Kobieta bez skazy/List osiemnasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Kobieta bez skazy
Wydawca Oddział Warszawski Instytutu Literackiego „Lektor“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia »Dziennika Polskiego«
Miejsce wyd. Warszawa — Lwów — Kraków
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST OSIEMNASTY.[1]

Helu!
Uspokoiłam się.
Wiesz, kto mi dał doskonałą radę? Oto Janka, owa narzeczona Ottowicza. Ciekawa rzecz, jak ta dziewczyna jest experte w tych rzeczach. Możnaby przypuszczać, Bóg wie co, gdyby się nie wiedziało, że jest absolutnie bez skazy. Zapewne, że tu gra rolę przedziwna intuicja. Otóż zjawiła się u mnie wczoraj po południu, bardzo szykowna, bardzo angielska i zawsze doskonale ubrana. Miała w ręku cudowną złotą torebkę, wartości co najmniej sześciuset koron. Prezent Ottowicza! Otóż powiedziałam jej wszystko. Byłam w takim dniu, w którym musi się mieć powiernika, bo inaczejby się człowiek udusił. Wygadałam przed nią wszystko. Umie słuchać. Ładnie słucha i mądrze. Widocznie pochlebiała jej ta rola, jako że ja, starsza od niej i ta, która „przeszła już przez życie“ — zwierzam się jej i zasięgam u niej rady. Ale nie pokazała tego po sobie. Miała ciągle tę minę wyższości, to jest istoty, której takt nie zbacza ani na chwilę z drogi obranej, a to co się nazywa folie du logis, jest zamatowane i zamknięte do osobnej komórki. Patrzyła na mnie swemi dużemi, imponującemi oczyma i robiła wrażenie żony Cezara, „która nie może być posądzana“.
— Cały błąd twój — wyrzekła powoli, ważąc każde słowo — jest to, żeś się zanadto pośpieszyła.
— Jakto?
— Naturalnie. Pośpieszyłaś się wtedy, gdy Halski jest nasycony, a właściwie przepojony kobietą. Zbłądziłaś, idąc ku niemu ze zmysłową podnietą. Należało właśnie uderzyć w strunę nie sentymentu, ale rozumnego ideału. Zamiast rozwiewać przed nim koronki i batysty, trzeba było zapytać go o jego odczyt w Warszawie, o powodzenie, o to, czy czuł, iż zawiązuje się pomiędzy nim i słuchaczami kontakt, czy był odczuty, zrozumiany. Należało leciuchno podniecić w nim strunę jego wielkości, a co do zmysłów, te pozostawić na boku.
Czułam, że ma rację.
Powiedziałam jej z uwielbieniem:
— Masz słuszność. Jesteś mądra. Skąd wiesz o tem wszystkiem?
Odpowiedziała mi skromnie:
— Zgaduję.
Poczem zapytała mnie:
— Chcesz się wydać za Halskiego po otrzymaniu rozwodu?
Byłam w wenie szczerości.
— Może! — odpowiedziałam.
Myślała chwilkę.
— Nie jest tobardzo błyszcząca partja! — wyrzekła nareszcie. — Ma tam jakiś kapitalik, jest tym profesorem — ale... jeżeli masz na niego gust...
— No, znów tak bardzo...
— W każdym razie zapamiętaj sobie jedno. W drobiazgach możesz się zapomnieć, to nie ma konsekwencji. Wszystko to może być podciągnięte pod miano flirtu i to wystarczy. Lecz co do punktu głównego i zasadniczego, nie ustępuj!... Niech ci się nie zdaje, że może tem właśnie zobowiążesz mężczyznę, że jego honor etc. Nigdy! To są złudzenia. Gdy spragniony podróżny się napije, odchodzi od źródła obojętnie, a czasem pluje w jego powierzchnię. Tak samo i z nami. Naprzykład ja i Ottowicz... Czy sądzisz, że szalałby za mną, gdybym nie była dlań tą twierdzą niezdobytą, broniącą się z całą godnością i dumą. Co innego, że pozwalam, aby nieprzyjaciel... wtargnął czasem na okopy. Ale to wszystko. Sama forteca jest niezdobyta.
Uśmiechnęła się milutko.
— Gibraltar!
Patrzyłam na nią z podziwem i zazdrością.
Po prawdzie mówiąc, Janka jest brzydka i nie tak bardzo młoda. Ottowicz jest nadzwyczaj przystojny, bogaty i rozumny. Żona Ottowicza jest jedną z piękniejszych kobiet w kraju. I oto porzuca tę żonę dla Janki, szaleje za nią, obsypuje prezentami, zaniedbuje majątek ziemski, przesiaduje ciągle przy tej „narzeczonej“.
I za to wszystko maluchne koncesje.
Ale tej największej, tej istotnej — jamais!
Janka jest naprawdę bez skazy.
Za to szyję dać mogę.
Jak za siebie.
Więc Ottowicz się rujnuje dlatego, że czeka. To proste. Doskonała metoda.
Halski jednak może ma inne pojęcia, inny układ nerwowy.
Pytam więc, ale bez przekonania:
— A czy wszyscy?
— Co?
— Tak szaleją w tem wyczekiwaniu?
Janka odpowiada bez namysłu:
— Wszyscy.
— A jeżeli się znudzą i odejdą?
— To już od nas zależy, ażeby się nie nudzili.
Wyciągnęła się, ręce zarzuciła w tył głowy.
Czy wiesz? Coś po jej twarzy przemknęło. Była jakaś inna, dziwna, zajmująca. Jakby kryła w sobie przepaść tajemnic.
— A jeżeli odejdą do innych, jak Ali?
Skrzywiła się pogardliwie.
— To nam nie uchybia. Nawet brzegu sukni nie dotyka. Powinnyśmy o tem nie wiedzieć.
— ?..
— Tak jest. I ty otwórz chętnie drzwi Alemu i pozwól mu uklęknąć przed sobą. Będziesz jeszcze więcej dla niego Madonnowatą, niedościgłą Jungfrau — czy jak tam.
Ziewnęła. Spojrzała na cudny, okrągły zegarek.
— Idę.
— Ottowicz czeka na ciebie?
— Tak! Mamy iść wybrać kufer. Cudowne nadeszły. Poematy.
— Jedziesz?
— Do Marienbadu.
Nie pytam, czy jedzie sama. To znane i uznane, że Janka jeździ sama, a potem przyjeżdża Ottowicz.
— A kiedy Ottowicz jedzie?
— Za tydzień.
Jest zupełnie spokojna i bardziej „cezarowa żona“, niż kiedykolwiek.
— Czemu ty nie jedziesz? — zapytuje mnie, zapinając rękawiczkę.
— Nie mogę. Rozwód mnie trzyma.
Westchnęła.
— Szczęśliwa! Nasz rozwód, jak utknął, tak ani się chce poruszyć z miejsca. Ta Ottowiczowa jest bezwstydna. Żąda sum bajońskich. Radaby pana Olesia zrujnować do szczętu. Ciekawa jestem, na co jej to wszystko. Przetraci na stroje i wyjazdy. Pusta głowa! Ale ja czuwam i nie dam nas zrujnować! — Nie dam!
Wzięła z kąta cudowną parasolkę. Rączkę stanowiła złota kula, nasadzana chryzoprasami.
Mimowoli wyciągnęłam rękę.
— Och! cudo!
— Prezent wczorajszy od niego! — rzuciła niedbale.
Ucałowała mnie.
— Wiesz — coś tam słyszałam. Mamy mieć piknik pożegnalny, czy coś, zanim się rozjedziemy. Zaproszę małego i Halskiego dla ciebie.
Zatrzymałam ją.
— Gdzie to będzie?
— Naturalnie w naszej knajpie. — Chcesz tych dwóch? Może jeszcze kogo?
— Nie, nie. Tylko Halskiego. Alego nie chcę. Obrzydł mi.
— Dlaczego? Zostaw. To bardzo przyjemnie, jak tam coś pod łokciem poetycznie skrzeczy. Zresztą, jak chcesz.
Była już na progu.
— A!... nie dekoltuj się.
— Dlaczego?
— Dlatego, co ci powiedziałam. Halski ma dosyć dekoltażu. Uwiedziesz go łatwiej szczelnie zasłonięta. — Później sobie to odbijesz.
Roześmiała się.
I znikła.
Po jej odejściu miałam wir w głowie i jakaś gorycz mnie ogarnęła. Wiesz, zazdrościłam jej. Tak. Serjo mówię. Zazdrościłam tej płaskiej, żółtej i trochę już w latach pannicy. Imponuje mi znajomością mężczyzn i lâchons le mot sprytem kupieckim. Doskonale swe dziewictwo wyprowadziła na targ i znalazła kupca. — A ja marnie drepczę w miejscu.
Ha! cóż... trzeba się trzymać!
Może i ja pójdę w cenę.
Zobaczymy!

Twoja
Rena.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Redakcyjny błąd w numeracji tego i kolejnego listu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.