<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Ktokolwiek przeżył szczęśliwą godzinę jaką nad morzem Śródziemném lub Adryatyckiém, a losy go późniéj kiedy zaniosły na północne Bałtyku wybrzeża, nie mógł nie uczuć jak natura nieskończenie płodnym jest artystą...
Tworzy ona prawie z tych samych zawsze materyałów tak dziwnie różne obrazy, a umié im nadawać taką harmonią, taki blask myśli Bożéj, że człowiek z uczuciem przychodzi, staje i czyta w téj nieśmiertelnéj księdze, co tam Stwórca napisał.
Są kraje dla różnych plemion, różnych losów i uczuć przeznaczone, tęsknocie nigdzie nie może być lepiéj jak nad zwierciadłem Bałtyku. Nie przegląda się w nim ten lazur surowy, ostry włoskich niebios, który razi i niepokoi, ale niebo jakby mgłą obleczone, niby oko które łza przyćmiła... Nad brzegiem niéma tu piętrzących się skał czarownych, złocistych, ani w oddaleniu sinych gór, tu drzewa gałęźmi piją fale, i śmiało zstępują prawie do morza, szumią tęsknie razem z jego wodami jedną pieśnią, żółty piasek jakby spłowiały, jakby wiekami wypełzły rozścieła się miękko, przypominając że był niegdyś dnem tych wód które się ustąpiły ziemi. Wzgórza dalekie zginają się w linie zaokrąglone, łagodne, spokojne, a jeźli na dalekim horyzoncie pokaże się wysepka, to jak chmurka fioletowa, jak obłoczek spoczywa na falach...
Zdaje się że to morze nawet nie ma gwałtownych ruchów południowych braci, śpi i kołysze się, mówi z powagą starca modlitwę ziemi odpoczywającéj. Bryźnie czasem żywszą falą, ale wnet upamiętane wraca do swego majestatycznego spokoju. Inaczéj, wolniéj tu barki krążą, inaczéj chodzą ludzie. Kraj to zadumanych tęsknic i myśli, co w ciszy szuka Boga. Ulubiłby ten brzeg anachoreta, ukocha go dusza spragniona pokoju, którego ziemia dać nie może... Cicho... cicho... szemrze fala... drzewa modląc się kołyszą... gdzieniegdzie domek ukryty w gałęziach bujnych, rzadziéj wieżyczka kościołka... Bujnéj poezyi południa tu nie masz, ale jakaś sielanka z elegią wiejską się pożeniły, jest w tém urok choć inny... jest myśl acz różna, jest piękność ale odmienna. Żyć trzeba na południu, starzéć się i wspominać tutaj.
Jest w tém cóś co się godzi z duszą zbolałą... co ją pociesza... natura jakaś zrezygnowana. Tam na południu skały się kłócą z drzewami, morze walczy z kamieniem, niebo piorunuje i klnie wichrami, tu wszystko się pojednało, do jednéj drzémki kontemplecyjnéj.
Tak wygląda morze a raczéj zatoka w Zopot, dawnéj Sobótce, dlatego podobno tak nazwanéj, że mieszczanie bogatego Gdańska, jeździli tam ostatniego dnia w tygodniu na odpoczynek niedzielny... Schludnie, cicho, jakoś klasztorno. A gdy sąsiednie ogrody opactwa w Oliwie na książęce cóś patrzą... Sobótka ze swemi drzewy, podobną jest do pustelni kartuzów...
Dodaje temu brzegowi wdzięku mnóstwo dzieci dla których wody zatoki szczególniéj są pokrzepiające. Te matki i te dziatki dopełniają doskonale cichego obrazka.
W jednym z domków niedaleko od morza rodzina Paparonów przeniosła się i zamieszkała już ostatnich dni maja... Stryj Wiktor który hiszpańskie tylko znał morze i brzegi, nie był zadowolony z Bałtyku.
— To jest morze swojskie, domowe, wygląda mi jak cóś obłaskawionego, mówił — nie robi tego wrażenia co tamte, nie mam dla niego wielkiego uszanowania, nadto jakoś pokorne i potulne. Z tamtém aż miło się poborukać i trzeba respekt znać, bo nie żartuje!
Klarze jednak było tu lepiéj, orzeźwiło ją powietrze razem, zieloność i widoki fali spokojnie umiérającéj na słonym brzegu... Proces tego nieszczęśliwego Teofila miał już być nareszcie odsądzonym, gdy jednego dnia gość zupełnie niespodziany zjawił się u pana Jakuba...
Byłto Berens zięć bankiera. Pan Jakub zaledwie go znał z widzenia, a nigdy żadnych z nim nie miał stosunków... Zastawszy samego Paparonę, bo Wiktor poszedł był na przechadzkę z Klarą — począł od zakłopotanych kilku słów poufnéj rozmowy.
— Jesteśmy zupełnie sami — odezwał się gospodarz.
— Prawdziwie nie wiem jak mam moje spełnić poselstwo, rzekł Berens... ale zdaje mi się że najwłaściwiéj będzie gdy panu się zwierzę... Wiadome mu były stosunki mego szwagra Teofila z panną Klarą, przed temi nieszczęsnemi wypadkami... Zdaje się że Teofil w więzieniu uczuć musiał i... winę swoję i odradzające się uczucie gdyż oto... zapragnął koniecznie list napisać do panny Klary. Sąd dozwolił... polecono mi...
Jakub słuchając wstał zbladły i drżący, na twarzy jego malował się przestrach taki, że Berens który list trzymał już w ręku — cofnął się i nie śmiał mu go wręczyć.
— Panie, zawołał Jakub — nie wiész zapewne w jakim stanie zdrowia znajduje się córka moja. Téj nieszczęsnéj znajomości z Teofilem winienem że ona i ja cierpiémy... nie wiem czy podobna list ten jéj oddać, nie pogorszając jeszcze położenia z którego dotąd starania rodziny i lekarzy wyprowadzić jéj nie mogły.
— Dlatego téż list ten składam w ręce pana jako ojca... przerwał Berens, ręką drżącą oddając pismo — pan najlepiéj osądzisz co z nim począć. — Stan Teofila także obudza litość... niewiadomo jaki sąd nań wypadnie... jestto jakby ostatnie słowo i prośba przedśmiertna... Daruj pan, aleśmy nie mogli mu odmówić.
Jakub wziął list w milczeniu, zdawało mu się niewłaściwém już czynić wymówki rodzinie i tak srogo dotkniętéj, skłonił się tylko wzruszony i Berensa pożegnał.
Ten odchodząc już zwrócił się jeszcze do p. Jakuba.
— W przypadku, rzekł, gdyby to, czego się nie spodziewam, zajść mogło... to jest gdyby była jaka odpowiedź, któraby wielką była pociechą dla nieszczęśliwego... najłatwiéj ją będzie przesłać na ręce moje do Berlina...
Jakub powtórnie się skłonił, a w obawie ażeby Klara nie nadeszła niespodzianie z przechadzki, list schował i co najprędzéj pożegnał przybyłego.
Obawa ta ojcowska była prawie przeczuciem; Berens zaledwie uszedł kilkanaście kroków, gdy w zawrocie ulicy spotkał się z Wiktorem i Klarą. Jakkolwiek chciał ich uniknąć, Klara postrzegła go i poznała, zadrgały jéj usta, przyśpieszyła kroku nic nie mówiąc i wprost pobiegła do ojca, wlepiając w niego oczy jeszcze straszniejszym niż zwykle jaśniejące blaskiem.
— Berens tu był, rzekła wpatrując się w drżącego Jakuba, był u ciebie ojcze... z jakiémś poselstwem... może śmierć zwiastującém... nie wiem, ale bądź co bądź, nie zostawiaj mnie w niepewności, ufaj mi, nie taj przedemną! mów!
Jakub odgadnięty w ten sposób, chciał skłamać, ale biédny człek nie miał ani przytomności dosyć, ani nawyknienia do wykrętów, zmięszał się, splątał, jąkać począł — Klara pocałowała go w rękę.
— Ojcze mój, rzekła — rozumiem twą obawę i troskliwość, ale patrz na mnie, jam zrezygnowana i spokojna!! a niewiadomość, niepewność uczyni mnie nieszczęśliwą.
Jakub spoglądał na Wiktora, drżał, naostatek widząc się zmuszonym oddać list, wyjął go powoli i ledwie dosłyszanym rzekł głosem:
— Zlituj się nad sobą i nad nami...
— List od Teofila! zawołała chwytając Klara.
— Czekaj, rzekł Jakub wstrzymując go w ręku — mojém zdaniem czytać go i przyjmowaćbyś nie powinna, po tém wszystkiém co się stało...
Klarze łzy płynęły z oczów, z wyciągniętą ręką stała błagająca, przestraszona.
— Ojcze, ojcze, rzekła, nieszczęście z wielu błędów rozgrzésza, wiele win odpuścić każe. Dziś, dziś wiemy lepiéj kto mi serce Teofila odebrał... intryga ojca którego Bóg skarał tak ciężko. Wskazano go młodego, niedoświadczonego na próbę któréj uległ... Całe jego życie złamane... Ja, ja mam obowiązek siostry ulitować się nad nim... przebaczyć mu gdy może... a! któż wié jakie go czekają losy... Ojcze, masz serce... nie bądź okrutnym dla niego... bo mnie dosięgniesz tą surowością swoją...
Jakub pocałował ją w czoło... Klara pochwyciła list, ale jakaś wstydliwość niewieścia nie dopuściła jéj go czytać przy stryju i ojcu, wzięła uśmiéchnięta prawie i szybkim krokiem pośpieszyła do swojego mieszkania... Z trwogą posłyszano że się zamknęła na klucz...
List był w tych słowach:
„Klaro... pani... nie wiem jakim tytułem i imieniem odezwać się teraz do ciebie, a jednak czuję przychodząc do przytomności po śnie i zmorze z których mnie krew zbudziła, że do ciebie piérwszéj z błaganiem zwrócić się muszę. Z za więziennych krat, nie wiedząc jaki los mnie spotka, śmierć czy zamknięcie... złamany, na poły umarły, nie widząc już przed sobą nic tylko sędziów i pokutę... uczułem że ciebie jednę o przebaczenie prosić jestem obowiązany... Winien jestem, winien tak ciężko, splamiony tak niezmytém piętnem szału i zbrodni, iż nawet to serce twoje anielskie nie wiem czy mi potrafi odpuścić winy. Na nikogo ich nie składam, nikomu nie przypisuję — ja sam jestem sprawcą wszystkiego... a jeśli mnie osądzą za niegodnego życia... nie będą zasurowi. Zły użytek uczyniłem z niego, z serca mojego, z młodości... i to wówczas gdy Bóg dał mi wybranemu takie szczęście jakiém było... twe przywiązanie... serce twoje!!
„Jak z piekieł nie wracają potępieni, tak z téj przepaści w którą wpadłem oślepiony... nic mnie podźwignąć nie może. Zgubiony na wieki, chciałbym umrzéć unosząc z sobą twój obraz, pragnąłbym oblec go na ostatnią godzinę w szaty miłosierdzia... Przebacz mi... niegodnemu przebaczenia.
„Klaro, winienem, ale wśród szału tego, przysięgam ci że na jednę chwilę miłość moja dla ciebie nie ustała... Nie potrafię tego stanu duszy i serca wytłumaczyć — ta namiętność która mnie opanowała, ten czar który mi odjął przytomność, innemi jakiemiś posługiwał się władzami. Jak z upojenia, chwilami wychodziłem trzeźwy i płakałem wspominając ciebie, czując się już niegodnym, nawet myślą wpatrywać w oblicze twoje... Z téj gorączki otrzeźwiła mnie — krew...
„Żyję — a życia mojego myślą jedyną — ty... Raz jeszcze chciałem uklęknąć przed tobą, i prosić cię miłosierdzia... Strułem ci życie, krwawą plamę wspomnienia zostawiło dotknięcie moje na czystych twoich szatach... ale tyś aniołem i przebaczysz... Klaro — ulituj się nademną, poniosę głowę pod miecz spokojny, jeźli z przebaczeniem twém umrę...“
List ten pisany widocznie pod wpływem rozdraźnienia, ledwie czytelny, nabiérał znaczenia strasznego od groźby śmierci zawieszonéj nad głową nieszczęśliwego. Jakub i Wiktor podedrzwiami Klary stali długo, wysłuchując najmniejszego szmeru, niepokojąc się nawet milczeniem... Klara czytała, czytała go zrazu nierozumiejąc nic, prócz tego, że on do niéj napisał. Raz, drugi i trzeci przebiegła go oczyma, nim myśl potrafiła pochwycić. Rozgorączkowanie, zburzenie, nie dozwoliło jéj nawet zapłakać... z oczyma zaiskrzonemi, siadła natychmiast odpisać, nie chciała stracić ani chwili, mając mu przynieść pociechę. Odpowiedź była następująca:
„Niech ci Bóg jak ja przebaczy... Serce moje posłało do twego więzienia dawno to słowo przejednania i litości, na które nieszczęściem swém zasługujesz. Z ludźmi i światem obchodziłeś się jak z przyjaciołmi i rodziną, nie wiedząc że oni są walką i wrogiem, że człowiek stać musi na straży serca, — zawsze zbrojnym, wiecznie wojującym...
„Cóż dziwnego że w walce nierównéj upadłeś? To słowo tylko braterskie — posłać ci mogę i czystą łzę która niech duszę twoję obmyje i pokój ci przyniesie z sobą... Klara.
Nie mogła napisać więcéj, gorączkową ręką skréśliła te wyrazy, gorączka podtrzymywała ją do końca, wkrótce usłyszał Jakub otwierające się drzwi pokoju, Klara wyszła z suchemi oczyma, trzymając list... zbliżyła się do niego i schwyciła jego rękę.
— Ojcze mój, nie sprzeciwiaj się — dla mojego spokoju, zaklinam cię, spełnij wolę moją, prześlij mu ten list, nie tracąc ani chwili... Męczy mnie to, chciałabym aby go natychmiast odebrał... abym mu przyniosła pociechę... Mój ojcze! — I przyklękła przed nim.
Jakub wszedł z nią do jéj pokoiku.
— Droga Klaro, rzekł, znasz mnie, daję ci słowo że list odeślę, ale wprzódy błagam ja ciebie, posłuchaj mnie... Nie znasz życia i świata... Ten nieszczęśliwy proces Teofila w dzisiejszych obyczajach, jest dla wielu pożądaną sposobnością do tworzenia skandalów. Dziennikarstwo pochwyciło go i zużytkowuje na korzyść swoję... niéma najdrobniejszéj okoliczności któraby uszła uwagi tych ludzi, co się muszą karmić nawet nieszczęściem cudzém, byle żyli. List pisany do ciebie, twoja odpowiedź, wszystko to choć wzmiankowaném będzie w procesie, pójdzie po gazetach, rozniesie się po świecie. Druk, moja Klaro... czarny jest i czerni na wieki... odmyć plam które wyciska nie można, twoja przyszłość...
— A! drogi ojcze, Klara niéma przyszłości, zawołała córka chwytając jego rękę, dla tego złamanego życia aby sobie oszczędzić trochę przykrości, odmówić temu Łazarzowi kropli wody, co usta jego zwilżyć może... nie... o! nie... Cóż zresztą napisać mogą na mnie? żem go kochała? wiedzą wszyscy, i żem mu posłała słowo miłosierdzia i przebaczenia w przeddniu sądu i kary... to mi nie uwłacza! Uspokój mnie, drogi ojcze, nie sprzeciwiaj się, nie będę ci się już naprzykrzać prośbami... a dziś proszę jeszcze, błagam ciebie...
— Niech więc tak będzie jak chcesz, rzekł ojciec. Wiktor natychmiast pojedzie do Gdańska, zastanie tam pewnie jeszcze Berensa i odda mu odpowiedź.
Pocałował ją w głowę, Klara któréj dopiéro teraz obfite łzy rzuciły się z oczów, kryjąc je, zamknęła się w swoim pokoju.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.