Często was głos zdradziecki wabi na złą drogę:
Nie spieszcie się, powiadam, bo złamiecie szyję.
Oj! nie był głupi wcale, przysiądz na to mogę, Ów pies co zmykał, gdy miał dostać kije.
Obywatel kurnika, a Kapłon z nazwiska,
Od swych braci opasłem wyróżniony ciałem, Miał stanąć przed trybunałem,
Który, w mowie kuchennej, ma nazwę ogniska.
Wabił go kucharz, kuchta, gospodyni, dziewki:
«Cip cip, cip cip, maleńki!» Zwąchał pismo nosem: Wiedział że to nie przelewki, I niewzruszony karmicielek głosem Zmykał, wrzeszcząc bez pamięci: «Żegnam, uniżony sługa! Nie głupim; wiem co się święci: Poszła kurka jedna, druga, Taki sam los i mnie czeka; Kochajmy się, lecz zdaleka!» Tą rejteradą Sokół zadziwiony: «Dalipan, rzecze, przezacne kapłony, To dla mnie rzecz niepojęta, Jakie z was głupie bydlęta! Mnie, gdy pan weźmie na łowy, Gdy zdejmie kapturek z głowy, Pędzę za czaplą aż w chmury,
I wracam lotem strzały, gdy pan mię zawoła.
Ty, niby kogut przecie, a głupszyś od kury: Nikt cię niczego nauczyć nie zdoła, Hańbisz kapłonów plemię, tępa głowo, Daję słowo! Ruszże się przecie, niecnoto; Słyszysz? pan woła! — Nie dbam wcale o to
Że pan woła, rzekł Kapłon; niech zdrów woła sobie, A ja wiem dobrze, co robię. Ty widzisz pana; ja widzę tymczasem
Że mnie kuchcików ćma ściga przeklęta Z nożem za pasem. Prawda, że miła przynęta?
Bracie! kto jest kapłonem, musi żyć ostrożnie: Gdybyś raz jeden zobaczył na rożnie Tyle sokołów, ile ja kapłonów, Zaniechałbyś pańskich tonów;
Tępą mam głowę, rzekłeś; a koledzy moi
Mówią, że mądry kapłon, co się noża boi.