mu się plecy trzęsły. Starzy dorożkarze, w ciągu lat nasłuchują się o bardzo wielu rzeczach, gdyż człowiek siedzący na koźle doskonale słyszy wszystko, o czem rozmawiają pasażerowie, nie podejrzewając nawet, że są przez kogoś podsłuchiwani. Starzy dorożkarze wiele mogliby powiedzieć o ludziach i ich sprawach. Kto wie, może być, że i obecny nie raz już słyszał jeszcze chaotyczniejsze i wznioślejsze o racje.
Lubce wydało się czemuś, że Lichonin rozgniewał się na nią, albo też, że zawczasu jest zazdrosnym o wyimaginowanego rywala. Deklamował bowiem zbyt głośno i nerwowo. Obudziła się więc zupełnie, zwróciła do Lichonina swą twarz z szeroko otwartemi ze zdziwienia, a jednocześnie pokornemi oczyma i zlekka dotknęła palcami jego prawej ręki, obejmując jej talję.
— Nie gniewaj się mój kochany. Nigdy cię nie zamienię na innego. Dalibóg, daję ci słowo honoru! Słowo honoru — nigdy! Przecież czuje, chce mi pan zapewnić los. Pan sądzi, że tego nie rozumiem? Jesteś pan taki sympatyczny, dobry, młody. Ot gdybyś był stary i brzydki.
— Ach! Nie o tem mówisz! zawołał Lichonin i znowu w napuszonym stylu zaczął mówić jej o równouprawnieniu kobiet, o świętości pracy, o sprawiedliwości ludzkiej, o walce z rozwielmożnionem złem.
Ze wszystkich jego słów Lubka nic, a nic nie zrozumiała, wywnioskowała tylko, że jest w czemś winną, więc jakoś cała skurczyła się, zasmuciła, spuściła głowę i umilkła. Nie wiele brakowało, by się rozpłakała na ulicy, ale na szczęście, podjechali właśnie do domu, w którym mieszkał Lichonin.
— No, jesteśmy już w domu — powiedział student. Stój!
A gdy zapłacił dorożkarza, nie mógł powstrzymać się, by nie powiedzieć patetycznie, z ręką wyciągniętą teatralnie przed siebie:
— „Do domu mego, śmiało i spokojnie Jako jedyna pani wnijdź“.
I znów niezrozumiały ironiczny uśmiech skurczył bronzową twarz dorożkarza.