Jezuici w Polsce (Załęski)/Tom I/Przedmowa do całego dzieła
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jezuici w Polsce |
Podtytuł | Walka z różnowierstwem 1555—1608 |
Wydawca | Drukarnia Ludowa |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Drukarnia Ludowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Tom I |
Indeks stron |
Przed trzydziestu blisko laty pisząc w obronie zakonu książkę: „Czy Jezuici zgubili Polskę?“ i drugą „Historya zniesienia zakonu Jezuitów w Polsce i ich zachowanie na Białej Rusi“, powziąłem myśl napisania całkowitej, ściśle przedmiotowej, na tle dziejów narodu osnutej „Historyi Jezuitów w Polsce“. Niezależne odemnie okoliczności opóźniły wykonanie tego zamiaru aż do 1896 roku, w którym nareszcie, nagromadziwszy przez ono trzydziestolecie, gdzie i ile się dało, u osób prywatnych, w bibliotekach i archiwach publicznych i zakonnych, znaczny materyał historyczny, zabrałem się do dzieła. Mniemałem, że je dwoma tomami obejmę, a ono ledwo pięć i to sporych na to wystarczą. Trzy pierwsze zamykają każdy w sobie jedną epokę dziejów zakonu w Polsce aż do r. 1773.
Tych epok czyli okresów rozróżniłem trzy.
Pierwszy okres, to walka zakonu z różnowierstwem na polu szkolnictwa, autorstwa i kapłańsko-apostolskiej pracy w najszerszem znaczeniu słowa. Rozpoczyna się ona koło 1555 r. przypadkowym przyjazdem do Polski dwóch Jezuitów, teologów dwóch nuncyuszów, a kończy się rokiem 1608, rokiem stłumienia rokoszu Zebrzydowskiego, a z nim złamania różnowierstwa, którego on ostatniem był schronieniem i przystanią. Zakon zaś osiadły w Polsce od r. 1564, duży już i silny liczbą i działalnością swych członków, rozwinął się do tyla, że się uorganizować musiał we dwie prowincye: polską i litewską, z których każda nowe dla siebie z nową energią rozpoczyna życie.
Okres drugi, 1608—1648, to „praca nad spotęgowaniem ducha wiary i pobożności, w szlachcie zwłaszcza i po miastach“. Historycy nowsi nazwali ją dobą „reakcyi katolickiej“. Trwa jeszcze walka zakonu z niedobitkami różnowierstwa, ostatni cios zadaje mu toruńskie Colloquium charitativum, w którem rozkład jego i niemoc śmiertelna ujawniła się w całej swej nagości. Główna jednak praca zakonu skierowana do spotęgowania ducha wiary i pobożności, we wszystkich wprawdzie warstwach społeczeństwa polskiego, od królewskiego dworu i obozu hetmańskiego aż do kurnej chaty wieśniaka, najbardziej jednak i jakby w pierwszym planie nad szlachtą, która właściwie sama jedna była narodem i nad obywatelami miast królewskich i szlacheckich, obcej przeważnie narodowości i wiar różnych, którzy z katolicyzmem powoli i narodowość polską przyjmowali. Dźwigają się wspaniałe kościoły, kolegia, szkoły we wszystkich znaczniejszych miastach, rezydencye w miasteczkach; domy misyjne zasiewają przestrzeń dalekowidną: Rusi, Podola, Wołynia, Ukrainy. Ciśnie się młódź znacznych rodów do nowicyatów w Krakowie i Wilnie, zaludniają się kolegia i domy znakomitemi osobistościami, szanowanemi u króla, panów i szlachty, przybywa fundacyom dóbr i imion. Nie braknie też na zazdrosnych i rywalach, na ukrytych i jawnych przeciwnikach, z pośród duchowieństwa nawet i uczonych korporacyj.
Nastało siedmdziesięciolecie (1648—1717) wojen krwawych, niszczących, domowych i z postronnymi. W ślad za niemi szedł głód, mór, spustoszenie miast i wyludnienie wsi. Wszystkie niemal kolegia i szkoły doznały przerwy w naukach, uszczerbku w zbiorach i bibliotekch, zubożały; inne uległy chwilowemu zniszczeniu, inne wreszcie znikły zupełnie. Najdzielniejszych członków zakonu jednych rozegnał, drugich pomordował wróg; inni padli ofiarą poświęcenia swego w obozach, szpitalach, służąc zadżumionym; inni wreszcie szli apostołować na Wschód.
Uciszyło się sejmem „niemym“ 1717 r. Anarchia ożeniona z opilstwem, obniżyła poziom intellektualno-moralny szlacheckiego społeczeństwa, z którego zakon brał swych członków. Nie wyszło mu to na dobre. On nie upadł, anarchią ani opilstwem się nie skaził, owszem rósł w domy i ludzi; zagnał się w swej pracy aż do szałasu karpackiego górala, aż do namiotu krymskiego Tatara. Nie mając dosyć na kolegiach i domach, otworzył sto kilkadziesiąt stacyj misyjnych; na cztery rozdzielił się prowincye, aby się swobodniej mógł poruszać. Oto okres trzeci, okres „misyjnej pracy zakonu nad ludem zwłaszcza“.
Wszelako powszechny na całej linii duchowy upadek narodu nie mógł nań nie oddziałać ujemnie; wady narodowe, „szlachetczyzna“ wszystkiemi szparami cisną się do nawy zakonnej. Sternicy jej, prowincyałowie i wizytatorowie z trudnością tylko je zatykają, ale zatkali przecie — gdy burza idąca od zachodu strzaskała ją piorunem kasacyjnego breve 1773 r. Jak wszędzie, tak w Polsce, zakon nie upadł, ale runął.
Komentarzem, uzupełnieniem zarazem tych ogólnych dziejów zakonu, są dzieje poszczególnych kolegiów i domów od 1564 do 1773 r. osnute głównie na zakonnych kronikach i rocznikach (Historiae, annuae litterae Collegiorum), które w archiwum prowincyi polsko-litewskiej i w bibliotekach publicznych odszukać się dało. Zajęły one tom IV., stanowiący sam dla siebie całość, nazwałem go też „Kroniką domów jezuickich w Polsce“. Ułożyłem je chronologicznie, wedle trzech wyżej wymienionych epok.
Klemens XIV. zniósł 1773 r. zakon Jezuitów na całym świecie.
Dziwnem zrządzeniem bożem, resztki rozbitego zakonu ocalały na ziemi polskiej pod carskim rządem. Przez pół prawie wieku (1773—1820) polsko-litewscy Jezuici na Białej Rusi przechowują wiernie tradycye i ducha starych swych Ojców na to, aby go przekazać wskrzeszonemu na świecie całym przez Piusa VII. (1814 r.) zakonowi. Dopełniwszy tej misyi, sami idą w rozsypkę; edukują w starym św. Ignacego duchu nowe pokolenie Jezuitów w Rzymie i Włoszech, Francyi, Hiszpanii i Austryi. Cały, dziś już 15.000 osób liczący zakon, znać się im winien za to do wdzięczności.
Dzieje tego ocalenia Jezuitów polskich i prac na Białej Rusi, przybycia ich do Galicyi i prac w tym kraju i indziej podjętych, oto okres czwarty i ostatni; poświęciłem mu cały tom V.
Trzy pierwsze tomy, jako ogólne dzieje zakonu w Polsce, puszczam jeden po drugim w świat. W ogłoszeniu ostatnich dwóch tomów nastąpić musi kilku lat przerwa; materyał bowiem zbyt obfity a zbyt rozrzucony, czasem znów zbyt skąpy, wymaga dłuższej pracy, aby go opanować, uzupełnić i obrobić.