Kościół Panny Maryi w Paryżu/Księga jedenasta/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kościół Panny Maryi w Paryżu |
Podtytuł | (Notre Dame de Paris) |
Rozdział | Głuchy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Skotnicki |
Tytuł orygin. | Notre Dame de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała księga jedenasta Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz rano, budząc się, spostrzegła, że całą noc spała. To zdziwiło ją, bo oddawna odzwyczaiła się od snu. Ożywczy promień słońca zajrzał okienkiem i twarz jej oświetlił. Ale razem ze słońcem ujrzała w otworze straszny przedmiot — Quasimoda. Zamknęła oczy, lecz nadaremnie; nawet przez powieki zdawało jej się, że widzi tego jednookiego potwora, tę larwę straszną; słyszała przytem jego głos chrapliwy:
— Nie bój się. Jestem twoim przyjacielem i przyszedłem tylko zobaczyć, czy śpisz. Wszak cię to nie obraża?... Teraz odchodzę; możesz otworzyć oczy, bo już skryłem się za mur.
Akcent, z jakim wymówił te wyrazy, był jeszcze stokroć żałośniejszym, niż one same. Cyganka, rozrzewniona, otwarła oczy i poszła do okienka, aby zobaczyć garbusa.
— Pójdź! — rzekła do niego łagodnie.
Z poruszeń ust cyganki Quasimodo sądził, że mu odejść rozkazuje; oddalał się więc powoli, kulejąc i nie śmiejąc spojrzeć na dziewicę.
— Chodźże! — zawołała i, widząc, że wciąż się oddala, pobiegła za nim i wzięła go za rękę.
Czując dotknięcie jej ręki, Quasimodo zadrżał na całem ciele. Wzniósł oko błagalne i, widząc, że go przyzywa do siebie, zajaśniał cały radością i czułością. Chciała go wprowadzić do swej izdebki, ale wejść nie chciał, mówiąc:
— Sowa nie powinna wchodzić do gniazda skowronka.
Więc Esmeralda usiadła na swojej pościeli uprzejmie ku niemu zwrócona, a u jej nóg koza usnęła. Oboje przez jakiś czas patrzyli na siebie w milczeniu: on podziwiał jej wdzięki, ona nadzwyczajną jego brzydotę. Cochwila nową w nim jakąś odkrywała ułomność. Spojrzenie jej przenosiło się z krzywych nóg na garb na plecach, z garbu na jedyne oko. Pojąć nie mogła, aby istota tak ułomna żyć mogła. Jednakże tyle było w jej spojrzeniu łagodności, że Quasimodo odważył się przemówić.
— Kazałaś mi przyjść.
Na znak potwierdzenia kiwnęła głową i rzekła:
— Tak.
Pojął jej skinienie.
— Niestety!... — rzekł, jakby się wahał skończyć — jestem głuchy.
— Biedak! — zawołała cyganka z wyrazem życzliwej litości.
On uśmiechnął się boleśnie.
— Myślałaś, że tegoż tylko mi i brak, nieprawdaż? Tak, jestem głuchy. To okropne! A tyś tak piękna!
Tyle w jego wyrazach było głębokiej boleści z poczucia swojej niedoli, że Esmeralda nie śmiała wyrzec ani słowa; on zaś mówił dalej:
— Teraz dopiero moją szpetotę zupełnie widzę. Kiedy się porównywam z tobą, sam nad sobą boleję! Muszę ci się wydawać jak zwierzę. Ty jesteś promieniem słońca, kroplą rosy, śpiewem ptaszyny. Ja zaś jestem czemś strasznem, ani człowiekiem, ani zwierzęciem, sam nie wiem czem.
I zaczął się śmiać; ale ten śmiech był rozdzierającym.
— Tak, jestem głuchy; ale ty będziesz rozmawiała ze mną znakami. Mam pana, który ze mną w ten sposób rozmawia. A przytem, ja po twojem spojrzeniu poznam twoje żądanie.
— A więc powiedz mi, czemu mię ocaliłeś?
Quasimodo patrzał na nią uważnie kiedy mówiła.
— Zrozumiałem — odrzekł. — Pytasz mię, dlaczego ciebie ocaliłem. Zapomniałaś o nędzniku, który chciał cię porwać, a któremuś ty potem u słupa pomoc przyniosła. Ta kropla wody i nieco litości, to więcej, niż życiem mem zdołam wypłacić. Tyś zapomniała o tym nędzniku, ale on wszystko dobrze pamięta.
Słuchała z rozrzewnieniem. Łza zabłysła w oku dzwonnika, ale nie spadła na policzki. Zdawał się uważać za obowiązek ukryć ją.
— Słuchaj — mówił dalej. — Mamy tu wysokie wieże, i człowiek, zanimby doleciał bruku, zginąłby; jeżeli chcesz, na twój rozkaz zeskoczę z którejkolwiek.
I chciał wychodzić, lecz cyganka dała mu znak, aby pozostał.
— Nie, nie! — rzekł — nie powinienem tu dłużej zostawać, bo tylko przez litość nie odwracasz oczu odemnie.
Wydobył z kieszeni małą metalową piszczałkę.
— Kiedy będziesz chciała, abym przyszedł, gdy ci będzie czego potrzeba — dodał — zagwiżdżesz tylko: gwizd ten słyszę.
Położył piszczałkę na ziemi i uciekł.