Kościuszko — Książę Józef/Pod Raszynem

<<< Dane tekstu >>>
Autor red. Cecylia Niewiadomska
pieśń Legionów
Tytuł Kościuszko — Książę Józef
Podtytuł Bitwa pod Raszynem
Pochodzenie Legendy, podania i obrazki historyczne
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Pod Raszynem.
(1809).

Było to w trzecim roku istnienia Księstwa Warszawskiego.
Austrja zerwała się znowu do wojny. Namawiała ją Anglja, sprzyjały inne państwa Europy, i sama wrzała gniewem przeciw Napoleonowi, który odbierał jej wpływ i znaczenie i rządził w Europie, jakby we własnym domu.
Więc wojna. Arcyksiążę Ferdynand, brat cesarski, na czele licznej armji wkracza w granice Księstwa, głosząc, że śpieszy, by je oswobodzić z pod przemocy Francuzów.
Polacy nie pragną tego oswobodzenia, — lecz cóż począć? Za mało mają wojska, aby się bronić w Warszawie, lepiej zastąpić drogę takiemu przyjacielowi.
Spotkanie nastąpiło pod Raszynem. Trzykroć liczniejsze siły austryjackie po uporczywej całodziennej walce zajęły wreszcie sąsiednie Falenty, lecz odparto je od Raszyna, i późnym wieczorem cofnęli się ze stanowiska.
Bitwa była uparta. Książę Józef dodawał męstwa swoim pułkom, w których liczył około 10.000, lecz po zwycięstwie wrócił do Warszawy i na radzie wojskowej przedstawił konieczność opuszczenia stolicy.
Obronić jej nie zdoła; lepszy układ dobrowolny, niż bezskuteczny opór, zdobycie i zemsta.
Ale co powie ludność opuszczona?
Choćby go miała posądzić o zdradę, tak postąpi, jak nakazuje mu sumienie. Przekonają się, czy jest zdrajcą.
Środkiem milczących tłumów i ponurych twarzy w porządku wojsko polskie wychodzi na Pragę. Arcyksiążę zapewnił wszelkie bezpieczeństwo pozostałym mieszkańcom. Chce się okazać ludzkim i wyrozumiałym, — niestety, tylko niewdzięczność odbiera w zamian za tak dobre chęci.
Rozumie się, że strzeże, aby Warszawiacy nie wiedzieli, czy Napoleon zwycięża, przeciwnie, głosić każe o klęskach cesarza.
A tymczasem na Pradze biją działa tryumfalnie, wieczorem iluminacja świadczy o radosnej wieści, i jakieś olbrzymie płonące napisy na przezroczach, niby w powietrzu, podają nazwy miast, gdzie wielki genjusz okrył się nową chwałą.
I cóż na to poradzić?
Urządzili jakiś telegraf bez drutu z okna pałacu Tarnowskich, na Wisłę wychodzącego, wywieszają tam znaki różnokolorowe, litery, nawet wyrazy ze świateł, przez teleskop odczytują odpowiedzi.
I wiedzą Warszawiacy wszystko, choć są tak dobrze strzeżeni. Wiedzą, że książę Józef wkroczył na czele wojska do zaboru austryjackiego i zabiera tam miasta, zbroi ludność. Gdy Sandomierz kapitulował i załoga nieprzyjacielska opuszczała zdobytą twierdzę, nagle rzuca szeregi 800 Polaków, biegną do braci, by złączyć się z nimi i powiększyć ich siły.
Na przezroczach kolejno płonie: Sandomierz, Zamość, Wagram.
Jeszcze książę Ferdynand nie wiedział o klęsce, kiedy 101 wystrzałów armatnich oznajmiło o wejściu Napoleona do Wiednia.
Nie było dłużej co robić w Warszawie, bezpieczniej ją opuścić.
Ale jak, żeby uniknąć nieprzyjemnego pożegnania?
Pewnego ranka budzi się stolica i ze zdumieniem spostrzega, że w nocy Austryjacy wyszli tak cicho, iż nikt się nawet tego nie domyślił.
Tylko zapomniano na jednym odwachu 50 żołnierzy, i tych nieszczęśliwych przekupki warszawskie wzięły do niewoli! Niosą broń, prowadzą jeńców.
Śmiech, wrzawa, radość w mieście, tłum śpieszy nad Wisłę, zalega wybrzeże, krzykiem, znakami zawiadamia braci, że po 40 dniach powrócić mogą. — Złe minęło, jesteśmy znowu wolni!

∗             ∗

Podczas tej wojny pod miasteczkiem Kockiem zginął z zasadzki dzielny i szlachetny żołnierz, pułkownik Berek Josielowicz.
Po raz pierwszy jeszcze za czasów Kościuszki utworzył cały oddział, z Żydów-Polaków złożony, a za męstwo otrzymał stopień pułkownika. W roku 1809 wstąpił znowu jako prosty żołnierz do szeregów i poległ piękną śmiercią.

∗             ∗
Warto też wspomnieć o dzielnym wachmistrzu, Jaszczołdzie, który pod Stanisławowem z jednym tylko trębaczem spłoszył cały oddział jazdy nieprzyjacielskiej i zabrał kilku jeńców do niewoli. Dopomogła mu w tem i gromada owiec, gdyż Austryjacy, widząc kurz na drodze i pędzącego na nich samowtór ułana, byli pewni, że wyrwał się z pierwszych szeregów, i woleli uciekać, niż stanąć do walki z nieznaną siłą nieprzyjaciół.

Ten sam zuchwały Jaszczołd innym razem urządził z 5-u tylko kolegami wycieczkę do obozu nieprzyjacielskiego, aby porwać dowodzącego generała. Zręcznie i cicho zbliżył się do chaty, szyldwacha nagle wpakował do beczki głową na dół, jeńca zawinął w kołdrę — i do swoich. Ale tymczasem żołnierz wydostał się z beczki, powstał popłoch i trzeba było wyrzec się zdobyczy, aby ratować życie.
Nie był to jednak napad bezowocny, gdyż w tej chwili Polacy wpadli do obozu i odnieśli zwycięstwo nad liczniejszym, lecz znienacka zaskoczonym przeciwnikiem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cecylia Niewiadomska.