<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jama |
Wydawca | Lwowski Instytut Wydawniczy |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Sztuka” |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Aleksander Powojczyk |
Tytuł orygin. | Яма |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Tom II Cała powieść |
Indeks stron |
Tegoż samego dnia wieczorem, w domu Anny Markówny zaszedł bardzo doniosły wypadek: cała instytucja — z placem i domem, z żywym i martwym inwentarzem — przeszła w ręce Emmy Edwardówny.
Oddawna już przebąkiwano o tem w zakładzie, ale gdy pogłoski te, tak niespodziewanie, natychmiast po śmierci Gieni, stały się faktem, dziewczęta długo nie mogły ochłonąć ze zdziwienia i przestrachu. Dobrze znały, doświadczywszy na sobie władzy tej niemki, jej okrutny, bezlitosny pedantyzm jej miernotę i zarozumiałość. Pozatem dla nikogo nie było tajemnicą, że z piętnastu tysięcy, które Emma Edwardówna wypłaciła poprzedniej właścicielce w poczet należności za firmę i za majątek, trzecia część należała do Kierbesza, który oddawna już utrzymywał z otyłą gospodynią na poły przyjacielskie, na poły handlowe stosunki. Od związku dwojga takich ludzi, bezwstydnych, bezlitosnych i chciwych, dziewczęta mogły spodziewać się dla siebie tylko wszelkich możliwych przykrości.
Anna Markówna sprzedała swój dom tanio nie tylko dla tego, że Kierbesz, który gdyby nawet nie wiedział o kilku jej ciemnych sprawkach, mógł jednakże w każdej chwili podstawić jej nogę i połknąć ją całkowicie. Pozorów i powodów do czegoś można było znaleźć choćby setkę codziennie, niektóre zaś z nich groziłyby nie tylko zamknięciem zakładu, ale nawet i rozprawą sądową.
Ale, maskując się, jęcząc i wzdychając, narzekając na swe sieroctwo i ubóstwo, Anna Markówna była zadowolona z tej tranzakcji. A trzeba dodać, że oddawna już czuła zbliżenie się niemocy starczej, ze wszystkiemi jej chorobami i żywiła pragnienie zupełnego, niczem nie zmąconego dobroczynnego spokoju. Wszystko, o czem nie śmiała nawet marzyć we wczesnej młodości, gdy była zwykłą prostytutką, — wszystko przyszło do niej samo, jedno po drugiem: Starość spokojna, dom zaopatrzony we wszystko, przy jednej z wygodnych, cichych ulic, prawie w centrum miasta, ubóstwiana córka — Berta, która dziś — jutro ma wyjść za mąż za szanowanego powszechnie człowieka, kamienicznika i radnego miejskiego, zabezpieczona solidnym posagiem i zaopatrzona w piękną biżuterję. Teraz można już spokojnie, nie spiesząc się, ze smakiem, porządnie zjeść obiad i kolację, do czego Anna Markówna zawsze miała wielkie nabożeństwo, wypić po obiedzie dobrej, domowej nalewki, wieczorem zaś zagrać w preterka z szanownemi staremi paniami, które chociaż nigdy nie dawały do zrozumienia, że wiedzą o rzemiośle staruszki, ale w rzeczy samej były doskonale poinformowane i nie tylko nie potępiały jej procederu, ale nawet z szacunkiem traktowały te olbrzymie odsetki, które zarabiała operując swym kapitałem. A temi miłemi znajomemi, radością i osłodą cichej starości były: primo posiadaczka lombardu prywatnego, secundo właścicielka ruchliwego hotelu w okolicach dworca kolejowego, tertio — właścicielka niewielkiego, ale bardzo uczęszczanego, znanego doskonale wśród znaczniejszych złodziei, jubilerskiego magazynu i t. p. O nich, ze swej strony, mogłaby Anna Markówna opowiedzieć wiele ciemnych i nie pozostających w wielkiej zgodzie z kodeksem historji, ale w ich środowisku nie było we zwyczaju mówienie o źródłach pomyślności rodzinnej. — cenione były tylko spryt, odwaga, pomyślny koniec afery i przyzwoite zachowywanie się w towarzystwie.
Ale pozatem, Anna Markówna, osóbka o dość ograniczonem umyśle, niezbyt rozwinięta, posiadała jakieś zadziwiające wewnętrzne czucie, które w ciągu całego życia pozwalało jej skutecznie, ale instynktownie unikać nieprzyjemności i odnajdywać właściwe drogi. Więc i teraz po nagłej śmierci Wańki-Wstańki i popełnionego nazajutrz samobójstwa Gieni, swą nieświadomie — przenikliwą duszą odgadła, że los, do tej chwili opiekujący się jej domem, darzący powodzeniem i usuwający wszelkie rafy podwodne, obecnie zamierza obrócić się do niej plecami. I w porę się cofnęła.
Powiadają, że na krótko przed pożarem domu, lub przed zatonięciem okrętu, mądre, nerwowe szczury stadami wędrują na inne miejsca. I Anna Markównaą kierował ten sam szczurzy, zwierzęcy proroczy instynkt. I miała słuszność: natychmiast po zgonie Gieni nad domem dawniej Anny Markówny, obecnie Emmy Edwardówy, jakgdyby zawisło jakieś fatalne przekleństwo: zgony, nieszczęścia, awantury spadały na niego bezustannie, powtarzając się co raz częściej, jak krwawe wydarzenia w tragedjach szekspirowskich, to samo działo się, zresztą, i w innych domach na Jamskiej.
Jedną z pierwszych, w tydzień po likwidacji przedsiębiorstwa, umarła sama Anna Markówna. Zresztą zdarza się to często z ludźmi, pozbawionymi nagle zajęcia, do którego przywykli przez całe lata: tak umierają bohaterowie wojskowi, po otrzymaniu dymisji, — ludzie o żelaznem zdrowiu i nieugiętej woli, tak szybko schodzą ze sceny giełdziarze, udający się szczęśliwie w stan spoczynku. pozbawieni nagle fascynującego piękna ryzyka i hazardu, tak starzeją się rychło i trupieszeją i aktorzy po opuszczeniu sceny. Śmierć jej była zgonem sprawiedliwej. Pewnego wieczoru, przy preferansie poczuła się niedobrze, poprosiła zaczekanie na nią chwilkę i położyła się w sypialni na łóżku, po chwili westchnęła głęboko i przeniosła się do innego świata, ze spokojnym, starczym uśmiechem na ustach. Izaak Sawicz, jej wierny towarzysz na drodze życia, trochę zahukany, odgrywający zawsze drugorzędną, zależną rolę, — przeżył ją tylko o miesiąc.
Berta pozostała jedyną spadkobierczynią. Sprzedała korzystnie dom oraz plac położony gdzieś na krańcach miasta, wyszła, jak to było w projekcie, bardzo szczęśliwie za mąż i do tej chwili jest przekonaną, że ojciec jej był znanym kupcem zbożowym, wywożącym swój towar przez Odsesę i Noworosyjsk do Azji Mniejszej.