[12]
V.
Przed słońca obliczem zbiegł miesiąc w pokorze,
A puszcza faluje wspaniała jak morze,
Ze wschodu na zachód bez kresu, bez brzega,
Milczący widnokrąg w około zalega.
Nic wiatru szumnego nie wstrzyma powiewu,
Bo niema tam drzewa, ni kwiatka, ni krzewu;
W źdźbłach trawki zroszonéj słoneczny żar płonie,
I złoci jezioro w rokicin koronie.
Tam łania spragniona mknie hyżo przez trzciny,
I długą swą szyję zanurza w głębiny;
Tam mewa nad wodą powietrze w lot porze,
I pluska skrzydłami po gładkiém jeziorze.
A Janosz wciąż idzie milczący i blady,
Cień czarny a głuchy podąża z nim w ślady;
Już słońca promienie szeroko step złocą,
Lecz w sercu pasterza tak czarno jak nocą.
[13]
Około południa odpoczął po drodze;
Nic nie jadł od wczora: głód trapi go srodze;
O własnéj on sile już wytrwać nie zdoła,
I pot mu kroplisty wyciska trud z czoła.
Z torebki podróżnéj wydobył kęs chleba,
Spożywa ze łzami — i patrzą nań nieba,
Pogląda nań słońce — a niżéj od ziemi
Urocza Delibab z oczyma jasnemi.
Pokrzepion na siłach wnet pomknie w skok hyży
Nad brzegi jeziora przez trzciny się zbliży,
W kapelusz zaczerpnie przeczystéj tam wody,
I gasi tlejący żar w piersi swéj młodéj.
I głowę na miękką murawę pochyli,
Zamrużył powieki i zasnął po chwili;
Pogodnie mu w duszy, a w sercu wesoło,
I pokój sennemu powrócił na czoło.
Bo sen go przenosi nad potok mu znany,
Siadł niby przy boku dzieweczki kochanéj;
Czarniuchne oczęta całuje bez trwogi,
Grzmot nagle zahuczał — i spłoszył sen błogi.
Po stepie oczyma zatoczy w krąg siebie,
A czarne się chmury bałwanią po niebie;
Żywioły w zapasach ścierają się społem;
I mętna mu chmura znów zwisła nad czołem.
I całun żałobny w krąg przestrzeń skrył całą
I niebo piorunem szalenie zagrało,
Krzyżują się strzały po niebie szerokiém,
Rozpadły się chmury, deszcz lunął potokiem.
A Janosz na kiju obiedwie wsparł dłonie,
Kapelusz głęboko nacisnął na skronie,
I gunię włochatą odwrócił na nice
I w burzy sokolą zanurzył źrenicę.
W net burza przebrzmiała nad stepem bez brzega,
Jak rychło nadciągła, tém rychléj odbiega;
Na skrzydłach ją wicher unosi z przestrzeni,
Już tęcza od wschodu półłukiem się mieni.
Otrząsnął z dżdżu gunię i z wichrem w zawody
Podąża po stepie pastuszek nasz młody,
Choć słońce już do snu układło się w łoże,
On spieszy wciąż stepem szerokim jak morze.
[14]
Aż wreszcie w bór gęsty poniosły go nogi,
Przez knieje lesiste pomyka bez trwogi;
Po nad nim kruk kracze i skrzydły zatrzepie
I w szponach unosi skrwawione dwa ślepie.
Na knieje, na kruka nic Janosz nie baczy,
Wciąż daléj a daléj podąża w rozpaczy;
Po ścieżce samotnéj podąża dąbrową
A miesiąc mu srebrny migocze nad głową.