Jerozolima/Część II/Rajska studnia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Jerozolima
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicja Nossig
Tytuł orygin. Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rajska studnia.

Nadeszło ciężkie lato dla Jerozolimy, z brakiem wody i z chorobami. Deszcze zimowe padały skąpo w tym roku i wkrótce w mieście świętem odczuć się dał brak wody, gdyż jedynem jej źródłem są deszcze, które podczas zimy zbierają się w podziemnych studniach, znajdujących się na każdem niemal podwórzu. A gdy ludzie musieli się posługiwać zgniłą, złą wodą, stojącą na dnie studni, choroby wzmagały się w zastraszający sposób.
Wkrótce nie było domu, w którym nie byłby ktoś chory na ospę, dezynteryę lub malarię.
Gordoniści mieli dużo do roboty; prawie wszyscy zajęci byli pielęgnowaniem chorych. Ci, którzy już długo żyli w Jerozolimie, nie byli przystępni zarażeniu i szli bez szkody od łóżka do łóżka. Szwedzi z Chicago, którzy spędzili już w Jerozolimie upalne lato i przywykli do miejskiego powietrza, byli dość odporni na choroby i natężenie; lecz biedni chłopi z Dalarne chorowali prawie wszyscy.
Z początku nie było to niebezpieczne; chociaż nie mogli pracować, to jednak po większej części chodzili jeszcze. Mimo to iż schudli i mieli ciągłą gorączkę, nikt nie sądził, iżby to było czemś więcej, prócz przemijającej niedyspozycyi. Ale po ośmiu dniach umarła wdowa po Birgerze Personie, a wkrótce potem jeden z jego synów. Równocześnie zaszły nowe wypadki choroby; zdawało się, jak gdyby wszyscy chłopi z Dalarne mieli uledz zagładzie.
Wszyscy chorzy czuli to samo palące pragnienie i pożądanie. Wszyscy błagali o łyk wody, o jeden jedyny łyk świeżej wody. Zdawało się, jak gdyby im do wyzdrowienia niczego więcej nie było potrzeba.
Ale gdy im podano wodę z podwórzowej studni, odwracali głowę i nie chcieli ani spojrzeć na nią. Chociaż była filtrowana i studzona, twierdzili jednak że czuć ją zgnilizną i że ma smak wstrętny. Niektórzy chorzy, którzy spróbowali ją pić, dostali boleści i skarżyli się, że ich otruto.
Pewnego przedpołudnia, gdy ten szał chorobliwy osiągnął najwyższego stopnia, siedziało kilku chłopów gwarząc w cieniu pod domem. Wszyscy mieli gorączkę, wyraźnie było to widać po ich wychudłych twarzach i zamglonych, krwią zabiegłych oczach. Nikt z nich nie pracował, ani nawet nie kurzyli z swych małych kredowych fajeczek.
Całe ich zajęcie polegało w tem, że spoglądali ku niebu, które sklepiło się nad nimi jasno i błękitnie. Przyglądali się dokładnie i najmniejsza chmurka ukazująca się na widnokręgu nie uszła ich odwagi. Wszyscy wiedzieli dobrze, że wcześniej, niż po upływie kilku miesięcy, nie mogli spodziewać się deszczu, ale skoro tylko jedna z białych letnich chmurek podniosła się na horyzoncie, wmawiali sobie, że stanie się cud i zacznie wnet padać deszcz. „Kto wie, czyli Pan Bóg nie ma zamiaru zesłać nam pomoc!“ mówili.
Obserwując z największą czujnością wzrost i poruszenia chmurki na niebie, mówili o tem, jakby to było pięknie, gdyby nagle usłyszeli grube krople uderzające o ściany i bębniące o szyby, i ujrzeli wodę spływającą z rynny i porywającą za sobą piasek i drobny żwir. Ułożyli się, że nie schronią się pod dach, gdy będzie deszcz padał; nie, będą siedzieli spokojnie i mokli od spływającej po nich wody, gdyż łaknęli jak wyschnięta ziemia tego, by na wskroś przemokli.
Ale gdy chmura wzeszła cokolwiek wyżej na błękicie, biedni chorzy musieli przyznać, iż malała i rozchodziła się. Naprzód rozpływały się puszkowe brzegi, potem dzieło zniszczenia rozpoczynało się od środka, i chmura rozpadła się w drobne płatki i pasma. A po kilku minutach znikła zupełnie.
Skoro chłopi nie widzieli więcej chmury, byli zupełnie zrozpaczeni. Starzy ludzie byli tak osłabieni chorobą, iż szybko przykryli ręką oczy, aby je ukryć na wypadek, iż opanowałby ich płacz.
Ljung Björn Olofson, który od śmierci Timsa Halfvora uważał się za naczelnika Szwedów, starał się rozweselić innych. Zaczął mówić o rzece Kidronie, która dawnymi czasy płynęła przez dolinę Jozafata i zaopatrywała obficie w wodę Jerozolimę. Miał biblię w kieszeni; otworzył ją więc i przeczytał im ustępy, w których była mowa o Kidronie.
Potem opisał im, jak potężnym strumieniem był Kidron, i że wprawiał w ruch młyny a w zimie tak czasem wzbierał potężnie, że występował z brzegów i zalewał cały kraj.
Znać było po Ljungu, jakie mu to sprawiało ukojenie, że mógł mówić o tej wielkiej wodzie, która niegdyś przepływała Jerozolimę. Z pewnością myślał wciąż o rzece i najchętniej zatrzymywał się przy tym ustępie, gdzie opisanem jest, że Dawid przeszedł przez Kidron, uciekając przed Absalonem, Ljung Björn wymalowywał im, jakby to pięknie było, gdyby bosemi nogami przejść mogli przez zimną płynącą wodę. „To byłoby jeszcze przyjemniej, niżeli pić ją“ rzekł.
Ljung Björn nie był jeszcze skończył opisu Kidronu, gdy szwagier jego Kolas Gunnar przerwał mu mówiąc, że Kidron nie wiele go obchodzi, gdyż już oddawna wysechł i znikł. Myśli natomiast bezustannie, odkąd rozpoczęły się dla nich te ciężkie czasy, o proroctwie proroka Hezekiela. W czterdziestym rozdziale, w pierwszym wierszu i w następujących, jest mowa o strumieniu, który wytryśnie u progu świątyni i przepłynie kraj cały zdążając do morza Martwego.
Kolas Gunnar mówiąc to odrzucał wciąż w tył swe czarne loki, oczy jego błyszczały, i opowiadał w taki sposób, że chłopi widzieli całkiem wyraźnie przed swymi oczyma wodę spływającą ku dolinie. Mrucząc zcicha wypływała ona z kamiennej rynny i rozlewała się w liczne mniejsze koryta, płynące między zielonemi murawami. Wierzby i topole rosły nad brzegami, wielkie rośliny wodne grubemi liśćmi słały się nad powierzchnią wód. Na dnie strumyków widniały małe, białe kamyki a woda lśniła się i pluskała, przepływając przez nie.
„I to się stać musi!“ zawołał Kolas Gunar, „gdyż jest to proroctwo boskie, które nie spełniło się jeszcze. Myślę wciąż o tem, czy ono może nie spełni się dziś, lub jutro“.
Lecz gdy to usłyszał Hök Gabriel Matson, który znajdował się również między nimi, był bardzo wzburzonym; prosił Ljunga Björna o biblię i przeczytawszy najpierw dla siebie kilka wierszy w księdze kroniki, rzekł:
„Uważajcie, to najdziwniejsza rzecz, którą słyszałem kiedykolwiek“. I przeczytał: „Po tych wypadkach przybył Sanherib w Assurze do Judei, stanął obozem przed obwarowanemi miasty i zamierzał porwać je dla siebie. A gdy Hiskiasz widział iż Sanherib przybył i miał zamiar zwalczyć Jerozolimę, naradził się z naczelnikami i możnymi i postanowili zakryć wody w studniach przed miastem; a oni pomogli mu. I zgromadził się lud i przykryli wszystkie studnie i wszystkie płynące wody w kraju i rzekli: „Ażeby królowie Assuru nie znaleźli wody, gdy przybędą“.
Gdy Gabriel to przeczytał, rzucił okiem na nagie pola, otaczające kolonie.
„Myślałem wiele o tej historyi, rzekł, i pytałem o to Amerykanów, a teraz opowiem wam o czem się dowiedziałem“.
Gabriel mówił płynnie i z łatwością podobnie jak jego ojciec Hök Matts, gdy zstąpił nań duch boży i począł przemawiać. Nie miał wprawdzie zazwyczaj kaznodziejskich zdolności, ale teraz gdy gorączka paliła mu głowę, słowa płynęły mu z ust lekko i swobodnie.
„Otóż Amerykanie opowiedzieli mi, rzekł Gabriel, „że za czasów Hiskiasza wyżyna ta pokryta była ogromną ilością drzew i krzewów. Nie udawało się wprawdzie zboże na tym gruncie kamienistym, ale było dużo ogrodów, obficie porosłych drzewami granatowymi i brzoskwiniami, krzewami róż i nardusu, szafranem, kalmusem i cynamonem wszelkiego rodzaju wonnemi roślinami i wybornymi owocami. Wszystkie te drzewa były dobrze zawodnione, gdyż z potoków i strumieni spływała woda do każdego ogrodu, a każdy właściciel miał prawo w pewnej porze dnia puścić wodę na swój ogród.
Ale pewnego dnia Hiskiasz wyruszył z wojskiem swem, rankiem, kiedy właśnie wszystkie drzewa obsypane były kwieciem. Gdy Hiskiasz przechodził ogrodami, drzewa migdałowe i brzoskwinie zasypywały go kwieciem, a powietrze napełnione było wonią balsamiczną. A u schyłku dnia gdy Hiskiasz wracał z swem wojskiem, drzewa stały tak samo jak przedtem i witały go swą czarującą wonią.
Lecz tego dnia właśnie, król Hiskiasz zatkał wszystkie źródła jerozolimskie i zatamował wielką, rzekę, przepływającą miasto. Następnego dnia nie spływała już woda do małych koryt, które wiodły ją do korzeni drzew.
Po kilku tygodniach, gdy drzewa miały zrodzić owoce, były bezsilne i wydały mało zarodków a liście wychodzące z pęczy były małe i marne.
Potem zaś nastały ciężkie czasy dla Jerozolimy, wojny i nieszczęście, nikt nie miał czasu myśleć o otwarciu źródeł i o wpuszczeniu rzeki w dawne koryto. I powymierały drzewa owocowe na wyżynach dokoła miasta, niektóre już podczas posuchy pierwszego lata, inne w drugim lub trzecim roku. I spustoszała ziemia dokoła Jerozolimy i stała się taką, jaką jest po dziś dzień“.
Gabriel podniósł czerep z ziemi i zaczął rozgrzebywać nim ziemię. „Rzecz ma się tak“, mówił dalej, iż żydzi, powróciwszy z Babilonu nie mogli już znaleść miejsca, gdzie rzeka była zatamowana, ani też zasypanych źródeł. I nie znalazł ich nikt, po dziś dzień.
My jednak, którzy tu siedzimy i łakniemy wody, dlaczego nie mielibyśmy pójść i poszukać źródeł króla Hiskiasza? Dlaczego nie wybrać się nam dla znalezienia wielkiej rzeki i tylu źródeł? Gdybyśmy je znaleźli, urosłyby znów drzewa na wyżynach i kraj ten stałby się bogatym i urodzajnym. Gdybyśmy je znaleźli, byłaby to rzecz kosztowniejsza niż znalezienie złota“.
Gdy Gabriel przestał mówić, wszyscy rozmyślali nad jego słowami i przyznali, iż może tak być, jak mówił, i że nie byłoby może rzeczą niemożliwą, odnaleść wielką rzekę. Lecz ani jeden nie ruszył się, by spróbować, ani nawet sam Gabriel nie uczynił togo. Oczywiście, że słowa jego były tylko marzeniem, którem usiłował uspokoić swoje pragnienie.
Teraz odezwał się Bo Ingmar Manson, który siedział dotychczas spokojnie słuchając, co inni mówili. Sam nie miał wprawdzie gorączki, nikt jednak nie pragnął bardziej świeżej wody od niego, gdyż Gertruda uległa również tej chorobie pragnienia. Dla niej łaknął tak silnie wody, iż zdawało mu się, że jego wargi zasychają, i nie mógł o niczem innem myśleć, tylko o źródłach i rzekach.
„Nie myślę o rzeczach tak świętych i cudownych, jak wy“, rzekł powoli, „ale od rana do wieczora myślę tylko o jednej rzece, która płynie wartko i przejrzyście, wodą lśniącą i świeżą“.
Chłopi spojrzeli nań z wielkiem napięciem wzroku.
„Myślę o strumieniu, do którego wpada wiele rzek i potoków, który wypływa z lasu szerokiem i głębokiem korytem i jest tak przejrzysty, iż można odróżnić każdy kamyk, błyszczący na dnie. I strumień ten nie wysechł, jak Kidron, i nie jest też snem tylko, jak rzeka, o której mówi Hezekiel, ani tak niemożliwym do odnalezienia, jak strumień Hiskiasza, lecz szumiąc toczy swe wody po dziś dzień. Myślę o Dalelfie, tam u nas w Dalarne“.
Nikt nie odrzekł ani słowa: wszyscy siedzieli z spuszczonemi powiekami. Odkąd padło słowo Dalelf, nikt nie mógł już myśleć o źródłach i rzekach Palestyny.
Tego samego dnia w południe zaszedł nowy wypadek śmierci. Umarło dziecko Kolasa Gunara, wesoły chłopaczek, którego wszyscy ogromnie lubili.
Lecz zaszła ta rzecz nadzwyczajna, że zdawało się iż nikt nie żałuje za dzieckiem, a natomiast ogarnęło wszystkich Dalarczyków przerażenie, którego żadną miarą nie potrafili pokonać. Śmierć małego chłopaczka wydawała się im jak gdyby ostrzeżeniem, że żadnemu z nich nie uda się przezwyciężyć choroby.
Podjęto jak zwykle szybkie przygotowania, do pogrzebu, lecz ci, którzy ciosali trumnę, pytali się kto też wnet dla nich pracę tę spełni, ci zaś którzy przebierali zmarłego mówili o tem, jak chcieliby aby z nimi uczyniono, gdy umrą. „Jeżeli mnie przeżyjesz“, mówiła jedna kobieta do drugiej „nie zapomnij, że chciałabym być pochowaną w mojej własnej sukni“.
„Ty zaś nie zapomnij“, rzekła jej towarzyszka, „że chciałabym aby mi trumnę ubrano w czarną krepę, i ażebym obrączkę ślubną wzięła z sobą do grobu“.
Gdy się to działo, rozeszła się wieść o dziwnym planie między kolonistami. Nikt nie wiedział, kto pierwszy wyrzekł owe słowa, ale gdy były wyrzeczone, wszyscy zwrócili na nie uwagę, zaczęli nad niemi rozmyślać i dziwić się im. I jak to zwykle bywa jeżeli ktoś zrobi propozycyę jakąś wydaje się ona zrazu wszystkim nierozsądną i niewykonalną, ale po chwili wydaje im się całkiem rozumną i jedyną rzeczą możliwą do zrobienia.
Wkrótce nie mówiono o niczem innem w całej kolonii, między zdrowymi i chorymi, Amerykanami i Szwedami.
„Byłoby może najlepiej, gdyby ludzie z Dalarne wrócili do ojczyzny“, mówiono.
Nikt z Amerykanów nie mógł ukrywać przed sobą, że wyglądało tak, jak gdyby wszyscy chłopi mieli pomrzeć w Jerozolimie. Chociażby więc smutną było rzeczą, gdyby tylu ludzi dobrych i uczciwych miało opuścić kolonię, to jednak trudno było znaleść inne wyjście. Lepiej było wszakże, aby wrócili i w swoim własnym kraju służyli sprawie Bożej wedle możności, niż iżby mieli wyginąć tu w świętem mieście.
Szwedom zdawało się zrazu rzeczą wprost niemożliwą, żeby porzucili tę krainę z tyloma świętemi miejscami i pamiątkami, i drżeli na samą myśl powrotu do niepokojów i swarów świata, gdy już przyzwyczaili się do spokojnego, zgodliwego współżycia w kolonii, a byli i tacy, którzy sądzili iż raczej woleliby umrzeć, niż powrócić.
Później jednak myśl o ojczyźnie przedstawiała im się tak ponętnie i wabiąco, że myśleli: „Może w istocie nie ma innego wyjścia i musimy wyjechać“.
Nagle zadźwięczał dzwon wzywający kolonistów na mszę i do zebrań w spólnej sali. Wszyscy byli wzburzeni i prawie przestraszeni, gdy zrozumieli, że pani Gordon zwołuje ich, aby omówić wspólnie sprawę powrotu. Szwedzi nie wiedzieli wprawdzie sami jeszcze dokładnie czego właściwie chcieli, ale była już pewna ulga w samej myśli, że mogą ujść śmierci i chorobie. To okazało się najwyraźniej w tem, że kilku z nich, którzy byli ciężko chorzy, wstali i ubrali się, aby udać się do sali zboru.
W sali nie było takiego spokoju i porządku jak podczas zwykłego posiedzenia. Nikt nie usiadł, ludzie tworzyli tu i ówdzie grupy i rozmawiali. Wszyscy byli bardzo wzburzeni, a najgorliwiej mówił Helgum. Poznano po nim, że on, który nakłonił Dalarczyków do wyjazdu do Jerozolimy, dręczony był obecnie ciężką odpowiedzialnością, jaką wziął na siebie. Chodził od jednego do drugiego, namawiając ich do powrotu.
Pani Gordon była bardzo blada, wyglądała znużona i cierpiąca i zdawała się być tak niepewną tego, co miała postanowić, że lękała się rozpocząć naradę. Nigdy jeszcze nie widziano jej tak niezdecydowaną.
Szwedzi milczeli prawie wszyscy. Byli zbyt chorzy i przytępieni, aby mogli sami powziąć postanowienie, czekali więc cierpliwie, co inni dla nich uradzą.
Kilka młodych amerykanek przyjęte były ogromną litością dla nich. Ze łzami w oczach prosiły, ażeby tych biednych chorych ludzi wysłano rychło do domu, zanim tu pomrą.
Gdy tak rozprawiano żywo za i przeciw otwarły się drzwi prawie bez szelestu i weszła córka Ingmarów Karina.
Karina zapadła i pochyliła się nadzwyczajnie. Postarzała się straszliwie; twarz jej była całkiem mała i ściągnięta, włosy posiwiały zupełnie.
Od śmierci Halfvora Karina rzadko wychodziła z swego pokoju. Siedziała samotnie w dużem krześle, które sporządził był dla niej Halfvor. Czasem cerowała lub szyła coś dla dwojga dzieci, które jej jeszcze zostało, najczęściej jednak siedziała z założonemi rękami patrząc cicho przed siebie.
Nie można było skromniej wejść do pokoju, niż Karina, lecz mimoto uciszyło się nagle w sali, gdy weszła, i wszyscy zwrócili się ku niej i spojrzeli na nią.
Powoli i pokornie przesuwała się Karina po sali. Nie szła środkiem pokoju, lecz wzdłuż ściany, aż doszła do pani Gordon.
Pani Gordon postąpiła parę kroków naprzeciw niej i podała jej rękę.
„Zgromadziliśmy się tu, aby naradzić się co do waszego powrotu“, rzekła pani Gordon do niej. „Jak zapatrujesz się na to Karino?“
Przez chwilę Karina zapadła się w sobie, jak gdyby ktoś wymierzył był w nią cios. W oczach jej zabłysła głęboka tęsknota. Z pewnością ujrzała przed sobą stary swój dwór i myślała o tem, że będzie mogła raz jeszcze usiąść przy ogniu w swej sali, lub stać u bramy i patrzyć, jak w piękny wiosenny poranek pędzono bydło na paszę.
Lecz trwało to tylko chwilkę; szybko wyprostowała się, a twarz jej przybrała zwykły wyraz nieugiętej wytrwałości.
„Powiem wam to jedno“, rzekła Karina po angielsku i tak głośno, że wszyscy obecni słyszeli. „Głos Boży powołał nas, abyśmy udali się do Jerozolimy. Czy ktoś z was słyszał może głos Boży wzywający was do powrotu?“
Głębokie milczenie zaległo w sali, gdy Karina wygłosiła swoje pytanie. Nikt nie ośmielił się od powiedzieć ani słowa.
Lecz Karina miała gorączkę, jak wszyscy inni, ledwie skończyła, mówić, widzieli obecni, że zachwiała się i byłaby upadła, dyby pani Gordon nie była jej otoczyła ramieniem i wyprowadziła.
Gdy Karina przechodziła obok swych dawnych przyjaciół ze wsi, kilka z nich pozdrawiało ją mówiąc: „Dziękujemy ci, Karino“.
Gdy drzwi zamknęły się za Kariną amerykanie zaczęli znów mówić o wyjeździe Szwedów, jak gdyby nic nie było zaszło. Szwedzi nie odpowiadali ani słowa, ale jeden po drugim wymykał się z sali.
„Dlaczego odchodzicie? zapytał jeden z amerykanów. „Skoro pani Gordon powróci, rozpocznie się dopiero posiedzenie“.
„Czyż nie widzicie, że wszystko już rozstrzygnięte?“ rzekł Ljung Björn. „Dla nas nie potrzebujecie odbywać posiedzenia. Zapomnieliśmy o tem wprawdzie, lecz teraz wiemy na nowo, że tylko sam Bóg może rozstrzygać o naszym powrocie“.
I z podziwieniem zauważyli amerykanie, że Ljung Björn i wszyscy jego towarzysze, podnieśli wyżej głowy i nie wyglądali już tak pomieszani i przygnębieni, jak przedtem, gdy przyszli na zebranie.
Wróciły im siły i wytrwałość, gdy ujrzeli jasno przed sobą swą drogę i nie myśleli o tem, by uciekać przed niebezpieczeństwem.


∗             ∗

Gertruda leżała chora w malej izdebce, którą zajmowała przedtem razem z Gunhildą. Było tam wesoło i ładnie. Bo i Gabriel sporządzili sami meble; były lepszej roboty i bardziej ozdobne, niż meble w innych pokojach. Białe firanki i osłony do łóżka Getruda utkała sama i ozdobiła je mereszkami i koronkami.
Po śmierci Gunhildy sprowadziła się do pokoju Gertrudy jedna z dziewcząt szwedzko-amerykańskich, Betsy Nielsen, która zaprzyjaźniła się bardzo z Gertrudą. Gdy Gertruda zachorowała, Betsy pielęgnowała ją z wielką miłością.
Było to wieczorem tego samego dnia, gdy postanowiono na owem walnem zebraniu, że Dalarczycy nie wyjadą z Jerozolimy. Gertruda miała silną gorączkę; leżała w łóżku i mówiła bezustannie; Betsy siedziała przy niej i tylko tu i ówdzie odpowiadała słowo dla uspokojenia jej.
Wtem nagle ujrzała Betsy, że drzwi otwarły się z cicha i wszedł Bo. Wystrzegał się, by nie zrobić najmniejszego szelestu, przycisnął się do ściany i zatrzymał się u wejścia. Gertruda nie zauważyła jego wejścia, lecz Betsy zwróciła się gwałtownie ku niemu, chcąc go wyprosić z pokoju chorej.
Lecz gdy spojrzała mu w twarz, zmiękło jej serce i uczuła wielką litość nad nim. „O Boże! sądzi zapewne, że Gertruda umiera! Myśli, że nie ma dla niej ratunku, odkąd Dalarczycy postanowili zostać w Jerozolimie“, pomyślała.
Zrozumiała naraz jak bardzo pokochał Gertrudę, mówiła w duchu: „Lepiej niech biedak tu zostanie. Nie mam serca bronić mu, by ją widział, jak długo to możliwe“.
Pozwoliła mu więc zostać przy drzwiach tak, iż słyszał każde słowo, które mówiła Gertruda. Gorączka jej nie była tak silna, aby mówiła nieprzytomnie, ale wciąż wspominała o kwiatach i o rzekach, tak samo jak inni chorzy, i bezustannie skarżyła się na dręczące ją straszliwe pragnienie.
Betsy nalała wody do szklanki i podała jej mówiąc: „Napij się tej wody Gertrudo, ona nie jest zła“.
Gertruda wyprostowała się trochę na poduszkach, wzięła szklankę i dotknęła jej się ustami. Lecz zanim jeszcze skosztowała, odrzuciła w tył głowę. „Czy nie czujesz jak strasznie cuchnie ta woda?“ zapytała z wyrzutem. „Chcesz mnie z pewnością zabić“.
„Ta woda nie ma ani złego smaku ani złej woni“, rzekła Betsy łagodnie. „Jest ona specyalnie oczyszczona dla chorych, aby mogli ją pić bezpiecznie“.
Chciała przynaglić Gertrudę, aby piła, ona jednak odtrąciła szklankę tak gwałtownie, że woda rozlała się na kołdrę.
„Widzisz przecie, że i tak jestem bardzo chorą, dlaczego więc chcesz mnie jeszcze truć?“ rzekła.
„Byłoby ci lepiej, gdybyś tylko skosztowała wodę“, nalegała Betsy.
Gertruda nie odpowiadała nic, ale po chwili zaczęła łkać i płakać.
„Drogie dziecko, dlaczego płaczesz?“ zapytała Betsy.
„Straszna to rzecz, że mi nikt nie chce dać wody przydatnej do picia“, skarżyła się Gertruda, „ze leżę tu i muszę zginąć z pragnienia, i nikt nie ma ze mną litości!“
„Wiesz przecie, że chętniebyśmy ci pomogli, gdyby to było możliwe, rzekło Betsy, gładząc rękę chorej.
„Dlaczegóż nie chcecie mi dać wody?“ łkała Gertruda. „Tylko z tego straszliwego pragnienia zachorowałam i z chwilą gdybym napiła się świeżej wody, wyzdrowiałabym“.
„W całej Jerozolimie nie ma lepszej wody od tej“, rzekła Betsy zasmucona.
Ale Gertruda nie słuchała jej.
„Nie byłoby mi tak źle, gdybym nie wiedziała, że jest przecie w Jerozolimie lepsza woda“, skarżyła się. »Muszę tu zginąć z pragnienia, a w Jerozolimie jest cała studnia pełna świeżej czystej wody!“
Bo drgnął usłyszawszy te słowa i spojrzał pytająco na Betsy. Ale ona ruszyła ramionami i potrząsła głową. „Ona sobie to wmawia“, zdawała się mówić.
Gdy jednak Bo spojrzał raz jeszcze na nią pytająco, Betsy próbowała skłonie Gertrudę, ażeby wyjaśniła, co ma na myśli.
„Zdaje mi się, że nigdzie w Jerozolimie nie ma wody źródlanej“, rzekła.
„Dziwna rzecz, że taką masz złą pamięć«, rzekła Gertruda. „A może nie byłaś wtedy z nami, gdy zwiedzaliśmy stary plac, gdzie niegdyś stała świątynia żydowska?“
„I owszem, byłam z wami“.
„Nie było to w Moszei Omara“, rzekła Gertruda, przypominając sobie „nie było to w tej pięknej moszei na środku placu, lecz w starej i brzydkiej, która stoi po stronie poprzecznej. Czy nie przypominasz sobie, że była tam studnia?“
„Tak przypominam sobie to“, rzekła Betsy, ale nie rozumię, dlaczego woda z tej studni wydaje ci się lepszą niż każda inna“.
„Ciężko to dla mnie, że muszę tyle mówić, mając tak piekące pragnienie, skarżyła się Gertruda. Mogłaś przecie spamiętać sobie także, co opowiadała o studni panna Young“.
Było jej rzeczywiście trudno mówić z wyschniętemi wargami i palącem gardłem, lecz zanim jeszcze Betsy zdołała odpowiedzieć coś, opowiadała już gorliwie, co słyszała o studni.
„Jest to jedyna studnia w Jerozolimie, która ma zawsze dobrą wodę“, rzekła. „A to pochodzi stąd, iż źródło jej wypływa w raju“.
„Ciekawam, skąd ty lub ktokolwiek inny może to wiedzieć“, rzekła Betsy z lekkim uśmiechem.
„A jednak wiem“, rzekła Gertruda poważnie; „Widzisz panna Young opowiadała nam, że pewnego lata, podczas strasznej posuchy, przyszedł raz biedny woziwoda do moszei po wodę. Zawiesił swe wiadro na haku wiszącego ponad studnią powroza i spuścił je w dół. Ale gdy wiadro uderzyło o wodę, wypadł hak i został na dnie studni. Zrozumiesz przecie, że człowiek ów nie chciał stracić swego wiadra?“
„Tak, rozumie się“, rzekła Betsy.
„Sprowadził więc rychło innych woziwodów i oni spuścili go do studni“.
Gertruda podniosła się na łokciach i spojrzała na Betsy błyszczącemu od gorączki oczami.
„Zeszedł do wielkiej głębi“, ciągnęła dalej, „a im głębiej spuszczał się, tem bardziej się dziwił, gdyż z głębi dochodziło go łagodne światło. A gdy nareszcie czuł grunt pod nogami, uciekła gdzieś woda a przed nim roztoczył się najpiękniejszy ogród. Nie było wprawdzie słońca ani księżyca, ale rozlegało się słabe światło dzienne, tak że mógł wszystko widzieć dokładnie. Najdziwniejsze było to, że wyglądało tak, jakby tam na dole wszystko było uśpione, kwiaty miały zamknięte kielichy, liście były złożone na gałązkach, a trawa leżała na ziemi. Najwspanialsze drzewa pochylały się w śnie ku sobie a ptaki siedziały nieruchomie na wierzchołkach. I nie było tam ani czerwonych, ani zielonych barw, lecz wszystko było jak popiół szare, a mimoto — możesz sobie wyobrazić, że było cudnie piękne“.
Gertruda opowiadała bardzo rozwlekłe, jak gdyby zależało jej bardzo na tem, aby Betsy jej wierzyła.
„I cóż się stało z tym człowiekiem?“ zapytała Betsy?
„O z początku był bardzo zdziwiony, i pytał się, gdzie też się znajduje, lecz potem bał się, iż ludzie, który go wdół spuścili, stracą cierpliwość, gdy będzie się zbyt długo wahał. Lecz zanim kazał się znów wyciągnąć na powierzchnię ziemi, poszedł na miejsce, gdzie stało największe i najpiękniejsze drzewo całego ogrodu, ułamał gałązkę i wziął ją ze sobą“.
„O gdyby był lepiej został tam jeszcze chwilkę!“ rzekła śmiejąc się Betsy.
Ale Gertruda nie dała sobie przeszkodzić, lecz mówiła dalej:
„Gdy znalazł się znów na górze z swymi przyjaciółmi, opowiedział im co widział i pokazał im gałązkę, którą zerwał. I pomysł sobie, z chwilą, gdy gałązka znalazła się pod wpływem powietrza i światła, zaczęła budzić się do życia. Liście jej rozwinęły się; straciły swój szary kolor i stały się świeże i lśniąco zielone. A gdy to widział woziwoda i jego przyjaciele, zrozumieli, iż był tam na dole ogród rajski, który leży w ziemi pod Jerozolimą i śpi, aż do chwili Sądu Ostatecznego, kiedy to wnijdzie na powierzchnię ziemi napo wrót w nowem świetle i nowym blasku“.
Oddechając ciężko, Gertruda po tych słowach upadła na poduszki.
„Kochana Gertrudo, męczy cię to zanadto, gdy tak wiele mówisz“, rzekła Betsy.
„Muszę przecie mówić, abyś zrozumiała, dlaczego właśnie w tej studni jest zawsze dobra woda“, westchnęła Gertruda, „ale historya moja dobiega już końca. Naturalnie, że nikt niebyłby uwierzył owemu człowiekowi, że był w ogrodzie rajskim, gdyby nie był przyniósł z sobą gałązki. Ona zaś niepodobną była do żadnego gatunku drzew, rosnących na ziemi, i dlatego przyjaciele jego chcieli szybko spuścić się również do studni, aby ujrzeć raj. Ale oto, woda wróciła do studni i chociaż ludzie ci najgłębiej zanurzali się, nie natrafili na grunt“.
„Tak, więc po woziwodzie owym, nikt już więcej nie widział raju?“
„Nie, nikt więcej i od tego czasu nigdy też woda nic znikła, tak że nikomu nie udało się dosięgnąć dna studni chociaż próbowało wielu, nieskończenie wielu“.
Gertruda westchnęła głęboko; potem zaczęła znów mówić. „Zdaje mi się, że przyczyną tego jest to, że nie powinniśmy za życia widzieć raju“.
„Tak, rzecz się ma z pewnością tak“, rzekła Betsy.
„Ale dla nas najważniejszą jest rzeczą wiedzieć o tem, że raj jest tam na dole, że spoczywa we śnie i czeka na nas“.
„Tak, w istocie“.
„Teraz zrozumiesz też Betsy, że wtej studni, która ma swój początek w raju musi być zawsze świeża, czysta woda“.
„Ach droga Gertrudo, gdybym tylko mogła postarać się dla ciebie o tę wodę, której tak bardzo pragniesz!“ rzekła Betsy z smutnym uśmiechem.
Właśnie gdy to Betsy mówiła, jedna z jej małych sióstr otworzyła drzwi i skinęła na nią.
„Betsy, mama zachorowała“, rzekło dziecko, „leży w łóżku i prosi, abyś przyszła“.
Betsy była w kłopocie, nie wiedziała, czy może opuścić Gertrudę. Ale po chwili powzięła postanowienie i zwracając się do Boa, który wciąż jeszcze stał przy drzwiach, rzekła:
„Czy mógłbyś zostać przy Gertrudzie i czuwać nad nią podczas mojej nieobecności?
„Tak“, rzekł Bo. „Będę czuwał nad nią; o ile mogę najlepiej“.
„Spróbuj nakłonić ją do picia, ażeby przestała wierzyć, iż musi zginąć z pragnienia“, szepnęła mu Betsy na odchodnem.
Bo usiadł teraz na miejscu Betsy obok łóżka, a Gertrudzie zdawało się być zupełnie obojętnem kto siedział przy niej, Betsy, czy on. Mówiła wciąż jeszcze o rajskiej studni, uśmiechała się i wyobrażała sobie, jak orzeźwiająca świeża i czysta musiała to być woda.
„Widzisz Bo, nie mogę przekonać Betsy, że woda w tej studni lepsza jest niż we wszystkich innych“, skarżyła się. Dlatego też nie stara się sprowadzić jej dla mnie“.
Bo zagłębił się w rozmyślaniu.
„Myślę o tem, rzekł, czy nie mógłbym sam pójść tam i przynieść ci trochę tej wody“.
Gertruda przelękła się bardzo i przytrzymywała go za rękaw, aby nie poszedł.
„O nie, nie myśl o tem, skarżę się tylko przed Betsy, ponieważ mam takie straszne pragnienie. Wiem przecie dobrze, że ona nie może mi sprowadzić wody z tej studni rajskiej; panna Young powiedziała, że mahometanie uważają ją za tak świętą, iż za nic w świecie nie pozwoliliby chrześcijaninowi zaczerpnąć z niej wody“.
Bo milczał przez chwilę, ale wciąż myślał o tem, co słyszał. „Mógłbym się przebrać za Mohametanina“, rzekł w końcu.
„Nie, nie myśl nawet o tem“, rzekła Gertruda, „to bardzo nierozumnie z twej strony“.
Ale Bo nie chciał porzucić planu. „Pomówię z starym szewcem, który mieszka tam na dole i robi nam trzewiki, on pożyczy mi może ubranie“, rzekł.
Gertruda leżała cicho i rozmyślała. „Czy szewc siedzi dziś?“ zapytała.
„Tak“, odrzekł Bo.
„Ach, wiem, że nic z tego nie będzie“, westchnęła Gertruda.
„Myślę, że spróbuję może zrobić to dziś popołudniu, gdy nie będzie już niebezpieczeństwa dostania udaru słonecznego“, rzekł Bo.
„Czy ty jednak nie boisz się strasznie? Pamiętaj o tem, że Mohametanie zabiliby cię, gdyby poznali, że jesteś chrześcijaninem“.
„Ach, nie będę się lękał niczego, skoro tylko będę dobrze przebrany, z czerwonym fezem i białym turbanem, w podartych żółtych pantoflach i z płótnianką tak podniesioną jak zwykle u woziwody“.
„Ale w co nabierzesz wody?“
„Wezmę dwa duże miedziane cebry i poniosę je koromesłem na plecach“, rzekł Bo.
Zauważył, że w Gertrudę wstąpiło jakby nowe życie na samą myśl, że pójdzie po tę wodę, chociaż wciąż jeszcze sprzeciwiała się. Ale w tejże chwili zrozumiał także, jak niemożliwem było to przedsięwzięcie. „O Boże mój“, pomyślał, „nie mogę przecie udać się na plac przed świątynią i zaczerpnąć tam wody, gdyż Mahometanie strzegą go tak, że chrześcijanin nie śmie tam przystąpić. Bracia nasi w kolonii nie pozwoliliby mi nawet spróbować tego chociażbym i chciał. A zresztą na nic by się to nie przydało, gdyż w tej tak zwanej rajskiej studni woda jest z pewnością taka zła, jak i wszędzie“.
Podczas gdy to rozważał, Gertruda zadziwiła go bardzo, mówiąc: „O tej porze dnia jest też bardzo mało ludzi na ulicy“.
„Ona teraz z pewnością liczy na to, że pójdę“, pomyślał Bo, „a to się dobrze złapałem. Gertruda ma minę bardzo zadowoloną; nie mam doprawdy odwagi powiedzieć jej, że to niemożliwe“.
„Tak, to prawda“, odrzekł potem wahając się; „aż do bramy Damaszku z pewnością wszystko poszłoby dobrze, gdybym tylko nie spotkał żadnego z kolonistów“.
„Czy sądzisz że oni zabroniliby ci iść tam?“ zapytała Gertruda z wyrazem trwogi.
Bo chciał właśnie powiedzieć coś w tym rodzaj, aby módz zarzucić cały plan, ale widząc jej trwogę, nie miał serca to uczynić.
„Nie, nie zabronią mi“, rzekł wesoło, zresztą nie poznają mnie wcale, gdy będę przebrany ,za woziwodę i zobaczą mnie z wielkimi miedzianemi cebrami“.
Gertruda uspokoiła się i myśli jej przyjęły inny kierunek.
„Czy te wiadra są tak wielkie?“
„O tak, możesz być pewną, że będziesz z nich mogła pić przez wiele dni“.
Gertruda umilkła, lecz spoglądała na Boa wzrokiem tak błagalnym, jak gdyby go prosić chciała, aby mówił dalej; i nie mógł się jej oprzeć.
„Gorzej będzie, gdy dojdę do bramy Damaszku“, rzekł, i nie wiem, jak się przedostanę przez ten tłum ludzi“.
„Przecie i inni wodziarze czynią to samo“, rzekła Gertruda gorliwie.
„Tak, to prawda, ale tam są nietylko ludzie, ale i wielbłądy", rzekł Bo, starając się wynajdywać wszelkie trudności.
„Czy sądzisz, że długo tam będziesz wstrzymany?" zapytała chora niespokojnie.
I znów jak poprzednio Bo czuł, że nie odważy się powiedzieć Gertrudzie, że cała rzecz będzie niemożliwa, powiedział więc: „Gdybym miał wodę w wiadrach, musiałbym długo czekać, ale że są próżne, łatwiej mi jakoś przewinąć się między ludźmi“.
Bo milczał teraz; wtem Gertruda wyciągnęła chudą swą rękę i pieściła nią rękę Boa. „Jakiś ty dobry, że idziesz po tę wodę dla mnie“, rzekła.
„O mój Boże, dopomóż mi! siedzę tu i wmawiam w nią, że ta rzecz jest naprawdę wykonalna“, myślał Bo. Ale gdy Gertruda wciąż jeszcze gładziła jego rękę, zaczął jej opisywać dalszą swą drogę. „Idę potem prostą drogą, aż dojdę do Via Dolorosa“, rzekł.
„Tak, tam nie ma nigdy wielu ludzi“, rzekła Gertruda wesoło.
„Nie, nie spotkam tam nikogo, chyba kilka starych zakonnic“, rzekł Bo szybko i mogę bez przeszkody dostać się do Seraju i do więzień“.
Bo umilkł znowu, lecz Gertruda wciąż jeszcze pieściła jego rękę. Była to niema prośba aby dalej mówił. „Zdaje mi się, że pragnienie mniej ją dręczy, jeżeli mówię o tem, że idę po wodę“, pomyślał. „Muszę opisywać dalej, jak mi się powiedzie“.
„Koło domu karnego znajduję się znów w pośród tłumu i hałasu, bo jak zwykle policjanci nadchodzą z złodziejem, którego mają zamknąć, i natychmiast zbiera się cała gromada ludzi, aby się dowiedzieć szczegółów“.
„Ty jednak starasz się przejść o ile można szybko“, rzekła Gertruda gorliwie.
„Nie, nie mogę umknąć, bo wszyscy poznaliby wnet, że nie jestem krajowcem, właśnie muszę stanąć i słuchać, jak gdybym chciał się dowiedzieć o co rzecz idzie“.
„I na cóż ci się to przyda, skoro nie rozumiesz co mówią?“
„O tyle już rozumię, że jest mowa o człowieku, który coś skradł“.
„Gdy nareszcie wszyscy zrozumieli, że już złodzieja więcej nie ujrzą, rozchodzi się tłum i mogę iść dalej. Muszę teraz przejść jeszcze przez ciemną bramę, poczem jestem już na placu przed świątynią. Ale jestem przekonany, że gdy omijam właśnie ostrożnie małe dziecko, śpiące na ulicy jakiś smarkacz podstawi mi nogę, tak że potknę się i wyrwie mi się nagle szwedzkie przekleństwo. Przestraszony, spoglądam na dzieci, czy też niczego nie zauważyły. Lecz widzę, że leżą obojętnie na ziemi i tarzają się w błocie, jak przedtem“.
Ręka Gertrudy leżała jeszcze na ręce Boa, który z tego powodu wpadł wprost w zuchwały humor i czuł, że dla przypodobania się jej mógłby mówić i robić niestworzone rzeczy; zdawało mu się, jak gdyby dziecku opowiadał bajkę i bawiło go to, że opowiadanie swe mógł przeplatać najrozmaitszemu awanturami. „Muszę teraz całą historyę zrobić z tej wyprawy“, pomyślał, „ponieważ Gertrudę widocznie to cieszy, a później znajdę już jakiś sposób zboczenia z drogi“.
„Przychodzę więc na wielki plac przed świątynią i stoję w samem słońcu“, mówił dalej, „ale powiadam ci, że w pierwszej chwili zapominam o wszystkiem, o sobie, o studni i o wodzie, po którą idę“.
„Cóż to dla Boga stało się takiego?“ pyta Gertruda uśmiechając się doń.
„Nic się nie stało“, odrzekł Bo z zupełnym spokojem, „tylko że nagle jest przedemną wszystko tak jasne i piękne i spokojne w porównaniu z czarnem miastem, z którego przyszedłem, że nie mogę iść dalej, lecz muszę zatrzymać się i patrzyć dokoła siebie. I właśnie widzę przed sobą piękną moszeę Omara na wzgórzu wpośród placu i wiele pawilonów i bram i stopni i pięknych murowanych studni dokoła. A potem tyle wspomnień! Jeźli pomyślę, że stoję na starym placu żydowskiej świątyni, pragnę, ażeby dwie płyty kamienne pokrywające ziemię mogły przemówić i opowiedziały, co się tu działo!“
„Ale może to niebezpiecznie, że stoisz tu i patrzysz z takiem zdziwieniem“, rzekła chora.
„Gertruda chciałaby pewnie, abym rychło z tą wodą powrócił“, pomyślał Bo, „dziwne to, z jakiem przejęciem mówi o tem, tak jakby sądziła, że jestem doprawdy w drodze do rajskiej studni“.
W rzeczywistości jednak, Bo znajdował się w podobnym stanie umysłu, opowiadał teraz z takim zapałem, że widział przed sobą cały plac w świątyni i mówił o swych przygodach, jak gdyby mu się w istocie zdarzyły.
„O, nie zatrzymuję się tam długo“, rzekł, „lecz mijam moszeę Omara i wielkie ciemne cy prysy z południowej strony, oraz wielki basen wodny o którym powiadają, że jest to miedziane morze świątyni Salomona. I gdzie tylko przychodzę, wszędzie leżą ludzie wyciągnięci na płytach kamiennych i smażą się w świetle słonecznem. Tu bawią się dzieci, tam śpią leniuchy, a derwisz jakiś siedzi na ziemi otoczony swymi uczniami. Mówiąc, przegina wciąż ciało wprzód i w tył a patrząc nań myślę mimowoli: Tak z pewnością siedział tu Zbawiciel na placu świątyni i uczył. Gdy o tem myślę, Derwisz podnosi głowę i przypatruje mi się. Zrozumiesz, że czuję przestrach, bo ma wielkie czarne oczy, które wnikają aż do głębi duszy“.
„Oby tylko nie poznał, że nie jesteś prawdziwym woziwodą“ rzekła Gertruda.
„O nie, zdaje się, że nie jest wcale zdziwiony moim widokiem, ale wkrótce przechodzę obok kilku prawdziwych wodziarzy, stojących przy studni i wyciągających wiadra. Wołają mnie, odwracam się i robię znak, że muszę wejść do moszei, wtedy wszystko się ucisza“.
„Straszna rzecz, skoro spostrzegą, że nie jesteś mahometaninem“.
„Odwracam się raz jeszcze za nimi, ale widzę ie są do mnie odwróceni plecami i rozmawiają między sobą“.
„Może spostrzegli coś, co dla nich ważniejsze niżeli ty?“
Zdaje mi się, że tak.
„Nakoniec jestem w starej moszei El-Aska, gdzie znajduje się rajska studnia“, rzekł Bo, i przechodzę tuż obok dwóch filarów w bramie, które stoją tak blisko siebie, i o których, jak wiesz, podanie mówi, że tylko sprawiedliwy może przejść między nimi. Otóż, mówię w duchu, dziś nie mogę nawet próbować przecisnąć się między filarami, dziś właśnie, kiedy przychodzę tu z zamiarem skradzenia wody“.
„Jak możesz myśleć coś podobnego“, przerwała mu Gertruda „to przecie najlepszy czyn jaki popełniłeś w twem życiu“.
Gertruda leżała teraz z błyszczącemi oczami pełna radośnego oczekiwania. Miała tak silną gorączkę w tej chwili, że nie mogła oddzielić fantazyi od rzeczywistości, i była silnie przekonana że Bo jest rzeczywiście w drodze do studni rajskiej, aby z niej zaczerpnąć wody.
„Wyłażę tedy z pantofli i wchodzę do moszei El-Aska“, ciągnął Bo dalej. Czuł, że opowiadanie tej całej historyi przychodzi mu nadzwyczaj łatwo i tylko niepokoił się tem, jakim sposobem w końcu powie Gertrudzie, że nie może jej w rzeczywistości przynieść tej wody.
Gdy wchodzę, widzę natychmiast studnię na lewo wpośród całego lasu filarów. Wisi nad nią winda z powrozem i hakiem, tak że łatwo jest spuścić wiadra i napełnić je wodą. A powiadam ci, że woda, którą wyciągam ze studni jest zupełnie czysta i lśniąca. „Skoro Gertruda tylko zobaczy tę wodę i skosztuje ją, wyzdrowieje z pewnością“, myślę, wyciągając wiadra“.
„Ach, gdybyś już prędko mógł z niemi wrócić, rzekła Gartruda.
„Ach wiesz“, mówił Bo dalej, „teraz nie jestem wcale tak spokojnym, jak skoro przyszedłem. Teraz gdy już mam wodę, opanowuje mnie straszna trwoga że mogliby mi ją odebrać. I gdy zwracam się ku drzwiom, aby wyjść, czuję się jeszcze bardziej zatrwożonym, gdyż zdaje mi się, że słyszę wołania i krzyki“.
„Ach, cóż to się stało?“ zapytała Gertruda, a Bo widział że zbladła ze strachu. Ale wyobraźnia jego była tak podniecona zajęciem, z jakiem Gertruda oczywiście przysłuchiwała się jego opowiadaniu, że zawołał:
„Co się stało? Powiem ci to zaraz. Cała Jerozolima napada na mnie“. Przerwał na chwilę opowiadanie, aby dać wyraz trwodze i przerażeniu, a potem mówił dalej; „Tak, wszyscy ci, którzy tam próżniacząc leżeli na kamiennych płytach» stoją, teraz i krzyczą głośno przed moszeą El-Aska. A krzyki ich zwołują z wszystkich stron ludzi. Z moszei Omara wybiega najwyższy kapłan w wielkim turbanie i lisiem futrze, z rozmaitych wyjść przybiegają dzieci ze wszystkich rogów placu świątyni przybiegają wszyscy włóczędzy, którzy dopiero co wylęgali się i spali. I nie widzę przed sobą nic innego prócz ściśniętych pięści, krzyczących ludzi i wzniesionych ramion. I widzę przed oczyma swojemi wielką mieszaninę brunatno prążkowanych płaszczów i powiewających szat, czerwonych pasów i żółtych pantofli, tupiących o ziemię“.
Bo spojrzał na Gertrudę, opowiadając o tem. Ona nie przerwała mu żadnem pytaniem, lecz słuchała z największem napięciem, tylko w trwodze podniosła się cokolwiek na poduszkach.
„Nie rozumię naturalnie ani słowa z tego co wykrzykują“, mówił dalej Bo, „tyle jednak rozumię, że są wściekli, ponieważ chrześcijanin ośmielił się zaczerpnąć wody z studni rajskiej“.
Gertruda padła trupio blada na poduszki.
„Tak, rozumię. że nie możesz mi przynieść wody“, rzekła bezdźwięcznie.
„Nie, nie tak łatwa to rzecz“, myślał Bo w duszy, lecz widząc jej trwogę, zmiękł na nowo.
„Zdaje mi się, że przecie muszę rzecz tak urządzić aby woda z studni rajskiej dostała się do Gertrudy“, myślał.
„Czy chcą ci zabrać wodę?“ zapytała Gertruda.
„Nie, z początku krzyczą wszyscy i sami nie wiedzą czego chcą“.
Bo zatrzymał się na chwilę, nie wiedział bowiem, jak się wydostać z tej matni. Lecz Gertruda sama przyszła ma z pomocą, mówiąc:
„Miałam nadzieję, że ten, który siedział na ziemi i mówił do swych uczniów, wyratuje cię“.
Bo odetchnął swobodniej. „Żeś ty to mogła odgadnąć!“ zawołał.
„Widzę teraz, że kapłan z moszei w pięknem lisiem futrze, wydaj e ludziom rozkazy“, mówił dalej, „i natychmiast kilku z nich wyciąga sztylety z za pasa i rzuca się na mnie. Widocznie mają zamiar zabić mnie na miejscu. Ale dziwne to przecie, że ani trochę nie lękam się o życie, lecz boję się tylko jednej rzeczy, że mogliby mi rozlać wodę. I gdy ci ludzie nacierają na mnie z wściekłością, stawiam naturalnie wiadra na ziemię i zasłaniam je sobą. A gdy już dotykają mnie wyciągam ramiona dla obrony i odpycham ich z całej siły. Mają miny zupełnie zdziwione, gdy padają na ziemię, gdyż nigdy jeszcze nie doświadczyli, co to znaczy zmierzyć się z Dalarczykiem“.
Ale wnet podnoszą się z ziemi a tłum staje się coraz większy. Teraz zebrało się już tylu ludzi, że przewiduję wyraźnie chwilę, gdy zostanę pokonany“.
„Ale teraz pewnie Derwisz miesza się do tego, nieprawdaż?“ przerwała Gertruda.
A Bo szybko snuł dalej tę myśl. „Tak, występuje naprzód spokojnie i z godnością i przemawia kilka słów do tłumu, który też natychmiast cofa się i przestaje mi grozić“.
„O wiem dobrze, wiem całkiem dobrze, co on teraz zrobi!“ zawołała Gertruda.
„Spogląda na mnie jasnem, spokojnem okiem“, mówi Bo dalej. „A potem...“ Bo chciał coś powiedzieć, lecz nie przyszło mu na myśl nic stosownego. „Ale tyś przecie już odgadła“, rzekł, chcąc skłonić Gertrudę, aby mówiła.
Gertruda widziała wyraźnie przed sobą całe zdarzenie i nie zawahała się ani na chwilę. „Wtedy on odsuwa cię na bok i patrzy do twoich wiader“, rzekła.
„Tak, tak, właśnie to uczynił“, rzekł Bo.
„Patrzy w tę wodę z rajskiej studni“ powtórzyła Gertruda znacząco. Ale zanim jeszcze coś dodała. Bo bezwiednie tak się włożył w bieg jej myśli, że nagle poznał dokładnie, jak Gertruda wyobraża sobie wynik tej przygody i zaczął znów opowiadać z zapałem.
„Zrozumiesz przecie Gertrudo, że w chwili gdy przyniosłem wiadra z El Alaska, nie było w nich nic, prócz czystej wody!“
„A teraz?“
„Teraz, gdy derwisz pochylił się nad niemi, widziałem, że pływało po wodzie parę gałązek; czy nie tak?“
„Tak, tak, byłam przekonana, że tak się stanie“.
„A na tych gałązkach były porozwijane, szare liści; czy tak?“
„Tak, tak, widzę je dokładnie. Ten derwisz jest zapewno jakimś cudotwórcą“.
„Z pewnością“, rzekł Bo, „a ponadto jest też dobry i litościwy“.
„Jak się teraz schyla, wyciąga gałązki i podnosi je w górę“, rzekła Gertruda „a listki rozwijają się i jaśnieją cudnym zielonym kolorem“.
„A teraz cały tłum unosi się zachwytem“, dodał Bo szybko, „derwisz zaś z pięknymi liśćmi w ręku przystępuje do kapłana moszei. I łatwo odgadnąć co mówi: Chrześcijanin ten przyniósł z raju te gałązki i te liście. Czyż nie rozumiecie że znajduje się pod specyalną bożą opieką, i że nie wolno go zabijać?“
„Potem przystępuje znów do mnie, trzymając wciąż lśniące liście w ręku. Widzę jak zmieniają się w świetle słonecznem, są raz to miedziano czerwone, to znów stalowo niebieskie. Pomaga mi podnieść na plecy jarzmo i daje mi znak abym odszedł. Idę więc, jak szybko nogi mnie niosą, lecz nie mogę się powstrzymać, aby się kilka razy nie oglądnąć. A on wciąż jeszcze stoi z podniesionemi w górę liśćmi, które zmieniają barwę, a tłum ludzi stoi z zapartym oddechem i wlepia we mnie oczy nieruchome. I stoi tak długo aż wyszedłem poza obręb placu świątyni.
„Ach niech go Bóg błogosławi!“ rzekła Gertruda, patrząc z promiennym uśmiechem na Boa. „I teraz możesz bezpiecznie wrócić do domu?“
W tej chwili Gertruda podniosła głowę pełna oczekiwania i uśmiechnęła się na nowo. „O Boże, ona pewnie myśli, że przyniosłem wodę“, pomyślał Bo. „Strasznie to źle, że ją tak oszukałem. Umrze pewnie, skoro jej powiem, że wody tej, za którą tak tęskni, nie można wcale dostać“.
W rozpaczy chwycił szklankę z wodą stojącą na stole, tę samą, którą Betsy przedtem dawała Gertrudzie i podał jej.
„Czy skosztujesz teraz tej wody z raju Gertrudo?“ zapytał głosem drżącym z wzruszenia. Zląkł się prawie, widząc, że Gertruda podniosła się i obiema rękami uchwyciła szklankę. Z wielką chciwością wypiła połowę wody jednym tchem.
„Niech cię Bóg błogosławi“, rzekła, teraz z pewnością wyzdrowieję“.
„Za chwilę dostaniesz znowu“, rzekł Bo.
„Chciałabym, abyś i innym chorym dał tej wody, aby wyzdrowieli“, rzekła Gertruda.
„Nie“, odrzekł Bo, „woda z raju jest tylko dla ciebie. Nikt nie śmie z niej pić“.
„Ale ty sam musisz przynajmniej skosztować, jaka dobra“, rzekła Gertruda.
„O tak, bardzo chętnie“. Bo wziął szklankę z ręki Gertrudy, odwrócił ją tak, ze usta jego dotknęły się tego samego miejsca, na którem spoczęły jej usta i spojrzał na Gertrudę w której oczach malował się wyraz szczęścia.
Lecz zanim wypróżnił szklankę Gertruda upadła na poduszki i usnęła lekko i w jednej chwili, jak dziecko.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Felicja Nossig.