<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Rodziewiczówna
Tytuł Kądziel
Podtytuł Powieść
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1928
Druk Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Pewnego słotnego październikowego wieczora konny posłaniec przyjechał z Rudy z listem od Kazia. Pani Taida zachorowała na zapalenie płuc, stan był groźny, konie wysłano w ślad za posłańcem.
Ozierska, posłyszawszy wieść, załamała ręce.
— Ona z tego nie wyjdzie, zobaczysz. Ona nigdy nie chorowała! To będzie koniec!
Stasi ścisnęło się bólem serce, poczęła rozpytywać posłańca. W Rudzie panował groźny popłoch. Posłano konie na wsze strony. Po nią, po księdza i po Włodzia.
Zaraz też Stasia się zebrała i Ozierska też ruszyła z nią, płacząc i modląc się naprzemiany.
Przyjechały pod wieczór, wyszedł na ich spotkanie Kazio i na zapytanie o chorą, uczynił ruch rozpaczny.
— Ja nie wiem. Nie wydaje się bardzo chora, ale odrazu zapowiedziała, że umrze. Cały dzień daje mi rozporządzenia, dyktuje, co dalej czynić, co komu się należy, co komu przeznacza — wszystko najprzytomniej!
— Chciała nas widzieć? — spytała się Ozierska.
— Tak. I księdza, i Włodzia.
— Pójdę do niej! — rzekła Stasia.
Zawahał się sekundę i westchnął.
— Proszę pani — rzekł smutno.
Poszli we dwoje na palcach, cichutko. U drzwi sypialni zatrzymał ją za rękę.
— Niech pani mi daruje. Pytała mnie, co mi jest, musiałem wyznać. Wie wszystko — szepnął.
— To dobrze! — odparła spokojnie. — Wejdź pan i spytaj, czy mnie chce widzieć.
Otworzył zcicha drzwi. Chora nie spała.
— Czy to ksiądz przyjechał, Kaziu? — spytała.
— To panie Ozierskie, mamo. Panna Stanisława chce wejść.
— A to dobrze. Niech przyjdzie.
Leżała jakby zdrowa, niezmieniona, tylko dyszała mocno. Uśmiechnęła się do Stasi.
— Widzisz, zabieram się w drogę. Chcesz mnie opukać? Niech i tak będzie dla waszego spokoju, żeście ratowali, jak mogli. Ale ja umrę, moje dzieci, na to się przygotujcie. Dysia już po mnie przychodziła.
Stasia wzdrygnęła się.
— Pani ma trochę gorączki — rzekła, przyklękając u łóżka do badania.
Oparty o poręcz, Kazio śledził jej ruchy. Pani Taida cierpliwie dała się osłuchać i opukać.
— Trochę lewe płuco zajęte, ale doprawdy nic groźnego — rzekła Stasia, powstając. — Bańki zaraz pani postawię i zrobię miksturę. Z tego jeszcze nikt nie umarł. Dlaczego pani nas straszy?
— Moje dziecko, ty rób swoje — ratuj. Ja też swoje zrobię, przygotuję się do drogi. A gdzież twoja matka?
— Jestem! — ozwała się Ozierska za drzwiami.
— No, mam opiekę. Dziękuję wam, żeście przyjechały. Weźże, Kaziu, klucze i zajmij się domem. One przy mnie posiedzą. Włodzio nie przyjedzie aż jutro.
Była najzupełniej spokojna, tylko nic jeść nie chciała, ani spać i znać było, że się śpieszyła z mową, z poleceniami, jakby się bała nie skończyć.
O północy kazała iść spać Ozierskiej i Kaziowi, mówiąc stanowczo:
— Ty nie masz zdrowia i sił na nocne czuwanie, a on jeszcze ma przed sobą wiele niespokojnych dni i nocy. Idźcie sobie. Stasia przy mnie zostanie, póki nie zasnę. Mnie się już spać chce.
Ale gdy odeszli, otworzyła zaraz znowu oczy i spojrzała na siedzącą obok łóżka dziewczynę.
— Moje dziecko, mam prośbę do ciebie — rzekła.
— Co pani każe, uczynię!
— To o Kazia chodzi, wiesz? Dzisiaj on mi wyznał, że ciebie kocha i że ty go nie chcesz. Ja się tobie nie dziwię, ja ciebie rozumiem. Nie trzeba sobie psuć losu, ani powołania. To już jego niedola, że ciebie wybrał i nie potrafił zdobyć wzajemności. Ale ja o niego się troskam. Dwóch ich mam, a tacy różni. Tamten idzie, gdzie lżej i wygodniej — ten tam, gdzie sobie postanowił, choćby najciężej i najmozolniej. Teraz zostanie zupełnie sam, a że nie będzie szukał ni rozrywki, ni towarzystwa, zdziczeje i zmarnieje w samotności. Więc ja cię proszę, zaopiekuj się nim trochę, bądź życzliwa, napędzaj go do pracy i myśli. On ci nigdy o uczuciach nie wspomni, nakażę mu to, ale pozwól, bym mu poleciła, żeby u was bywał i ciebie słuchał.
— Ja wszystko spełnię, co pani każe! — odparła Stasia wzruszona. — Ja już dawno biję się z myślami. Ja powinnam zostać jego żoną za to wszystko dobre, com od pani doświadczyła.
— Bredzisz! Bredzisz! Ani ja tego pragnę, ani on na to się zgodzi. O tem mowy być nie może. Bądź mu siostrą i opiekunką tylko, bo widzisz, on ze mną najwięcej pochowa!
Umilkła na chwilę, jakby ją fala smutku objęła, i zaczęła mówić znowu, tylko już ciszej, jakby do siebie:
— Człowiek, żeby najlepiej czynił całe życie, nic trwałego nie pozostawi. Żeby najmocniej budował, próżno rachuje, że po nim co zostanie. Żeby najściślej rachował, nie obrachuje przyszłości. Bardzo marne i próżne są wszystkie plany i zabiegi, bardzo nieużyteczny mozół. Oto życie mi się skończy i widzę, że budynek mój lichy jest i wątły, bo mnie nie przetrwa. Kochałam ją tę Rudę, wydźwignęłam jak z topieli. Kochałam chłopców, chowałam, jak rozumiałam najlepiej. Teraz oto Ruda po mnie osierocieje, nie będzie tem, czem była. Nie będzie komu zająć się małym, i starym, i słabym. Wszystko się zmieni. A chłopcy! Starszy niewiele ma aspiracyj, niewiele ludziom ni czemu wielkiemu usłuży. Będzie dobry mąż i ojciec — nic więcej. A młodszy nie będzie szczęśliwy.
— A o mnie pani nie pamięta? Ja jestem także dzieło pani.
— I na ciebie przyjdą jeszcze gorzkie dni, i tobie niejedno nie dopisze, omyli. Teraz jeszcze cieszysz się triumfem i młodością. Ale przed tobą jeszcze dużo walk, gorszych niż te, co minęły! Kto wie, czy dopomagając ci w twych zamiarach, utorowałam ci drogę do szczęścia! W nieutartych torach ciężko iść!
— Zawsze do pani po radę przyjdę!
— Mnie już wtedy nie będzie, ale zostawię ci po sobie pamiątkę. Nie jestem uczona ani sławna, ale stara i doświadczona. Gdy umrę, Kazio ci odda tę szarą książkę moją, takie pospolite dzieje i troski i pociechy. Rozumu tam niewiele znajdziesz, ale może czasem zdrową radę. Przeczytaj ją sobie; za mnie się pomódl, gdy ci się co w niej spodoba, a jakbyś zamąż szła, to zwróć Kaziowi.
— Pani, ja zamąż nie pójdę, chyba za niego — szepnęła Stasia.
— Pójdziesz za tego, kogo pokochasz. Poco się wzdrygasz, to nie obelga ani obraza, ani upokorzenie. Byłabyś bardzo biedna i nieszczęśliwa, gdybyś bez uczucia życie przeszła. Mam wiarę w ciebie i spokojna odchodzę, że pokochasz godnie.
Stasia milczała, nie śmiejąc jej przeczyć, a w tej chwili szmer się uczynił u drzwi i wsunął się Kazio.
— Mama nie śpi? — szepnął smutno.
— Nie śpię, gawędzimy ze Stasią. Lepiej mi jest i już spokojniej. Pokończyłam moje sprawy.
Usiadł przy jej łóżku, naprzeciw Stasi, i milczał.
Pani Taida położyła mu rękę na głowie.
— Nie trzeba się tak troskać, moje dziecko. Wszystko ziemskie ma swój kres i ja się zużyłam. Bogu dzięki, żem nie została niedołężna, ciężarem dla was. Bardzom się też bała chorować długo. Tak dobrze się stało.
— Mamo, poco mi mama czyni taki ból — jęknął.
— Żebyś gotów był na rozstanie. A proszę cię, nie zapomnij, żeś ty dziedzicem moim, pamiętaj, com ci poleciła. Zawsze dla kogoś żyj i dla czegoś — nigdy dla siebie. O tobie Bóg pomyśli i ja, jeśli łaski jego dostąpię. Stasia też ciebie nie opuści, będzie ci dobrą siostrą, zastąpi ci mnie. Bądźże spokojny, biedaku.
Nigdy tak łagodnie, słodko nie mówiła, więc go jeszcze gorszy ból targał i głowę objąwszy dłońmi, zapłakał. Stasia, rozdrażniona, wstała i skryła się we framugę okna, czując, że ją także łzy duszą.
A chora wreszcie usnęła. Lampka nocna ledwie oświetlała kąt pokoju, Kazio usiadł na kanapce zmożony i oparłszy głowę o ścianę, patrzał w krąg światła, zaciskając zęby, by nie jęczeć.
Cichutko podeszła do niego Stasia; byli znowu zbratani — cierpieniem, tylko ona teraz czuła dlań wielkie, dobre współczucie. Usiadła obok, wzięła go za rękę i nie umiejąc pocieszać, tak ręka w rękę czuwali milczący.
Rano pani Taida spytała o godzinę, poprosiła Ozierskiej, by jej czytała „Listy św. Pawła“, i zamknąwszy oczy, czekała na księdza.
Przyjechał około południa, przyjęła Sakramenty, a potem rozmówiła się z księdzem o pogrzebie tak spokojnie jakby nie o swoim.
Gdy ksiądz odjechał, dawała jeszcze różne polecenia Kaziowi, a potem ułożyła się jakby do snu.
Doczekała się przyjazdu Włodzia z żoną wieczorem. Przywitała ich radośnie, rozmawiała, a wreszcie o północy rzekła:
— Zostańcie wszyscy ze mną. Zasnę.
Włodzio zbliżył się do Stasi i szepnął:
— Badała ją pani? Przecie to nic groźnego?
— Nie. Przecie i pan badał! Niema żadnego niebezpieczeństwa. Ale ona może wie, czego my nie widzimy. Wobec jej pewności, ja oczekuję najgorszego.
Włodzio począł płakać.
Ciężko minęło parę godzin. Stasia nie spuszczała oczu ze śpiącej i nagle drgnęła, chwytając Kazia za ramię. Pani Taida otworzyła oczy, podniosła rękę, twarz jej się skurczyła.
Rzucił się do niej Włodzio i runął u łóżka z jękiem. Nie było matki.
— Paraliż serca! — pomyślała Stasia.
Ozierska zapaliła gromnicę, Irenka zemdlała, Włodzio łkał rozpacznie, tylko Kazio milczał, czując, że mu dusza drętwieje, że się stacza w przepaść, że chyba także umiera.
Stasia zajęła się cuceniem Irenki, wyprowadziła ją z pokoju, a potem wróciła i pochyliła się nad klęczącym Kaziem.
— Mój biedaku! — szepnęła. — Zapłaczże, lżej ci będzie.
Pomimo bólu, zdziwił się niesłychaną łagodnością jej głosu i spojrzał żałośnie.
A ona przyklękła obok niego i powtarzała półgłosem modlitwę, odmawianą przez matkę.
A wtedy i Kazio zapłakał.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Rodziewiczówna.