<<< Dane tekstu >>>
Autor James Oliver Curwood
Tytuł Kazan
Wydawca „Polska Zbrojna“
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia „Polski Zbrojnej“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Poraj
Tytuł orygin. Kazan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WIELKA ODMIANA

Przyroda w całym Wildzie budziła się do życia. Słońce, coraz wyżej wznoszące się na niebo, oświetlało jasnemi, brylantowemi promieniami skały i zbocza drobnych wzgórzy. W dolinach pączki topól lada dzień już miały popękać. Zapach drzew balsamowych i jodeł stawał się codzień mocniejszy. Na równinach, po lasach słychać było nieustający, bełkotliwy szum topniejących śniegów; wody zalewały ziemię i utorowanemi już wprzódy łożyskami spływały do zatoki Hudsona[1].
W olbrzymiej zatoce pola lodowe trzaskały i łupały się coraz z hukiem tak potężnym, jak przewalające się po niebie gromy; spienione, bełkotliwe fale płynęły ku oceanowi Lodowatemu, do Roes Welcome[2]. Gwałtowny pęd powietrza, budzący się ponad lodami, mroził od czasu do czasu ciepłe tchnienia kwietniowe.
Sun Rock wznosił się jak zakrzepły w skałę wodotrysk ponad otaczające go zewsząd jodły. Łysy, łeb skały rozbłyskał w pierwszych promieniach wschodzącego słońca; czepiały się skalistych jego zboczy ostatnie lśnienia zachodów. Schronisko Kazana na osłonecznionym wierzchołku skały osłonięte było od zimnych wiatrów; jaskinia miała wyjście na południe; tam też wygrzewał się pies po sześciu miesiącach minionej straszliwej zimy.
Po całych prawie dniach spał, a obok Szara Wilczyca leżała z nozdrzami drgającemi wciąż pod wpływem niedalekich ludzkich woni.
Wilczyca wpatrywała się w śpiącego i rojącego sny Kazana stale oczami, pełnemi niepokoju. Warczała groźnie, szczerzyła zęby, sierć się jej jeżyła na grzbiecie na widok towarzysza, stroszącego przez sen szczeciniaste kudły. To znów tylko lekkie naprężenie muskułów łap, drobne zmarszczenie nozdrzy mówiło jej o snach, jakie roił.
Zdarzało się też niekiedy, że jakby w odpowiedzi na owe sny dolatywało zdala aż tam, na Sun Rock głośne wołanie stającej przed drzwiami chaty młodej kobiety o niebieskich oczach.
— Kazan! Kazan! Kazan!
Szara Wilczyca nastawiała uszu, Kazan zaś budził się, a w chwilę potem zrywał się na wszystkie cztery łapy. Wypadał na najwyższy cypel skały i poczynał skomleć, a tymczasem wołanie powtarzało się znowu. Szara Wilczyca, która zań biegła chyłkiem, kładła mu wówczas pysk barku. Wiedziała co znaczy owo wolanie; niepokoiło ją ono bardziej niż woń człowieka.
Odkąd rozstała się ze stadem swych współbraci i żyła w towarzystwie Kazana, ów głos stał się jej wrogiem najgorszym; nienawidziła go. Odbierał jej bowiem Kazana, który szedł zawsze tam, skąd ów głos dawał się słyszeć. Za każdym razem, gdy tylko mu się tak podobało, kradł jej towarzysza, zmuszając ją do samotnej włóczęgi po całych nocach, w srebrnej poświacie księżyca i gwiazd. A jednak we wdowieństwie swem dochowywała towarzyszowi wiary i mimo liczne wołania dzikich współbraci wyczekiwała na powrót Kazana. Czasami, gdy Kazan zbyt ulegle słuchał nawoływań głosu, gryzła go leciutko w kark, chcąc mu wyrazić swe niezadowolenie i warczała pocichu.
Tego dnia wszakże, gdy głos dał się słyszeć po raz trzeci, Szara Wilczyca, nie usiłując zatrzymywać Kazana, odwróciła się odeń i zwinęła się w kłąb w kącie jaskini.
Gdy tak leżała w mroku, widział Kazan jedynie dzikie jej oczy, świecące, jak dwa robaczki świętojańskie.
Wspiął się na najwyższy cypel Sun Rock’u wąziutką ścieżką, już wyślizganą od ostrych pazurów i wahał się, co ma zrobić. Już poprzedniego dnia ogarnął go jakiś dziwny niepokój, z którego nie mógł sobie zdać sprawy. Coś nieznanego, coś zgoła nowego unosiło się w powietrzu. Nie widział jeszcze tego czegoś, ale już wyczuwał.
Zeszedł znów ku Szarej Wilczycy i zajrzał do jaskini. Powitało go tym razem nie zwykłe pieszczotliwe skomlenie, lecz groźne warknięcie, któremu towarzyszył błysk białych ostrych zębów.
I wołanie ozwało się wreszcie po raz czwarty, aż Szara Wilczyca groźnie kłapnęła szczękami. Kazan, zawahawszy się jeszcze chwilę, zbiegł ostatecznie z Sun Rock’u i pędem puścił się ku chacie.
Pod wpływem tkwiącego w nim zawsze instyktu Wildu nie uprzedzał nigdy szczęknięciem o swem przybyciu. Pojawił się i teraz tak nagle, nie ozwawszy się przedtem, że Janina, trzymająca dziecko na ręku, aż podskoczyła, ujrzawszy kudłaty łeb i rozrosłą pierś Kazana w niedomkniętych drzwiach chaty. Ale dziecko, nie przestraszywszy się zupełnie, zatrzepotało się z rozradowania, wyciągnęło obie rączyny do psa i poczęło doń po swojemu gaworzyć.
— Kazan! — zawołała z uciechą Janina, witając go gestem ręki. — Chodź tu, piesku kochany.
Dziki, gorejący jak ogień błysk, lśniący dotąd w oczach Kazana, zagasł teraz. Pies zatrzymał się w progu chaty, jakby bojąc się wejść. Nagle, stuliwszy puszysty ogon, spłaszczył się na ziemi i wszedł do środka, czołgając jak pies, schwytany na gorącym uczynku.
Lubił nadewszystko istoty, mieszkające w owej chacie. Ale chaty samej nienawidził. Każda bowiem chata miała dlań w sobie coś z kija, bicza i niewoli. Co do niego samego, jak i inne psy uprzężne wolał on sypiać nie śród czterech zamkniętych szczelnie ścian, lecz na ziemi, zasypanej śniegiem, pod olbrzymią kopułą niebios lub pod strzechą z jodłowych gałęzi.
Gdy go jednak pieściła mięka, delikatna dłoń Janiny, wyczuwał Kazan ów znany dobrze, leciuteńki dreszcz rozkoszy, który mu był najwyższą nagrodą, gdy dla chaty opuszczał Szarą Wilczycę i Wild. Zwolna podnosił głowę, aż czarny pysk o wilgotnym zawsze nosie kładł się na kolanach kobiety. Następnie przymykał oczy w uczuciu najwyższej błogości, a tajemnicza malutka istotka, owa ocalona przezeń Janeczka, kopała go malusieńkiemi nóżeczkami, łechtała po łbie i różowiutkiemi piąstkami darła za zwichrzone kudły. Owe zabawy dziecięce były mu jeszcze bodaj milsze od pieszczot matczynych; przepełniały go niewysłowionem szczęściem.
Leżał wówczas Kazan jak sfinks skupiony w sobie, niby nieruchomy, zdałoby się wyciosany w kamieniu i nie śmiał nawet poruszyć się, ledwie że ważył się oddychać. Maz Janiny nie lubił jednak tych zabaw i niepokoił się zawsze, by pies nie żywił w tajemnicy jakichś złych zamiarów. Ale Janina bardziej ufała psu i wierzyła, że Kazan nie rzuci się znienacka na jej maleństwo.
— Dobry, stary Wilku, — mówiła teraz — dziękuję ci, żeś przyszedł, gdym cię zawołała. Zostanę dziś sama z dzieckiem przez całą noc. Tatuś mego maleństwa pojechał na najbliższy posterunek, spodziewam się też, że ty się nami zaopiekujesz.
Końcem swego długiego, jedwabistego warkocza poczęła go łechtać po nosie, aż Kazan, — choć nie chciał się poruszyć, zasapał głośno i kichnął potężnie ku niezmiernej uciesze maleństwa.
Następnie Janina wstała i przez resztę dnia zajęła się pakowaniem wszystkich kolejno przedmiotów, jakie były w izbie. Kazan, przypatrujący się jej z uwagą, dziwił się tym tajemniczym zabiegom. Gotowało się niewątpliwie coś, czego jeszcze nie mógł zrozumieć, ale co już wyczuwał.
Skoro zapadł wieczór, Janina długo głaskała i pieściła Kazana, a potem jęła doń mówić:
— Nieprawdaż, piesku, że gdyby dzisiaj w nocy grozić nam miało niebezpieczeństwo, to tybyś nas obronił? Teraz zamknę drzwi na zasuwy, a ty musisz tu z nami zostać aż do rana.
I znów ze wzruszeniem niemal poczęła go głaskać po łbie i po karku. Ręka jej drżała nerwowo.
— A wiesz, — ozwała się po chwili — wyjedziemy stąd już wkrótce; pojedziemy, piesku, do siebie. Zdobyliśmy już dość futer. Tak, tak, wkrótce pojedziemy tam, gdzie mieszkają rodzice mego męża, tam, gdzie są miasta z wielkiemi kościołami, teatrami, salami koncertowemi i całe jeszcze mnóstwo innych, najpiękniejszych w świecie rzeczy. I zabierzemy cię tam ze sobą, Wilku!
Kazan nie rozumiał wprawdzie, co Janina mówiła, ale machał puszystym ogonem z radości, że młoda pani doń przemawia. Zapomniał o Szarej Wilczycy, o nienawiści, jaką żywił do czterech ścian zamkniętych; ugłaskany, poszedł wreszcie spokojnie spać do jakiegoś kąta.
Gdy jednak Janina wraz z małą Janeczką już zasnęły, gdy w nocy zapadła głęboka, dzwoniąca w uszach cisza, znowu ogarnął go niepokój. Wstał z legowiska i począł się kręcić po izbie, obwąchując ściany, drzwi i przedmioty, jakie Janina pakowała za dnia.
Jął skomleć. Janina napół się ocknęła, posłyszała cichy skowyt i szepnęła doń półgłosem:
— Cicho, Wilku! Spać... Spać!
Przestał się więc kręcić i położył się pośrodku izby, niepokojąc się jednak i nasłuchując w dalszym ciągu.
I poprzez ściany chaty z utkanych mchem bierwion posłyszał skargę, dolatującą z oddali aż tu zciszonym jękiem. Było to wycie Szarej Wilczycy. Różniło się jednak bardzo od jej zwykłego, tak znajomego mu wołania. Nie był to zew zwykły w chwilach osamotnienia. Było to coś zupełnie innego.
Podbiegł do zamkniętych drzwi i jął cichutko skowytać. Ale Janina wraz z Janeczką spały mocno i nie słyszały go zupełnie.
Raz jeszcze rozległo się wołanie i znów wszystko zamilkło. Kazan położył się przy drzwiach i tak spędził resztę nocy.
Tam też znalazła go Janina, rozbudzonego, czuwającego, zbudziwszy się ze świtem prawie nazajutrz zrana. Uchyliła drzwi i Kazan wypadł susem na dwór. Co tchu puścił się cwałem ku Sun Rock’owi, którego szczyt wschodzące słońce malowało złotem.
Wąską, krętą ścieżyną wdarł się aż na wierzchołek, dziwiąc się, że Szara Wilczyca nie wychodzi na przeciw.
Dopadł wreszcie jaskini i począł węszyć, jeżąc groźnie grzbiet i mocno zapierając się w ziemię łapami. Jakaś nowa woń unosiła się w powietrzu, coś, co było nowem życiem. Wśliznął się do rozpadliny pomiędzy dwoma głazami i posuwając się dalej, spotkał się oko w oko z Szarą Wilczycą, która tym razem nie była sama.
Szara Wilczyca powitała go cichem, jękliwem skomleniem. Kazan położył po sobie zjeżone kudły i opowiedział rozczulonem warknięciem. Poczem cofnął się zwolna, krok za krokiem i położył się w świetle wschodzącego słońca u wejścia do jaskini, jakby odtąd miał być puklerzem dla swej towarzyszki.
Szara Wilczyca była matką.





  1. Zatoka Hudsona jest wielkiem morzem wewnętrznem ciagnącem się daleko w głąb terytorium kanadyjskiego, mierzącem z północy na południe około tysiąca kilometrów. Morze to łączy się z oceanem Atlantyckim cieśniną Hudsona, na północy zaś — z morzem Baffina i oceanem Lodowatym przez kanał Foxa już w pobliżu kola polarnego.
  2. Wrota, wiodące do kanału Foxa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Oliver Curwood i tłumacza: Stanisław Koźmiński.