Kandyd, czyli Optymizm/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kandyd, czyli Optymizm |
Podtytuł | XVI. Co przygodziło się wędrowcom z dwoma dziewczętami, dwiema małpami oraz dzikiem plemieniem noszącem miano Uszaków |
Pochodzenie | Powiastki filozoficzne / Tom pierwszy |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia »Czasu« w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kandyd i jego sługa znaleźli się już poza granicami, a nikt jeszcze w obozie nie wiedział o śmierci Niemca-jezuity. Przezorny Kakambo pamiętał o tem aby zgarnąć do sakwy nieco chleba, czekolady, szynki, owoców i parę miarek wina. Zapuścili się na swych andaluzyjskich rumakach w nieznany kraj, bez śladu jakiejś drogi. Wreszcie, ukazała się ich oczom piękna łąka poprzecinana strumieniami. Podróżni zsiadają, aby popaść wierzchowce. Kakambo namawia pana aby się pokrzepił, i sam daje przykład. „Jakże chcesz, powiadał Kandyd, abym jadł szynkę, kiedy oto zabiłem młodego barona, i skoro przeznaczeniem mojem jest nie oglądać już pięknej Kunegundy na oczy? na co mi przedłużać nędzne dni, skoro mam je wlec zdala od niej, w zgryzocie i rozpaczy?“
Tak powiadając, wziął się wszelako do jedzenia. Słońce miało się ku zachodowi. Zbłąkani podróżni usłyszeli jakieś krzyki, które zdawały się pochodzić od kobiet. Nie wiedzieli, czy krzyki te wyrażają ból czy radość; zerwali się wszelako spiesznie, zdjęci niepokojem i przestrachem, tak naturalnym u wędrowców w nieznanym kraju. Pokazało się, iż krzyki owe wydawały dwie nagie dziewczyny, które biegły chyżo skrajem łąki, podczas gdy dwie małpy pomykały za niemi, kąsając je w pośladki. Kandyda zdjęła litość; będąc u Bułgarów, nauczył się strzelać tak celnie, iż umiałby zestrzelić orzech w gęstwinie nie tknąwszy ani listeczka. Chwyta swą hiszpańską dubeltówkę, pociąga za cyngiel i zabija obie małpy. „Bogu niech będzie chwała, drogi Kakambo! ocaliłem je z wielkiego niebezpieczeństwa: jeśli popełniłem grzech zabijając inkwizytora i jezuitę, okupiłem go w zupełności ratując życie tym dziewczętom. Być może, są to jakieś córy znakomitego rodu: kto wie, ta przygoda gotowa nam wiele pomódz w tym kraju“.
Byłby mówił dalej, ale język mu skołczał, skoro ujrzał, jak dziewczęta zaczęły czule ściskać nieżywe małpy, oblewać łzami ich ciała, i napełniać powietrze okrzykami najżywszej boleści. „Nie spodziewałem się takiej dobroci serca“, rzekł wreszcie do Kakamby; tamten zaś odpowiedział: „Ładnie się pan spisałeś, drogi panie; zabiłeś oblubieńców tych oto panienek. — Oblubieńców! czyż podobna? chyba żartujesz, Kakambo; jakże można temu dać wiarę? — Drogi panie, odparł Kakambo, pan się wiecznie wszystkiemu dziwisz; dlaczego zdaje ci się tak szczególnem, iż, w niektórych krajach, mogą istnieć małpy, cieszące się względami pięknych dam? toć małpa to ćwierć-człowieka, jak ja jestem ćwierć-Hiszpana. — Ach! odparł Kandyd, przypominam sobie że słyszałem od Panglossa, jako niegdyś zdarzały się podobne wypadki: z takich krzyżowań (powiadał) powstały egipany, fauny, satyry; wielu znakomitych mędrców starożytności stwierdziło podobne fakta; ale brałem to wszystko za bajki. — Przekonał się pan teraz, odparł Kakambo, że to szczera prawda; widzisz, jak się na to zapatrują osoby, którym wychowanie nie zaszczepiło pewnych uprzedzeń. Ale obawiam się, aby te damy nie ściągnęły nam na głowę jakiego kłopotu“.
Te roztropne uwagi skłoniły Kandyda, iż opuścił łąkę i zagłębił się w las. Spożył, wraz z wiernym Kakambą, wieczerzę, poczem obaj, nakląwszy do syta inkwizytora, gubernatora i barona, usnęli na posłaniu z mchu. Obudziwszy się, uczuli że nie mogą się poruszać: a to iż, w ciągu nocy, Uszaki, mieszkańcy tej krainy, którym poszkodowane damy zdradziły obecność przybyszów, skrępowali ich łykiem z kory. Ujrzeli dokoła siebie z jakich pięćdziesięciu Uszaków, nagich, uzbrojonych w strzały, maczugi i siekiery z krzemienia; jedni rozpalali ogień pod ogromnym kotłem, inni gotowali rożen, a wszyscy krzyczeli: „Jezuita! Jezuita! pomścimy się i podjemy sobie smacznie; na rożen jezuitę! na rożen jezuitę!“
„Przepowiadałem, drogi panie, wykrzyknął smutnie Kakambo, że te dziewuchy spłatają nam jakiego figla“. Kandyd, spostrzegając kocioł i rożny, zawołał: „Z pewnością upieką nas, albo ugotują. Ach, coby rzekł mistrz Pangloss, gdyby widział jaką jest natura ludzka w pierwotnej czystości? Wszystko jest dobre; niech i tak będzie; ale wyznaję, że bardzo jest okrutne postradać Kunegundę i skończyć na rożnie Uszaków“. Kakambo nie tracił nigdy głowy. „Nie rozpaczaj pan, rzekł do zgnębionego Kandyda; znam potrosze narzecze tych ludów, pogadam z nimi. — Nie omieszkaj, rzekł Kandyd, przedstawić im, jak nieludzkiem okrucieństwem jest gotować ludzi, i jak bardzo to jest niechrześcijańskie.
— Panowie, rzekł Kakambo, pragniecie zatem pokosztować dziś jezuity? to bardzo pięknie; nic słuszniejszego niż poczynać sobie w ten sposób z nieprzyjaciółmi. W istocie, prawo naturalne uczy nas zabijać bliźniego; nie inaczej postępuje się na całym obszarze ziemi. Jeżeli nie korzystamy z prawa zjadania ich, to dlatego że mamy poddostatkiem innych smacznych potraw: ale panowie nie posiadacie zapewne tych samych zasobów co my. To pewna, iż lepiej jest zjeść wroga samemu, niż oddawać krukom i wronom owoc zwycięstwa. Ale, panowie, nie chcielibyście wszak zjadać swoich sprzymierzeńców? Sądzicie, iż nawdziejecie na rożeń jezuitę, a tymczasem upieklibyście jeno swego obrońcę, nieprzyjaciela waszych nieprzyjaciół. Co do mnie, urodzony jestem w waszym kraju; ten oto jegomość jest moim panem: nietylko nie jest jezuitą, ale dopiero co zgładził jezuitę i te szaty są jego łupem; oto przyczyna omyłki. Aby się przekonać o prawdzie, weźcie jego suknię, zanieście ją do granic królestwa los padres; dowiedzcie się, czy mój pan nie zabił oficera-jezuity. Zabierze to nieco czasu; ale zawsze starczy go na tyle, aby nas zjeść bez apelacyi, jeśli się przekonacie że skłamałem. Natomiast, jeśli powiedziałem prawdę, zanadto dobrze znacie zasady prawa narodów, obyczaje i kodeksy, aby nas nie ułaskawić“.
Mowa ta trafiła Uszakom do przekonania; wyprawili dwóch znaczniejszych ze szczepu, iżby się pilnie wywiedzieli o prawdzie. Posłowie wywiązali się z zadania z całą przemyślnością i wrócili niebawem przynosząc dobre wiadomości. Uszaki rozwiązali jeńców, podjęli ich najserdeczniej, ofiarowali im własne córki, częstowali smakołykami i odprowadzili aż do granic swej dziedziny, krzycząc radośnie: „Nie jezuita! nie jezuita!“
Kandyd nie mógł się uspokoić z podziwu nad sposobem w jaki odzyskali wolność. „Cóż za naród! mówił, co za ludzie! co za obyczaje! gdybym nie był miał szczęścia przedziurawić brzucha bratu Kunegundy, zjedzonoby mnie do tej chwili bez pardonu. Ale, koniec końców, pierwotna natura jest dobra, skoro ci ludzie nietylko mnie nie zjedli, ale podjęli serdecznie, upewniwszy się że nie jestem jezuitą“.