Kamienica w Długim Rynku/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kamienica w Długim Rynku |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1868 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W czasie gdy się powieść nasza właściwie poczyna, to jest w latach już naszych, gdy Gdańsk skutkiem różnych wpływów epoki stracił wiele na ważności, jako miasto handlowe i portowe, pan Jakub Paparona żył owdowiały z jedynaczką córką swoją panną Klarą, która przeszła już była granicę dla panien tak niebezpieczną lat dwudziestu.
Dom ich był mało uczęszczanym, rodzina ubogą, chociaż zawsze jeszcze zostawała w posiadaniu swéj willi i kamienicy. Jakub miał lat cztérdzieści kilka... zajmował się interesami handlowemi, ale nie dla siebie, służył drugim, a że znano go z poczciwości i rodzina miała zachowanie u ludzi, miejsce to w znacznym kantorze dawało mu dochód wystarczający na życie skromne a przyzwoite. Część wspaniałego domu była zamieszkaną z wyjątkiem sali weneckiéj, która pozostała jak była ze swemi skarbami sztuki, a otwiérała się tylko w nadzwyczajnych wypadkach lub dla zwiédzających ją ciekawych cudzoziemców.
Jak na dnie wód najgłębszych barwa co je uścieła przebija się w fali i nadaje jéj kolor czasem trudny do wytłumaczenia a im tylko właściwy, tak w dziejach rodzin pochodzenie ich dalekie, zapomniane, — jeszcze się w jakim rysie niezrozumiałym maluje; po wiekach rozpoznajemy na twarzy krew któréj kropla zaledwie płynie w żyłach prawnuków. Chociaż Paparonowie zapomnieli prawie sami zkąd wyszedł ich pradziad, choć następcy jego żenili się i wychowywali w Gdańsku, jako tutejsi mieszczanie, choć jedno pokolenie starło z siebie charakter dawny, powracał on niespodzianie w twarzy a nawet usposobieniach następców. Wszyscy ostatnim z Paparonów panu Jakubowi i córce jego Klarze przyznawali cóś niezmiernie szlachetnego i co w świecie zowią dystyngowaném. Skąpstwa obrzydliwego Alberta za które pokutowała rodzina, nie było w nich śladu, raczéj z pewnemi zmianami, przypominali pana Bartłomieja.
Ubóstwo nawet nie oderwało im tego charakteru arystokratycznego niemal, który córka w pełni odziedziczyła po ojcu. Ale pan Jakub jakkolwiek zawsze czémś szlachcic, pozbył się zupełnie wad stanowi właściwych: próżnowania, lekkomyślności, upodobania w czczych rozrywkach i lenistwa. Byłto człowiek wykształcony, pracowity, a córkę swą wychował tak, że zdumiéwała ludzi i zawracała im głowy; piękną była jak niegdyś słynna Dorota, któréj portret wisiał w sali weneckiéj, może nawet nieco ją rysami przypominała, acz surowszy był ich wyraz — a piękność stanowiła najmniejszą z jéj zalet... umysłem, nauką, talentami mogłaby była jaśniéć na największym świecie. Nieznając go, panna Klara zdawała się przeczuwać i temu to może nieco oryginalnemu usposobieniu, formom trochę wyszukanym, przypisać należało że nikt się do niéj zbliżyć nie ośmielił — oprócz — oprócz jednego co na zabój się w niéj pokochał.
Historya téj miłości należy już ściśle do ram naszego opowiadania.