Juki-Onna
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Juki-Onna |
Pochodzenie | Czerwony ślub i inne opowiadania |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Polska Drukarnia w Białymstoku, Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Bandrowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Pewnego zimowego, mroźnego wieczoru powracał Mosaku z Minokiczi do wsi, gdy naraz zerwała się wielka śnieżyca. Dotarłszy do domku przewoźnika, spostrzegli, że przewoźnik odszedł, zostawiwszy prom na drugim brzegu rzeki. Mowy nie było o tem, aby się móc przedostać na drugą stronę wpław, wobec czego drwale schronili się do domku przewoźnika, uważając się za szczęśliwych, że wogóle dach nad głową znaleźli. W chacie nie było ani piecyka, ani jakiegokolwiek bądź miejsca, na którem możnaby rozpalić ogień. Była to poprostu szopa, szerokości dwóch mat[1], z drzwiami, lecz bez okien. Mosaku z Minokiczi zamknęli za sobą drzwi i ułożyli się do snu, w swych chroniących od deszczu, szerokich pelerynach ze słomianych ździebeł. W pierwszej chwili nie było im bardzo zimno; zdawało się im nawet, że burza szybko przejdzie.
Starzec zasnął prawie natychmiast, ale chłopak Minokiczi leżał długi czas, nie mogąc zasnąć, zasłuchany w posępny wicher i bezustanne bicie śniegu w drzwi. Rzeka ryczała, a cała chata kołysała się i trzeszczała, jak dżonka na morzu. Burza wściekała się strasznie, z każdą chwilą robiło się coraz zimniej, tak, że Minokiczi dygotał pod swą słomianą peleryną. Wreszcie jednak, mimo zimna, również zasnął.
Obudził się, czując, iż śnieg smaga go po twarzy. Drzwi chaty stały otworem i przy odblasku śniegu ujrzał w chacie kobietę — kobietę całą biało ubraną. Pochyliwszy się nad Mosaku, tchnęła na niego — a oddech jej podobny był do jasnej, białej pary. W tej chwili zwróciła się do Minokiczi i zatrzymała się nad nim. Chciał krzyknąć, ale nie mógł głosu z siebie wydobyć. Biała kobieta pochylała się nad nim coraz niżej i niżej, aż wreszcie prawie, że go dotykała już twarzą — a choć się zląkł jej oczu pomyślał, że twarz jej jest bardzo piękna. Przez chwilę przyglądała mu się, a potem uśmiechnęła się i szepnęła:
— Chciałam postąpić z tobą tak samo jak z twoim towarzyszem… nie mogę jednak pohamować litości nad twą młodością — ładny z ciebie chłopak, Minokiczi, i ja nie zrobię ci nic złego. Ale jeśli powiesz komukolwiek — choćby nawet swej matce — co widziałeś dzisiejszej nocy, dowiem się o tem z pewnością, a wówczas — zabiję cię!
Z temi słowy odwróciła się od niego i wyszła. A wówczas on uczuł znowu, że może się poruszać. Zerwał się i wybiegł z chałupy. Ale kobiety nie było już widać, a gęsty śnieg zasypywał wnętrze szopy. Minokiczi zamknął drzwi i podparł je kliku polanami. Dziwił się w jaki sposób wiatr wogóle je otworzył. Przez chwilę nawet myślał, że to wszystko mu się tylko śniło i że odblask śniegu we drzwiach wziął, przez pomyłkę za postać białej pani: ale nie był tego pewny. Zaczął wołać Mosaku i zląkł się, kiedy starzec nie odpowiadał. Posuwając się poomacku w ciemnościach, dotknął twarzy Mosaku i stwierdził, że jest zimna jak lód. Leżał sztywny i martwy.
O świcie burza ucichła, a kiedy tuż po wschodzie słońca, pojawił się u przewozu przewoźnik, znalazł w schronisku swem Minokiczi, leżącego bez zmysłu obok zimnych zwłok Mosaku. Zakrzątnięto się koło Minokiczi tak, że wkrótce odzyskał przytomność, przez długi czas jednakże musiał się leczyć z odmrożeń, jakie doznał tej strasznej nocy. Również głębokie wrażenie zrobiła na nim śmierć starca, ale o objawieniu się kobiety w bieli nikomu nie wspominał. Jak tylko wyzdrowiał, powrócił do swego dawnego zajęcia i chodził codzień do lasu, przynosząc, z zapadnięciem wieczoru, wiązki smolaków, które matka pomagała mu sprzedawać.
Jednego wieczoru, w zimie następnego roku, spotkał, wracając do domu, dziewczę, które przypadkowo szło w tę samą stronę. Była to wysokiego wzrostu, smukła dziewczyna, bardzo przystojna, a na pozdrowienle Minokiczi odpowiedziała głosem tak miłym, że zabrzmiał w jego uszach jak śpiew ptaka. Szedł tedy dalej, rozmawiając po drodze. Dziewczyna powiedziała, że nazywa się O-Juki, że w ostatnich czasach straciła matkę i ojca i udaje się do Jedo, gdzie spodziewa się odnaleźć ubogich krewnych, którzyby pomogli jej znaleźć służbę. Mlnokiczi wkrótce uległ urokowi nieznajomej, a im dłużej się jej przyglądał, tem piękniejszą się mu wydawała. Zapytał ją czy nie jest przypadkiem zaręczona, na co ona ze śmiechem odpowiedziała mu, że jest wolna. Wtedy ona znów ze swojej strony zapytała, czy Minokiczi jest żonaty i czy ma zamiar się żenić. On zaś odpowiedział jej, że, choć utrzymuje tylko dawno owdowiałą matkę, o przyjęciu do domu „szanownej synowej“ nic jeszcze nie mówiono, ponieważ on jest bardzo młody. Po tych zwierzeniach, szli przez długi czas w milczeniu.
Zanim dotarli do wsi, nadzwyczaj się polubili, a Minokiczi poprosił O-Juki, aby chwilę w jego domu odpoczęła. Po pewnem wahaniu, udała się za nim; jego matka przyjęła ją uprzejmie i przyrządziła dla niej ciepłą wieczerzę. O-Juki zachowywała się tak grzecznie, że matka Minokiczi rozkochała się w niej nagle i namówiła ją, aby swą podróż do Jedo odłożyła. Naturalne zakończenie tego wszystkiego było, że O-Juki wogóle nigdy nie zobaczyła Jedo, lecz została w domu Minokiczi, jako „szanowna synowa“.
O-Juki była bardzo dobrą synową. Kiedy matka Minokiczi, w jakie pięć lat potem, umarła, ostatnie jej, pełne miłości i pochwały, słowa, zwrócone były do synowej. Prócz tego, O-Juki obdarzyła Minokiczi dziesięciorgiem dzieci, chłopców i dziewcząt, dzieci ładnych i bardzo jasnej cery. Okoliczni mieszkańcy uważali O-Juki za osobę poniekąd niesamowitą ze względu na jej odmienną naturę. Naprzykład: wieśniaczki starzeją się przeważnie bardzo wcześnie, zaś O-Juki, mimo, iż była matką dziesięciorga dzieci, wyglądała tak młodo i świeżo, jak tego dnia, gdy przybyła do wsi.
Pewnego wieczoru, kiedy dzieci poszły już spać, O-Juki siedziała, szyjąc przy świetle lampy. Minokiczi, który się jej przyglądał, odezwał się naraz:
— Kiedy cię tak tu widzę szyjącą, z tą oświetloną twarzą, myślę o dziwnem zdarzeniu, jakie zaszło, jak miałem lat osiemnaście. Widziałem wówczas kogoś tak pięknego a białego zarazem, jak ty jesteś dzisiaj — i, doprawdy, ty jesteś bardzo do niej podobna.
Nie odrywając oczu od szycia, O-Juki odpowiedziała:
— Opowiedz mi coś o niej… Gdzie ją spotkałeś?
A wówczas Minokiczi opowiedział jej wszystko, co widział podczas strasznej nocy w chatce przewoźnika i o białej pani, która pochyliła się nad nim, uśmiechając się i szepcąc o cichej śmierci Musako.
— Czy mi się to śniło, czy może było to na jawie, wtenczas pierwszy i ostatni raz widziałem istotę tak piękną, jak ty. Prawda, ona nie była z krwi i kości, ja się jej bałem — bardzo bałem. Ale ona była taka biała!… Doprawdy, wciąż jeszcze nie jestem pewny, czy to był sen, czy też ja naprawdę widziałem wówczas kobietę śniegów…
O-Juki rzuciła na ziemię robótkę, zerwała się i, pochyliwszy się nad siedzącym na podłodze Minokiczi, krzyknęła mu w twarz:
— To byłam ja… ja… ja… To była O-Juki[2] i zapowiedziałam ci wówczas, że jeśli kiedykolwiek piśniesz choć słówko o tem, co wówczas widziałeś — zabiję cię… I gdyby nie dzieci, śpiące tutaj, zabiłabym cię z pewnością. Teraz radzę ci dobrze, dobrze starać się o nie, bo jeśli kiedykolwiek będą miały powód do uskarżania się na ciebie, postąpię z tobą, jak na to zasługujesz!
A kiedy tak krzyczała, głos jej stawał się coraz słabszy, nakształt wiatru, skomlącego w kominie — a potem rozpłynęła się w jasną, białą mgłę, która zawirowała ku powale i uleciała przez dymnik.
Nigdy więcej już jej nie widziano…