Jaskółka (Naruszewicz, 1882)
←Gil i Słowik | Jaskółka Wybór poezyj Bajki Jean de La Fontaine |
Wyprawa na wojnę→ |
Przekład: Adam Naruszewicz. |
(Z Lafontaine’a).
Nie ma w sobie stworzenia cały ród ptaszęcy,
Któreby nad jaskółkę mogło umiéć więcéj;
Bo kto się po świecie włóczy,
Wiele się rzeczy nauczy.
Ona wszystko z niebieskich znaków łatwo zgadnie:
Z któréj strony wiatr przypadnie,
I majtkom na morzu powie,
By swe ratowali zdrowie.
Pewnego dnia (bo miejsca przypomniéć nie mogę),
Gdy przedsięwziętą odprawuje drogę
I gościniec powietrzny płochym skrzydłem kopie,
Postrzegła, że chłop konopie
Siał na ogrodzie. „Ach! biedne stworzenie! —
Krzyknie na ptaszków — wielkie użalenie
Mam nad waszą dolą marną,
Patrząc na to zdradne ziarno.
Nie chodzi tu bynajmniéj o osobę moję,
Bo ja się wcale nie boję,
I znajdę sobie miejsce, w któréj chcę, krainie,
Gdzie mię to bez pochyby nieszczęście ominie.
Zważajcie pilnie, jak ta ręka zdradza,
Co po powietrzu często się przechadza?
Przyjdzie, ach! przyjdzie, jeśli się nie mylę,
Czas nieszczęśliwy za niedługą chwilę,
Że to, co z krobki wyrzuca na ziemię,
Zagubi wasze nieostrożne plemię.
Z tego się ziarna przędziwo wywije
Na wasze nóżki, skrzydełka i szyje:
Szatry, zadziergi, sidła, poły, siatki.
A potym co? na rożen, do klatki,
Lub do gorącego garka
Wsadzi was kucharz, abo kucharka.
Przeto wam zawczasu życzę,
Zjedzcie to ziarno zwodnicze“.
Nie słuchało téj rady zaślepione ptastwo,
Mogąc się w polu inną jeszcze karmić pastwą.
Wolał pan czyżyk w maku, szczygieł w prosie brodzić;
A tymczasem konopie poczynały wschodzić.
Tu znowu jaskółeczka, jak ksiądz na ambonie:
„Tonie! ach! ojczyzna tonie!
Ej, nierozumne ptaszątka,
Wyrywajcie to zielsko przynajmniéj do szczątka.
Bo kiedy srodze urośnie,
Trudniéj wam wyrwać będzie, niż chłopom ciąć sośnie.
Już wisi nad karkiem zguba.
Co żywo do roboty, komu dusza luba!“
Za tak mądre przestrogi co miały dziękować,
Poczęły ją prześladować:
„O błędna prorokini! pełna fałszów gębo!
Zawołał trzynadel z ziębą,
Piękną nam dajesz robotę!
Żebyś teraz zebrała i tysiąc bab kwotę,
Trudnoby było to zielsko wyplewić,
Co się tak poczęło krzewić“.
Przyszła nakoniec jesień; zboże stało w kopie;
Dojrzały i konopie.
„Już téż to nie żart, ukochane siostry!
Pocięły wszystko zboże kosy i sierp ostry;
Nastąpi oranina i zasiewy żytnie.
Więc skoro tylko pierwszy mróz przytnie,
A chłopstwo się nie będzie więcéj pługiem bawić
I tylko sidła na ptaki stawić:
Przestrzegam was ostatni raz, miłe ptaszęta,
Niechaj was próżna nie łudzi ponęta;
Nie latajcie swobodnie, nie wierzcie nikomu;
Lepiéj życzę uciekać, albo siedziéć w domu.
Naśladujcie żórawia z kaczką i bekasem,
Co pewnym w obce kraje odlatują czasem.
Lecz ponieważ wam tego nie dała natura,
By z was który, czy tam która
Leciała na świat inszy, tak, jako ja mogę:
Nie lecąc w daleką drogę,
Niechaj w swoim każda lesie,
Póki się złe nie wyniesie,
Nie odbiegając od stada,
Szyszki i robaczki jada.
Wara do stodół, wara do ogrodów!“
Śmiały się głupie ptaki z tak jasnych dowodów,
Ciskając na nią szyderstwa, łajanie,
Jak na Kassandrę Trojanie,
Kiedy otworzyła usta.
Więc téż tak przypłaciła życiem zgraja pusta
W klatce, na rożnie, w ukropie,
Że nie wierzyła, jak są zdradliwe konopie.
Tak się to dzieje i w ludzkim narodzie.
Wtenczas prawdzie wierzymy, kiedy już po szkodzie.
1771, Zab. IV, 252 — 4.