Jerozolima/Część II/Ingmar Ingmerson
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jerozolima |
Wydawca | Księgarnia H. Altenberga |
Data wyd. | 1908 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Felicja Nossig |
Tytuł orygin. | Jerusalem |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część druga |
Indeks stron |
Pewnego popołudnia w niedzielę, gdy Dolarczycy byli już półtora roku w Jerozolimie, zebrali się na mszy wraz z innymi kolonistami. Zbliżało się Boże Narodzenie i rozpoczęła się już zima, ale dni były tak ciepłe i powietrze tak łagodne, że okna wielkiej sali mogły być otwarte.
Podczas śpiewania jednej z pieśni religijnych, zadzwonił nagle dzwon u bramy. Było to dzwonienie słabe i pokorne, jeden tylko ton, i gdyby okna nie były otwarte, ledwie byłby słyszany. Jeden z młodych ludzi siedzących przy drzwiach, poszedł otworzyć, i nikt nie zastanawiał się nad tem, kto przyszedł.
Po chwili usłyszano ciężkie kroki, wchodzące powoli i ostrożnie po marmurowych schodach. Gdy wchodzący na górę doszedł do ostatniego stopnia, zatrzymał się długo. Zdawało się, że stanął i rozmyślał, zanim krokiem bardziej jeszcze wahającym się wszedł do przedsionka sali zebrań i przeszedł po marmurowej posadzce. Nakoniec położył rękę na klamce i przycisnął ją. Otworzyła się szpara na ćwierć cala szeroka i zdawało się że przybysz nie obce wejść bliżej.
Gdy usłyszano kroki na schodach szwedzi mimowoli zniżyli głosy aby módz słyszeć, a teraz wszyscy zwrócili twarze ku wejściu. Ten ostrożny sposób otwierania drzwi, był im dobrze znany. Zapomnieli o tem gdzie byli i zdawało im się, że są w domu w Dalarne w jednym z swych małych domków Lecz już w następnej chwili opamiętali się i na nowo spojrzeli w swe śpiewniki.
Drzwi teraz uchylały się powoli i bez szmeru, lecz nie ukazał się jeszcze człowiek stojący za niemi. Córka Ingmarów Karina i jeszcze kilka kobiet poczuło, że krew uderza im do głowy i że głęboki rumieniec jak chmura przebiega im przez twarz, wszystkie jednak starały się skupić swe myśli i śpiewać dalej. Mężczyźni zaś zaczęli głośniej śpiewać, silniejszym basem niż przedtem, nie troszcząc się o to, czy zgadzali się w tonie.
Nakoniec, gdy drzwi były już odchylone na pół stopy, ujrzano słusznego, brzydkiego człowieka, który usiłował się wcisnąć przez wązki otwór. Wszedł z postawą nadzwyczaj pokorną i w obawie aby nie przeszkodzić mszy, nie odważył się postąpić, lecz stanął u progu z głową spuszczoną i złożonemi rękami.
Miał na sobie ubranie z cienkiego czarnego sukna, lecz wisiało ono niedbale i fałdzisto na jego ciele. Ręce wystające z pomiętych manszet były kościste i pod skórą przerżnięte nabrzmiałem! żyłami. Twarz miał dużą, piegowatą, brwi zupełnie białe, grubą wargę dolną i ostry rys dokoła ust.
W chwili gdy przybysz stanął w drzwiach, Ljung Björn wstał z miejsca swego i śpiewał stojąc dalej. Natychmiast i inni Dalarczycy, starzy i młodzi powstali również i śpiewali stojąc, podobnie jak Ljung Björn. Oczy ich skierowane były wciąż na śpiewniki i żaden uśmiech nie rozjaśnił ich twarzy; tylko tu i ówdzie ukradkiem spoczął wzrok na człowieku stojącym w drzwiach.
Ale śpiew zabrzmiał nagle głośniej, jak ogień, który pod nagłym podmuchem zapłonie wysoko. Cztery córki Ingmarów, które miały piękne głosy, objęły kierownictwo a dźwięki wznosiły się pełne siły i radości, jak nigdy przedtem.
Amerykanie zaś patrzyli zdziwieni na Dalarczyków, którzy może zupełnie bezwiednie śpiewali wszyscy po szwedzku.