Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/74

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 74. Kapłan indyjski
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

74.
Kapłan indyjski.

Mężczyzna ubrany w długi, kosztowny burnus z białego jedwabiu i w czarny kapelusz o szerokich skrzydłach, jakiego zwykli używać mieszkańcy krajów zachodnich, zbliżył się do domu indyjskiego kapłana, położonego na jednem z przedmieść Stambułu.
Był to hrabia Rochester.
Twarz jego objęta piękną brodą znamionowała pośpiech i niepokój.
Udało mu się znaleźć tego, u którego miał szukać rady i pomocy.
Wieczór zapadł, gdy przyszedł do wielkiej, ozdobnej bramy domu.
Zapukał.
Drzwi otworzyły się zaraz, lecz w korytarzu, który ujrzał przed sobą, nie było nikogo.
Hrabia wszedł w korytarz.
Chociaż odważny, doznawał jednak szczególnego uczucia, gdy drzwi bez szmeru za nim się zamknęły i pozostał sam w ciemnym korytarzu.
Nie widział żadnego służącego, do którego mógłby się udać.
Wtem w niejakiej odległości dostrzegł drzwi, których ozdoby przechodziło światło, podobne do blasku księżyca.
Było to uderzającem, ponieważ księżyc jeszcze nie świecił.
Hrabia Rochester poszedł prosto do tego światła.
Odgłos jego kroków głośno odbijał się od posadzki.
Nagle spostrzegł przy słabem, bladem świetle jakiegoś człowieka.
— Kto jesteś? — zapytał hrabia, stojąc.
Człowiek, ubrany w bluzę i fez ukłonił się nizko.
— Timur, niewolnik potężnego kapłana Allaraby, — odpowiedział.
— Idź zatem i oznajmij swojemu panu, że hrabia Rochester pragnie się z nim widzieć, — rzekł hrabia, rzucając Timurowi sakiewkę ze złotem, którą ten zręcznie pochwycił.
— Idź pan do tych drzwi, — rzekł sługa kapłana, — mój pan oczekuje na pana.
Hrabia Rochester spojrzał zdziwiony na Timura.
— Twój pan mnie czeka? — zapytał, — a zatem wie, że przybyłem?
— Potężny Alaraba wie wszystko, panie, — odpowiedział Timur.
— To dziwne! Rochester postąpił ku drzwiom... blask stawał się jaśniejszym.
Obejrzał się... Timur już znikł.
Wszystko to szczególne wywoływało wrażenie.
Hrabia Rochester wszedł na wielkie podwórze, wyłożone taflami marmurowemi, w środku którego znajdował się basen, napełniony wodą, wydającą woń przyjemną.
Przepych który widział dokoła, zdumiewał go.
Przywykł on do widywania wspaniałych apartamentów, ale takiego, prawdziwie wschodniego zbytku nie widział dotąd nigdzie.
Blade światło księżyca, spadające z góry, podnosiło jeszcze czarowne widowisko, w którem wszystkie cuda wschodu zdawały się brać udział.
Wtem z po za kolumn ukazała się wysoka postać, w białem ubraniu i w białym przetykanym turbanie.
Grube, żelazne bransolety znajdowały się na rękach tego człowieka, którego twarz była brunatna, a oczy czarne, przenikliwe i bystre.
Czarna broda otaczała jego twarz.
Był to Allaraba.
— Hrabia Rochester! — rzekł, — zbliż się mężu z zachodnich krain.
Przyjęcie to i słowa indyjskiego kapłana nieprzyjemnie dotknęły hrabiego, a jeszcze przykrzejsze wrażenie czynił na nim wzrok Allaraby.
Pokonywał jednak swoje uczucia.
— Czy znasz mnie kapłanie? — zapytał, — zkąd wiesz, kto jestem?
— Nie pytaj mnie o rzeczy, na które odpowiedzieć nie mogę, cudzoziemcze z dalekiej wyspy północnej, poprzestań na tem, że usłyszałeś swoje imię, — odpowiedział Allaraba.
— Odbyłem daleką podróż i przybywam do ciebie po pomoc i radę, mówił hrabia Rochester, — wymień cenę swej odpowiedzi, jestem bogaty i mogę zapłacić.
Szyderczy uśmiech przebiegł usta Indyanina.
— Bogaty? — powtórzył, — mówisz o bogactwie, cudzoziemcze, a nie wiesz, co jest bogactwo. Mówisz o zapłacie, lecz czemże są twoje bogactwa wobec moich? Zatrzymaj swoje złoto i mów czego żądasz?
— Przychodzę cię zapytać o radę...
— Względem starożytnego naszyjnika, który masz w kieszeni? — zapytał Allaraba.
Hrabia Rochester cofnął się o kilka kroków.
Słowa Allaraby tak go zmieszały, że przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć.
— Przynosisz łańcuch, rzadki naszyjnik, w którym brakuje jednego ogniwa, nieprawdaż? — mówił Allaraba dalej, znajdując widoczne upodobanie w zdziwieniu, cudzoziemca.
— Oto jest, kapłanie, — rzekł Rochester, chcąc naszyjnik wyjąć z kieszeni.
— Pozostaw go w schowaniu, cudzoziemcze z dalekiej północy, — przerwał mu Allaraba, — znam ten naszyjnik!
— Jakto?... znasz go kapłanie?
— Nie widziałem go nigdy, a jednak znam go! Składa się z dziewiętnastu kunsztownie rzeźbionych, drogiemi kamieniami wysadzanych kulek. Dwudziestej brakuje. Pochodzi od królewny egipskiej, Saragi, która przed dwoma przeszło tysiącami lat żyła na ziemi, — odpowiedział Allaraba. — Kości Saragi poruszyły chciwe ręce i zakłóciły spokój kamiennej pieczary... szczątki jej i popioły rozwiały się po świecie... naszyjnik oparł się czasowi i znajduje się w ręku żyjących.
Rochester słuchał zdumiony.
— Masz słuszność, kapłanie, w naszyjniku brak jednego ogniwa, — rzekł — dwudziesta kulka została zniszczoną i przyszedłem cię zapytać, czy można ją czem zastąpić.
— Zarozumiały cudzoziemcze! Czy nie chciałbyś znowu mówić o twoich bogactwach, i pytać, gdzie taką kulkę z naszyjnika królewny mógłbyś kupić? Cofnij się o dwa tysiące lat, a i wtedy, gdybyś tego dokazał, trudnoby ci było otrzymać to, czego żądasz, bo tylko dwa takie naszyjniki istniały na świecie. Jeden nosiła Saraga, a drugie jej bliźnia, siostra Ammona.
— A zatem były dwie! Powiedz mi więc, kapłanie, gdzie jest drugi, i czy jest taki sam, jak ten?
— Zupełnie taki sam, cudzoziemcze! Naszyjnik Ammony znajduje się w skarbcu sułtanki.
Rochester odetchnął.
— A zatem istnieje i dostać go można, — zawołał ucieszony, — dziękuję ci za wiadomości, kapłanie!
— Wiesz, gdzie jest, ale nie wiesz, jak go można dostać, — dodał Allaraba.
— Wiem to, co główne... w skarbcu seraju jest drugi naszyjnik?
— Idźże i weź go sobie! — zawołał Allaraba szyderczo.
— Czy rozumiem twe słowa? Wątpisz, czy dostanę naszyjnik? Muszę go dostać za jakąbądź cenę!
— Za jakąbądź cenę! — powtórzył Allaraba złośliwie, — jesteś bogaty! Idź, targuj się! Czyż mogę ci nie sprzedać tego, czego potrzebujesz koniecznie, cudzoziemcze?
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie dopnę celu, — zapytał Rochester.
— Wątpię, ażebyś dopiął!
— Musisz to wiedzieć, ponieważ naprzód wiesz wszystko!
— Ale nie mogę wyjawiać tego, co wiem, gdyż wówczas nie stałoby się to, co wiem, cudzoziemcze! Gdybym ci teraz powiedział, nie chodź do seraju, bd czeka cię tam śmierć... mów, cudzoziemcze, czy poszedłbyś tam?
— Poszedłbym, lecz miałbym się na baczności.
— A gdybym ci powiedział: nie chodź do seraju, bo tam już nie ma naszyjnika, mów, cudzoziemcze, czy uczyniłbyś jaki krok, aby go dostać?
— Niezawodnie, kapłanie, gdyż dostać go muszę koniecznie, powtarzam ci to!
— Więc idź do seraju, cudzoziemcze!! Ale bądź ostrożny! Przebierz się za armeńskiego kupca i próbuj nakłonić wezyra skarbu do sprzedaży tego klejnotu.
— Dziękuję ci za twą radę, kapłanie! Więc pogardzasz zapłatą?
— Nie potrzebuję twej zapłaty, cudzoziemcze! Hrabia Rochester ukłonił się kapłanowi i poszedł ku drzwiom, któremu otworzyły niewidzialne ręce.
Wyszedłszy na ulicę odetchnął.
W domu indyjskiego kapłana doznawał dziwnie przykrego uczucia.
Teraz był wolny.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.