Kościół Panny Maryi w Paryżu/Księga piąta/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Kościół Panny Maryi w Paryżu
Podtytuł (Notre Dame de Paris)
Rozdział Dalszy ciąg Klaudyusza Frollo
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Skotnicki
Tytuł orygin. Notre Dame de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga piąta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
Dalszy ciąg Klaudyusza Frollo.

W roku 1482 Quasimodo miał lat dwadzieścia, Klaudyusz Frollo około trzydziestu sześciu. Jeden wyrósł, drugi się podstarzał.
Klaudyusz Frollo nie był zwyczajnym uczniem kolegium Torchi — czułym opiekunem dziecka, młodym filozofem, który choć wiedział wiele, ale nie zawiele. Była to osoba poważna, milcząca, mająca swoje urzędy i znaczenie, swoich podwładnych i swoją władzę.
Pomimo naukowych i urzędowych zatrudnień, Klaudyusz Frollo nie wyrzekł się kształcenia ani wychowywania swego młodszego brata, — owszem były to dwa jego ulubione przedmioty, do których przecież zczasem gorycz się wmieszała. Mały Jehan (Jan) Frollo, przezwany z młyna, z przyczyny miejsca, gdzie był wychowany, nie wzrastał na takiego człowieka, jak Klaudyusz był sobie marzył. Starszy brat spodziewał się, że będzie pojętnym, pobożnym, uczciwym; on zaś, jak owe drzewa, co to zawodzą starania ogrodników i odwracają się ku stronie, z której idzie światło i ciepło, puszczał gałązki ku próżniactwu, ciemnocie i rozpuście. Był to skończony łotr, napastnik, na co Klaudyusz zamykał oczy; jednak pojętny, zdolny, co znów często cieszyło brata. Klaudyusz oddał go do tego samego kolegium de Torchi, w którym sam odbył pierwsze nauki; i żałował tego kroku, bo jakąż to byłą dlań boleścią, że jego imię, dawniej zaszczytnie wspominane, przez brata było zaćmione. Wymawiał to często Janowi, prawił mu długie kazania, a ten ich słuchał cierpliwie. Mimo, że młody hultaj miał dobre serce, jednak, jak się to zdarza w komedyach, a także i w życiu, po kazaniu powracał do dawnych błędów. Zdarzało się, a nawet i często, że nowego do szkoły przybysza obdarł ze wszystkiego na uczty i bankiety, co nawet i dzisiaj młodzieży się przytrafia, że z tłumem kolegów wpadł do szynku, upił się i pobił gospodarza, że sprzedawał suknie i książki, że uwiódł dziewczynę i t. d. Nawet pewnego dnia przysłano Klaudyuszowi od rektora raport o jego bracie z taką uwagą; Rixa; prima causa vinum optimum potatum. Mówiono nakoniec, że hańbą dla szesnastoletniego dzieciaka są częste wycieczki na ulicę Glatigny.
Zasmucony i zawiedziony w swoich uczuciach ludzkich Klaudyusz powracał z uniesieniem na łono nauki, tej siostry, która najmniej z nas urąga i która, chociaż nieraz fałszywą monetą, ale zawsze nasze prace opłaca. Stawał się więc codzień uczeńszym, a stąd wniosek — coraz samotniejszym i smutniejszym. Jest w każdym z nas pewien związek pomiędzy pojęciami, obyczajami i charakterem, który łączy się w pewną całość, a, w różnych warunkach życia, rwie się niekiedy.
Klaudyusz Frollo, który w młodzieńczym wieku przeszedł zakres wiadomości ludzkich, zaczął nowego szukać pokarmu dla nienasyconej wiedzy. Dawny symbol węża zwiniętego przystoi nadewszystko nauce. Wielu zacnych osób twierdzi, że Klaudyusz, wyczerpawszy rzeczy godziwe, śmiał i niegodziwe przenikać. Kosztował, jak to mówią wszystkich jabłek z drzewa wiadomości i, z głodu albo z zepsucia smaku, ugryzł nieraz zakazanego owocu. Miał udział, jak widzieli nasi czytelnicy, w rozprawach teologów w Sorbonie, w dysputach dekretystów, w zgromadzeniu lekarzy i w innych gałęziach nauk. Wszystkie potrawy, jakie uniwersytet mógł jego wiedzy przygotować, spożył i przesycił się, zanim głód zaspokoił. Wtedy zaczął kopać dalej, głębiej, i, poświęcając swą duszę, usiadł w tej ciemni alchemików i astrologów, pomiędzy którymi Averroes, Wilhelm z Paryża i Mikołaj Flamel są sławni w średnich wiekach.
Pewną jest rzeczą, że Klaudyusz Frollo często zwiedzał cmentarz Niewiniątek, gdzie jego ojciec i matka byli pogrzebani wraz z innemi ofiarami z r. 1466; lecz podobno mniej się modlił przy krzyżu, wetkniętym na ich mogile, a więcej badał tajemnicze figury grobowców Flamela i Klaudyusza Pernelle.
Prawda też, że często go widywano jak szedł wzdłuż ulicy lombardzkiej i ukradkiem wchodził do małego domku, przy rogu ulicy Marivaulx położonego. Był to domek, który Mikołaj Flamel w roku 1417 zbudował i w nim umarł, i który, od tego czasu nie zamieszkany, walić się zaczął, tak bardzo hermetycy i inni alchemicy zniszczyli mury, wyrzynając na nich swoje nazwiska. Nawet kilku sąsiadów twierdziło, że widzieli przez szyję od piwnicy, jak Klaudyusz Frollo kopał w piwnicach, w których spodziewano się, że Flamel kamień filozoficzny zakopał. Wielu alchemików przez dwa wieki, począwszy od Magistra aż do Pacyfika, kopali i kopali w tym domu, aż wreszcie runął pod ich nogami.
Prawda i to, że Klaudyusz Frollo szczególniej ukochał symboliczne drzwi kościoła Panny Maryi, tę kartę kamienną, zapisaną przez Wilhelma, biskupa paryskiego, który zapewne jest potępiony za zawieszenie piekielnego znaku na froncie poematu, jakim jest reszta budowli. Mówią, że Klaudyusz pojął także znaczenie kolosu świętego Krzysztofa i tego wielkiego posągu, stojącego w przedsionku, który lud przez szyderstwo nazywał panem Legris. Najbardziej zaś ludzie zwracali uwagę na to, że całe godziny przepędzał, patrząc na rzeźby drzwi — jużto rozpatrując dziewice rostropne, które podług ewangelii przyniosły z sobą oliwę, jużto spoglądając na owego kruka, umieszczonego nad bramą, który dziobem wskazywał ukryty kamień filozoficzny. Szczególniejsze, przyznajmy, było przeznaczenie kościoła Panny Maryi w owej epoce, że był tak ulubionym przez dwie osoby tak bardzo do siebie niepodobne, jak Klaudyusz Frollo i Quasimodo! — przez jednego lubionym był dla swej piękności, poważnej postawy; przez drugiego dla swego znaczenia, dla swojej świętości, dla symbolów porozrzucanych na murach, jednem słowem, dla owej zagadki, którą zawsze rozum ludzki stara się odgadnąć.
I to także prawda, że Klaudyusz Frollo przyrządził sobie w jednej z wież, wychodzących na plac de Grève, małą ukrytą izdebkę, do której bez jego pozwolenia nikomu wejść nie było wolno. Co było w tej izdebce nikt nie wiedział, lecz w nocy widać było z ulicy czerwone światełko, przebijające się przez małe okno, które było raczej pochodnią niż świecą. W ciemności szczególne wrażenie robiło to światło i ludzie mówili: — Otóż czarnoksiężnik piekło porusza.
Żadnych tam przecież nie było czarów, lecz dym, wychodzący z wieży, i nazwisko Klaudyusza usprawiedliwiały podejrzenie. Mówiąc prawdę, nauki egipskie, nekromancya nie miała zaciętszych nieprzyjaciół nad służbę kościoła Panny Maryi i dlatego musimy podziwiać odwagę Klaudyusza, który, mając za służącego Quasimodo, tak podobnego do czarta, tembardziej musiał za czarnoksiężnika uchodzić.
Klaudyusz Frollo, starzejąc się, wykopał przepaści w nauce i we własnem sercu. Tak przynajmniej sądzić należało z jego powierzchowności, przez którą przebijała się niekiedy dusza. Dlaczego wyłysiał, dlaczego pochylił się, dlaczego z jego piersi częste wychodziły westchnienia? Jakaż tajemna myśl gorzki uśmiech na twarz wywoływała, kiedy powieki zbliżały się do siebie, jak dwa rozjuszone byki? Dlaczego reszta włosów mu posiwiała? Jakiż to był ogień wewnętrzny, który wybiegał spojrzeniem wtedy, gdy jego oko podobne było do dziury wybitej w piecu?
Te symptomaty wielkiego moralnego podniecenia wielkiej nabrały wyrazistości w chwili, gdy się obecna dzieje historya. Wielekroć śpiewak z chóru uciekł przestraszony, widząc go samego, błądzącego po kościele; wielekroć zauważono, że ciało jego było podrapane i widziano znaki krwi za paznokciami.
Żył jak zawsze surowo i przykładnie. Zawsze był zdaleka od kobiet i zdawał się je nienawidzieć — dość było, aby która na niego spojrzała, zaraz odwracał oczy. Nawet tyle był przezorny, że, kiedy pani de Beaujeu, córka królewska, w Grudniu 1481 r. chciała zwiedzić klasztor Panny Maryi, najmocniej się temu sprzeciwiał.
Nienawiść jego dla cyganów była w najwyższym stopniu, nawet postarał się u biskupa o zabronienie im tańczenia po ulicach.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Marceli Skotnicki.