Sen Akinosuke
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Sen Akinosuke |
Pochodzenie | Czerwony ślub i inne opowiadania |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Polska Drukarnia w Białymstoku, Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Bandrowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Śniło mu się mianowicie, że, leżąc w swym ogrodzie, ujrzał naraz orszak, podobny do świty wielkiego daimja, schodzący z najbliższego wzgórza tak, że mógł mu się dokładnie przyjrzeć. Był to bardzo wielki orszak, znacznie większy, niż wszystkie, które dotychczas widział — cała ta procesja szła prosto ku jego sadybie. W orszaku tym zauważył wielką liczbę bogato, przybranych młodych ludzi, którzy ciągnęli obszerną karocę dworską z laki, tak zwaną goszo guruma, strojną w jasnobłękitny jedwab. Orszak, znalazłszy się w niewielkiej odległości od jego domu, zatrzymał się i jegomość jakiś, w bogatym stroju — najwyraźniej nie byle jaki dostojnik — podszedł ku Akinosuke i, złożywszy mu głęboki pokłon, przemówił:
— Czcigodny panie, oto stoi przed wami wasal Kokuo z Tokojo[1]. Król mój i pan, poleciwszy mi powitać was, w swem dostojnem imieniu, kazał mi oddać się zupełnie na wasze rozkazy, polecił mi także zawiadomić was, że raczy życzyć sobie, abyście się stawili w jego pałacu. Raczcie, wobec tego, natychmiast zająć miejsce w tej honorowej karocy, jaką przysłał do waszych usług.
Usłyszawszy te słowa, Akinosuke chciał w pierwszej chwili godnie odpowiedzieć, był jednak tak zdumiony i zmieszany, że brakło mu słów; — w tej samej chwili stracił wszelką wolę, tak, że mógł zrobić tylko to, czego sobie życzył wysłaniec. Wsiadł do karocy, a dworzanin, usiadłszy przy nim, dał znak, a pachołcy, chwyciwszy jedwabne sznury, zwrócili wielki pojazd na południe, i tak zaczęła się podróż.
Ku wielkiemu zdumieniu Akinosuke, karoca, po bardzo krótkim czasie, zatrzymała się przed wielkiemi wrotami w chińskim stylu, których on jednak dotychczas nigdy nie widział. Tu dworzanin wysiadł, mówiąc:
— Idę obwieścić przybycie waszej wielmożności! — to rzekłszy, zniknął.
Po chwili oczekiwania, Akinosuke ujrzał, zbliżających się od bramy, dwóch dostojnie wyglądających mężów, w szatach z purpurowego jedwabiu i wysokich czapkach, których sam kształt świadczył o ich wysokiej godności i dostojeństwie. Pokłoniwszy się mu z szacunkiem, pomogli mu wysiąść z karocy i poprowadzili go, przez wielkie wrota i ogromny ogród, do bramy pałacu, którego front zdawał się rozciągać na całe mile ku wschodowi i zachodowi. Akinosuke wprowadzono do sali przyjęć, wspaniałych proporcyj i niesłychanego przepychu.
Przewodnicy usadowili go na honorowem miejscu, sami zaś usiedli naboku, podczas, gdy dziewczęta służebne w uroczystych szatach obnosiły napoje chłodzące. Kiedy Akinosuke odświeżył się trochę, dwaj dworzanie w purpurowych szatach złożyli mu pokłon i zwrócili się do niego z przemową, mówiąc naprzemiany, stosownie do etykiety dworu:
— Mamy zaszczyt poinformować was o przyczynie zawezwania was tutaj. Nasz król i pan raczy sobie życzyć, abyście się stali jego zięciem a, stosownie do jego życzenia i rozkazu, macie się dziś zaraz ożenić, zaślubiając dostojną księżniczkę, jego córkę. Za chwilę zaprowadzimy was do sali tronowej, gdzie jego majestat już was oczekuje… przedtem jednak, trzeba będzie przebrać was w szaty, odpowiednie do uroczystości[2].
Rzekłszy to, obaj dworzanie powstali i poprowadzili go do alkowy, w której stała wielka szafa, pokryta pozłacaną laką. Otworzywszy szafę, wyjęli z niej przeróżne szaty i pasy z przepysznych materij, a prócz tego kamuri, czyli królewskie nakrycie głowy. We wszystko to przystroili Akinosuke, jak przystało na narzeczonego księżniczki, poczem zaprowadzono go do sali tronowej, gdzie stanął przed obliczem Kokuo z Tokojo siedzącego na tronie w wysokiej, urzędowej, czarnej czapce i w szatach z żółtego jedwabiu. Przed tronem, po lewicy i prawicy, siedziało, stosownie do rangi, całe mnóstwo dostojników, nieruchomych a wspaniałych, jak posągi w świątyni. Zaś Akinosuke, krocząc pomiędzy nimi, złożył królowi, należny mu, trzykrotny pokłon. Król powitał go łaskawemi słowy, poczem rzekł:
— Powiadomiono już was o przyczynie wezwania was przed nasze oblicze. Postanowiliśmy, iż macie pozostać adoptowanym małżonkiem naszej jedynej córki — zaś ceremonja odbędzie się natychmiast.
Kiedy król skończył mówić, dały się słyszeć dźwięki wesołej muzyki, w takt której długi orszak pięknych dam dworu wypłynął z poza zasłony, aby poprowadzić Akinosuke do sali, w której go oczekiwała oblubienica.
Mimo, że sala była olbrzymia, z trudnością mogła pomieścić tłum gości, którzy mieli być świadkami zaślubin. Kiedy Akinosuke ukląkł na przygotowanej dla siebie poduszce naprzeciw królewny, wszyscy złożyli mu pokłon. Królewna wyglądała jak niebianka, a szaty jej były piękne, jak niebo w czasie lata. Ślub odbył się wśród wesołej wrzawy. Po dopełnieniu obrzędów, odprowadzono młodą parę do komnat, przygotowanych w osobnej części pałacu; a tam przyjmowali życzenia mnóstwa dostojnych osobistości oraz prezenty ślubne bez liku.
W kilka dni później, wezwano Akinosuke znowu do sali tronowej. Przyjęto go tu jeszcze łaskawiej niż przedtem, a król w ten sposób odezwał się do niego:
— W południowo zachodniej stronie naszego państwa znajduje się wyspa Raiszu. Mianowaliśmy was wielkorządcą tej wyspy. Lud tamtejszy jest wierny i posłuszny, ale prawa jego nie są należycie ujednostajnione z prawami Tokojo, a zwyczajów jego odpowiednio jeszcze nie uregulowano. Powierzamy wam obowiązek udoskonalenia ich bytu społecznego, o ile tylko to się da, i pragniemy, abyście rządzili nimi łaskawie i roztropnie. Wszystkie niezbędne przygotowania do podróży na Raiszu zostały poczynione, tak, że możecie się udać w drogę natychmiast.
Tak więc Akinosuke opuścił, wraz z małżonką, pałac w Tokojo i, odprowadzany przez wielką świtę szlachty i urzędników, udał się do przystani, gdzie wsiadł na statek państwowy, dostarczony i wyekwipowany przez króla. Dzięki sprzyjającym wiatrom, bezpiecznie wylądowali w Raiszu, której wierni mieszkańcy zebrali się na wybrzeżu, aby ich powitać.
Akinosuke natychmiast przystąpił do wykonywania swych obowiązków, które jednak, jak się okazało, nie były nazbyt ciężkie. Przez pierwsze trzy lata swojego panowania zajmował się głównie układaniem i spisywaniem praw, ponieważ jednak miał ku pomocy mądrych doradców, zadanie to nie sprawiało mu trudności. Kiedy to ukończył, nie miał już żadnych innych obowiązków, jak tylko przestrzeganie obrzędów i ceremonij, podyktowanych starym zwyczajem. Kraj był tak zdrowy i żyzny, że nie znano ani chorób, ani nędzy, a lud był tak zacny, że nie zdarzyło się, aby ktoś przestąpił prawo. Tak Akinosuke mieszkał na Raiszu i władał jeszcze dwadzieścia lat — razem dwadzieścia trzy lata, podczas których najmniejszy cień nie padł na jego życie.
Zato w dwudziestym czwartym roku panowania spadło na niego wielkie nieszczęście; albowiem żona jego, która obdarzyła go siedmiorgiem dzieci, pięciu chłopcami i trojgiem dziewczątek, rozchorowała się i umarła. Pochowano ją uroczyście, na szczycie pięknego wzgórza, w powiecie Hanrijoko, a na grobie jej wzniesiono wspaniały nagrobek. Ale po jej śmierci Akinosuke ogarnął taki żal, iż zupełnie nie zależało mu na życiu.
Naraz, jak tylko minął czas dworskiej żałoby, przybył na Raiszu z Tokojo szisza, czyli kurjer królewski. Szisza wręczył Akinosuke list z kondolencją, poczem przemówił w następujące słowa:
— Oto co nasz dostojny pan, król Tokojo, rozkazał mi wam powtórzyć; odeślemy was teraz do waszego własnego ludu i kraju. Co się tyczy waszych siedmiorga dzieci, są to wnukowie i wnuczki króla, które będą miały należytą opiekę. To też raczcie się nie martwić ich dolą.
Otrzymawszy tę wiadomość, Akinosuke posłusznie zaczął się przygotowywać do odjazdu. Kiedy wszystkie jego sprawy były już uporządkowane, a pożegnanie z wiernymi radcami i zaufanymi urzędnikami skończyło się, odprowadzono go z wszelkiemi honorami do portu. Tam wsadzono go na przygotowany dla niego statek. Statek wypłynął na błękitne morze i pożeglował pod błękitnem niebem i wkrótce kontury samej wyspy Raiszu zbłękitniały, aż wreszcie znikły na wieki… A wtedy Akinosuke zbudził się naraz — pod drzewem cedrowem, w swym własnym ogrodzie…
W pierwszej chwili patrzył przed siebie osłupiały, ale ujrzał znów swych dwóch dobrych przyjaciół, siedzących wciąż koło niego, pijących i gawędzących wesoło. Przypatrywał się im w zdumieniu, a potem wykrzyknął głośno:
— Co za dziwna historja?!
— Akinosuke musiało się coś przyśnić! — wykrzyknął jeden z jego przyjaciół z uśmiechem — opowiedz, Akinosuke, cóż to było tak dziwnego…
Akinosuke opowiedział im swój sen — sen o dwudziestotrzyletniem pobyciu w Tokojo, na wyspie Raiszu, a oni dziwili się bardzo, bo w rzeczywistości on spał zaledwie parę minut.
Jeden ze szlachty rzekł:
— Co tu gadać, widzieliście dziwa nielada. Ale i my też widzieliśmy coś niezwykłego, kiedyście wy chrapali. Przez jakiś czas latał nad waszą gębą mały, żółty motylek; przyglądaliśmy się mu, bo nie wiedzieliśmy co zrobi. Usiadł na ziemi przy was, tuż przy drzewie, a jak tylko tam siadł, wyrwała się skądeś taka wielka, wielka mrówka, chwyciła go i wciągnęła do swej dziury. Ale w sam raz, kiedyście się obudzili, motyl znowu z dziury wydarł i zaczął latać nad waszym pyskiem. A potem nagle zginął; nie wiemy gdzie się podział.
— A może to była dusza Akinosuke? — zapytał drugi szlachcic — jabym przysięgł, że ten motyl wleciał mu prosto do pyska… Ale gdyby nawet ten głupi motyl był duszą Akinosuke, to jeszcze wcale jego snu nie tłumaczy.
— Trzeba się spytać mrówek — odpowiedział pierwszy szlagon — mrówki to dziwne stworzonka, kto wie, czy nie jakie duchy… A nuż pod tem drzewem jest jakie wielkie mrowisko?…
— Zaraz zobaczymy! — wykrzyknął Akinosuke, zaniepokojony tym pomysłem.
To rzekłszy, pobiegł po łopatę.
Istotnie, ziemia dokoła cedru i pod nim była w niesłychany sposób wyżłobiona przez olbrzymią kolonję mrówek. Mrówki rozbudowywały się wciąż dalej w jej wyżłobieniach, a ich budowle, wzniesione z trawy, gliny i ździebeł, miały wygląd dziwnych miast. W środku zabudowań, znacznie obszerniejszych niż inne, widać było olbrzymi rój malutkich mrówek dokoła ciała wielkiej mrówki, która miała złociste skrzydła i długą, czarną głowę.
— Cóż znowu? Wszak to król z mego snu! — wykrzyknął Akinosuke — a tu oto znajduje się pałac Tokojo. Dziwna rzecz… Raiszu powinnoby leżeć gdzieś na południowy zachód stąd — po lewej stronie tego wielkiego korzenia, ależ oczywiście! — oto Raiszu!… Dziwne, doprawdy dziwne, teraz już pewny jestem, że znajdę górę Hanrijoko i grób mojej księżniczki.
I tak szukał w śmietniku mrowiska i szukał, aż wreszcie odnalazł jakiś maluśki kanalik, nad którym, na jakimś pagórku, znajdował się spaczony przez wodę kamyczek, przypominający kształtem pomnik Buddy A pod nim w glinie leżała martwa mrówka.
- ↑ Słowo „z Tokojo“ ma nieokreślone znaczenie, stosownie do okoliczności, może oznaczać jakiś nieznany kraj — nieznane strony, z których żaden podróżnik nie wraca — lub też kraj baśni dalekiego wschodu — tak zwane królestwo Horai. Określenie „Kokuo“ — znaczy władca danego kraju, stąd też król w oryginale, „Tokojo no Koku“, możnaby przetłumaczyć „władca Horai“ — czyli „Król kraju baśni“.
- ↑ Obaj dworzanie mówili dotychczas naprzemiany, ostatnle zdanie jednak wypowiedzieli równocześnie. Cały ten ceremonjał można obserwować dziś jeszcze w japońskim teatrze.