Kamienica w Długim Rynku/LXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kamienica w Długim Rynku |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1868 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Od chwili przeczytania téj nieszczęsnéj wiadomości w gazecie, stan Klary niepokoił jéj rodzinę. Fenomenem niezwyczajnym i wcale niespodzianym wypadek ten zamiast w niéj obudzić wstręt i rozerwać ostatek węzłów, ścieśnił je tylko. Całą duszą zdawała się znowu przywiązywać do nieszczęśliwego... W piérwszych dniach z omdlenia i wzruszenia przeszła w lekką gorączkę, przeleżała, wstała potém, ale w stanie rozdrażnienia, niepokoju, płacząc chodziła po pokoju, zamyślona, nie dając się niczém rozerwać, niczém ukoić w żalu. Widać było że chciała wyrobić na sobie zwycięztwo, ale napróżno. Siadała do fortepianu i wstawała cała we łzach, zaczynała czytać i odrzucała książkę, w towarzystwie była jak osamotnioną, niesłuchając co mówiono i nieodpowiadając na pytania, lub półsłówkiem odzywając się i niestosownie. Szczególniéj męczyło ją liczniejsze towarzystwo, wesołe usposobienie stryja Wiktora.
Z jednym ojcem była swobodniejszą i szczérszą. Dwa te serca, rodzicielskie i dziecinne, długą wspólną wypróbowane i związane niedolą, rozumiały się najlepiéj i przed nim Klara spowiadała się z myśli, z uczuć bez wstydu, z pokorą, z uczuciem. Jakub się tak przejmował wszystkiém co się jéj tyczyło, iż żaden jéj wyraz, żadne pojęcie go nie raziło. Nawykli do siebie, płakali razem... Jakub téż nie odstępował na krok dziecka, podróż do Londynu naturalnie zupełnie odłożoną została.
Poczciwy Wiktor który kochał synowicę, pragnąłby był jéj służyć, stał pod drzwiami często, ale widział to sam że z sobą ulgi nie przynosi i odchodził smutny. Najczęściéj więc razem z Francuzem przesiadywał w sali na cichéj rozmowie.
René ów na nieszczęście przywiązał się do téj przypadkowéj znajomości Paparonów, a katastrofa która spotkała Klarę, co na nim niezmierne zrobiła wrażenie — napełniła go także współczuciem. Z dnia na dzień zwlekał swój odjazd do Paryża. Stryj Wiktor rozumiał Francuza, w sercu go żałował, ale ani mógł, aniby był śmiał próżnéj mu czynić nadziei.
Upływały tygodnie bez zmiany żadnéj. Klara nie była wcale spokojniejszą, drżała o życie Teofila, czekała wyroku, musiano z niezmierną pilnością strzedz dzienników i odczytywać je wprzódy, aby na nią jaka wiadomość straszliwa niespodzianie nie spadła. — W końcu ojciec, stryj i wszyscy pragnąć zaczęli, ażeby już co rychléj zawyrokowano o jego losie, bo niepewność przedłużona, dla zdrowia Klary, nawet dla jéj życia, poczynała być groźną. Radgosz który całe dnie przepędzał u nich, na rozkazach będąc i posługach, naradzał się już z lekarzem, czyby jakiéj fałszywéj gazety nie należało dla niéj wydrukować. Jakub się temu sprzeciwił.
Taki był urok téj nieszczęśliwéj istoty, iż nietylko swoi ale i obcy czuli się ku niéj pociągnionymi nieszczęściem które ją spotkało i losem z którym walczyć się starała. René Desforges wyrobiwszy sobie że go przyjmie na chwilę aby ją mógł pożegnać, prawie się rozpłakał zobaczywszy ją strasznie zmienioną, ze zwiększonym złowrogo blaskiem oczów. Pojechał on, ale szepnął stryjowi, że na wiosnę do Soboty przyjedzie dla kąpieli. Kąpiele wcale mu tam nie były potrzebne... przywiązał się do Klary.
Cała zima przeszła tak w niepewności, gdyż proces z powodu stanu Teofila się przeciągnął. Zdrowie Klary było codzień gorsze... zaczynała kaszlać... Ale nadchodził czerwiec już... Jakub i Wiktor uradzili przenieść się do téj cichéj wioseczki na brzeg morza, sądząc że spokój tego ustronia, cisza, drzewa i urok téj wód płaszczyzny może cóś biédnéj Klarze pomogą.
Z Londynem Jakub tylko listownie się porozumiał i sprawę tę z łatwością uregulować potrafił.