Jezuici w Polsce (1908)/Rozdział 58

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Załęski
Tytuł Jezuici w Polsce
Wydawca W. L. Anczyc i Sp.
Data wyd. 1908
Druk W. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


§. 58. Czasy »szczęśliwości saskiej«. 1717—1764.

Doba szczęśliwości saskiej (1717—1764 r.) ujęta w szlacheckie przysłowie: »za króla Sasa, jedz, pij i popuszczaj pasa«, a politycznego unicestwienia rzpltej, przerwaną została sukcesyjną wojną polską 1731—1736 r. Konfederaci dzikowscy, partyzanci Sasa i wojska saskie, a nadewszystko Kozacy jenerała Lascy, a potem Münnicha, forytujący Fryderyka Augusta III wbrew woli narodu na tron polski, żywiąc się własnym przemysłem, lub wybierając żołd na racye i porcye, i nakładając kontrybucye za »sprzyjanie partyi przeciwnej«, złupili do szczętu kolegia i domy jezuickie, zwłaszcza na Litwie i Białejrusi, skąd pod pozorem rewindykowania zbiegów Moskwa uprowadziła do 300.000 ludu, wiele poddanych jezuickich, a za korzyści ciągnione z nich przez szereg lat, płacić sobie kazała po 80 rubli od chaty. Niedość grabieży; Kozacy znieważali Jezuitów, bili, więzili, aby ukryte skarby wskazali. O. Aleksego Ładyżeńskiego, Rosyanina, nawróconego w akademii wileńskiej, na rozkaz Münnicha, porwano w nocy 1735 r. z kolegium na Śnipiszkach w Wilnie i w kajdanach odwieziono do Petersburga. Tu »pod kijami« namawiano do powrotu do prawosławia, więziono lat kilka, skazano 1747 r. do rot aresztanckich w Sybir, i tam on r. 1756, lub wkrótce potem, męczeńskiego dokonał żywota.
Kolegium gdańskie w Schotlandzie, ucierpiawszy wiele od kul oblężonych Gdańszczan, i rezydującej w niem Moskwy, służyło w lipcu 1734 r. za więzienie biskupom i panom polskim z partyi Leszczyńskiego, których po kapitulacyi miasta, 1 lipca, Münnich zabrał do niewoli. Uniknąwszy jej szczęśliwie wczesną ucieczką król Stanisław, schronił się do Królewca, a z nim 150—200 najznaczniejszych z jego adherentów, i dopiero 5 maja 1736 r., jako król i książę lotaryński, opuścił gościnne miasto. Przez dwa tedy blizko lata, Jezuici królewieccy nieśli duchowną pomoc poniewolnym emigrantom, byli spowiednikami króla, który na swój dwór w Luneville przywołał na ten urząd, dla siebie i królowej, OO. Sebastyana Ubermanowicza i Jana Radomińskiego.
Dzięki obcej przemocy, osiadł na tronie polskim Fryderyk August III, leniwy z natury i miernych zdolności, a bez wykształcenia politycznego, król niedołężny. Jezuici niemieccy i włoscy wychowali go na króla pobożnego, i co na owe czasy rzecz rzadka, na króla uczciwych obyczajów i przykładnego w domowem życiu; tego tylko żądali od nich papieże i August II. Edukacyą zaś naukowo-polityczną, kierował sam król August II przez wybranych od siebie ochmistrzów, i za nią nie odpowiadają Jezuici. Na dworze nowego króla, uważano ich zrazu za zwolenników Leszczyńskiego, trwało to krótko. Dwór zresztą, przebywał najczęściej w Dreźnie, tylko ostatnich lat 7, dla okupacyi Saksonii przez Fryderyka II, w Warszawie, a z nim O. Guarini i niemieccy Jezuici, spowiednicy królewskiej pary i pedagogowie królewiczów. Do polityki się nie mieszali, wzbraniały im tego surowe upomnienia jenerała Retza 25 lutego 1733 r., ponawiane przez prowincyałów. Wiadomo też, że na dworze Augusta III, oprócz uległości dla Wiednia i Petersburga, nie uprawiano polityki, a w rzpltej prowadzili ją od 1744 r. na własną rękę, nie pytając Jezuitów, Potoccy i Czartoryscy.
Gorsze złe groziło Jezuitom; narodowe wady saskich czasów, pijaństwo, nieuctwo i pieniactwo. Od pierwszej ochroniła ich czujność jenerałów, wizytatorów jeneralnych, Ignacego Diertinsa 1688—1694 r., Reinholda Gerta (w Koronie tylko) 1715—1719 r., i prowincyałów, i zakonna cnota. Upicie się w domu karane było pierwszy raz publiczną pokutą i rekolekcyami; powtórzone, wydaleniem z zakonu; upicie się poza domem, karano odrazu dymisyą. Nawet na umiarkowane użycie trunku jako lekarstwa, a także kawy, herbaty, tabaki, uważanych wtenczas za rzecz zbytku wielkopańskiego, potrzebne było pozwolenie prowincyała. To też w żadnym pamiętniku XVIII wieku, nie doczytasz się o Jezuicie pijanym. Do stołu podawano piwo, czasem miód, na większe uroczystości wino, jak w uczciwych domach bywa.
Nieuctwa u Jezuitów nie znalazłeś, ale poziom naukowy ich szkół obniżył się w dobie saskiej znacznie, wzrosła zato swywola studencka, która pomimo surowych rozporządzeń nuncyusza Santini 1722 r., dokuczała mocno nietylko żydom i mieszczaństwu, ale szlachcie, ba nawet deputatom trybunalskim. Nie ukrywali upadku nauk i szkół jenerałowie zakonu, ale przyczynę upatrywali w niedokładnem zachowaniu jezuickiego systemu nauk i wołali: stać wiernie przy Ratio studiorum. Przyczyny jednak były inne: przekwit klasycyzmu, napuszysty florydacyzm w mowie, jaskrawe barocco w budowie i ogólny od połowy XVII w. upadek nauk na Zachodzie, w katolickich zarówno jak protestanckich państwach, me wyjmując Anglii, który się i Polsce udzielał; słowiańskie lenistwo duchowe i ta okoliczność, że w Polsce rodowe stosunki, protekcya pańska, wreszcie popularność i zaufanie u braci szlachty, dawały stanowisko, godność i urzędy, do których gdzieindziej nauką i pracą dochodzić trzeba było. Więc przeciętny szlachcic kończył szkoły na retoryce, rzadki słuchał filozofii, matematyki i fizyki i to po łacinie, w skromnym zakresie. Historyi, literatur obcych i swojej, szerszych nauk przyrodniczych, nie pielęgnowali Jezuici, a właśnie temi należało odświeżyć i wzmocnić stary system nauczania; nowsze też teorye filozofii potępiając z góry jako »nowe sekty«, zabić chcieli milczeniem, zamiast poddać je krytyce i przyjąć co w nich dobrego. Wyprzedzili ich w tem Pijarzy i zyskali odrazu wzięcie i sławę. Więc Jezuici zerwali się do naśladowania ich i wkrótce przewyższyli liczbą uczonych matematyków i przyrodników, mnogością konwiktów, bogactwem obserwatorów astronomicznych i gabinetów fizykalnych. Inni odznaczyli się znajomością historyi, wymową i niepospolitą erudycyą, a naukę swą przekazali w księgach i rozprawach uczonych potomności. Inni jeszcze puścili się na pole publicystyki polskiej.
Z ulepszeniem nauk w szkołach, przycichła nieco swywola szkolna, na która narzekano powszechnie. Skarżył się np. wojewoda ruski August Czartoryski w ostrym liście 4 stycznia 1733 r. do lwowskiego rektora Ludera, butę uczniów przypisując winie ich mistrzów. Zapomniał snać, że za przykładem starszych idą młodsi; otóż w dobie saskiej, swywola podpitej szlachty, nietylko na jarmarkach i prywatnych zjazdach, ale na sejmikach i sejmach, na sądach nawet i trybunałach, przebrała wszelką miarę. Od niej to uczyli się swywolić studenci, pomimo surowej karności szkolnej, przyprawionej chłostą i wydaleniem z szkół.
Pieniactwu niepodobna było się obronić, chyba z wielką szkodą majątku i sławy. Podczas wojen kozackich, moskiewskich i szwedzkich za Jana Kazimierza i częstych do 1700 r. napadów tatarskich, równie jak podczas wojny północnej, poszło z dymem, poniszczało wiele familijnych i publicznych dokumentów. Ratowali je wcześnie Jezuici, ale nie wiedząc o tem sąsiedzi, lub spadkobiercy ich fundatorów i dobrodziejów, zajeżdżali ich role, wsie całe, odmawiali wypłaty legatów, albo do dóbr, będących w posiadaniu kolegiów i domów, rościli sobie prawa. Stąd setki sporów granicznych i spadkowych i drugie setki skarg o zajazdy. Próbowali je usunąć Jezuici »komplanacyą«; nie zawsze się to udawało, często dla zawiłości sprawy udać nie mogło, stąd każde kolegium większe utrzymywało swego Pater Procurator causarum, rzecznika sądowego, a prokuratorowie prowincyi polskiej i litewskiej mieszkali stale w Warszawie i w miastach, w których odbywała się kadencya trybunału. Wikłała sprawy możność ustawicznych rekursów i sadzenia tej samej sprawy w różnych forach. Przegrawszy proces w sądzie ziemskim, szedł z nim adwersarz do grodu; gdy i tam nie wygrał, do trybunału; stamtąd jeszcze mógł pójść do królewskiego sądu assesorskiego, a w końcu relacyjnego, któremu król prezyduje.
W sporach o dobra i legaty duchowne, stały jeszcze otworem sądy konsystorskie i nuncyatury. Przy znanej przewrotności palestrantów sądowych i sprzedajności świadków, gotowych przysięgać na zawołanie więcej dającego, wlokły się procesy latami i lat dziesiątkami, i pochłonąwszy znaczne sumy po obojej stronie, kończyły się najczęściej »komplanacyą«, a to dlatego, że gdy sąd czy trybunał wydał wreszcie wyrok, to wykonanie jego zostawiał stronie wygrywającej. Stąd w sprawach majątkowych konieczność zajazdów, do których uciekali się nieraz i Jezuici. Na zajazd odpowiadał przeciwnik gwałtowniejszym zajazdem, albo wytaczał nowy proces i tak bez końca. Procesowali się Jezuici także z niektóremi miastami, jak np. z Krakowem 1747 r. o prawo propinacyi piwa, z Krosnem 1762 r. o brudną wodę w fosach miejskich, podmywającą fundamenta kolegium; ale że sprawy miejskie toczyły się w sądach królewskich, więc je zazwyczaj i dość prędko wygrywali. Zresztą jenerałowie zakonu upominali, aby unikając procesów, choćby ze stratą, usuwali spory ugodą.
Ciekawsze to, że Jezuici weszli w spór między sobą, a co już było rzeczą smutną i naganną, że przez wiek prawie cały procesowali się z Pijarami o szkoły w sądach biskupich i nuncyatury, w królewskich i papieskich, a przytem odnowili stary spór z krakowską alma mater o akademię we Lwowie, który przegrali z ujmą swej sławy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Załęski.